Odtwarzacz Compact Disc SIMAUDIO MOON ANDROMEDA Cena: 59 000 zł Dystrybucja: Audio Forte Kontakt: ul. Rejtana 7/9, 02-516 Warszawa Tel./fax: (0...22) 646 69 99 e-mail: biuro@audioforte.com.pl Strona producenta: SIMAUDIO Tekst: Krzysztof Kalinkowski |
Tym razem do testu u mnie trafił topowy odtwarzacz CD kanadyjskiej firmy Simaudio. To nie jest pierwszy taki przypadek w „High Fidelity” (poprzednio testowaliśmy CD1 + i1 TUTAJ oraz CD5.3 + i3 RS TUTAJ), ale to pierwszy test urządzenia z najwyższej linii. Odtwarzacz Andromeda należy bowiem do serii Moon Evolution, gdzie znajdziemy najlepsze i najdroższe urządzenia tego kanadyjskiego producenta, jak się można domyślić – dzielone. Muszę przyznać, że już na wstępie zrobił na mnie duże wrażenie. Zapytacie pewnie Państwo czym? Po pierwsze dość nietypowym podziałem zadań między elementami odtwarzacza. Zazwyczaj dzielone urządzenia tego typu budowane są tak, że jedna obudowa zawiera napęd, a druga przetwornik cyfrowo-analogowy. Tutaj jest inaczej – w jednej mamy kompletny odtwarzacz, w drugiej zaś umieszczono zasilacz, dostarczający prąd do jednostki głównej, osobnymi kablami dla sekcji cyfrowej i analogowej. Myślę, że to głęboko przemyślane posunięcie, ponieważ uniknięto w ten sposób słabego ogniwa dzielonych CD-eków – połączenia cyfrowego między napędem a przetwornikiem. Ekspediując jednocześnie zasilacz do osobnej obudowy zmniejszono jego zakłócający wpływ na układy wewnętrzne. Urządzenie zintegrowane pozwala na minimalizację wpływu zjawiska jittera na dźwięk, eliminuje też konieczność stosowania nietypowych połączeń, które miałyby zastąpić, ułomne pod tym względem, połączenie S/PDIF. A że nie można eksperymentować zmieniając kable cyfrowe, napędy, „daki”? Sądzę, że to co Andromeda oferuje pod względem brzmieniowym rekompensuje tę „niedogodność”. Druga rzecz, która skłoniła mnie do refleksji, to wyświetlacz. Dlaczego tak niewiele firm potrafi zaprojektować i wyprodukować wyświetlacz, na którym z miejsca odsłuchowego widać dokładnie wszystko – taki, który nie wymaga używania lornetki do odczytania numeru ścieżki. Jest tylko jedno rozwiązanie jeszcze wygodniejsze – wyświetlanie danych na pilocie – ale to co oferuje Moon to mistrzostwo. Odczytamy numer ścieżki i czas – wszystko co potrzeba do codziennej obsługi odtwarzacza. I przeczytać to można w każdych warunkach i praktycznie z każdej odległości. Za to należą się inżynierom Simaudio duże brawa. Wielokrotnie miałem już do czynienia z dobrymi i bardzo dobrymi odtwarzaczami, gdzie producent traktował wyświetlane informacje jako tajne i nie udostępniał ich z odległości większej niż kilkanaście centymetrów. Cóż, widocznie inżynierowie mają sokoli wzrok… Kolejną rzeczą, która zrobiła na mnie wrażenie to dźwięk, ale o tym za chwilę. Chcę bowiem wcześniej wspomnieć o jednej rzeczy, która mnie trochę irytuje. Dotyczy większości odtwarzaczy, uważanych za audiofilskie, nie tylko Andromedy. Otóż jakoś tak się składa, że takie odtwarzacze są głównie top-loaderami, czyli odtwarzaczami ładowanymi od góry, z płytą kładzioną bezpośrednio na osi silnika. Taka sytuacja wynika prawdopodobnie ze stosowanego w tych odtwarzaczach mechanizmu CD-Pro 2 Philipsa, ale to nie jest wytłumaczenie (wystarczy przywołać przykład Nagry CDC, gdzie jest szufladka pomimo stosowania takiego samego mechanizmu). Dla mnie stosowanie takiego sposobu ładowania płyty (pomimo skojarzeń z winylem) jest uciążliwe – uniemożliwia postawienie takiego odtwarzacza na półce innej niż górna w szafce, co nie zawsze jest możliwe, także ręczne zamykanie pokrywy często prowadzi to pozostawienia jej w stanie otwartym, a wtedy mechanizm kurzy się na potęgę. No, może się czepiam, ale wydaje mi się, że szufladka powinna być standardem we wszystkich odtwarzaczach, szczególnie w dobie plików granych z serwerów czy komputerów. Ale dość marudzenia, przejdźmy do najprzyjemniejszej części testu – odsłuchów. Płyty użyte w czasie testu (wybór):
Zacznę może od rzeczy oczywistej, ale ważnej: Simaudio Moon Andromeda to hi-end. To jeden z najlepszych odtwarzaczy jakie dane mi było słuchać i wszystkie moje wrażenia powinny być rozpatrywane w tym kontekście. I tu od razu zaczynają się schody – Andromeda w zasadzie nie ma słabych stron, no – może poza ceną. Bas? Mocny, dobrze zróżnicowany, schodzący nisko. Wysokie tony? Delikatne, krystalicznie czyste i delikatne. Średnica? Taka jak być powinna – gęsta a jednocześnie rozdzielcza. Krótko mówiąc: jest super. Spróbuję jednak powiedzieć na temat jak to urządzenie gra nieco więcej... Przede wszystkim gra Muzykę. I to właśnie przez duże M. Balans tonalny jest ustawiony bardzo neutralnie, ciut jaśniej niż w moim Linnie. Dzięki takiemu ustawieniu może się wydawać, że dźwięki mają nieco mniej masy niż z Unidiska 1.1 czy Klimaxa DS. Wokale były nieco mniejsze, instrumenty drewniane nieco „twardsze”. Ale to było słychać jedynie w bezpośrednim porównaniu. Za to lepiej kontrolowany był dolny skraj pasma. Nigdy nie zdarzyło się, żeby odtwarzacz utracił barwę niskich rejestrów, czy też unifikował dźwięki. Niskie dźwięki z płyty Camela, czy ścieżki dźwiękowej Gladiatora brzmiały wprost rewelacyjnie. Nie brakowało im też potęgi, przeciwnie, również w tej dziedzinie można uznać brzmienie Andromedy za wzorcowe. Wysokie i średnie tony trzymały poziom opisany powyżej. Nie było w zasadzie żadnego elementu, do którego mógłbym się „przyczepić”. Barwa (poza ustawieniem opisanym powyżej), rozdzielczość, płynność – każdy element osobno, i wszystkie razem, były na równie doskonałym poziomie. Na nowo odkrywałem płytę Larsa Danielssona Tarantella – dźwięki na niej zawarte otrzymały nowy blask, osiągnęły kolejny poziom, idąc w kierunku mojego wyobrażonego ideału. Naprawdę trudno mi roztrząsać poszczególne aspekty brzmienia instrumentów, ponieważ począwszy od perkusji po kontrabas wszystko brzmiało niesamowicie naturalnie i prawdziwie. Przy tym Andromeda nigdy nie popadła w przesadę. I to w żadną stronę. Nie było śladów wyostrzeń, ani zbytniej „cukierkowatości”. Jednakże rzecz, która spowodowała, że już po teście ładowałem do mechanizmu jedną płytę z mojego zbioru po drugiej, było niesamowite odwzorowanie przestrzeni. Moon Andromeda wykreowała z każdej płyty niemalże namacalny hologram. Każdy dźwięk był wycięty z idealnie czarnego tła i odegrany od samego początku do absolutnie ostatniego wybrzmienia. Takiej rozdzielczości (nie mylić ze szczegółowością) wcześniej nie spotkałem w żadnym odtwarzaczu płyt CD. Dopiero odtwarzający „gęste” pliki Klimax DS potrafił pokazać jeszcze więcej. Wydaje mi się więc, że Kanadyjczyk osiągnął kres tego, co można uzyskać z nośnika CD i jeśli chcemy więcej, to musimy zmienić medium. |
