pl | en

252 Kwiecień 2025

Wstępniak

tekst WOJCIECH PACUŁA
zdjęcia „High Fidelity”



No 252

1 kwietnia 2025

ZREMASTEROWANI
Czyli o tym, ile razy chcemy kupować tę samą muzykę i po co

REMASTER to zmiana jakości dźwięku lub obrazu wcześniej stworzonych form mediów, zarówno audiofonicznych, kinowych, jak i wideo. O produkcie powstałym w wyniku tego procesu jest mówi się: zremasterowany • Hasło ‘Remaster’ w Wikipedia, → en.WIKIPEDIA.org, dostęp: 24.03.2025.

RZECZ ZACZĘŁA SIĘ NIEWINNIE, bo od grafiki w internecie, na której ujrzałem trzy płyty zespołu LINKIN PARK w wersji One-Step. Dopowiem – chodziło o zderzenie z sobą dwóch, jak mi się wydawało, nieprzystających światów: szlachetnego, kosztownego procesu wytłoczenia płyty winylowej One-step (chodziłoby o sacrum) oraz materiału muzycznego, który został w ten sposób przygotowany, płyt amerykańskiego zespołu rockowego i metalowego, czyli materiału absolutnie nie-audiofilskiego i nie należącego do kanonu rockowego (i to byłoby profanum).

⸜ Trzy płyty Linkin Park w wydaniu One-step • zdj. mat. pras. Warner Records

Przypomnijmy, że proces One-step został opracowany niegdyś przez wytwórnie japońskie, a na Zachodzie po raz pierwszy zastosowała go amerykańska tłocznia Record Technology, Inc. (RTI). Pierwszym tytułem wydanym w ten sposób był krążek Abraxas Santany, przygotowany przez wytwórnię Mobile Fidelity Sound Lab w 2016 roku; więcej o tej technologii w recenzji płyty Particii Barber Café BlueTUTAJ. Obecnie płyty tego typu wydaje kilka wydawnictw, każde opatrując je nieco inną nazwą: 1STEP (Impex), 1-Step (Audio Nautes Recordings), UltraDisc One-Step (MFSL), Small Batch (Craft Recordings), Because Sound Matters One-Step (Warner Records).

Te dwie rzeczy zestawione z sobą jakoś nie mogły mi się pomieścić w głowie, dlatego szybko napisałem do Tomka, gospodarza spotkań Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego, żeby się z nim podzielić tym odkryciem. W jakimś amoku pofukaliśmy na upadek obyczajów, rzuciłem coś tam o ideale, co to sięgnął bruku (a może tylko o tym pomyślałem – sami państwo rozumiecie: amok…), a Tomek opatrzył mój wpis śmiejącym się do łez emotikonem. Jednym słowem, zachowałem się jak typowy troll.

I można by na tym skończyć tę historię, spróbować o tym zapomnieć, gdyby nie zaczęło mnie uwierać jakieś wspomnienie, całkiem niedawne, a mające miejsce na grupie czatowej KTS-u. A było tak, że w którymś momencie kolejna informacja o sto pięćdziesiątej reedycji któregoś z popularnych wydawnictw jazzowych wydobyła ze mnie głębokie pokłady frustracji. Napisałem wówczas, że najwyższy czas pomyśleć o innych tytułach, nieaudiofilskich, a które naprawdę warto by dobrze potraktować i które powinny się stać obiektem zainteresowania najważniejszych wydawnictw audiofilskich. I jeszcze, że mam dość kółko tych samych „koltrejnów”.

