WZMACNIACZ ZINTEGROWANY McIntosh MA7000 Cena: 30 000 zł Dystrybucja: Hi-Fi Club Kontakt: ul. Kopernika 34, Warszawa tel.: (22) 826 47 67 Fax: (22) 826 24 58 e-mail: salon@hificlub.pl Strona producenta: MCINTOSH Tekst: Wojciech Pacuła |
McIntosh to firma, która „wzmacniaczami stoi”. Od samego początku, odkąd tylko Frank McIntosh zajął się elektroniką, głównym polem jego zainteresowań było wzmacnianie sygnału. To pierwsza firma, która zaproponowała wzmacniacz (lampowy), którego zniekształcenia w paśmie 20 Hz-20 kHz były mniejsze niż 1%, co na owe czasy – rok 1949 – było rzeczą niemal niemożliwą. Co więcej, dane techniczne były gwarantowane i można je było zweryfikować w każdym czasie i miejscu. Przez lata (1962-1991), nieprzewanie działa bowiem tzw. „Klinika Audio McIntosha”, objeżdżająca kraj, w której można było zmierzyć swój wzmacniacz i porównać go z pomiarami wzmacniaczy Maka. Właściciele tych ostatnich otrzymywali przy tym bezpłatny przegląd i naprawę uszkodzeń, w tym wymianę lamp (!). Co ciekawe, tak niskie zniekształcenia, a wkrótce firmie udało się zejść poniżej 0,1%, były niedostępne dla innych firm przez następnych kilkadziesiąt lat, a dla części urządzeń lampowych aż do dzisiaj. Przez pierwszych kilkanaście lat McIntosh produkował wyłącznie zestawy złożone z przedwzmacniacza i końcówki (-ek) mocy. Pierwszy wzmacniacz zintegrowany zaprezentowano „dopiero” w roku 1963, a to oznacza, że w zeszłym roku minął czterdziesty piąty rok od tego wydarzenia. Czterdzieści pięć lat!!! Czterdzieści pięć lat ciągłego rozwoju, inżynierskiej skrupulatności i rzetelności we wprowadzaniu nowych rozwiązań, testowania ich i odrzucania tych mniej udanych to coś, czego nie da się przecenić i czym chyba nikt, poza Makiem oczywiście, nie może się pochwalić. Najnowszym dodatkiem do tej potężnej grupy urządzeń jest testowany wzmacniacz MA7000 – nie tylko najnowszy, ale i największy, najcięższy i najmocniejszy wzmacniacz zintegrowany, jaki kiedykolwiek opuścił bramy fabryki w amerykańskim Binghamgton, N. Y., gdzie są projektowane i produkowane wszystkie urządzenia McIntosha. Pomyślany tak, aby oddać 250 W ciągłej mocy do dowolnego obciążenia (na wyjściu mamy autoformery, czyli opatentowaną odmianę transformatorów wyjściowych, znanych chociażby ze wzmacniaczy lampowych), przy paśmie przenoszenia sięgającym 100 kHz (-3 dB) i zniekształceniach poniżej 0,005% przy pełnej mocy (20 Hz-20 kHz) i wadze 45 kg to prawdziwe „COŚ”. A do tego to wyposażenie… Puryści na to ostatnie będą się krzywić i pluć, na wszelki wypadek, przez lewe ramię, jednak dla większości melomanów to znakomita wiadomość. Płyty użyte do testu:
Super Audio CD
Najważniejszym elementem brzmienia, dzięki któremu MA7000 jest czymś więcej niż tylko „ jedną z największych integr na świecie” jest bas. Urządzenie specyfikowane jest na 250 W (jak wspomniałem: przy każdej impedancji – to dzięki autoformerom na wyjściu), a to spora moc. Ale ostatecznie nie jakaś ogromna – taki Trigon Monolog oddaje 400 W przy 8 Ω i 650 W przy 4 Ω, a przecież Mak gra lepszym basem… Nie chodzi bowiem o samą moc, a o to, co się z nią robi. Wzmacniacz zintegrowany McIntosha potrafi bowiem wspaniale różnicować dźwięki z niskiego zakresu, na poziomie, na jakim nie potrafi tego żadna znana mi integra, a z końcówek mocy może ze dwie-trzy, jak np. P-7100 Accuphase’a czy Evo402 Krella. Z przykrością musiałem stwierdzić, że mój Luxman M-800A, genialny wzmacniacz, niemal dwukrotnie droższy od Maka, pod tym jednym względem ustąpił mu pola. Naprawdę świetnie dzięki temu budowane jest napięcie i emocje. Różnicowanie basu polega tu na tym, że pokazywane są przez wzmacniacz zarówno plany, barwa, jak i natężenie każdego niskiego dźwięku, zarówno w Exciterze Depeche Mode, jak i Toward The WithinDead Can Dance – płytach z niezwykle mocną podbudową basową. Ilość informacji, ich zorganizowanie i wewnętrzna koherencja były w tej mierze genialne. Największe wrażenie robiły plany, ich niezależność połączona koherentnie, bezszwowo ze wszystkim, co się działo obok nich. Zaskoczony tym byłem zupełnie, tym bardziej, że nie ma tu mowy o podbiciu tego zakresu. Dobre wzmacniacze od bardzo dobrych odróżnia bowiem, między innymi, to, w jaki sposób definiują „bas”. Dobre mogą mieć wyrównane pasmo, dobrą konturowość itp., ale niemal zawsze grają w nieco jednostajny sposób, tj. zakres ten jest z nimi zawsze – może bez natarczywości i przesady, ale jednak – taki sam, niezależnie od nagrania. McIntosh pokazuje, że to nie ma nic wspólnego z hi-endem. W pierwszej chwili może się bowiem wydawać, że nie zejdziemy z nim zbyt głęboko i że generalnie czegoś „tam” brakuje. Do momentu, kiedy rzeczywiście nie zagra jakiś instrument, którego brzmienie przypada na dół. Wtedy, nagle, rozpościerana jest przed słuchaczem paleta barw, coś w rodzaju miękkiego dywanu, na którym budowane są kolejne instrumenty. A przy tym wszystko jest zniuansowane i zagrane ze smakiem. Tak, bas to rzecz, która stawia ten wzmacniacz w zupełnie unikalnym miejscu. A przecież mój własny „wzorzec” Maka jest nieco inny. W czasie, kiedy firma zawitała po raz pierwszy do Polski pracowałem u jej dystrybutora. A hitem był wówczas model MA6850, ówczesna ikona wzmacniacza zintegrowanego, opiewana i wychwalana przez wiele pism specjalistycznych. I tamten dźwięk, a także MC275 jest dla mnie swego rodzaju punktem odniesienia. Ostatecznie za mojej „kadencji” sprzedaliśmy pond dwadzieścia tych pierwszych… Niezależnie jednak od tego, jak bardzo by, co poniektórzy, nie padali przed MA6850 na twarz, to przecież ideał to nie był i dość łatwo można było wskazać elementy, które były lepsze w innych urządzeniach, także samego Maka. MA7000 jest zupełnie, niemal kompletnie inny. Słabą stroną MA6850 był właśnie bas, nieco ciepły i nieco zlany. Nowa integra to zupełnie inny świat, kompletnie różny od tego, co było wcześniej. Od razu słychać, że przez te lata nastąpił realny postęp, że jest lepiej i lepiej. Znacznie bliżej będzie mu do szacownego poprzednika, jeśli przyjrzymy się zakresowi średnio-wysokotonowemu. To generalnie niezwykle czyste, dokładne brzmienie. Barwy są ładne, nie ma problemu z nasyceniem czy suchością, a nie jest to także granie beznamiętne, co czasem zdarza się tańszym integrom tej firmy. Głosy są podawane całkiem blisko, w duży sposób. Długo słuchałem z tym wzmacniaczem wokali z wytwórni Mode Records, np. Laurie Allyn, ale potwierdziły to też rockowe płyty King Crimson i Depeche Mode. |
Nie jest to dokładne różnicowanie barw, czy trójwymiarowość, jaką znam ze swojego systemu, ale jest bardzo ładnie. Z tego, co pamiętam, E-550 Accuphase’a grał w nieco cieplejszy sposób i przez to wszystko wydawało się z nim bardziej namacalne. Mak ma też lekko zaokrągloną górę – nigdy nie zagra agresywnie, ani nieprzyjemnie, chyba, że zmusimy go do tego kolumnami lub okablowaniem. Z neutralnymi elementami, albo lekko cieplejszymi wszystko będzie w sam raz. Znakomicie, bez względu na cenę, budowana jest przez McIntosha scena dźwiękowa w oknie między kolumnami. To ograniczenie jest ważne, o czym zaraz. Jeśli jednak chodzi o to, co jest pomiędzy głośnikami, to rzadko z urządzeń tranzystorowych udaje się osiągnąć tak naturalną, tak dobrze zorganizowaną przestrzeń. Mamy bowiem realną głębię, świetne różnicowanie planów oraz wielkości instrumentów. Pięknie ukazała to chociażby płyta What A Wonderful Trio! Tsuyoshi Yamamoto Trio, pod tym względem czarująca. To samo jednak było z dużym aparatem wykonawczym z płyty z Koncertami fortepianowymi Mozarta z Brittenem za pulpitem dyrygenckim. Oddech, dynamika itp. były na tyle naturalne, że bez problemu można było zapomnieć o sprzęcie, a skupić się na nagraniu. W brzmieniu MA7000 są oczywiście elementy słabsze – to przecież wzmacniacz zintegrowany, a te podlegają pewnym ograniczeniom. Wspomniałem o scenie „w oknie”. Chodzi o to, że bo bokach kolumn niewiele się dzieje. To samo jest z elementami w przeciwfazie, które są oczywiście pokazywane za i po obydwu stronach słuchacza, ale raczej mimochodem niż z intencją wykreowania otaczającej go „czaszy”. Po prostu liczy się to, co za kolumnami. Elementem, na który warto zwrócić uwagę jest też to, jak budowane są relacje między dźwiękiem podstawowym i odbiciami. McIntosh w znacznej mierze promuje te pierwsze, skracając pogłosy i nieco rozmywając akustykę. Mówię o oczywiście o porównaniu z topowymi urządzeniami, tańsze wzmacniacze – poza kilkoma wyjątkami – wcale nie są w tej mierze lepsze, jednak przy genialnej scenie, jako takiej, słychać to właśnie jako coś słabszego. Myślę, że to jeden z powodów tego, że Mak jest często kojarzony z dystansem, brakiem dynamiki itp. Tutaj nie ma mowy o takich rzeczach, dynamika jest wybitna, ale właśnie to, że instrumenty nie mają jakoś szczególnie różnicowanych faktur i że nie ma tego czegoś, co „ciągnie” ich dźwięk po głównym uderzeniu, po ataku, przy źle skonfigurowanym systemie można odnieść takie (mylne) wrażenie. MA7000 jest marzeniem, jeśli chodzi o funkcjonalność. McIntosh wie, jak to się robi. Wprawdzie nie czułem potrzeby, żeby korzystać z regulacji barwy, jednak wiem, że wielu osobom się to spodoba. Bardzo dobry przedwzmacniacz gramofonowy (MM) aż się prosi o dodanie zewnętrznego transformatora dopasowującego (MC) i granie analogów z wysokiej klasy wkładką. Wzmacniacz słuchawkowy z kolei nie podobał mi się już tak bardzo, bo brzmiał nieco mechanicznie, ale i tak było lepiej niż w większości wzmacniaczy zintegrowanych. Po prostu po wyjściu słuchawkowym w odtwarzaczu MCD500 tegoż producenta niewiele wbudowanych wzmacniaczy słuchawkowych jest w stanie mnie zaskoczyć. Niepowtarzalna stylistyka, długowieczność i wysokie ceny na rynku wtórnym to kolejne elementy tej układanki. Brzmienie nie każdemu przypadnie do gustu, tak już w audio jest, ale koniecznie trzeba tego urządzenia posłuchać, żeby przynajmniej wiedzieć, czego nie chcemy. Jestem pewien, że wielu z Państwa po takim odsłuchu wróci do domu z przeświadczeniem, że z tego typu dźwiękiem, za te pieniądze można żyć na zawsze. BUDOWAMA7000 to największy, jak do tej pory, wzmacniacz zintegrowany McIntosha. Jest też jednym z najcięższych produktów w jej ofercie – niemal 45 kg wagi to nie przelewki! Urządzenie ma klasyczną dla tego producenta budowę. Front wykonano z grubego płata szkła. W jego górnej części umieszczono ikonę Maka, niebieskie, wychyłowe wskaźniki mocy – skalibrowane tak, aby zawsze wskazówka się ruszała, nawet przy niewielkich mocach. Ot, taki pro-konsumencki zabieg… Pomiędzy nimi widoczne są dwie czerwone diody jednego z czołowych patentów firmy, Power Guard. To układ zabezpieczający urządzenie przed oddaniem zbyt dużej mocy. Nie chodzi jednak o odcinanie zasilania, a o łagodne kompresowanie najwyższych skoków mocy tak, aby szczyty sinusoidy nie były obcięte. Poniżej, w ładnym rządku umieszczono gałki – po bokach dwie większe, a pośrodku pięć mniejszych. Po lewej mamy regulację balansu, a po prawej siły głosu. Małe gałki pomiędzy nimi to rozbudowana regulacja barwy dźwięku. Rzecz we współczesnych urządzeniach audio uznawana za zbyteczną, a nawet szkodliwą, dobrze zaprojektowana przydaje się zaskakująco często. Powód tego, że nie stosuje się jej w większości urządzeń jest prosty i nie ma w tym żadnej „magii”: dobrze wykonana regulacja jest droga, szczególnie taka, jak tutaj – aż z pięcioma punktami: 30/150/500/1500/10000 Hz. Nie ma osobnego przycisku, który by je wyłączał, ponieważ gałka w położeniu środkowym oznacza, że układ jest poza ścieżką sygnału. Pod spodem umieszczono rząd przycisków – selektor wejść (6 liniowych i jedno gramofonowe MM), mono, wyjść (x 2) oraz ‘mute’. Gniazda z tyłu rozmieszczono w dwóch sekcjach. Jedna jest w dolnej części chassis, zaś druga na górnej. Na dole mamy złocone gniazda RCA oraz wyjście z przedwzmacniacza na XLR, zaś na górnej dwa wejścia zbalansowane RCA, koło których są odpowiadające im niezbalansowane RCA oraz fantastyczne gniazda głośnikowe WBT – podobnie, jak we wzmacniaczach lampowych osobne dla obciążeń 2/4/8 Ω. Sekcje przedwzmacniacza i końcówki mocy są połączone zworami – wolałbym, żeby to było „załatwione” kontaktronami gdzieś w środku. Jak mówiłem, wnętrze podzielone jest na dwie części. W dolnej mamy sekcję przedwzmacniacza, opartą o kontaktrony selektora wejść oraz tranzystory i układy scalone NE5532 wzmacniające sygnał. Zresztą nie tylko one – znajdziemy tam również układ TLC174 Texas Instruments, ośmiokanałowy wzmacniacz, pracujący najprawdopodobniej w regulacji barwy dźwięku. W górnej umieszczono końcówki mocy na płytkach przykręconych wprost do bardzo dużych radiatorów, widocznych z boku. Tutaj też są cztery, ogromne kondensatory wygładzające tętnienia napięcia zasilającego dla tej części. Uzwojenie wtórne jest dla obydwu końcówek wspólne. Osobne przeznaczono dla przedwzmacniacza, stąd rozbudowany zasilacz w dolnej części wzmacniacza, gdzie każda z sekcji – wejściowa, driver, wskaźniki, zabezpieczenie itp. mają osobne, kompletne zasilacze. Samo trafo jest ogromne (EI), zalane w tłumiącym drgania materiale i zapakowane w metalową obudowę. Takie same kubki otrzymały autoformery (transformatory wyjściowe). Wszystkie transformatory umieszczono z przodu obudowy. Ponieważ nie zamknięto ich pod płytą, a wyeksponowano, daje to fantastyczną bryłę, równie atrakcyjną, co front. W sekcji prądowej znajdziemy po sześć par komplementarnych, na kanał, tranzystorów NJL3281/1302 – to specjalne elementy o nazwie Thermaltrack. Oznacza to, że są one kompensowane temperaturowo – bias (prąd podkładu) jest regulowany wraz ze zmianą temperatury tranzystorów tak, aby te zawsze pracowały w dokładnie tych samych warunkach. Jak wspomniałem, wejścia zbalansowane (dwie sztuki), umieszczono osobno, w części, w której zamontowane są końcówki mocy. Wejściom XLR partnerują RCA, za którymi sygnał jest natychmiast symetryzowany w niedrogich, niskoszumnych układach scalonych NE5532. Stąd sygnał prowadzony jest taśmą komputerową do dolnej części wzmacniacza. Dane techniczne (wg producenta): |
||||||||
g a l e r i a
|
System odniesienia
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity