Kolumny podstawkowe RLS CALLISTO III Cena: 3000 zł (para) Dystrybucja: RLS Kontakt: ul. Kamińskiego 2/9, 03-130 Warszawa tel.: 22 258 06 08, 604 160 604 e-mail: jerzy.rokoszewski@rls.com.pl Strona producenta: RLS Tekst: Wojciech Pacuła Zdjęcia: Wojciech Pacuła |
Kolumny Callisto III warszawskiej firmy RLS trafiły do mnie tuż przed odpaleniem październikowego numeru. Miały być czymś w rodzaju ciekawostki, z którą miałem się zapoznać. Kiedy je wyjąłem, obejrzałem, posłuchałem i kiedy dopasowałem do nich cenę w ciągu kilku sekund zmieniłem plany. A nie robię tego niemal nigdy. Kolumny te jednak urzekają wszystkimi elementami, o których przed chwilą powiedziałem – są maleńkie, fantastycznie wykonane, ich przetworniki są najwyższej próby, grają w wyjątkowy sposób i są przy tym nieprzyzwoicie tanie. A że idealnie pasują do tego numeru „High Fidelity”? – Cóż, to tylko tzw. „plus dodatni”… Z nazwą RLS spotykałem się od dłuższego czasu, widywałem ją i jej właściciela na Audio Show, ale nigdy jej kolumn nie testowałem. Właściwie nie wiem dlaczego, bo nie było przeciw temu żadnych przeciwwskazań. I może dalej bym ją znał tylko z widzenia, gdyby nie właściciel sklepu Audiopunkt w Warszawie, bo to on zatroszczył się, żeby kolumny do mnie trafiły. Za co jestem mu wdzięczny. Poszperałem w Internecie i w moim archiwum i okazało się, że RLS to nie jest wcale nowa firma, bo założona została przez Jerzego Rokoszewskiego już w roku 1991 w Warszawie. A i model Callisto ma dość burzliwą historię. Prototyp powstał gdzieś około 1998 roku i był pokazany w „Magazynie Hi-Fi” z września 1998 (nr 2/98 (39). Wyglądał nieco inaczej niż najnowsza wersja, bo choć rozmiary były podobne , to głośniki były zupełnie inne, a przetwornik wysokotonowy umieszczony był z offsetem. Wersja produkcyjna zaprezentowana została gdzieś około 2001 roku, przetestowana została w „Audio” (10/2001) i wyglądała inaczej niż prototyp – głośnik wysokotonowy znalazł się na górze, na osi. Dwa lub trzy lata później powstaje wersja II, w której głośnik wysokotonowy jest z powrotem na dole i jest to już pierścieniowa kopułka Peerlessa XT25G30, która znalazła się także w najnowszej wersji III. Tym razem jednak głośnik niskośredniotonowy jest zupełnie inny – to zaawansowany technologicznie przetwornik firmy Wavecor WF120BD02, o średnicy Ø 120 mm, z membraną wykonaną z Nomexu. To materiał używany np. do produkcji niepalnej odzieży ochronnej dla strażaków oraz w lotnictwie. To mieszanka włókien szklanych i polimerów, bardzo sztywna, lekka i charakteryzująca się dobrym rozkładem rezonansów. Nomex służy jako warstwa górna i dolna w materiałach o strukturze plastra miodu. Występuje w trzech odmianach w jednej mamy 60 % Nomexu, a resztę włókien Kevlaru, innego materiału koncernu DuPoint. I chyba z tą wersją mamy do czynienia w tym przypadku. Jego magnes jest potężny, a kosz odlewany. W strukturze magnetycznej zastosowano miedziane elementy linearyzujące pole magnetyczne. Jak mówię, właściwie nie znam pana Jerzego, dlatego przedstawiając jego filozofię produktu posłużę się materiałami ze strony internetowej RLS: „Konstruując zestawy głośnikowe kieruję się kilkoma niezmiennymi zasadami, co w istotny sposób wpływa na brzmienie i zachowuje jego podobny charakter we wszystkich modelach:
W teście kolumny stały na podstawkach Sonus faber Stand2, a drugim źródłem, obok odtwarzacza CD był gramofon TW-Acustic Raven One z ramieniem Raven 10.5 i wkładką Air Tight PC-1 Supreme. ODSŁUCHPłyty użyte do odsłuchu:
Japońskie wersje płyt dostępne na CD Japan. Pierwszy szok wiąże się z tym, że Callisto III grają tak nieprawdopodobnie dużym dźwiękiem. Zupełnie nieprzystającym do ich rozmiarów. Chociaż dokładnie to samo wrażenie miałem przy słuchaniu Sonus Fabera Minima Vintage i Harbetha P3ESR, to tutaj jest ono jeszcze mocniejsze, jeszcze bardziej zaskakujące. A to dlatego, że RLS-y wydają się ciut mniejsze, a ich bas schodzi niżej niż w obydwu przywoływanych modelach. Tak – niski zakres jest zadziwiający. Ma swoje problemy, to nieuniknione, ale udało się panu Rokoszewskiemu uzyskać bas po prostu niewiarygodny – niewiarygodnie, jak na takie rozmiary, niski, niebywale pełny i znakomicie zespolony z resztą pasma. Postaram się ten wątek pociągnąć, ponieważ daje dobrą – nomen omen – podstawę dla reszty opisu. Pisząc to słucham drugiej płyty z albumu Aerial Kate Bush i wszystko to, o czym piszę i chcę jeszcze napisać mam jak na dłoni. Niskie zejścia są ustabilizowane, pełne i występują tylko, kiedy jest taka potrzeba. Nie jest to granie typu „subwooferowego”, a więc bas-refleks nie pompuje powietrza jak ogłupiały. Na samym dole, gdzieś w okolicach 80-100 Hz barwa jest uśredniona i trudno tam mówić o różnicowaniu. To granie na „jednej nucie”. Nie jest ono jednak zaraźliwe, tj. nie przenosi się to wyżej i słychać to tylko jeśli naprawdę się na tym zakresie skupimy. Wszystko co powyżej jest już nasycone i świetnie cieniowane. Kontrabas, gitara basowa, a nawet zabójcze dla niskotonowców syntetyczne dźwięki z utworu Sleep Anji Garbarek nie robią na tych kolumnach wrażenia – robią je natomiast na słuchaczu. Być może dzięki niewielkim rozmiarom obudowy niemal nie słychać, a przy takich wychyleniach głośnika byłoby to nawet w jakiejś mierze zrozumiałe. Ma się wrażenie, że kolumienki to jeden duży blok, sztywny i przez to znikający z pola widzenia. Z drugiej strony nie ma się wrażenia „martwoty”, spotykanej dość często w zbyt ciężkich, źle wytłumionych – tj. przetłumionych – obudowach. Nie – tutaj wszystko żyje, pulsuje, jest kolorowe. Siedzimy przed otwierającym się między kolumnami spektaklem. Wspomniałem przed chwilą o dwóch konkurentach – jednym z Wielkiej Brytanii i drugim z Włoch. To dla mnie kolumny ikoniczne, każda na swój sposób radzi sobie z ograniczeniami na basie – każda z sukcesem, ale realizującym nieco inne założenia początkowe. Harbethy korzystają z zalet obudowy zamkniętej. Bas jest w nich punktowy, świetnie kontrolowany. Dzięki specyficznemu materiałowi membrany nie jest jednak suchy, a nawet dość dojrzały, mięsisty. Przy jakiś 100 Hz bas zaczyna jednak dość szybko się wycofywać. Opadanie jest bardzo równe, dlatego nie ma się wrażenia cienkiego dźwięku, a średnica ma niewiarygodną płynność, jednak niższego basu nie ma tam wogóle. Sonusy z kolei nie schodzą tak wyrównanym basem, tak nisko jak Harbethy, za to ich średni bas potrafi zaczarować barwą, pełnią i gładkością. Jest nieco mocniejszy niż w Harbecie i przez to nie jest aż tak liniowy. Nawet jeśli o tym wiemy, to jesteśmy w stanie „przehandlować” neutralność właśnie za tę żywotność. RLS gra jeszcze inaczej. Schodzi wyraźnie niżej niż obydwie opisane wyżej konstrukcje. Jego możliwości w dziedzinie kreowania dużych źródeł pozornych, a to pochodna w dużej mierze liniowości i głębokości basu, są niewiarygodne. Nawet duże kolumny podłogowe mają z tym problem, a tutaj mamy to bez żadnych warunków wstępnych, za darmo. Callisto III płacą za to właśnie wymienionym ujednoliceniem najniższej części przenoszonego pasma i jeszcze niższą niż u konkurencji skutecznością. A to oznacza, że podstawowym wymogiem dla powodzenia tej misji jest mocny wzmacniacz, najlepiej tranzystorowy. Coś w rodzaju Music Halla a35.2, któregoś z Xindaków, może Creeka lub NAD-a. |
Dużo, dużo napisałem o basie. Ale to rzecz niezwykle ważna dla zrozumienia tych kolumn. Jak widać nie jest on bez wad, dochodzących do podstawowej dla tej klasy kolumn, a więc braku niższej jego części. Nie ma to jednak wpływu na tzw. „wartość postrzeganą” tego dźwięku. Ten jest po prostu fantastyczny. Średnica jest czysta i nasycona. Sonusy nieco ją osładzały, ocieplały, zaś Harbethy nieco wygładzały transjenty, szczególnie w niższej części tego zakresu. RLS-y wydają się grać bardziej otwartym dźwiękiem, bardziej zróżnicowanym. Może sama w sobie nie jest to różnica znacząca, ale wraz z resztą pasma daje pewną wartość naddaną. To z RLS-ami lepiej słychać zmiany w barwie między różnymi tłoczeniami płyt, między różnymi remasterami. Rozdzielczość na tym poziomie jest ponadprzeciętna. To, w czym droższe kolumny, także podstawkowe radzą sobie lepiej to element związany z „powietrzem” studia, klubu itp. Pomimo że Callisto III grają tak otwartym dźwiękiem, tak swobodnym (choć nie są rozjaśnione, żeby tego nie pomylić), to jednak i Sonusy, i Harbethy lepiej pokazują mikrodetale za wykonawcami, ładniej różnicują powietrze między nimi, tkając przez to gęstszą i bardziej treściwą przestrzeń. Nie chodzi mi o lokalizację, bo ta jest w polskich kolumnach oddana w bardzo dobry sposób i zupełnie nie jest związana z samymi kolumnami, a o coś, co sprawia, że instrumenty są trójwymiarowe, że niemal fizycznie istnieją przed nami. RLS-y nie robią tego źle, prawdę mówiąc radzą sobie z holografią lepiej niż duża część kolumn do 10 000 zł. Po prostu Harbethy i Sonusy to absolutna czołówka tego przedziału cenowego właśnie w tej dziedzinie – w dziedzinie „splotu”, „ściegu”, wykończenia. Myślę, że częścią takiego grania jest sposób prezentacji góry. Bardzo ładnie słychać, jakich wyborów dokonał pan Jerzy, jakie kompromisy przyjął, żeby osiągnąć tak wiele z tak niewielkiej, niedrogiej paczki. Nie jest to aż tak delikatna, tak mieniąca się kolorami góra jak z podobnego głośnika w kolumnach Lecontoure (test w przyszłym miesiącu), czy testowanych w tym samym numerze „High Fidelity” kolumn Terra II Pro firmy Everything But The Box. Tutaj jest leciutko twardsza, wydaje się nieco surowsza. Różnice nie są duże, ale to ostatecznie odcienie decydują o efekcie końcowym. Nie zapominam też o przepaści cenowej między przywołanymi kolumnami i RLS-ami, ale stosując tak wybitny przetwornik w niedrogich kolumnach, gdzie trzeba oszczędzać i na elementach w zwrotnicy, i na zaciskach głośnikowych, i na okablowaniu, a także radząc sobie z konkretnym głośnikiem niskośredniotonowym, dla którego równie ważna co średnica, jest bas, trzeba się liczyć z efektami tych działań. Ale bez paniki – gorzej wygląda to na papierze niż w odsłuchu. Prawdę mówiąc nie jestem specjalnie przekonany, czy słuchając tych kolumn z elektroniką pasującą do nich cenowo będzie słychać różnice o których piszę. Tym bardziej, że najpierw usłyszymy coś, co nas zatka – najpierw przywoływany potężny wolumen, duże źródła pozorne i rozmach (kolumny potrafią zagrać bez zniekształceń naprawdę głośno!), a zaraz potem genialnie oddany instrument, który z nimi po prostu rządzi – fortepian. Choć przez chwilę może się to wydać w sprzeczności z tym, co przed chwila napisałem, bo przecież fortepian to głównie wyższe harmoniczne, proszę się nad tym chwilę zastanowić. Piano to przecież instrument perkusyjny. A RLS-y mają wybuchową dynamikę. Są dokładne i szybkie. Szybsze niż np. Minimy Vintage. Mają też świetnią podstawę basową i nasycony środek. I właśnie z fortepianem ograniczenia góry, widoczne przy porównaniu do kolumn dwu, trzy i pięciokrotnie droższych, schodzą na drugi plan, można o nich na chwilę zapomnieć. Płyta Changing Places Tord Gustavsen Trio, Lontano i Dark Eyes Tomasz Stańko Quartet i Quintet – super! Piękny, głęboki dźwięk, dojrzałe barwy i pełnia. Świetnie nagrane blachy oddane z powagą, ale i feelingiem. To samo z głosem Lisy Ekdahl z jej wczesnych płyt, gdzie fortepian grał dużą rolę, a także, zaraz potem z płyty Patricii Barber – znowu pięknie. Jak zwykle w teście staram się wypunktować poszczególne elementy brzmienia, przypisując im wartość dodatnią lub ujemną. Takie życie recenzenta. Ponieważ jednak elementy te składają się na coś większego, trudno tylko na ich podstawie, na analizie, ferować wyroki. W RLS-ach sprawa ma jeszcze drugie dno. Bo choć pewne elementy ich brzmienia nie są tak wyrafinowane jak w innych kolumnach tego typu, to trzeba na to nałożyć maskę ceny – a wtedy okaże się, że właściwie nie ma o czym mówić. A kiedy posłuchamy fortepianu, kiedy elektronika będzie właściwa, będzie jeszcze lepiej. Tak więc hit? Nie, niestety nie. Dźwięk, budowa i wykonanie Callisto III są wyjątkowe. Ich wymiary powodują jednak odruch niedowierzania, a nawet paniki, którą widziałem w oczach odwiedzających mnie przyjaciół, kiedy chciałem im je zaprezentować. Po wysłuchaniu kilku płyt kręcili z niedowierzaniem głowami, jednak w ich oczach ciągle widziałem pewną rezerwę. Audio to bowiem coś więcej niż dźwięk. I tego nie zmienimy. A Callisto III są maleńkie, są polskie i – jak na swoje rozmiary – są drogie. To nic, że wyglądające podobnie Harbethy i Sonusy wcale nie są o tyle lepsze, na ile wskazywałaby różnica w cenie. One też mogą napotkać na opór, ale mniejszy, wstępnie strawiony przez wieloletnią ich „ekspozycję”. Polskie kolumny mają jedną, jedyną zaletę i wartość: fenomenalnie grają. Jeśli więc uda się państwu zmiękczyć swojego wewnętrznego niedowiarka na tyle, żeby je gdzieś, w dobrych warunkach posłuchać, powinno to wystarczyć. I można będzie na ich podstawie zbudować system, który w niewielkich i średniej wielkości pomieszczeniach zagra lepiej niż z dużymi kolumnami za trzy i cztery razy tyle pieniędzy. Wstępnie podałem kilka tropów związanych ze wzmacniaczami. Ale można też iść po bandzie i od razu zestawić je z Audiomatusem AS250, jakimś przedwzmacniaczem i CD. A potem kupić przedwzmacniacz Manleya Jumbo Shrimp i będzie pięknie. Kolumny będą najtańszym elementem systemu, a wcale nie będzie tego słychać. A to jest jeszcze piękniejsze… BUDOWAKolumny Callisto III są maleńkie, nie większe niż Harbethy P3ESR. Ich ścianka przednia jest ciut mniejsza, za to są troszkę głębsze. Na przedniej ściance mamy dwa głośniki w odwróconym układzie, tj. z głośnikiem wysokotonowym na dole. Z boku, przy krawędzi przyklejono tabliczkę z logo firmy. Wysokie tony odtwarza ładna kopułka pierścieniowa Peerlessa XT25G30, o średnicy Ø 25 mm. Środek i nieco dołu to z kolei domena rzadko spotykanego głośnika Wavecor WF120BD02, o średnicy Ø 120 mm. Jego membranę wykonano z Nomexu – materiału, który opisywany jest jako „synthetic aromatic polyamide polimer”. Patent należy do firmy DuPoint, właściciela praw do Teflonu oraz Kevlaru, charakteryzuje się dużą wytrzymałością i sztywnością oraz niską gęstością, dlatego stosowany jest np. w przemyśle lotniczym do budowy płatów wirników w helikopterach (w helikopterze są wirniki, nie śmigła, dlatego często używana nazwa ‘śmigłowiec’ jest po prostu debilna – przepraszam za wyrażenie) i śmigieł w samolotach. Zawieszenie jest gumowe, a niezwykle solidny kosz odlewany jest z aluminium. Zwrotnicę zmontowano w technice punkt-punkt na drewnianym podkładzie, przyklejonym do tylnej ścianki. Chociaż producent deklaruje, że jest to zwrotnica 1. Rzędu, a więc w teorii wystarczyłyby ze trzy elementy, to znajdziemy tam trzy cewki powietrzne, sporo kondensatorów, w tym polipropylenowy dla głośnika wysokotonowego oraz kilka oporników. Z podobną sytuacją miałem do czynienia przy kolumnach Dobermanna, gdzie zwrotnica była większa niż Callisto III razem wzięte. Najwyraźniej i tutaj zastosowano układy linearyzacji impedancji, wymagające dodatkowych elementów. Chociaż kolumny są maleńkie wzmocniono je od środka półeczką wklejoną poziomo między głośnikami. Wnętrze wytłumiono grubymi matami z filcu nałożonymi na ścianki. Z tyłu jest tylko tabliczka znamionowa, wylot bas-refleksu i para zacisków głośnikowych, które jako jedyne odbiegają klasą od reszty. Gdzieś oszczędności były jednak konieczne. Kolumny oklejone są bardzo ładną okleiną typu zebrano. Producent deklaruje jednak, że jest w stanie dostarczyć kolumny w dowolnej okleinie. Byle naturalnej. Dane techniczne (wg producenta): Producent: Pobierz test w PDF |
||||||||
g a l e r i a
|
System odniesienia
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity