SYSTEM McIntosh MCD500 + C500 (lampowy i tranzystorowy – T+P) + MC501 Cena: 25 000 + 46 000 (tranzystor lub lampa) + 42 000 (para) zł Cena całości: 113 000 zł Dystrybucja: Hi-Fi Club Kontakt: ul. Kopernika 34, Warszawa tel.: (22) 826 47 67 e-mail: salon@hificlub.pl Strona producenta: MCINTOSH Tekst: Wojciech Pacuła |
Po raz kolejny zdecydowałem się na test systemu, chociaż to nie jest proste zadanie. Proszę spojrzeć na test poprzedniego – TUTAJ – żeby lepiej wejść w temat. Problem z tego typu przedsięwzięciami jest jeden: czas. A dokładniej – jego brak. Żeby to wszystko miało sens, trzeba bowiem przepróbować ileś tam połączeń, przemyśleć wszystko, pozamawiać itp. A to trwa, a dużej części produktów polscy dystrybutorzy i tak nie mają. W tym przypadku sprawa była jednak znacznie prostsza i właściwie trudno by było NIE zrobić testu systemu. Oto bowiem w tym samym czasie miałem w domu produkty firmy McIntosh, należące do tej samej serii ‘500’ – odtwarzacz MCD500, przedwzmacniacz C500 oraz wzmacniacz mocy MC501. A seria ‘500’ jest drugą od góry, po serii ‘1000’, do której zalicza się także wzmacniacze mocy MC1.2KW oraz monstra MC2KW. A każda seria Maka toż to właściwie „wieża”, jak dawniej, tyle, że nieco bardziej kosztowna, taka na nasze „czasy”… O tym, że to ‘system’ zadecydował sam producent, ponieważ poszczególne jego komponenty zostały zaprojektowane do pracy ze sobą i z myślą o wzajemnym „wspomaganiu się”. Odsłuch ten przeprowadziłem jednak już po przetestowaniu poszczególnych urządzeń, tak, żebym wiedział, jak gra każde z nich w innym otoczeniu. Znakomitą okazją było także porównanie dwóch wersji przedwzmacniacza (dystrybutor dostarczył nam obydwie) – lampowej, oznaczonej C500T, oraz tranzystorowej, C500P. Obydwie korzystają z tego samego kontrolera C500C, w którym jest zasilanie oraz układy sterujące. I to na ściance przedniej modułu ‘C’ mamy wyświetlacz oraz gałki manipulatorów, a nie tam, gdzie wzmocnienie, co początkowo może nieco dezorientować. Ma t o jednak głęboki sens. Wejścia znajdują się jednak w module wzmacniającym, na froncie którego umieszczono niebieskie wskaźniki wychyłowe. Ponieważ system ten jest w pełni zbalansowany, w taki też sposób przeprowadziłem odsłuchy, z interkonektem XLR 7N-DA6000 między odtwarzaczem SACD i przedwzmacniaczem oraz z XLR-em NF-G SE Blues Veluma, prowadzącym sygnał z preampu do końcówek mocy (MC501 to dwa monobloki). Odtwarzacz otrzymał tę samą sieciówkę, co mój Lektor Prime firmy Ancient Audio, a mianowicie najlepszy – moim zdaniem – kabel sieciowy na świecie (to stan na dzisiaj), Acrolink 7N-PC9100, zaś przedwzmacniacz i końcówki mocy nieco tańszy, choć przecież też ultra-drogi, model 7N-PC7100. System przesłuchany był najpierw z modułem lampowym przedwzmacniacza, a potem z tranzystorowym. Wszystkie urządzenia stały na stoliku Base. Płyty użyte do testu: Compact Disc
Super Audio CD
System Maka ma wyraźny dźwięk „własny”. Kreuje wydarzenia na swoją modłę. A robi to z żelazną konsekwencją. To mocny, czysty przekaz z niesamowitą dynamiką. To też pierwszy system w mojej karierze (że tak w przenośni powiem), gdzie płyty SACD były zdecydowanie lepsze niż ich wersje CD i w którym zalety tych pierwszych przełożyły się na większą przyjemność słuchania. Myślę, że w dużej mierze jest to zasługa odtwarzacza MCD500, który – jak pisałem w jego teście – jest pod tym względem znakomity i jest wyjątkiem wśród większości odtwarzaczy SACD. Ale reszta toru umożliwiła pokazanie tego, o czym mówię. Wśród rzeczy, które momentalnie zwracają uwagę jest dynamika. Zazwyczaj urządzenia grają u mnie na okrągło, także wtedy, kiedy coś piszę. Tak było też z systemem McIntosha, który podłączyłem któregoś ranka (już po testach poszczególnych komponentów), po czym zasiadłem do odpisywania na maile Czytelników. Pierwszą płytą, jaką akurat słuchałem była składanka (nie cierpię samplerów, ale to jeden z wyjątków) wytwórni Groove Note, świetnie nagrana, z kilkoma naprawdę znakomitymi interpretacjami klasyków jazzu. I siedząc bokiem do systemu, grając wcale nie tak głośno, już po kilku minutach byłem zmuszony przerwać to, co robiłem (przepraszam wszystkich z Państwa, którzy musieli przez to czekać na odpowiedź…), ponieważ sposób uderzenia, ataku, to, jak pokazana była perkusja, przywodziło na myśl nie inne urządzenia domowego audio, a raczej to, co słychać z urządzeń estradowych lub na żywo. |
Pod tym względem mój system wydaje się nieco skompresowany, przynajmniej jeśli chodzi o skalę makro. Jestem pewien, że w dużej mierze to pomocna dłoń końcówek MC501 to sprawiła. Znakomicie pod tym względem wypadła też klasyka, jak z płyty de Falli The Three Cornered Hat, gdzie uderzenia kotłów, wcale nie przesadzone, miały ogromną energię i świetnie zarysowany pogłos. Z płytami CD nieco to „siadało”, ale – tak przynajmniej mi się wydaje – to po prostu gorsza dynamika CD wreszcie została pokazana taka, jaka jest, zaś Mak tylko tego wszystkiego nie „zmielił” w papkę, a pokazał. Nie chodzi o jakieś podkreślanie wad CD, nie miało to miejsca, a zwyczajnie o rzetelność. A tej McIntosh ma pod dostatkiem. Druga sprawa, którą koniecznie trzeba podkreślić, to znakomita równowaga tonalna amerykańskiego systemu. Podkreślałem to przy każdym z elementów z osobna, jednak najlepiej to słychać było przy końcówce mocy, której moc, swoboda w operowaniu kontrastami dynamicznymi itp. były niezwykle angażujące. I podobnie zbalansowany dźwięk słychać, kiedy zestawimy MC501 z przedwzmacniaczem i odtwarzaczem tej firmy. Wprawdzie zostanie nieco podkreślona niższa średnica, a najwyższa góra będzie wycofana, ale nie będą to zmiany „systemowe”, tj. takie, które zmieniałyby perspektywę, w jakiej widzimy Maka, a raczej coś dodatkowego, co po prostu lekko modyfikuje to, jak go odbieramy, bez konieczności przeformułowania naszych opinii. Równowaga o której mówię pozwoliła zagrać wszystkim płytom w rzetelny (to słowo-klucz przy wszystkich produktach tej firmy), zrównoważony sposób. Różnicowanie poszczególnych nagrań było więc pod tym względem niezłe, choć najwyraźniej, przynajmniej z modułem lampowym, zastosowano pewną sztuczkę, dzięki której neutralność systemu nie przeradzała się w bezduszność, nawet z bardzo przejrzystymi kolumnami. Mówię o zaokrągleniu mikrodźwięków, bez zmniejszania dynamiki, a po prostu o wygładzaniu wszystkiego. Dlatego też płyty generalnie brzmiały bez ostrości, także Peace Depeche Mode, i bez rozjaśnienia. Pod jednym warunkiem – że kolumny nie będą miały takich skłonności. Podłączając do Maka coś w rodzaju Harbethów, Chario itp. nigdy nie przekroczymy tej granicy. Z czystymi, liniowymi kolumnami, w rodzaju moich Dobermanów, też będzie świetnie, ponieważ system nieco się „otworzy”, jednak wokale z nie dość dobrze zrealizowanych płyt, albo takie, które przejawiają inklinacje w tym kierunku – niech przykładem będzie wokal ze wspomnianego singla Peace, ale w pewnej mierze również płyta On Every Street Dire Straits, mogą mieć lekko podkreśloną wyższą średnicę. To złożenie dwóch rzeczy – dążenia Maka do absolutnie płaskiej charakterystyki i lekkiego zaokrąglenia ataku, przy jednoczesnym dążeniu do otwarcia dźwięku. W audio nie ma recept uniwersalnych i odpowiedzi na wszystkie pytania, dlatego trzeba samodzielnie podjąć decyzję. A jest przy tym wszystkim góra, szczególnie z płyt SACD, niezwykle dźwięczna, nieco słodka – ale w pozytywny, naturalny sposób – a przy tym jest jej sporo. Przypomina to granie dobrego gramofonu analogowego, jak np. Kuzma Stabi S z ramieniem Stogi S, który jakiś czas wcześniej testowałem do „Audio”. Wystarczy osłuchać nagrań w rodzaju Toward The Within Dead Can Dance, żeby wiedzieć, o co mi chodzi. Absolutny brak limitu w dynamice, lekkość w podawaniu każdego dźwięku, a także – właśnie – ładna góra powodowały, że dźwięk był mocny i namacalny. A przecież amerykański system nie przypomina zestawów innych firm. Doskonale pamiętam, jak grał u mnie system Reimyo, znacznie droższy, oparty o lampę 300B na końcu (8 W). To był znacznie bardziej nasycony, lepiej różnicowany dźwięk. To, co Makowi w takim porównaniu brakuje, to różnicowanie faktur i rozdzielczość. Proszę pamiętać, że mówię o absolutnym top hi-endzie, a nie o hi-fi! Japoński system jest pod tym względem wybitny, jest znacznie droższy, dlatego takie porównanie żadnej ujmy nie przynosi, a pozwala zobaczyć amerykański urządzenia w odpowiedniej perspektywie. Po prostu McIntosh gra większymi planami, większymi grupami, doskonale je wyważając, nie wnikając jednak w to, co dzieje się pomiędzy nimi w taki sposób, jak najlepsze systemy oparte o lampy SET w stopniu wyjściowym. Dlatego też namacalność dźwięku będzie tu nieco mniejsza, łatwiej będzie można mówić o dystansie. To może być dobre – w klasyce jest to niezbędne do właściwego przekazania rozmiarów sali koncertowej. W odróżnieniu od wszystkich SET-ów McIntosh przyniesie przy tym realną dynamikę i realny bas. Bez kompresji i zniekształceń, które w niezbyt mocnych lampach wcześniej czy później wystąpią. Trzeba więc posłuchać i zdecydować, czego właściwie szukamy. Niezwykle pouczającym doświadczeniem będzie porównanie lampowego i tranzystorowego wzmocnienia w C500. Wszystkie powyższe uwagi odnoszą się do tego pierwszego, ponieważ założyłem, że najlepsze połączenie da lampowy przedwzmacniacz i tranzystorowa końcówka – układ, który użytkuję u siebie od dłuższego czasu. Jak zwykle w hi-endzie nic nie jest jednak jasne i proste. Moim zdaniem, to moje prywatne zdanie, a nie coś „do wierzenia”, rozdzielczość tranzystorowego modułu jest znacząco lepsza niż lampowego. Tak, z tym pierwszym traci się nieco na słodkości, niezwyklej barwie góry, zyskujemy jednak znacznie lepszą separację, rysunek i atak. Lampowa część nieco łagodziła czoło dźwięku, a także gasiła go zbyt szybko. Dźwięk tranzystora jest znacznie głębszy, dokładniejszy i – jak dla mnie – po prostu bliższy rzeczywistości. W obydwu przypadkach głębia sceny nie jest specjalnie duża, dlatego trzeba walczyć o każdą zmianę, a tę, na lepsze, daje przełączenie z lampy na tranzystor. Jestem pewien, że części z Państwa słodszy, bardziej zaokrąglony dźwięk lamp bardziej przypadnie do gustu, a może po prostu lepiej zgra się z resztą systemu. Jeśli jednak szukacie żywego, bezpośredniego dźwięku i macie dobrze poukładane kolumny, to moduł tranzystorowy będzie lepszy. To w ogóle znakomite urządzenie, znacznie bardziej otwarte od, chociażby od C-2810 Accuphase’a i bardziej rozdzielcze. Nie dostaniemy z nim tej miękkości i słodyczy, jaką bez lamp w torze daje japoński konkurent, ani też głębi sceny, ale reszta będzie na wyższym poziomie. Jeśliby studio nagraniowe i urządzenia studyjne nie kojarzyły się tak źle audiofilom, to powiedziałbym, że tranzystorowy C500 jest takim właśnie urządzeniem – wiernym, wcale nie rozjaśnionym, nie mechanicznym, a niezwykle równym. Różnicowanie płyt jest bardzo więc dobre, podobnie, jak urządzeń towarzyszących. Obcowanie z systemem McIntosha było niezwykle pouczające. To zgrany, bardzo równy i – tak, tak – rzetelny system, z fenomenalną dynamiką i swobodą dźwięku. Możliwość wyboru rodzaju przedwzmacniacza jest unikalna, dlatego łatwo będzie definiować dźwięk całości właśnie tym elementem. Przyjemność obsługi jest nieprzeciętna, podobnie, jak ergonomia – to elementy, w których Mak zawsze był w czołówce. Słabsze elementy, takie, jak głębia sceny, czy trójwymiarowość samych wydarzeń (instrumentów, głosów itp.) nie powinny zmienić pozytywnego odbioru tych urządzeń. Da się to zrobić lepiej, jednak trzeba będzie znacznie więcej zapłacić i zrezygnować z kontroli basu, jego rozciągnięcia oraz absolutnej, fenomenalnej „wolności” i swobody, z jaką całość gra. To nie jest lampowy dźwięk, w żadnej mierze, bo nie jest podbarwiony, nie będzie też tak bogaty w harmoniczne, jak lampa SET. Takie jest życie. System na wiele lat, jest duża szansa, że nasze dzieci będą z niego korzystały, bez potrzeby jego serwisowania. Z przedwzmacniaczem tranzystorowym najlepiej zastosować jakieś plastyczne kolumny, zaś z lampowym mogą być nieco jaśniejsze. |
||||||||
g a l e r i a
|
System odniesienia
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity