KLASYFIKACJA, czy szatańskie wersety? | ROZMÓWKI XI
Nazywanie i klasyfikowanie to chyba dwie podstawowe umiejętności, dzięki którym człowiek wydźwignął się z mroku. Jak się obecnie przyjmuje, nazywanie jest czymś podstawowym dla postrzegania świata - wiązanie określonych desygnatów z konkretnym ciągiem głosek "ustanawia" jego obecność, przynajmniej dla danego obserwatora. Innymi słowy - to, co nie nazwane nie istnieje. To dlatego mówi się też, że "myślimy językiem" - świat jest determinowany przez język, przez słowo, a więc przez nazwę.
Nazwa jest jednak dopiero pierwszym krokiem do "opanowania" świata zewnętrznego. Drugim jest bowiem klasyfikacja. Słownik języka polskiego Wydawnictwa Naukowego PWN pod red. Mirosława Bańko (który, nota bene, jest współautorem znakomitego, szeroko przez nas komentowanego na studiach Słownika wyrazów kłopotliwych, Warszawa 1994, w którym dostajemy sensowne uzasadnienie takiej, a nie innej pisowni, m.in. słowa 'ch...j') słowo 'klasyfikacja' w pierwszej części definicji (która nas tutaj interesuje najbardziej) opisuje tak:
"Klasyfikacja jakiś przedmiotów, osób lub zjawisk to ich podział na grupy zgodnie z pewnymi kryteriami."
Nieco ten temat rozwija definicja słowa 'klasyfikować':
"1. Jeśli klasyfikujemy jakieś osoby, rzeczy lub zjawiska, to dzielimy je na grupy według jakiś kryteriów.
2. Jeśli klasyfikujemy coś w jakiś sposób, to przypisujemy temu jakąś cechę na podstawie określonych kryteriów."
I wreszcie, wzięte ze Słownika wyrazów bliskoznacznych pod red. Stanisława Skorupki (Warszawa 1985), dopełnienie, według którego 'klasyfikacja' to także ''podział', 'systematyzacja' i 'segregacja'. Słowa te łączą się znaczeniowo z kolejnymi - 'ład' i 'kolejność'.
Co więc robimy po nazwaniu czegoś? Spytajcie się proszę o to sami, jestem pewien, że wszyscy robimy właśnie to - klasyfikujemy, czyli układamy sobie w głowie, wprowadzamy jakiś, nadany przez nas, ład. I wreszcie oceniamy, co też jest klasyfikacją - ale to rzecz na inny dzień.
Relacja między klasyfikacją i audio jest bezpośrednia i nie trzeba się gimnastykować, żeby ją pokazać: audio to zbiór urządzeń, albo lepiej - produktów, podzielonych na grupy ze względu na ich rolę w łańcuchu odtwarzania (lub nagrywania, jeśli mówimy o studiu). Proste, nawet na poziomie intuicji. Mamy więc wzmacniacze, odtwarzacze, gramofony, magnetofony, kolumny, słuchawki - takie czy inne - kable, listwy sieciowe, gniazdka, wtyki, platformy antyrezonansowe, podstawy, jak również dużą grupę "wihajstrów", które określane są wspólnym mianem 'akcesoriów'.
Już u samego początku hi-fi, a więc gdzieś w połowie lat 40. (chodzi o koniec II wojny światowej), ustalone zostały pewne kategorie, które z większymi czy mniejszymi modyfikacjami dotrwały do dnia dzisiejszego, akomodując także nowe zjawiska, jak chociażby odtwarzacze cyfrowe. Dlatego też mówiąc 'wzmacniacz' - w domyśle - 'wzmacniacz akustyczny' ('acoustic amplifier', 'akustischer Verstärker', 'amplificateur acoustique', 'усилитель звука', 'amplificador acústico', 'hangerősítő', 'akustický zosilňovač' - patrz: Słownik techniczny. Akustyka techniczna, red. Walter Reichardt, Berlin 1978) dzisiaj i sześćdziesiąt lat temu nazywalibyśmy niemal dokładnie to samo urządzenie:
"Wzmacniacz jakiś sygnałów [w tym przypadku elektrycznych - przyp. red.] lub impulsów to urządzenie, które je wzmacnia i sprawia, że stają się wyraźniejsze, lepiej widoczne." (Słownik języka polskiego, dz. cyt.).
Wzmacniacz w audio po prostu wzmacnia niewielkie sygnały pochodzące z jakiegoś źródła i tak przygotowane przesyła dalej, do przetwornika elektroakustycznego, jakim są kolumny lub słuchawki.
Mówiąc 'wzmacniacz' podświadomie dokonujemy redukcji i uproszczenia. Bo słowo to nie mówi wszystkiego; definicja wyraźnie pokazuje, że chodzi o dowolny wzmacniacz, nie tylko audio. W literaturze tematu widać, jak z biegiem czasu zmieniało się podejście do tego słowa. Aleksander Witort w Stereofonii dla wszystkich pisze o 'wzmacniaczu m.cz.', czyli wzmacniaczu małych częstotliwości, opisując go z punktu widzenia podziału na rodzaje wzmacniaczy względem wzmacnianych sygnałów elektrycznych (zakłada więc, że chodzi o wzmacniacz sygnałów elektrycznych):
"Gdy połączymy w jedną całość źródło audycji stereofonicznej, wzmacniacz m.cz. i dwa głośniki, to otrzymamy zestaw stereofoniczny." (Aleksander Witort, Stereofonia dla wszystkich, Warszawa 1973, s. 110.)
Maciej Feszczuk w 1986 roku pisze z kolei o 'wzmacniaczu elektroakustycznym', nie zakładając, jak Witort, że wiadomo, o jaki wzmacniacz chodzi, pomijając jednak kolejną warstwę, (m. cz.):
"Wzmacniacze elektroakustyczne stanowią ogniwo pośrednie pomiędzy źródłem sygnału a głośnikiem."
(Maciej Feszczuk, Wzmacniacze elektroakustyczne, Warszawa 1986, s. 8.)
I wreszcie Leopold B. Witkowski w książce z 1990 roku pt. O stereo i kwadrofonii, pisze po prostu o 'wzmacniaczu', dochodząc tym samym do obecnego stanu rzeczy:
"Dotarliśmy do przedostatniego ogniwa elektroakustycznego - jest nim wzmacniacz [...], którego zadaniem jest przetwarzanie sygnałów małej mocy, pochodzących z różnych źródeł (mikrofony, gramofony, magnetofony, tunery, dyskofony itp.) na sygnały dużej mocy, umożliwiające przetworzenie sygnału przez głośniki na falę akustyczną." (Leopold B. Witkowski, O stereo i kwadrofonii, Warszawa 1990, s. 203.)
To tylko krótki wstęp do tego, jak zmieniało się postrzeganie (tutaj tylko w języku polskim) tego elementu audio. Biorąc pod uwagę, że nazwanie czegoś jest jednocześnie jego osadzeniem w rzeczywistości musimy sobie zdawać sprawę, że z biegiem czasu zmieniało się także postrzeganie wzmacniacza.
Dochodzimy tym samym do tego, co było bezpośrednią przyczyną powstania tego tekstu - do kolejnej, chyba najpoważniejszej, zmiany w klasyfikacji urządzeń audio, jaka ma właśnie miejsce i do potrzeby określenia na nowo, co jest czym. Oto bowiem na naszych oczach następuje zmiana znaczenia słowa 'wzmacniacz' i nie tylko, bo także słowa 'odtwarzacz'. Jak postaram się zaraz wykazać, obydwa przesunięcia znaczeniowe są ze sobą ściśle powiązane.
O tym procesie pisałem już kilka razy, zarówno w "Audio", przy okazji testów różnych produktów, jak i w "High Fidelity". I wydawało mi się, że udało mi się nakreślić pewien kierunek, zaproponować pewne rozwiązania, które miały ręce i nogi. Jak się okazuje - myliłem się.
Oto bowiem nie dalej jak tydzień temu odbyłem ponad godzinną rozmowę telefoniczną z Andrzejem Kisielem, naczelnym "Audio", w sprawie dwóch systemów, których test przeprowadziłem dla tego pisma - firm Heed Audio oraz Cyrus. Na pierwszy rzut oka obydwa były całkowicie zwyczajne - na system składały się dwa elementy - źródło cyfrowe CD oraz wzmacniacz. Gdybyśmy się jednak przyjrzeliśmy im bliżej, okazałoby się, że coś w nich jest "nie tak" - a to dlatego, że źródłem były tylko transporty CD, a wzmacniacze były zintegrowane z przetwornikami D/A. Pytanie Andrzeja brzmiało - czy ten model się rozpowszechni, czy raczej model zaproponowany przez japońskie firmy, jak Marantz, TAD itp., w którym to odtwarzacz cyfrowy stawał się centrum systemu, bo to w nim były wejścia cyfrowe. W toku rozmowy wynikło kolejne pytanie - czy obydwie propozycje czymś się od siebie różnią pod względem koncepcyjnym, tj. czy to nie wszystko jedno, gdzie jest DAC? Spieraliśmy się długo i chyba nie wypracowaliśmy wspólnego stanowiska - każdy pozostał przy swoim.
Moim zdaniem te dwa elementy nie są sobie równoważne.
Z jednej strony od lat starano się bowiem odseparować napęd, element mechaniczny, z jego częścią dekodowania sygnału od przetwornika cyfrowo-analogowego, który wprawdzie na wejściu też miał dwa lub trzy układy cyfrowe, a który w większości składał się z sekcji analogowych. Jeśli wyjmiemy DAC i oddzielimy go od napędu, to pójdziemy właśnie w tym kierunku.
Drugim jednak postulatem, który starano się realizować było odseparowanie układów cyfrowych (a więc kości DAC, upsamplera, odbiornika cyfrowego) od układów analogowych. Stąd wzmacniacz zawsze był wzmacniaczem analogowym (poza oczywistymi przypadkami, kiedy to był po prostu wzmacniacz cyfrowy, a więc DAC o dużej mocy wyjściowej). Teraz to się zmieniło.
Wraz z nadejściem nowych technik, przy wydatnym współudziale firm komputerowych, z Apple na czele, zmienił się również sposób słuchania muzyki w najważniejszym dla branży muzycznej segmencie, a więc przez młodzież. Przejście z nośników fizycznych na pliki, dowartościowanie komputera jako "odtwarzacza", źródła sygnału cyfrowego, wszechobecność iPodów i iPhone'ów itd. wszystko to wywarło niesamowity wpływ na branżę audio. Ostatecznie to my nadążamy za sposobami, w jakich się słucha muzyki, a nie odwrotnie - kiedy pojawiła się płyta Long Play - powstały gramofony, kiedy pojawiło się stereo - powstały wkładki stereofoniczne itd., itp.
Jakieś cztery-pięć lat temu okazało się z kolei, że najbardziej pożądaną cechą systemu audio są wejścia cyfrowe, przede wszystkim USB. Trzeba więc było wybrać miejsce, w którym można by je zaaplikować.
Sprawa wydawała się prosta - każdy DAC jest z zasady urządzeniem z wejściami cyfrowymi, dodamy do niego USB i gotowe. I tak też się stało. Miał wówczas miejsce nieprawdopodobny wysyp urządzeń tego typu, a celowali w tym Chińczycy. DAC to bowiem banalnie proste w budowie urządzenie, nie wymagające dużych nakładów finansowych (mowa oczywiście o podstawowym segmencie rynku). Dodatkowo, "daka" zasila się zazwyczaj zewnętrznym zasilaczem ściennym, producent nie musi więc płacić za niezwykle kosztowne certyfikaty bezpieczeństwa, wymagane dla urządzeń zasilanych napięciem 110-240 V. W Unii Europejskiej wymagany jest certyfikat CE. Ten przykry (z punktu widzenia finansów, a nie bezpieczeństwa!) obowiązek przejmują na siebie producenci owych zasilaczy, którzy dzięki masowej produkcji wychodzą na swoje.
Rynek audiofilski przyjął te zmiany spokojnie, chyba nawet ciesząc się z ożywienia w dziale "daków", które wcześniej zmierzały prostą drogą do wyginięcia - coraz więcej, nawet najdroższych odtwarzaczy CD mieściło się w jednym pudełku. A i z punktu widzenia systematyki (klasyfikacji) sprawa była prosta - to wciąż był przetwornik cyfrowo-analogowy (D/A converter, DAC, "dak"). Zmieniło się tylko to, że coraz więcej producentów zaczęło nazywać swoje produkty 'USB DAC', wskazując na prymarną rolę tego pierwszego członu.
Sprawy zaczęły się komplikować, kiedy wrócono do dylematów, które wcześniej oczyściły rynek z zewnętrznych przetworników, tj. ekonomiczności takiego rozwiązania, jego niewygody (kolejne pudełko, kolejne kable) i wreszcie problemów z przesyłem sygnału cyfrowego w postaci wszechobecnego S/PDIF-u.
Z nich wszystkich, wydaje mi się, najważniejsza była jednak ekonomia produktu, jak również jego ergonomia. Pamiętajmy bowiem, skąd przyszedł impuls do tych zmian - ze środowisk komputerowych, których głównym użytkownikiem jest młody człowiek. A on dodatkowego kabelka po prostu nie zrozumie.
I tak narodziła nowa generacja urządzeń - odtwarzacze CD (lub SACD, lub - jak np. StreamMagic 6 Cambridge Audio - odtwarzaczy plików) z wejściami cyfrowymi i wzmacniacze (i przedwzmacniacze, jak TAD C-600, czytaj TUTAJ) z takimiż wejściami, przede wszystkim USB. Wraz z tym pojawiły się jednak pytania - czy to na pewno jest dalej 'CD player'?, czy to dalej jest 'wzmacniacz'?
Dochodzimy w ten sposób do clou tego tekstu, do czegoś, co nazwałbym przesunięciem znaczeniowym, albo zmianą znaczenia nazw. A pamiętajmy, że nazwa (określenie, samo słowo) determinuje nasz odbiór danej rzeczy (w tym przypadku produktu).
Zaczęły się pojawiać, na pierwszy rzut oka, dość dziwne nazwy w rodzaju 'CD/DAC', 'SACD/DAC' itp. W przypadku odtwarzaczy plików poszło to jeszcze dalej, ponieważ producenci zaczęli umieszczać w nazwie możliwie najwięcej funkcji, jakie dane urządzenie spełnia - przywołany już Stream Magic 6 to "Upsampling Network Music Player", Ayon Audio S-3 to "Network Player", Busrmester 111 to "Musiccenter". Firma Pro-Ject jak ognia unika nazywania swoich produktów w jakiś określony sposób, używając określenia opisowego: "Audiophile grade 24bit/192 kHz highend audio streaming client". I tylko literki DS w nazwie, które można rozszyfrować jako "Digital Streaming", mówią o co chodzi. Z kolei firma Slim Devices stosuje nazwę "Media Server". Znamienne jest to, że magazyn "Hi-Fi News & Record Reviews" w zbiorczym teście tego typu urządzeń ze stycznia 2012 roku nazywa je "Network audio players/servers" najwyraźniej kompletnie nie radząc sobie z ich klasyfikacją. A, co ciekawe, wzmacniacze pozostały wzmacniaczami.
Jak więc nazywać nowe urządzenia? Jakimi określeniami posługiwać się w ich opisie? Postaram się podać kilka propozycji, mogących to uprościć. Pamiętając jednak, jak kończyło się wiele wcześniejszych prób tego typu, robię to z pokorą i ze świadomością, że to tylko propozycje, a język i tak pójdzie tam, gdzie jego użytkownicy i najlepsze chęci nic tu nie pomogą.
Żeby zilustrować pułapki, jakie czekają na narzucone odgórnie nazwy wystarczy przypomnieć historię polskojęzycznego nazewnictwa odtwarzacza Compact Disc. A źródłem niech będzie, już przywołana, opublikowana w 1990 roku książka Leopolda B. Witkowskiego, O stereo i kwadrofonii, chyba ostatnia tak wyczerpująca i metodyczna, polska publikacja dotycząca szeroko pojętego domowego audio.
Oto w rozdziale poświęconym nowej (wówczas wciąż jeszcze nowej) technice CD pt. Technika cyfrowa pisze on tak:
"W urządzeniu odtwarzającym nazwanym przez twórców Digital Audio Disc Player (w Polsce przyjęto nazwę gramofon cyfrowy lub dyskofon) srebrzysty krążek wiruje z prędkością piły tarczowej." (dz. cyt. s. 186). Przy czym potem konsekwentnie je wymienia, traktując równoważnie:
"W produkcji odtwarzaczy (dyskofonów)..." (dz. cyt. s. 189).
Czy ktoś jeszcze pamięta te określenia: 'dyskofon' i 'gramofon cyfrowy'? Nie sądzę. A przecież i prasa - wtedy magazyn "Audio - Video - Sat", którego spadkobiercą jest "Audio. Video" - i producenci urządzeń wprowadzili to pojęcie do obiegu. W tym ostatnim przypadku, jak się wydawało, na dobre, bo przecież niesamowicie popularny swego czasu (na początku lat 90.) amplituner Tosca 303 firmy Diora miał jedno z wejść oznaczone jako 'dyskofon'. Nic z tego nie pozostało.
W przypadku wzmacniaczy sprawa wydaje się najprostsza, zresztą użytkownicy języka już chyba wybrali - mówi się bowiem po prostu o 'wzmacniaczu', ew. uzupełniając tę nazwę o dopisek 'z wejściami cyfrowymi'. Wydaje mi się to naturalne, wystarczy przyjrzeć się systematyce i definicji słowa 'wzmacniacz'. Chciałbym tu przywołać nie definicję słownikową, a podaną przez General Electric Company w wydanej przez nią w 1957 roku broszurze, wznowionej w 1994 przez Audio Amateur Press. Czytamy w niej:
|
"The design of an audio frequency amplifier may conveniently be divided into four parts, which are to some extent inter-related. The output stage; the input stage; the intermediate stages, and the power supply." (An Approach to Audio Frequency Amplifier Design, The General Electric Co. Ltd. of England/Audio Amateur Press, New Hampshire 1994, s. 1.)
Wzmacniacz składa się więc z czterech głównych sekcji: wyjściowej (wzmacniacz mocy), wejściowej (przedwzmacniacz, selektor), pośredniej (przedwzmacniacz, regulacja barwy dźwięku, układy sterujące końcówką) oraz zasilacza. Jeśli pomyślimy o nim w ten sposób, to okaże się, że dodanie przetwornika D/A jest jedynie zmianą w funkcjonalności - to po prostu kolejne wejścia. Wedle powyższej definicji mieściłyby się w sekcji wejściowej ("input stage").