Wśród moich typów znaleźli się: George Michael, Jean-Michele Jarre, Tangerine Dream i Klaus Schulze, Zeppelini, Burdon, Slayer, Kraftwerk i Queen, o Depeche Mode nie wspominając. Niektórzy z wyżej wymienionych takiego „zaszczytu” dostąpili, bo swego czasu Mobile Fidelity wydawała i Jarre’a, i Zeppelinów, i Queenów. Ale było to dawno i wciąż była to kropla w morzu wydawnictw, które fajnie by było mieć w dobrej wersji dźwiękowej. A zamiast tego dostaniemy kolejną wersję Kind of Blue Milesa Davisa albo coś w tym rodzaju. Na przykład A Love Supreme, przywołanego, Johna Coltrane’a.

Zderzenie mojej reakcji na Linkin Park, przygotowany przez Warner Records w nowej serii „Because Sound Matters One-Step”, z wyrażonymi w złości oczekiwaniami okazało się otrzeźwiające. Tym mocniej ta pobudka wybrzmiała, że przecież dopiero co skończyłem recenzję kolejnej trójki wznowień płyt Three Blind Mice, a w pogotowiu czeka kolejna piątka reedycji z serii „Polskie Nagrania Catalogue Selections”. czyli zaakceptowałem tę „grę”; więcej → TUTAJ.

⸜ Płyta Patricii Barber zatytułowana Café Blue była pierwszym tytułem wydawnictwa Impex przygotowanym w technice One-step

Z jednej strony z entuzjazmem i uwagą recenzuję nowe mastery ważnych dzieł muzyki rozrywkowej i klasycznej, z drugiej żachnąłem się na reedycje „absolutnie nieaudiofilskich” tytułów, a z trzeciej chciałbym, aby trafiało do nas jak najwięcej tego typu wydawnictw. Jak to więc ze mną jest? Skąd takie roztrojenie jaźni?? Jak to jest z remasterami – czy naprawdę ich tyle potrzebujemy, czy ktoś nam to wmawia? A jeśli nie potrzebujemy, to po co w ogóle się ukazują? Czyli – komu na nich zależy?

Pewniakiem, a zarazem najprostszą odpowiedzią na ostatnie z tych pytań jest: wydawcom. Nowych wersji starszych płyt, przede wszystkim i na pierwszym miejscu, potrzebują wydawnictwa płytowe. W ten sposób kolejny raz monetyzują one, że sięgnę po to popularne określenie, materiał, który już został dawno spłacony. Co ma sens, na tym przecież polega działalność firm – na zarabianiu pieniędzy. W tym przypadku jest to o tyle łatwe, że koszty związane z przygotowaniem danego tytułu zostały już poniesione, podobnie jak druga na liście płac, promocja.

To dlatego najczęściej remasterowani są wykonawcy znani, popularni, lubiani i cenieni. W ich przypadku promocja ogranicza się bowiem do poruszenia w potencjalnych klientach struny nostalgii, zachęcenia ich do powrotu do ich młodości lub czasów, które zapisały się w ich pamięci najlepiej. Można też wydać taką płytę w kolorze, bo to teraz modne. Jeśli mówimy o audiofilach, to trzeba by do tego dodać jakiś element ekskluzywności, na przykład numerowanie, a także przekonać, że dźwięk tego nowego remasteru będzie lepszy niż poprzedniego.

Tak się zastanawiam, ale wydaje mi się, że modelowymi odbiorcami nowych wersji płyt byliby nie ludzie młodzi, a starsi, raczej boomer niż millenials, o Zetkach nie wspominając. Ci, jeśli już, sięgają po stare wydania w sklepach z używanymi winylami i dla nich „nowa wersja” nie ma wartości sentymentalnej, niczego nie przywołuje, do niczego się nie odwołuje. Płyta, jeśli w ogóle, ma dla nich wartość jako obiekt kulturowy, niekoniecznie nośnik muzyki jako taki, tę konsumują za pomocą serwisów streamingowych. Może się mylę, może działa to inaczej, jednak tu i teraz wygląda mi to w ten właśnie sposób.

