pl | en

PRZEDWZMACNIACZ GRAMOFONOWY MM/MC

Circle Labs
V1000

Producent: CIRCLE LABS
Cena (w czasie testu): 43 900 zł

Kontakt: contact@circlelabs.eu

www.CIRCLELABS.eu

» MADE IN POLAND

Do testu dostarczyła firma: NAUTILUS


Test

tekst MAREK DYBA
zdjęcia Circle Labs, Marek Dyba

No 249

1 styczeń 2025

˻ PREMIERA ˼

Krakowska firma Circle Labs specjalizuje się w projektowaniu i produkcji oryginalnych hybrydowych wzmacniaczy i przedwzmacniaczy. Jej najnowszy produkt to z kolei przedwzmacniacz gramofonowy dedykowany wkładkom typu MM i MC, od pierwszego podejścia z wysokiej półki i z niespodzianką w środku. Testujemy przedwzmacniacz gramofonowy V1000.

SĄ TAKIE MARKI, którym, czy to za ich wiedzą, czy bez niej, „High Fidelity” i ja osobiście towarzyszymy niemal od początku ich istnienia, a duża ich część miała swoją premierę właśnie tutaj. Rzecz w tym, że testowanie ich produktów zaczynałem już od premierowych propozycji, a później miałem okazję recenzować i kolejne, w ten sposób śledząc progres na przestrzeni lat. Niejednokrotnie także również i w tym, że już ten pierwszy test sugerował mocno, że dana firma ma naprawdę dobry pomysł (co najmniej na produkt, a w wielu przypadkach i na całą, niezbędną otoczkę tegoż) i dużą szansę by osiągnąć sukces na bardzo trudnym przecież rynku.

Każdego roku, nawet tylko na naszym niewielkim rynku, zaobserwować można powstanie kilkunastu, czasem i kilkudziesięciu nowych marek audio, ale po kilku latach zostaje z nich jedynie garstka. Ta garstka to niemal wyłącznie ci, którzy od pierwszego podejścia dokładnie wiedzieli, co chcieli osiągnąć i potrafili to odpowiednio zaprezentować. Słowem ci, którym warto było, za ich wiedzą, czy bez niej, towarzyszyć od początku ich działalności.

Tak działa rynkowa weryfikacja chęci i możliwości. Nie wystarczy bowiem mieć dobry pomysł, trzeba jeszcze umieć go wprowadzić w życie i sprzedać. Pod tym względem audio nie różni się w niczym od innych branż, choć na pewno są takie, w których łatwiej jest zaistnieć. Na dodatek mam czasem wrażenie, że w świecie audio kręci się całe mnóstwo „specjalistów”, którzy już na starcie skreślają wiele nowych marek i produktów nawet bez ich posłuchania, na dodatek prowadząc aktywne negatywne kampanie w sieci.

W ich przypadku tak naprawdę zacząłem swoją przygodę od drugiego w jej historii produktu, czyli wzmacniacza zintegrowanego A200; pierwszym była integra A100, której w ofercie już od dawna nie ma i której brzmienia chyba niezbyt wiele osób miało w ogóle okazję doświadczyć. A200 grał świetnie, wyglądał jeszcze lepiej..., no dobrze, trochę się rozpędziłem, bo przecież w jego przypadku estetyka i klasa grania idą ze sobą ręka w rękę. To piękne, świetnie zaprojektowane i wykonane, a na dodatek doskonale grające i, patrząc na to przez pryzmat rynkowych realiów, całkiem rozsądnie wycenione urządzenie. Nic więc dziwnego, że A200 podbił wiele rynków na kilku kontynentach i zdobył (a nawet nadal zdobywa, choć na rynku jest od kilku lat) niejedną nagrodę – od „High Fidelity” wyróżnienie → RED FINGERPRINT oraz → NAGRODĘ ROKU 2020.

Bazując na sukcesie A200 panowie Krzysztofowie, Wilczyński i Lichoń, stworzyli kolejnego „potwora”, czyli zestaw dzielony składający się z w pełni zbalansowanego, tranzystorowego przedwzmacniacza liniowego P300 i hybrydowej (z lampą na wejściu) końcówki mocy M200. Miałem ogromną przyjemność taki zestaw przetestować i na tej podstawie podjąć decyzję, że oto wreszcie polski rynek ma do zaoferowania urządzenia, z których będę zadowolony zarówno jako miłośnik muzyki, jak i recenzent. Dzięki Circle Labs przybliżyłem się więc po raz kolejny do realizacji mojej idée fixe, czyli systemu wysokiej klasy składającego się wyłącznie z polskich komponentów; więcej → TUTAJ.

No i miałem również okazję ocenić i opisać topową propozycję Circle Labs składającą się z przedwzmacniacza P300 i dwóch zmostkowanych końcówek mocy M200. czytaj → TUTAJ. To, że po tym teście pozostałem nadal z jednym M200, wynikał wyłącznie z faktu, iż nie dysponuję zbalansowanymi źródłami, a właśnie w pełni symetryczny tor jest niezbędny, by wykorzystać pełny potencjał takiego zestawu. Tak, dwie końcówki mocy, po zmostkowaniu dysponujące znacząco wyższą mocą, grają po prostu wyraźnie lepiej niż jedna i to nawet w systemie z dość łatwymi do napędzenia kolumnami.

Nie muszę chyba dodawać, że wszystkie wymienione urządzenia zostały stworzone według tego samego schematu - dopracowany, wspólny dla nich wszystkich dizajn, powtarzające się (częściowo, rzecz jasna) sprawdzone rozwiązania (w tym własne Circle Labs) oraz doskonałe wykonanie i wykończenie są w każdym przypadku uzupełnieniem świetnego brzmienia.

Nieco ponad rok temu, na prezentacji w krakowskim salonie Nautilus spotkałem jednego z dwóch Krzysztofów, Lichonia, i usłyszałem wówczas od niego, że trwają prace nad „wypasionym” przedwzmacniaczem gramofonowym. Jako miłośnik czarnej płyty czekałem od tego czasu, przyznaję – niecierpliwie, na możliwość jego odsłuchu. Tym bardziej, że miałem dość jasno sprecyzowane, wysokie oczekiwania i wymagania. Okazja pojawiła się na zeszłorocznej wystawie Audio Video Show, w systemie z topowymi światowymi markami – elektroniką Accuphase, kolumnami Estellona, okablowaniem Siltecha i Crystal Cable oraz gramofonem Transrotora. Do takie właśnie highendowego zestawienia polski dystrybutor Circle Labs wstawił V1000.

Jasne było, że przed wystawą ekipa Nautilusa musiała nowy przedwzmacniacz dokładnie przesłuchać i uznać, że jest on odpowiednim partnerem dla pozostałych urządzeń w prezentowanym systemie. Trudno mi było ocenić jego klasę w warunkach wystawowych, acz cały system brzmiał naprawdę dobrze. Niedługo potem jednakże doczekałem się przesyłki z egzemplarzem testowym, acz wówczas, tak to w życiu bywa, musiał on trochę poczekać na możliwość odsłuchu. Decydowały o tym zarówno kwestie prywatne, jak i zamiana gramofonu, ale o tym za chwilę.

V1000

WYGLĄD NOWEGO PRZEDWZMACNIACZA GRAMOFONOWEGO Circle Labs nie zaskakuje. Jest zgodny z przyjętą, właściwie od początku, dopracowaną i atrakcyjną (moim zdaniem) formą z metalowa obudową w kolorze czarnym uzupełnioną szklanym frontem i elementami w kolorze złotym. Patrząc na wielkość V1000 zakładam, że to dokładnie ta sama obudowa, z jakiej korzysta już przedwzmacniacz liniowy P300. Co oczywiście miałoby sens, bo umożliwia (przynajmniej w teorii) zmniejszenie kosztów produkcji dzięki większej ilości produkowanych sztuk.

Różnica widoczna na froncie urządzenia to cztery gałki, dwie większe i dwie mniejsze, zamiast dwóch (większych) wykorzystywanych w przedwzmacniaczu liniowym. Wszystkim towarzyszą diodowe wskaźniki wskazujące wybraną pozycję. Dwie większe gałki to selektor wejść, jako że V1000 wyposażono w dwa (oba w standardzie RCA), oraz selektor rodzaju używanej wkładki (MM lub MC) z trzecią pozycją między nimi wyciszającą wyjście (funkcja „mute”). Dodam od razu, że zupełnie odruchowo korzystałem w tej funkcji przed każdym podniesieniem, tudzież opuszczeniem igły w ten sposób eliminując dość głośne „pyknięcia” towarzyszące zwykle tym operacjom. Dwa dodatkowe, mniejsze pokrętła służą do wyboru parametrów (krzywych) korekcji. Wybór podstawowy to standard RIAA, ale polski producent daje użytkownikom możliwość użycia także innych ustawień tzw. stałych czasowych dla tonów wysokich i średnich.

Jak większość miłośników czarnej płyty wie, teoretycznie, od momentu uzgodnienia i wprowadzenia standardu RIAA, czyli od roku 1954, wszystkie płyty powinny były być tłoczone zgodnie z tymże standardem. Niemniej, po pierwsze, melomani często mają w swoich kolekcjach także krążki wytłoczone wcześniej, a wtedy krzywych były dziesiątki, jeśli nie setki. Takie albumy odtwarzane z wykorzystaniem krzywej RIAA nie brzmią optymalnie. Inni producenci, bo w ostatnich latach „dogadzanie” osobom posiadającym płyty z okresu pre-RIAA stało się modne, zwykle proponują konkretne, najpopularniejsze krzywe korekcji (czyli konkretne zestawy zmiennych parametrów/stałych czasowych). Circle Labs w ten sposób proponuje jedynie korekcję RIAA, ale oprócz tego daje również możliwość wyboru trzech dodatkowych wartości stałych czasowych, niezależnie dla tonów wysokich i średnich. Dzięki temu użytkownik ma możliwość poszukiwań optymalnego ustawienia także i dla płyt, dla których trudno jest ustalić, jaką korekcję zastosowano przy ich produkcji.

Osobną kwestią jest twierdzenie dość popularne wśród części miłośników czarnej płyty, mówiące o tym, że nawet po 1954 roku wytwórnie niekoniecznie zawsze trzymały się branżowego standardu. Tak czy owak, możliwość wyboru stałych czasowych niezależnie dla wysokich i średnich tonów zwiększa możliwości użytkownika w zakresie uzyskania optymalnego brzmienia z płyt niezgodnych ze standardem RIAA. Drugą zaletą jest możliwość poprawy przyjemności czerpanej z odsłuchu wydań nie najwyższej jakości niezależnie od zastosowanego w nich standardu korekcji. Jeśli nie chcecie się tymi ustawieniami bawić, po prostu wybierzecie pozycje „RIAA” dla obu mniejszych pokręteł, a wszystkie albumy będą odtwarzanie w oparciu o ten standard. Więcej w tabeli pod spodem.

| KRZYWA RIAA

ZAPIS NA PŁYCIE WINYLOWEJ wymaga specjalnego przygotowania sygnału jeszcze przed nacięciem lakieru. Najpierw należy znacząco zmniejszyć ilość niskich tonów i znacząco zwiększyć poziom wysokich. W urządzeniu po drugiej stronie łańcucha, tj. w przedwzmacniaczu gramofonowym należy ten proces odwrócić, tj. zwiększyć ilość niskich tonów i zmniejszyć wysokich. Otrzymujemy w ten sposób system polegający na wprowadzeniu wstępnie preemfazy, a następie deemfazy. To sposób, który później w swoich pracach wykorzystał Ray Dolby, opracowując system korekcji szumów Dolby A, a później SR, B, C i S.

⸜ Krzywa korekcyjna RIAA – pre-emfaza, de-emfaza i docelowe pasmo przenoszenia.

Co ciekawe, w kilku pierwszych latach istnienia płyty CD w podobny sposób starano się zmniejszyć szumy – podbijano wysokie tony, a w DAC-u (najpierw analogowo, a potem cyfrowo) były one redukowane. Dlatego też, jeśli chcemy zachować kompatybilność ze starymi tłoczeniami krążków CD, każdy przetwornik cyfrowo-analogowy powinien mieć aktywny układ deemfazy. A niestety tak nie jest i to dlatego część starszych płyt brzmi ostro – nie wszyscy producenci de-emfazę aktywują.

Wróćmy jednak do winyli. Powstała w ten sposób krzywa korekcyjna ma trzy istotne punkty, tzw. „transition points”, czyli punkty, których następuje zmiana wzmocnienia. Standard ten definiuje również szybkość opadania krzywej. W przypadku RIAA punkty „zgięcia” to: 75 µs, 318 µs i 3180 µs, odpowiadające częstotliwościom 2122 Hz, 500 Hz i 50 Hz (wkładki MM i MC są produktami prędkościowymi, stąd pomiar w μs).

Istnieją odmiany tej charakterystyki. Jedna z nich to Enhanced RIAA, wprowadzona przez Neumanna w jego urządzeniach do nacinania płyt, w której dochodzi czwarty punkt, który nie tłumi pasma powyżej 20 kHz. Niestety nie ma żadnych oficjalnych dokumentów, które by ją definiowały. Modyfikacja ta nazywana jest też eRIAA. W 1972 roku zaproponowano z kolei wersę o nazwie ICE RIAA, w której odcina się częstotliwości poniżej 20 Hz (7950 µs), chroniąc kolumny przed słabej jakości gramofonami. Często jest to zrealizowane za pomocą osobnego przełącznika „subsonic cut”.

⸜ Jedno z urządzeń, w których krzywą korekcyjną można zmieniać płynnie – przedwzmacniacz EMT JPA-66 • zdj. - wystawa High End 2015, Monachium

RIAA stała się de facto standardem ok. 1954 roku. Wcześniej każdy producent miał własną krzywą, różniącą się punktami zmiany i szybkością opadania/rośnięcia. Istnieje spór co do tego, kiedy różne firmy przeszły na wspólny standard. Są tacy, którzy twierdzą, że nastąpiło to nawet w 1960 roku, a np. Michael Fremer („Stereophile”) jest zdania, że bardzo szybko, właśnie w roku, o którym mowa.

Trudno jednoznacznie opowiedzieć się za którąś stroną, dlatego firmy często proponują wybór – wyposażają swoje urządzenia w przełącznik, którym wybieramy krzywą Columbia, Teldec/DIN, EMI, RIAA i inne. Jednym z pierwszych urządzeń tego typu mogła się pochwalić firma Zanden, ale obecnie znajdziemy je także w niedrogich urządzeniach, np. iFi Audio.

FUNKCJONALNOŚĆ • Przedwzmacniacz Circle Labs V1000 oferuje dwa wejścia na wysokiej jakości, pozłacanych gniazdach RCA, dwa wyjścia, w tym jedno RCA, a drugie XLR. Jak wspominałem, przedwzmacniacz liniowy Circle Labs to konstrukcja w pełni zbalansowana, nic więc dziwnego, że mające w założeniu z nim pracować przedwzmacniacz wyposażono w to wyjście. Na tylnej ściance jest również wielopinowe gniazdo zasilania AC, które łączy się z zewnętrznym zasilaczem.

Oprócz nich znajdziecie tam mikroprzełączniki, które (niezależnie dla każdego z wejść) pozwalają wybrać ich obciążenie impedancyjne w zakresie od 10 do 1000 Ω dla wkładek MC. Co istotne, każdy przełącznik odpowiada konkretnej wartości, więc nie trzeba się bawić w różne kombinacje, a jeśli wszystkie są w pozycji „off” impedancja jest właściwa dla wkładek z ruchomym magnesem (MM), czyli wynosi 47 kΩ.

Trzy przełączniki pozwalają z kolei wybrać pojemność dla wkładek MM, od 0 do 320 pF. Wzmocnienie dla obu rodzajów jest stałe (z małym zastrzeżeniem) i wynosi, odpowiednio, 65 i 45 dB. Owo małe zastrzeżenie to możliwość zwiększenia wzmocnienia dla wkładek MC o bardzo niskim poziomie sygnału do 70 dB. Jednak w zdecydowanej większości przypadków 65 dB w zupełności wystarczy. Niemniej, choć bardzo rzadko, dla wkładek o ultraniskim poziomie sygnału, dodatkowe 5 dB może się przydać. Zmiana wzmocnienia wymaga jednakże otwarcia obudowy urządzenia i przestawienia odpowiedniej zworki, a właściwie dwóch, po jednej dla każdego kanału.

TECHNIKA • Testowany przedwzmacniacz to konstrukcja dual-mono z niezależnymi i odizolowanymi od siebie układami dla prawego i lewego kanału. W zasilaniu producent zastosował polipropylenowe kondensatory firmy Mundorf oraz kaskadowy, dwustopniowy stabilizator bez sprzężenia zwrotnego.

Aby ograniczyć zakłócenia transformatory zasilające umieszczono w osobnej obudowie. Łączy się ona z główną jednostką przez dołączony do zestawu kabel zasilający AC zakończony na obu końcach wielopinowymi, zakręcanymi wtykami. Zasilacz do gniazdka podpinamy przez standardowe gniazdo IEC, któremu towarzyszy włącznik (samego zasilacza - przedwzmacniacz ma własny). Ciekawostką jest fakt, iż zewnętrzny zasilacz dostarcza prąd zmienny, a prostowniki znajdują się w obudowie samego przedwzmacniacza. W ten sposób uzyskano bardzo krótką ścieżkę zasilania stałym prądem.

Pozostaje jeszcze jedna kwestia, a dokładniej wspominana już we wstępie niespodzianka. Od ponad roku wymienialiśmy czasem z Krzysztofem Lichoniem informacje o postępach prac nad V1000. Stąd właśnie wiem, że panowie ‘K’ początkowo planowali postąpić podobnie jak większość producentów przedwzmacniaczy gramofonowych dla wkładek MC, czyli zastosować w swoim urządzeniu transformator dopasowujący, czyli tzw. step-up zakupiony u zewnętrznego producenta (SUT – Step-Up Transformer, pol. transformator dopasowujący).

W wielu przypadkach, zwłaszcza urządzeń wyższej klasy, wybór pada na produkty Lundhala, a czasem na propozycje japońskich producentów. Tyle tylko, że panowie ‘K’ od początku chcieli stworzyć urządzenie wyjątkowe i oferujące bardzo wysoką jakość brzmienia, a w czasie prac okazało się, że żadne transformatory, których próbowali, nie spełniały do końca ich oczekiwań. Większość producentów westchnęłaby ciężko i wybrała po prostu najlepszą dostępną opcję, albo spróbowała się dogadać z jakimś producentem na stworzenie customowego transformatora. Większość, ale nie Circle Labs. Konstruktor postanowił bowiem zamiast łatwej drogi wybrać trudniejszą i opracować od podstaw i zbudować własny transformator dopasowujący.

To właśnie jest niespodzianka w wnętrzu V1000, o której wspominałem już na początku. Nie dość bowiem, że to własna konstrukcja Circle Labs, to na dodatek całkowicie oryginalna. By w pełni uzmysłowić niżej podpisanemu oryginalność swojego pomysłu producent przysłał mi nawet stosowny obrazek poglądowy. Wynika z niego, że transformator Circle Labs jest zbudowany na podwójnym rdzeniu nanokrystalicznym. Uzwojenie pierwotne wykonane z licy składającej się z 25 przewodów - każdy z nich jest odizolowany od siebie, a wszystkie znajdują się w jedwabnym oplocie. Uzwojenie wtórne wykonano z – jak czytamy – „wysokiej jakości miedzi”.

No i teraz dochodzimy do „szczegółu” konstrukcji wyróżniającego ten step-up pośród innych. Mianowicie w tym przypadku uzwojenie pierwotne i wtórne nawijane są jednocześnie, dzięki czemu uzwojenie pierwotne otoczone jest zwojami wtórnymi. Taki sposób nawijania jest możliwy wyłącznie dzięki własnemu oprzyrządowaniu wykonanemu specjalnie w tym celu. Jak mi napisał producent, na dziś Circle Labs jest jedyną firmą w Polsce, a być może i na świecie, która robi transformatory w ten sposób!

To rozwiązanie pozwoliło uzyskać bardzo niską oporność (0,25 Ω/22 Ω), co przełożyło się na ograniczenie strat sygnału z wkładki, a – miejmy tego świadomość – takowe zawsze mają miejsce. Sygnał z transformatora trafia do przedwzmacniacza MM, który został oparty na lampach ECC88/6922 (4 szt.) ze stałą polaryzacją uzyskiwaną za pomocą baterii. Zapewnia to, jak zapewnia producent, „idealnie stały punkt pracy lamp i najwyższe możliwe wzmocnienie”. To firmowe rozwiązanie krakowskiej firmy nie jest nowością, jako że znamy je już z ich hybrydowych wzmacniaczy. Dodajmy, iż cały układ pracuje bez sprzężenia zwrotnego.

Urządzenie prezentuje się równie dobrze, jak wszystkie wcześniejsze. Obudowa zasilacza (a właściwie transformatorów zasilających) także prezentuje się lepiej niż ma to miejsce w większości podobnych przypadków, gdzie do urządzenia głównego dodaje się brzydką skrzyneczkę zakładając, że i tak wyląduje ona gdzieś za stolikiem. Na górnej powierzchni zasilacza umieszczono firmowe złote logo. Tak naprawdę, to w czarnej pokrywie owo logo wycięto, a od spodu przymocowano złotą, metalową blachę (tak przynajmniej mi się wydaje). Na tej znacząco mniejszej, acz zaskakująco ciężkiej obudowie nie ma żadnych podświetlonych elementów.

ODSŁUCH

JAK SŁUCHALIŚMY • Jak wiedzą nasi czytelnicy, w moim systemie referencyjnym znajdują się trzy wzmacniacze: modyfikowany ArtAudio Symphony II, czyli SET na lampach 300B, integrę tranzystorową w klasie A, czyli GrandiNote Shinai, a także zestaw dzielony składający się z przedwzmacniacza liniowego Circle Labs P300 i ich końcówki mocy M200. Jak łatwo jest się domyślić, w tym teście wziął udział ten ostatni napędzając przez kable głośnikowe Soyaton Benchmark Mk 2 kolumny Ubiq Audio Model One Duelund Edition.

Źródłem sygnału dla testowanego przedwzmacniacza gramofonowego V1000 był, jak zawsze, gramofon J.Sikora Standard Max. Na wszelki wypadek, jeśli ktoś wypatrzy go na jakimś zdjęciu i skojarzy, że coś się nie zgadza, pozwolę sobie na krótkie wyjaśnienie. Otóż mojego gramofonu Janusza Sikory używałem od lat, to jest od czasu, gdy go przetestowałem w 2016 roku i zaraz potem zakupiłem. De facto był to jeszcze model Basic, acz od początku w wersji Max, który później zmienił nazwę na Standard. Wówczas również dostępny był tylko jeden rodzaj wykończenia - srebrny. Na przestrzeni lat ekipa J.Sikora dokonała kilku apgrejdów mojego egzemplarza wymieniając m.in. główne łożysko, sterownik, smary w głównym łożysku, czy dodając kolumnę pod drugie ramię.

W czasie jednej z tych wizyt Janusz, widząc że większość urządzeń, które posiadam, ma kolor czarny, zapytał czy aby nie wolałbym, by i mój gramofon miał taki sam kolor, bo właśnie wtedy takowe pojawiły się w ofercie lubelskiej firmy. Wolałem! Skutkiem tej rozmowy była wizyta Roberta Sikory i Adama Niezbeckiego tuż przed rozpoczęciem testowania V1000. Pierwotnie mieli zabrać mój gramofon, zmienić jego wykończenie i unowocześnić go do najbardziej aktualnej wersji.

Zamiast tego panowie przywieźli ze sobą nową, czarną sztukę na dodatek z pamiątkową tabliczką (żeby było wiadomo, że mój ci on!), a goszczącą u mnie sztukę zabrali (nie wiem, czy żartowali, czy nie, ale może ona stać się zaczynem firmowego „muzeum”). Co równie ważne, a nawet ważniejsze z punktu widzenia zarówno mojej recenzenckiej pracy, ale i czytelników czytających moje teksty, jest to stuprocentowo aktualna wersja, czyli dokładnie taka, jaką otrzyma obecnie każdy zamawiający model J.Sikora Standard Max w kolorze czarnym.

Adam użyczył mi również swoich niezwykłych umiejętności wyręczając mnie nie tylko w instalacji ramion, ale i fachowego montażu wkładek i ich kalibracji. W moim aktualnym gramofonie J.Sikora Standard max w kolorze czarnym zamontowane zostały dokładnie te same ramiona, czyli J.Sikora KV12 Max Zirconium z wkładką Air Tight PC-3 oraz J.Sikora KV9 z moim najnowszym dodatkiem do referencyjnego systemu, czyli wkładką LeSon LS10 Mk II. W ten sposób byłem prawie gotowy do testu przedwzmacniacza Circle Labs. Prawie, bo zważywszy na drobne różnice między poprzednim i obecnym gramofonem, najpierw przez kilka dni słuchałem muzyki korzystając z mojego ESE Lab Nibiru MC, a dopiero potem, mając pewność, że obczaiłem już drobne zmiany w brzmieniu, zabrałem się za odsłuch V1000.

W jego trakcie dokonałem w pewnym momencie jeszcze jednej wartej wspomnienia zmiany. Otóż przez większą część testu V1000 połączony był z P300 kablem niezbalansowanym Bastanis Imperial (czyli tak, jak większość przedwzmacniaczy, które testuję). W końcowej części testu chciałem sprawdzić połączenie zbalansowane (bo i P300 to konstrukcja zbalansowana i z M200 połączona jest znakomity zbalansowanym interkonektem KBL Sound Himalaya II), użyłem więc 2,5-metrowego Next Level Tech Ether XLR. Więcej grzechów nie pamiętam...

»«

JAK MOŻE PAMIĘTAJĄ NIEKTÓRZY Z PAŃSTWA, jeden z moich przedwzmacniaczy, ESE Lab Nibiru MC, to relatywnie niedrogie urządzenie (kiedy był dostępny kosztował 2300 euro), niemniej naprawdę rzadko przegrywa porównania do konkurentów w zakresie cenowym nawet do 10 000 euro. Tyle, mniej więcej, kosztuje testowany V1000 i od pierwszej płyty było dla mnie jasne, że to jeden z tych ekstremalnie nielicznych (poza najlepszymi niezależnie od ceny) przypadków, w których Nibiru pozostaje jednak wyraźnie w tyle.

Od czego mam zacząć? ESE Lab większość przedwzmacniaczy gramofonowych w podanym zakresie cenowym wyraźnie pokonuje w zakresie transparentności, czystości i doskonałej wewnętrznej organizacji prezentowanego dźwięku. Circle Labs robi to jeszcze lepiej. Łączy je to, że żaden z nich nie brzmi przy tym sucho, jasno czy agresywnie, nie są również skupione na detalach, ale na wykorzystaniu ogromnej ilości informacji służących wykreowaniu jak najpełniejszej, jak najprawdziwszej, organicznej wręcz tkanki muzycznej.

W wydaniu V1000, być może za sprawą lamp na pokładzie, przy całej precyzji, przy sprężystości i szybkości prezentacji każdego dźwięku, są one jednocześnie nasycone, soczyste, pełne. Świetnie pokazane jest czoło ataku, co doskonale słychać było choćby na dynamicznym krążku SPYRO GYRA Incognito, ale gdy potrzebne jest podtrzymanie, a potem długie wybrzmienie, to żadnej z tych faz niczego nie brakuje. Owa szybkość ujawnia się nie tylko przy oddawaniu najszybszych nawet impulsów, ale i gdy dźwięk jest błyskawicznie wygaszany i następuje ułamek sekundy ciszy.

Równie dobrze (może jeszcze odrobinkę lepiej, ale to niemal ten sam poziom) robi to choćby fenomenalny (i kosztujący 20 tys. dolarów) Doshi Audio Evolution Phono Preamplifier, znakomity Thöress Phono Enhancer (wyceniony podobnie jak V1000), czy Kondo GE 10i (75 000 euro). Zwróciliście Państwo uwagę, że to wszystko lampowe urządzenia? No właśnie, w przypadku przedwzmacniaczy gramofonowych, zwłaszcza tych reprezentujących wysoką półkę, najczęściej tak właśnie grają konstrukcje lampowe.

Czyli – z wykopem, fantastyczną dynamiką (nie tylko mikro, co jest dla nich naturalne, ale i tą w skali makro) i genialną rozdzielczością. Są zwarte, szybkie, ale i barwne, soczyste i pięknie otwarte. Co prawda w inną, gęstszą, ciut cieplejszą stronę idzie, także lampowy, fenomenalny Destination Audio WE 417a (35 tys. dolarów), ale jego przypadku jest to jedna z jego ogromnych zalet, a na tej półce cenowej to takie bardziej „lampowe” granie należy do wyjątków. Właściwie w tej chwili przychodzą mi jedynie urządzenia marki AudioTekne.

Wymieniłem wyżej kilka pośród najlepszych przedwzmacniaczy, jakie miałem okazję u siebie testować. Zrobiłem to z premedytacją, bo już po pierwszych kilku płytach byłem przekonany, że nowa propozycja Circle Labs doskonale pasuje do tego towarzystwa. Rzecz nie w tym, że pod każdym względem dorównuje każdemu z tych, niemal w komplecie dużo droższych konkurentów, ale raczej, że bilans jego najmocniejszych i tych ciut (!) słabszych stron wcale nie odbiega w jakiś znaczący sposób od tego, co owi giganci mają do zaoferowania. A to ogromne osiągnięcie, bo przecież, przynajmniej oficjalnie, to pierwsze urządzenie tego typu, jakie wyszło z rąk konstruktorów polskiej marki.

Cechy, o których pisałem do tej pory, bardziej kojarzą się z graniem „tranzystorowym”, przynajmniej w przypadku wzmacniaczy, choć podałem przykłady najlepszych przedwzmacniaczy opartych o lampy, które grają w tym zakresie podobnie. Klasa topowych urządzeń tego typu, nie tylko lampowych (!), że przypomnę choćby testowany w ubiegłym miesiącu fenomenalny zestaw DS Audio Master 3, czy hybrydowy Tenor Audio Phono 1, polega na tym, że łączą wszystko to, o czym pisałem wyżej, z nasyceniem, z pięknie oddaną, naturalną barwą i fakturą instrumentów, z doskonałym, trójwymiarowym obrazowaniem, z ogromną, wypełnioną powietrzem przestrzenią, czy nawet z odrobinką naturalnej (!) miękkości i gładkości. No i nigdy nie brzmią zimno, technicznie, klinicznie, czy jak to tam nazwiemy. Naturalny dźwięk taki nigdy nie jest! A twórcy tych urządzeń, także i V1000, to ludzie, którzy kochają muzykę i starają się, by i w domu, z nagrań, brzmiała ona w ten wyjątkowy, że tak to górnolotnie ujmę, dotykający duszy wrażliwego człowieka, sposób.

To, jak pięknie V1000 potrafi zagrać nagrania instrumentów akustycznych pokazała choćby płyta High Fidelity Presents: Art Farmer in Wrocław wydana przez Adama Czerwińskiego w ramach AC Records; recenzja → TUTAJ. Trąbka mistrza ma na niej zachwycającą, nieco matową fakturę, choć jest przy tym pięknie dźwięczna (niby sprzeczność, ale z Circle Labs oczywistość). Zero rozjaśnień i wyostrzeń, a agresywności i tej charakterystycznej dla tego instrumentu przenikliwości brzmienia, było dokładnie tyle, ile trzeba by brzmiała „jak żywa”, chciałoby się powiedzieć – „obecna”, to inne określenie, które przemówi do osób, które jak ja uwielbiają nawiązywać bliskie relacje z wykonawcami. Inaczej jeszcze rzecz ujmując, „prawdziwa”. Testowany przedwzmacniacz robił to w przekonujący i (mnie) zachwycający sposób.

Podobnie zresztą brzmiał barwny, mocny, odpowiednio głęboko brzmiący saksofon tenorowy w rękach Piotra Barona, czy duży, acz zwinny fortepian Kuby Stankiewicza. Słabością wielu nagrań, a zaletą tego jest sposób nagrania i odtworzenia przez testowane urządzenie kontrabasu Harviego S („S no dot”, jak sam podkreśla). Dzięki temu był on odpowiednio zwarty i szybki w pizzicato, a bardziej głęboki, drewniany, gdy w użyciu był smyk. Gdy tylko wymagała tego chwila, dawał wyraźnie znać o swojej wielkości, masie i potędze dźwięku, acz potrafił zabrzmieć delikatnie.

Adam Czerwiński za pomocą perkusji nadawał wszystkiemu rytm dyskretnie i delikatnie, a jedynie czasem przypominając mocniej o swojej obecności, łącząc to wszystko w jedną spójną, doskonale współbrzmiącą, mocno angażującą słuchacza całość. To właśnie takie granie, z feelingiem, z pięknie oddaną barwą, fakturą dźwięku instrumentów akustycznych, ze świetną, dużą, trójwymiarową przestrzenią, z pełnymi wybrzmieniami i z tą nieuchwytną, ale dodatkowo łączącą wszystko w całość atmosferą, pokazywało tę nieco bardziej „lampową” stronę przedwzmacniacza gramofonowego Circle Labs. Słychać to było jeszcze lepiej, gdy ostatnią stronę tego krążka zagrałem z moją nową wkładką Le Son LS10 Mk II.

To niezwykle muzykalna bestyjka, która w swojej cenie (wynikającej z modelu sprzedaży bezpośredniej) jest po prostu nie do pobicia! Gra nieco bardziej miękko, okrągło i ciepło niż Air Tight, co wcale nie znaczy, że obiektywnie miękko, okrągło, czy jakoś szczególnie ciepło - wszystko zależy od tego, z czym ją porównujemy. Słuchając tego samego krążka z wyraźnie inaczej brzmiąca wkładką chciałem poniekąd sprawdzić, czy aby testowany przedwzmacniacz nie narzuca swojego charakteru nie zważając na materiał „wsadowy”. Nic z tych rzeczy. Znane mi już różnice między tymi dwiema wkładkami, oczywiście odrobinę, ale naprawdę jedynie odrobinę, bo KV9 to fenomenalne ramię, zostały bezbłędnie pokazane. Konstatacja tego faktu zajęła mi może minutę, a zaraz potem porwała mnie muzyka.

Tak naprawdę to właśnie jest tą najważniejszą cechą Circle Labs V1000. Słuchając dowolnej muzyki z tym przedwzmacniaczem to ona właśnie jest w tym wszystkim najważniejsza. Polskie urządzenie zna swoją rolę – ma możliwie wiernie przekazać odtwarzane nagranie, jego charakter i atmosferę, acz skupiając uwagę słuchacza na muzyce i związanymi z nią emocjami. Całość podana jest w pięknie uporządkowany, przejrzysty sposób z dobrym drajwem, dynamicznie i z wysokim poziomem energii. Dzięki temu prezentacja ma w sobie coś, co nazwałbym witalnością, ma wysoką ekspresję, ma to coś, co przykuwa uwagę niemal od pierwszej nuty i nie wypuszcza do ostatniej. Dodatkowo, choć jako fan czarnej płyty zwykle tak czy owak niemal nie zwracam uwagi na trzaski, z V1000 jeśli już się one pojawiają to są „spychane” gdzieś tam do tyłu, za muzykę, dzięki czemu kompletnie nie przeszkadzają w odbiorze.

Jako że od pewnego czasu mam „fazę” na rocka, czyli słucham zdecydowanie więcej takiej muzyki niż miało to miejsce od czasów... pewnie nawet studenckich, to właśnie zestaw płyt z tego gatunku kończyłem odsłuchy. Album Momentary Laps Of Reason zespołu PINK FLOYD, ciągle z Ubiqami podpiętymi do dzielonego wzmacniacza Circle Labs, w pierwszym rzędzie pokazał mi, jak nisko z V1000 schodzi bas i jak mocno jest dociążony i nasycony, a gdy trzeba potrafi ‘przyłożyć’. Duże woofery tych kolumn, jeśli zapewnić im odpowiednie warunki, potrafią przepompować dużo powietrza sprawiając, że niski bas nie tylko słychać, ale i go czuć. Jeśli nawet potężny, niski bas nie kojarzy się wam z urządzeniami z lampami na pokładzie, w przypadku przedwzmacniaczy gramofonowych jest inaczej, a testowane urządzenie kolejny raz to potwierdziło.

Ten krążek, po którym na talerzu mojego gramofonu lądowały kolejne, m.in. AEROSMITH, GENESIS, PETERA GABRIELA, DŻEMU, a w końcu nawet AC/DC i METALLIKI, pokazał mi, jak znakomicie brzmią z V1000 wokale. Wokaliści każdego z tych zespołów należą do najlepszych i najbardziej charakterystycznych rockowych (bluesowo-rockowych w przypadku Ryśka Riedla) głosów, co testowany przedwzmacniacz pokazał bezbłędnie. Eeech... żeby tylko bezbłędnie. Charyzma każdego z nich wręcz wylewała się z głośników razem z ogromną energią.

Choć jakość tych nagrań po pierwsze w większości nie jest najwyższa, a po drugie różni się między poszczególnymi płytami, to cechą wspólną była za każdym razem bliska więź budowana nie tyle przybliżaniem, czy powiększaniem pierwszego planu, ale właśnie charyzmą i energią wykonawców. A że średnica w wydaniu V1000 jest znakomita, nasycona, barwna, więc nie tylko wokale, ale i gitary elektryczne, czy klawisze brzmiące chwilami ostro, zadziornie, mocno, aktywnie współtworzyły tworzyły niepowtarzalny, rockowy klimat każdego albumu.

To było granie mocne, ale kontrolowane (na ile pozwalała jakość realizacji/wydania), i nawet często obecne w nich zniekształcenia, czy kompresja, przedwzmacniacz Circle Labs pokazywał w sposób, który czynił z nich element tej muzyki. A że i najszybsze nawet tempo, ani rytm, tudzież powiązany z nimi timing (czyli tzw. PRAT) nie stanowią dla testowanego urządzenia problemu zarówno rock, hard rock, jak i blues brzmiały z nim równie dobrze (w sensie klimatu, wierności charakterowi danego gatunku muzycznego, a nie jakości realizacji jako takiej), jak wcześniej dużo lepiej nagrany jazz. No i dawały mi tak potrzebną porcję energii i fanu.

Na sam koniec sięgnąłem jeszcze po muzykę klasyczną, czy raczej orkiestrową w kilku wersjach. Ot choćby, zacznijmy nietypowo, po ścieżkę dźwiękową z The Last Jedi JOHNA WILLIAMSA. Skala, rozmach, tempo i potęga brzmienia za sprawą, na tym etapie mogłem już sobie powiedzieć, charakterystycznych dla V1000 uporządkowania i czystości prezentacji, angażowały i zachęcały do pogłaśniania aż do poziomu mocno wykraczającego poza moją normę. Jakże tu oprzeć się pokusie, gdy tak czysto, słodko, ale mocno i dźwięcznie brzmią smyczki, gdy w tak otwarty, czysty sposób odzywają się instrumenty dęte, a wszystko wspierają na przemian delikatne i potężne instrumenty perkusyjne.

Jak nie dać się porwać już uwerturom do Wesela Figara Mozarta (pod dyr. Currentzisa), czy Carmen Bizeta pod Karajanem? Jak tu nie dać się uwieść głosowi cudownej Leontyne Price, czy boskiego Luciano Pavarottiego? Jak nie ulec czarowi Nocy na Łysej Górze Musorgskiego pod Leibowitzem? No jak, się pytam, no jak? Pewnie można, ale nie wtedy gdy w systemie gra tak dobry przedwzmacniacz gramofonowy jak V1000. Na dużej, a w przypadku Carmen wręcz ogromnej, wyjątkowo głębokiej scenie, dzieje się tak dużo, jest tyle emocji, tyle rzeczy, które przykuwają uwagę, że nad faktem, iż wszystko to podane jest w niemal doskonale przejrzysty, poukładany, trójwymiarowy, wysoce rozdzielczy, ale i całkiem selektywny sposób przechodzi się po prostu do porządku dziennego. Tak ma być, tak wyglądają te wielkoskalowe wydarzenia muzyczne, więc niby dlaczego nie miały by być tak pokazane?