Jeśli chodzi o odtwarzacze Compact Disc i Super Audio CD (z punktu widzenia użytkowego CD i SACD są niemal równoważne) jest nieco inaczej. O ile wzmacniacz jest po prostu wzmacniaczem, o tyle dodanie wejść cyfrowych do CD momentalnie przywołało na myśl przetwornik cyfrowo-analogowy. Stąd niepewność w nazewnictwie. No bo to już nie jest tylko 'odtwarzacz CD', prawda? Chyba możemy się co do tego zgodzić? Odtwarzacz z wejściami cyfrowymi rzeczywiście wydaje się złożeniem transportu CD i DAC-a. Jeśliby od samego początku wejścia cyfrowe w odtwarzaczach były obecne, to nie byłoby problemu - byłby to tylko i wyłącznie 'odtwarzacz CD', a wejścia traktowalibyśmy z równą obojętnością, jak wyjścia cyfrowe w "kompaktach", przez które nie zaczęliśmy przecież mówić o 'transporcie i odtwarzaczu CD'.
Jak się wydaje, najrozsądniejszym wyjściem będzie przyjęcie dwóch wersji: określenia CD/DAC (SACD/DAC) i opisowej - 'CD (SACD) z wejściami cyfrowymi'. Mam wrażenie, że są one sobie równoważne. Z czasem, kiedy rola fizycznych nośników będzie zanikała (a tak będzie na 100%), "ciężar" znaczeniowy zacznie się przechylać na stronę DAC-a i zapewne w końcu będziemy mówili o 'DAC-u z napędem CD', ew. 'DAC/CD'. A w końcu i tak wszystkie odtwarzacze cyfrowe będą się obywały bez fizycznego nośnika i będą podłączone do dysku twardego - albo bezpośrednio, albo przez sieć komputerową LAN ew. WLAN. Możliwe jest też, że pamięć masowa całkowicie zniknie z naszych domów i będziemy korzystali z tzw. "chmury", czyli zewnętrznych pamięci, współdzielonych z innymi użytkownikami. Ostatnie działania dużych firm, starających się nas do tego zachęcić zdają się ten scenariusz potwierdzać.
Bo na końcu zostaną zapewne 'odtwarzacze plików'. Celowo już na początku używam tego określenia, ponieważ inaczej musiałbym się przedzierać przez gąszcz nazw. 'Wzmacniacz' znany jest od ponad stu lat, 'odtwarzacz Compact Disc' od jakiś trzydziestu, jednak 'odtwarzacze plików' od zaledwie kilku i wciąż zachodzą w nich zmiany.
Odtwarzacze cyfrowe tego typu nie są najczęściej wyposażone w mechanikę umożliwiającą odtwarzanie fizycznych płyt. Są oczywiście od tej reguły odstępstwa, chociażby odtwarzacze firmy Olive (model O6HD, czytaj TUTAJ), jednak to najczęściej mechanizmy służące do zgrywania płyt CD, niekoniecznie do ich odtwarzania. I ich obecność traktowałbym jako pewną cechę funkcjonalną, jak wejścia cyfrowe we wzmacniaczach, a nie cechę prymarną czy wyróżnik.
Odtwarzacze te służą do "odtwarzania plików muzycznych (ew. także wizyjnych)". I to jest ich cecha podstawowa. Powtórzmy: odtwarzanie plików. Stąd nazwa 'odtwarzacz plików' jest chyba sensowna, prawda? Dla pełnej jasności można dodawać 'odtwarzacz plików audio' i po sprawie. To, skąd owe pliki pochodzą, jak są dostarczane jest sprawą drugorzędną. A mogą być dostarczane z wewnętrznego dysku twardego, z zewnętrznego dysku twardego podpiętego przez wejście USB, z zewnętrznego dysku twardego (ew. SSD) podpiętego przez wejście Ethernet, czy wreszcie z pendrajwa. Mogą też pochodzić z "sieci", czyli z "chmury".
Wszystkie te źródła danych, czyli dysk twardy, pendrajw i "chmura" (która tak naprawdę także jest dyskiem twardym, tyle że o nieznanej lokalizacji) wydają się odpowiednikami transportu CD, jednak nimi nie są. To różnica, wydawałoby się subtelna, ale z punktu widzenia klasyfikacji kluczowa.
Transport CD, w skrócie, jest bowiem także swego rodzaju dekoderem - kręci płytą, odczytuje z niej dane i przekształca je tak, aby były zrozumiałe przez zewnętrzny przetwornik cyfrowo-analogowy. Odtwarzacz plików byłby więc tak naprawdę częścią transportu CD odpowiedzialną za dekodowanie strumienia danych. Mamy przecież odtwarzacze plików audio bez DAC-a, albo kompletne odtwarzacze, z "dakiem", z których wychodzimy sygnałem cyfrowym do zewnętrznego przetwornika, prawda?
I nie wiem, jak się sprawa dalej rozwinie, co przeważy - czy opis ze względu na cechy użytkowe, czy opis systematyczny ('odtwarzacz plików' jest ostatecznie utworzony na kształt 'odtwarzacza CD'), jednak warto wiedzieć co i skąd się wzięło. Będą oczywiście istniały urządzenia graniczne, tzw. "crossovers" - tak było i tak będzie. Podstawowy nurt będzie jednak składał się zapewne z:
∙ wzmacniaczy, wzmacniaczy z wejściami cyfrowymi,
∙ odtwarzaczy CD (SACD) i odtwarzaczy CD (SACD) z przetwornikiem D/A, ew. CD/DAC (SACD/DAC),
∙ odtwarzaczy plików (audio).
Ale czy na pewno? Tego nikt nie jest w stanie przewidzieć.
ROZMÓWKI XI
Miyajima Labs ZERO - monofoniczna wkładka pana Noriyuki Miyajima
O tym, jak wielkie wrażenie zrobiły na mnie wkładki Miyajima Lab już pisałem, przy okazji testów modeli Waza + Premium PE, Shilabe i Kansui (czytaj TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ). Dwie ostatnie stały się moimi wkładkami odniesienia, a testowany egzemplarz Kansui został zrobiony specjalnie dla mnie, co potwierdza pieczęć i dedykacja na pudełeczku.
Ponieważ Kansui pojawił się dość szybko po Shilabe, sadziłem, że na dłuższy czas zapanuje equilibrum i że nowe modele od pana Miyajimy pojawią się dopiero za kilka lat. Jak się jednak okazało, poprawa brzmienia, jaką udało się mu uzyskać przy tym modelu (w porównaniu do Shilabe) nie dawała mu spokoju. Tak narodziła się jego topowa, najbardziej dopieszczona wkładka - model ZERO. Nie wiem, czy skojarzenia ze sławnym myśliwcem japońskim z okresu II wojny światowej są słuszne, ale - jak mówił polski dystrybutor - ilość maili, jakie w sprawie tej wkładki między sobą wymienili jest - jak na powściągliwego Japończyka - oszałamiająca. Widać, że coś jest na rzeczy...
A przecież ZERO to wkładka monofoniczna. Tak - służy do odtwarzania płyt mono. Wkładka został oficjalnie przedstawiona 2 czerwca 2012 roku, a niecałe dwa miesiące później dołączył, dedykowany jej, monofoniczny, transformatorowy step-up ETR-MONO.
Wkładka waży 11,8 g, jej body wykonane jest z drewna African Blackwood i ma kształt znany z Premium BE. Nacisk wynosi 2-4 g, z rekomendowanym, wysokim (gwarantującym znakomite śledzenie rowka) 3,5 g. Igła wykonana jest z diamentu i ma średnicę 0,7 µm. Podatność wynosi 8×10-6cm/dyne. Wkładka może być także wyposażona w igłę do odtwarzania płyt 78 rpm i nosi wówczas nazwę ZERO 78rpm. Ja już swoją, z dedykacją, mam...
Audio Show 2012
O tegorocznych atrakcjach wystawy Audio Show piszemy w osobnym artykule. Tutaj chciałbym tylko zaprosić wszystkich serdeczne, nawet tych, którzy uważają, że nie warto, że i tak dobrego dźwięku na wystawach nie ma itp. Wystawa to nie tylko dźwięk, a może nawet najmniej. To możliwość spotkania innych miłośników muzyki, kupienia płyty lub dwóch, możliwość zobaczenia na własne oczy urządzeń, których inaczej się nie spotka.
To fantastyczna możliwość porozmawiania z właścicielami wielu światowych firm - oprócz szefa computeraudio.com, oprócz Wally'ego Malewicza w Warszawie będą także szefowie firmy Oyaide, właściciel Acoustic Research, Gerhard Hirt z Ayona i wielu, wielu innych (niestety polscy dystrybutorzy do dzisiaj nie przysłali nam żadnych informacji na temat wystawy - monachijski High End anonsuje się na rok przed imprezą, a na pół roku mam już większość zaproszeń bezpośrednio od producentów!). Będziemy także i my, przemykając się po korytarzach - nie wiem, jak Marek Dyba, ale ja będę w Warszawie w sobotę. Mam umówionych parę wywiadów, ale mam nadzieję, że uda się zobaczyć wszytko, albo prawie wszystko.
A na koniec zabawna ciekawostka - Michael Fremer, jeden z gości wystawy w 2011 roku (czytaj TUTAJ), jakiś czas temu, na swojej stronie internetowej "Analog Planet" (część sieci "Stereophile'a") zamieścił zaproszenie na swoje seminaria. Zapisał tam wiele miejsc, w których był wcześniej, zapominając niestety o Polsce i Audio Show. I może nie byłoby to tak śmieszne, gdyby nie zilustrował to zdjęciem... plakatu z pokazów w Warszawie :)
Do sprzedania
Wciąż mam do sprzedania trochę produktów po testach, zarówno moich, jak i oferowanych przez firmy, dla których bardziej opłaca się sprzedać produkt po teście na miejscu, w Polsce, niż prosić mnie o jego odesłanie.
Wśród produktów do sprzedaży są:
1. Interkonekt analogowy RCA Acrolink Mexcel 7N-5100. Kabel z mojego systemu, przysłany bezpośrednio z Japonii. Kabel w idealnym stanie, po teście. Jest bez pudełka – do sprzedania mam wersję 2 m. Test można przeczytać TUTAJ. Cena za 1 m – 12 900 zł. Za 2 m odcinek chciałbym 8 000 zł.
2. Interkonekt zbalansowany SAEC XR-4000 – 980 euro (za 500 euro)/1,2 m. Test TUTAJ.
3. Kabel sieciowy Air Cable AIR-EX – 3600 euro (za 2000 euro), test TUTAJ.
4. Przetwornik D/A USB z bateryjnym zasilaniem KingRex UD384 + U POWER, ceny 479 USD (za 250 USD) + 189 USD (za 150 USD), test TUTAJ.
5. Przetwornik D/A USB King Rex UC192. Najlepsza oferta.
6. Platformy antywibracyjne Acoustic Revive RAF-48 (powietrzne, pod CD i wzmacniacze). Mam do sprzedania dwie - jedną używaną, choć w bardzo dobrym stanie i jedną nową, niewyciąganą z pudła. Dostałem je prosto z Japonii. Można o nich poczytać TUTAJ. Cena katalogowa – 6200 zł, do wzięcia za (odpowiednio) 3500 i 4000 zł.
7. Interkonekt analogowy RCA-RCA Wireworld Platinum Eclipse, długość 2 m, cena katalogowa – 22 390 zł, kabel dostępny jest za 10 000 zł.
Kontakt: wojciech.pacula@highfidelity.pl
Wojciech Pacuła
redaktor naczelny
|