Mamy więc wydawcę jako głównego beneficjenta nowych wydań płyt. Żeby ta operacja, to jest sprzedanie po raz kolejny (i kolejny, i kolejny ad infinitum) tej samej muzyki została uwieńczona sukcesem, musi on zainteresować odbiorców. Jeśli chodzi o ogół, sięga więc po klisze z przeszłości, co jest również dobrym sposobem na przypomnienie samych wykonawców, którzy z tej okazji mogą się pojawić w programach śniadaniowych i w magazynach kulturalnych. Realizuje więc skrypt, o którym Simon Reynolds pisał w książce Retromania: Jak popkultura żywi się własną przeszłością.

⸜ Płyty SACD Polskich Nagrań są przykładem na to, jak można od nowa zainteresować starszymi nagraniami, przypomnieć je, a do tego zaoferować dźwięk lepszy niż na oryginalnych winylach

Można tę działalność widzieć wyłącznie z perspektywy zachłanności i będzie w tym wiele racji. Z drugiej jednak strony, co wydaje mi się ważniejsze, musimy pamiętać o tym, o czym mówiłem: firma ma zarabiać pieniądze, inaczej nie spełnia swojej podstawowej roli. A wznowienie wydawnictw muzycznego, czasem powiązane z powrotem mody na danego wykonawcę, to przecież i dodatkowe pieniądze dla artystów. A jest przecież jeszcze trzeci element tej układanki, który nazwałbym kulturotwórczym.

Przy okazji zarabiania pieniędzy dla swojego właściciela, remaster starszego materiału nie tylko przypomina o wykonawcy, często wydobywa go wręcz z zapomnienia, zachowując w głównym nurcie kultury, ale zabezpiecza jego spuściznę przed fizycznym zniszczeniem. Przecież materiał zapisany na taśmie magnetycznej degraduje się. Jeszcze szybciej degradują się zapisy na współczesnych nośnikach, z dyskami twardymi na czele (to najbardziej nietrwały sposób zapisu informacji). Każdorazowe sięgnięcie po nie i przygotowanie kopii zabezpiecza w ten sposób spuściznę kulturową.

Pamiętacie państwo pożar archiwów wytwórni Impulse!? – Tytuł poświęconego temu zdarzeniu artykułu na Redit nie pozostawia wątpliwości co do tragedii, jaka nas wówczas spotkała: The New York Times reporting that most of John Coltrane’s masters in the Impulse Records collection were lost in a 2008 fire; całość → TUTAJ. Najważniejsze tytuły ocalały, a to dlatego, że były właśnie w studiach masteringowych, w których przygotowywano ich reedycje. Co bardziej istotne nagrania, które zostały zniszczone przez pożar, również się ostały, dzięki cyfrowym kopiom wykonywanym z myślą o wcześniejszych reedycjach.

Remaster ocala więc muzykę w sposób dosłowny, zarówno incydentalny, jak i zamierzony. Tym bardziej, że każdy z nich ma na celu, przynajmniej intencjonalnie, pokazać ten sam materiał w lepszy sposób, z lepszym dźwiękiem. Co interesuje przede wszystkim nas, audiofilów. Dla pozostałej części melomanów może to być jeden z argumentów za kupieniem nowej wersji, ale nie musi. Równie dobrze mogliby sięgnąć po taki tytuł tylko dlatego, że został wznowiony. Dla nas, perfekcjonistów, jakość dźwięku jest jednak najważniejsza.

Czego dobrym przykładem są nowe reedycje płyt Polskich Nagrań, przygotowywane przez Damiana Lipińskiego. Znakomita ich większość to ich najlepsze wersje, po raz pierwszy dostępne na płytach SACD, a więc z materiałem wysokiej rozdzielczości. Ale nawet remastery serii „Polish Jazz”, które wyszły spod palców Jacka Gawłowskiego, a wydane na klasycznych płytach CD, były rewelacją. Obydwa spojrzenia, bo każdy z tych masteringowców wypracował własny sposób podejścia do materiału muzycznego, są wartościowe i ukazują muzykę w nieco innym świetle.