Podsumowanie

NO WŁAŚNIE W TYM RZECZ, że wiele przedwzmacniaczy gramofonowych, nie tak dobrych jak propozycja Circle Labs, nie będzie w stanie tak dobrze oddać zwłaszcza (choć nie tylko) tego typu, gęstej, złożonej, obejmującej dziesiątki instrumentów, a w przypadku oper także i głosów, muzyki. Ułożenie wszystkich elementów w tak dobrze poukładaną, przejrzystą, a przy tym barwną, dynamiczną, ale i nasyconą energią, a jednocześnie pokazaną z rozmachem w odpowiedniej (choć oczywiście pomniejszonej) skali prezentację jest jednym z największych wyzwań dla wszystkich komponentów audio. Circle Labs V1000 poradził sobie z nim swobodnie, jakby bez wysiłku gwarantując mi wiele godzin wyjątkowych przeżyć.

Testowane urządzenie nie jest najlepszym przedwzmacniaczem gramofonowym, jakiego miałem okazję słuchać. Od tych najlepszych dzieli go jednakże tak niewiele, że nie mam żadnych obiekcji by zaliczyć go do czystego high-endu. Trudno mi ocenić, jaki duży wkład w tak znakomite brzmienie ma własny step-upa Circle Labs, ale na pewno jest istotnym elementem tego osiągnięcia, którym Producent powinien się głośno chwalić! Kto wie (to moja spekulacja, a nie żaden przeciek) może kiedyś zobaczymy w ofercie osobny step-up?

Najważniejszy jest jednakże efekt końcowy, a ten to po prostu (extra)klasa! Brawo panowie, fantastyczna robota! A czytelników informuję, że ekipa Circle Labs nie zawodzi i dostarczyła nam kolejny znakomity produkt. Co więcej, zaryzykuję stwierdzenie, które nie ma bynajmniej deprecjonować dotychczasowych osiągnięć tej marki, ale docenić najnowsze: V1000 to najlepszy produkt w historii Circle Labs. I tyle w tym temacie…

Dane techniczne (wg producenta)

Wzmocnienie: MC – 65/70 dB, MM – 45 dB
Wejścia: 2 x RCA
Regulacja obciążenia wkładki: 10-1000 Ω, 0-320 pF, niezależna dla każdego z wejść
Wyjścia: RCA, XLR (zbalansowane)
Zakresy krzywych korekcji: 230, 318 (RIAA), 400, 630 μs, 100, 75 (RIAA), 50, 25 μs
Długość kabla zasilającego: 1,2 m
Lampy: 4 x E88CC/6922
Wymiary (wys. x szer. x gł.): 130 x 430 x 365 mm (zasilacz: 83 x 98 x 210 mm)
Waga: 9,5 kg (przedwzmacniacz), 2,8 kg (zasilacz)

Dystrybucja w Polsce

NAUTILUS Dystrybucja

ul. Malborska 24
30-646 Kraków ⸜ POLSKA

NAUTILUS.net.pl

»«

Test powstał według wytycznych przyjętych przez Association of International Audiophile Publications, międzynarodowe stowarzyszenie prasy audio dbające o standardy etyczne i zawodowe w naszej branży; HIGH FIDELITY jest jego członkiem-założycielem. Więcej o stowarzyszeniu i tworzących go tytułach → TUTAJ.

www.AIAP-online.org

  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl


System referencyjny 2025

ŹRÓDŁA CYFROWE

1. Pasywny, dedykowany serwer z WIN10, Roon Core, Fidelizer Pro 7.10
• karty JCAT XE USB i JCAT NET XE recenzje › TUTAJ + zasilacz Ferrum HYPSOS SIGNATURE recenzja › TUTAJ
• JCAT USB ISOLATOR, optyczny izolator LAN + zasilacz liniowy KECES P8 (mono)
• przełącznik LAN: Silent Angel BONN N8 recenzja › TUTAJ + zasilacz liniowy Forester recenzja › TUTAJ

2. Przetwornik cyfrowo-analogowy: LampizatOr PACIFIC recenzja › TUTAJ + Ideon Audio 3R Master Time recenzja › TUTAJ

ŹRÓDŁO ANALOGOWE

1. Gramofon J.Sikora STANDARD w wersji MAX recenzja › TUTAJ
• ramię J.Sikora KV12
• wkładka Air Tight PC-3

2. Przedwzmacniacze gramofonowe:
• ESE Labs NIBIRU V 5 recenzja › TUTAJ
• Grandinote CELIO Mk IV recenzja › TUTAJ

WZMACNIACZ

1. Wzmacniacz zintegrowany GrandiNote SHINAI recenzja › TUTAJ

2. Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio SYMPHONY II (modyfikowany)

3. Przedwzmacniacz liniowy AudiaFlight FLS1 recenzja › TUTAJ

KOLUMNY

1. GrandiNote MACH4 recenzja › TUTAJ

2. Ubiq Audio MODEL ONE DUELUND EDITION recenzja › TUTAJ

OKABLOWANIE

1. Interkonekty analogowe:
• Hijiri MILLION KIWAMI
• Bastanis IMPERIAL x 2 recenzja › TUTAJ
• Hijiri HCI-20
• TelluriumQ ULTRA BLACK
• KBL Sound ZODIAC XLR

2. Interkonekty cyfrowe:
• David Laboga EXPRESSION EMERALD USB x 2 recenzja › TUTAJ
• David Laboga DIGITAL SOUND WAVE SAPPHIRE x 2 recenzja › TUTAJ

3. Kable głośnikowe:
• LessLoss ANCHORWAVE

4. Kable zasilające:
LessLoss DFPC SIGNATURE, Gigawatt LC-3 recenzja › TUTAJ

ZASILANIE

1. Kondycjoner Gigawatt PC-3 SE EVO+ recenzja › TUTAJ

2. Kabel zasilający AC Gigawatt PF-2 Mk 2

3. Dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y

4. Gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)

ANTYWIBRACJA

1. Stoliki:
• Base VI
• Rogoz Audio 3RP3/BBS

2. Akcesoria antywibracyjne
• platformy ROGOZ-AUDIO SMO40 i CPPB16
• nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII
• nóżki antywibracyjne Franc Accessories CERAMIC DISC SLIM FOOT
• nóżki antywibracyjne Graphite Audio IC-35 recenzja › TUTAJ i CIS-35 recenzja › TUTAJ