Blue Train Johna Coltrane’a to jedna z najczęściej wznawianych płyt jazzowych w wersjach przeznaczonych dla audiofilów; więcej → TUTAJ

Bo to właśnie jest, jak mi się wydaje, najważniejsza rola wznowień – przyglądnięcie się temu samemu materiałowi z innej strony. Trochę przypomina to wznowienia dzieł literackich. Mogą się one różnić między sobą tylko szatą graficzną, co już jest ważną zmianą, mogą się odróżniać redakcją, ale i tłumaczeniem, jeśli mówimy o literaturze obcej. I za każdym razem otrzymujemy inne dzieło sztuki.

Dobrym przykładem na wznowienie najmniej ingerujące w oryginał jest Latarnik Henryka Sienkiewicza. Pierwotnie wydany w formie ciągłej w 1988 roku, w lutym tego roku otrzymał zupełnie nową formę graficzną, znakomitą, a posłowie do niego napisała Baba od Polskiego, czyli Aneta Korycińska, popularna w necie nauczycielka; książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Powergraph. I co? – Ramota, truchło nieledwie, straszące uczniów przez dekady, okazało się niesamowitą opowieścią. W dodatku taką, którą się dobrze czytało również przez sposób wydania.

Co ciekawe, w przeciwieństwie do nas, audiofilów, literaturoznawcy za wersję najważniejszą uznają ostatnią wydaną za życia pisarza. Ale nie zawsze i to się zmienia. Przy okazji nowych tłumaczeń powieści Raymonda Chandlera wydawnictwa Karakter pisano wręcz o zupełnie nowej literaturze. Autor tłumaczeń, Bartosz Czartoryski, wykonał niesamowitą pracę i sam połknąłem wszystkie wydane w tej serii pozycje. Podobnie, jak nowe tłumaczenia Wiliama Faulknera, dodam. Czekając na nowe wersje – bo tak to trzeba rozumieć – książek Josepha Conrada i Ernesta Hemingway’a mogliśmy z kolei przeczytać:

Lektura „Lorda Jima” czy „Tajnego agenta” była męcząca nie ze względu na treść – bo to wspaniałe powieści – lecz z uwagi na manieryczny język i kłopotliwą składnię przekładu. Szczęśliwie Conrad doczekał się nowych tłumaczeń - „Jądro ciemności” i liczne opowiadania spolszczyła Magdalena Heydel, „Tajnego agenta” Maciej Świerkocki, „Lorda Jima” Michał Kłobukowski - które niejednokrotnie pozwalają reszcie zrozumieć, o co właściwie chodziło w literaturze autorowi „Szaleństwa Almayera”.

Jeśli chodzi o Hemingwaya, słowo „rewizja” ma nawet podwójne znaczenie. Mowa bowiem o pisarzu z jakiegoś powodu przebrzmiałym, odłożonym do lamusa, pisarzu, którego maczystowskie pozy wydają się dziś tyleż kabotyńskie, ile zabawne; pisarzu, który w zasadzie nie przetrwał kontrkulturowej, postmodernistycznej i feministycznej rewolucji.

⸜ PIOTR KOFTA , W cieniu góry lodowej, czyli Hemingway po nowemu, → kultura.DZIENNIK.pl, 23 kwietnia 2022, dostęp: 24.03.2025.

Pamiętacie państwo, co mówiłem o „przywracaniu” kulturze muzyki i jej nowym odczytaniu, prawda? – Jak widać, dotyczy to nie tylko muzyki, ale dzieł kultury w ogóle. To praca, która nigdy się nie kończy. I ma głęboki sens. Sam kupuję i czytam nowe tłumaczenia z wypiekami na twarzy, mimo że dużą część z tych książek znałem już z czasów szkoły średniej i studiów. Prawdę mówiąc, przeczytałem je tak, jakbym je widział na oczy po raz pierwszy w życiu.

⸜ Płyty wydawnictwa Three Blind Mice należą do najczęściej wznawianych, w każdym dostępnym formacie i ich odmianach; więcej → TUTAJ

Odbiorcy muzyki, kolekcjonerzy i audiofile, przyjęli odmienną perspektywę dotyczącą dzieła – najważniejsze jest dla nich pierwsze wydanie, wydanie premierowe. To ono ma być najlepsze, pod każdym względem. Wszystkie kolejne są, patrząc pod tym kątem na spuściznę muzyczną, wtórne. Trzeba powiedzieć, że jest w tym wiele racji. Pamiętajmy, że płyty winylowe tłoczone były z nowych taśm, które z czasem się degradują. Każde kolejne zgranie jest więc kopią nieco innego materiału.

Problemem jest to, że oryginalne wydania są drogie i będą coraz droższe. Już ich właścicielami są zazwyczaj kolekcjonerzy, niekoniecznie interesujący się samą muzyką czy dźwiękiem. W takim przypadku reedycja byłaby więc czynnikiem demokratyzującym dostęp do kultury. Nie każdego przecież stać na oryginały Beatlesów, Led Zeppelin czy nawet mniej popularnych zespołów – oryginały w dobrym stanie, oczywiście. I nawet jeśli to będzie kopia, to może to być kopia z wysokiej półki.

Poza tym część wznowionych płyt wydaje mi się lepsza niż oryginały. Nie pozuję na niepokornego, nie jestem herezjachą, a tylko relacjonuję moje doświadczenia. A te mówią wyraźnie, że wiele tytułów przygotowanych w ostatnich latach brzmi lepiej niż oryginały. Dotyczy to przede wszystkim, obok wersji z Japonii, płyt wydawanych przez Analogue Productions i Mobile Fidelity – w przypadku tego ostatniego wydawnictwa nawet, jeśli korzysta z kopii cyfrowych. Byłoby to prawdziwe także dla niemal wszystkich krążków One-step, nie tylko tych wydawnictw, ale i Craft Recordings, i – jak w przypadku Linkin Park – Warner Records. To również przypadek większości płyt z serii „Polskie Nagrania Catalogue Selections”.

Odpowiedź na pytanie, komu remastery są potrzebne, jest więc złożona. I nie jest jednoznaczna, nie może taka być. Mogę jednak powiedzieć dość prosto, co ja o tym myślę. Uważam, że są one niezbędnym warunkiem podtrzymywania wiedzy o muzyce jako takiej, ale też o jej twórcach. Byłaby to funkcja pedagogiczna. Potrzebna jest także w funkcji archiwizacyjnej, jako sposób na fizyczne zachowanie tej spuścizny. Ale równie ważne wydaje mi się to, co pisałem w kontekście literatury – za każdym razem mamy do czynienia z nowym odczytaniem danej płyty. Raz lepszym, raz gorszym, ale – innym.

⸜ Już zostanie wydany hit audiofilski, i nie tylko, płyta Dire Straits Brothers In Arms (40th Anniversary Edition); będzie ona dostępna w wersji winylowej (1 LP), a także edycjach rozszerzonych – 5 LP Deluxe i 3 CD Deluxe, a w Japonii na SHM-CD (już ją zamówiłem…)

Nie musimy, co oczywiste, mieć wszystkich wydań i wszystkich reedycji. Jednak po te najważniejsze warto sięgać. Tak widziane trzy płyty Linkin Park, od których ten tekst rozpoczęliśmy, nie są już tylko wymysłem wydawcy, skokiem na kasę. Nie jest to od razu czytelne, a i ja musiałem napisać ten artykuł, żeby sobie to uporządkować i zrozumieć swoją reakcję.

Bo przecież bezpośrednim impulsem było zagrzanie mnie do boju, kiedy dałem wyraz swojej frustracji obliczu dziesiątek nowych wersji z Japonii. I z takim nastawieniem do tego artykułu usiadłem – chciałem wreszcie powiedzieć, „co ja o tym naprawdę myślę”. I powiedziałem, ale nie to, co sobie zamierzyłem, tylko to, co ze mną zostało po przemyśleniu sprawy.

Dlatego też, uderzony, jako audiofil, nieprzystawalnością środków – „zastrzeżona”, „audiofilska” technologia – do „zwykłej” muzyki, muszę przyznać, że trzy płyty o których mowa są dokładnie tym, co powinniśmy dostać. I być może przetrą one drogę innym tytułom. Dlaczego by nie Adele? A Annie Lennox? Może Eminem? A może i AC/DC? – Wyobrażacie sobie państwo Back in Black na płycie 45 rpm One-step?

I nawet jeśli informacja o rocznicowym wydaniu Brothers in Arms Dire Straits, na trzech płytach CD lub pięciu LP, była dla mnie ciekawa, tym bardziej, że będą one dostępne również w Japonii na SHM-CD (na przykład w sklepie → CD JAPAN), to decyzja Warner Records wydaje się przez to o wiele ważniejsza. Z jednej strony oczywista, to ostatecznie znany zespół, a z drugiej odważna, bo to przecież nie jest tytuł „audiofilski”.

Dlatego też moje święte oburzenie, które wylałem na forum grupy Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego, wydaje mi się nieuprawomocnione, przedwczesne. Osobista frustracja, wynikająca z nadmiaru wznowień skleiła mi się w głowie z remasterami jako zjawiskiem. Nie wszystkie mają bowiem sens i nie wszystkie są potrzebne. Część z nich brzmi gorzej niż wcześniejsze wydawnictwa. Tym większe znaczenie ma więc sięgnięcie po tytuły, które nigdy wcześniej nie otrzymały godziwej oprawy, a które wreszcie zostały wydane, jak należy.

WOJCIECH PACUŁA
redaktor naczelny

»«

W tekście umieszczono link aflliacyjny do sklepu internetowego → CD JAPAN.

Kim jesteśmy?

Współpracujemy

Patronujemy

HIGH FIDELITY jest miesięcznikiem internetowym, ukazującym się od 1 maja 2004 roku. Poświęcony jest zagadnieniom wysokiej jakości dźwięku, muzyce oraz technice nagraniowej. Wydawane są dwie wersje magazynu – POLSKA oraz ANGIELSKA, z osobną stroną poświęconą NOWOŚCIOM (→ TUTAJ).

HIGH FIDELITY należy do dużej rodziny światowych pism internetowych, współpracujących z sobą na różnych poziomach. W USA naszymi partnerami są: EnjoyTheMusic.com oraz Positive-Feedback, a w Niemczech www.hifistatement.net. Jesteśmy członkami-założycielami AIAP – Association of International Audiophile Publications, stowarzyszenia mającego promować etyczne zachowania wydawców pism audiofilskich w internecie, założonego przez dziesięć publikacji audio z całego świata, którym na sercu leżą standardy etyczne i zawodowe w naszej branży (więcej → TUTAJ).

HIGH FIDELITY jest domem Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego. KTS jest nieformalną grupą spotykającą się aby posłuchać najnowszych produktów audio oraz płyt, podyskutować nad technologiami i opracowaniami. Wszystkie spotkania mają swoją wersję online (więcej → TUTAJ).

HIGH FIDELITY jest również patronem wielu wartościowych wydarzeń i aktywności, w tym wystawy AUDIO VIDEO SHOW oraz VINYL CLUB AC RECORDS. Promuje również rodzimych twórców, we wrześniu każdego roku publikując numer poświęcony wyłącznie polskim produktom. Wiele znanych polskich firm audio miało na łamach miesięcznika oficjalny debiut.
AIAP
linia hifistatement linia positive-feedback


Audio Video show


linia
Vinyl Club AC Records