Powtarzam: takiej trójwymiarowości dźwięku, tak idealnie odwzorowanych muzyków jeszcze w moim systemie nie słyszałem. Dodatkowym atutem było wrażenie, że scena nie ma granic – rozciągała się głęboko za kolumnami oraz na boki. Chapeau bas. Właśnie – energia i emocje. Tego mi nie brakowało. Andromeda potrafiła wydobyć te elementy praktycznie z każdego nagrania. To olbrzymia zaleta tego odtwarzacza. Po prostu chciało się go słuchać. Dla mnie to kwintesencja hi-endu. Tego typu urządzeń ma się słuchać z przyjemnością, zawsze i z każdym materiałem muzycznym, a przy tym mają nam pozwolić usłyszeć wszystko, co artyści i/lub realizatorzy umieścili na krążku z nagraniem. Czy to już maksimum tego co można mieć? Pewnie dla wielu osób tak, ja mógłbym żyć z takim odtwarzaczem przez długie lata. Jest to na pewno urządzenie, które stoi na najwyższej półce odtwarzaczy, wśród takich jak Reimyo czy Jadis. Pojawia się jednak pytanie, czy w dobie plików wysokiej rozdzielczości, urządzenie odtwarzające tylko płyty CD ma jeszcze rację bytu? Nie jestem w stanie na to jednoznacznie odpowiedzieć. Jeśli chodzi o dźwięk, to odtwarzacze pokroju Andromedy pokazują na co stać zwykłą płytę CD, więc tak długo, jak będą dostępne płyty, tak długo będziemy ich potrzebować. Ale pewnie kiedyś internet stanie się podstawowym źródłem muzyki, a wtedy kto wie, co będzie… Simaudio Moon Andromeda to odtwarzacz CD typu top-loader, złożony z dwóch odrębnych obudów: większej, zawierającej właściwy odtwarzacz i mniejszej, w której umieszczono zasilacz. Obie obudowy mają wygląd charakterystyczny dla Kanadyjczyków – grube aluminiowe fronty z logo Moona, żeberkowane poziomo boczki i nóżki z wkręcanymi w nie chromowanymi kolcami. Fronty i wsporniki nóżek są w kolorze drapanego aluminium, natomiast pozostałe ścianki zostały pomalowane na czarno. W jednostce głównej, centralnie na przedniej ściance umieszczono charakterystyczny, czerwony wyświetlacz LED. Jak wspomniałem na początku, jest to wyświetlacz typu matrycowego, z dużymi punktami, doskonale widoczny nawet z dużej odległości. Poniżej wyświetlacza znajduje się dioda LED sygnalizująca włączenie zasilania. Nie wiem tylko dlaczego ta dioda jest niebieska, ponieważ w połączeniu z czerwonym wyświetlaczem, stanowi to pewien dysonans. Ale widocznie każde urządzenie musi mieć jakąś niebieską diodę, widocznie producenci uważają, że wtedy lepiej gra :) Obok wyświetlacza znajduje się osiem przycisków. Przyciski te umożliwiają uruchomienie funkcji standby, przełączenie fazy absolutnej, uruchomienie wejścia cyfrowego, przełączenia opcji wyświetlacza, wygaszenie wyświetlacza, włączenie trybu programowania, powtarzania lub wyboru losowego. Obok niektórych przycisków znajdują się diody sygnalizujące ich zadziałanie. Na górnej płycie znajduje się ręcznie przesuwana klapka zamykająca dostęp do napędu płyty, mały wyświetlacz LED pokazujący numer ścieżki oraz przyciski umożliwiające sterowanie podstawowymi funkcjami odtwarzacza. Na tylnej ściance znajdziemy doskonałej jakości gniazda RCA wyjścia analogowego, wyjścia zbalansowane XLR, wejście i wyjście cyfrowe na wtykach BNC, wyjście cyfrowe AES/EBU, port RS-232 oraz mini-jack do włączenia Andromedy do systemu Multi-room. Oprócz tego znajdziemy tam dwa gniazda zasilania, do których podłączamy kable idące od zasilacza, jeden, zakończony czteropinowym wtykiem Neutrika, dostarcza zasilanie części analogowej odtwarzacza, drugi, zakończony ekranowanymi wtykami RJ-11, również produkcji Neutrika, podaje napięcie dla sekcji cyfrowej. Pod górną płytą obudowy znajduje się napęd CD-Pro 2 Philipsa, przymocowany do elastycznie zawieszonej, aluminiowej płyty. Napęd został przez Simaudio nieco zmodyfikowany, przedłużono oś silnika, co pozwoliło na zastosowanie krążka dociskowego z odpowiednim otworem, umożliwiającym jego dokładne wycentrowanie. Krążek dociskowy jest plastikowy, z gumowanym spodem, zawiera też wewnątrz magnes – dociska więc płytę całkiem solidnie. Główne elementy odtwarzacza zmontowano na jednej, dużej płytce drukowanej, umieszczonej przy tylnej ściance odtwarzacza. Układ bazuje na czterech przetwornikach Burr-Brown PCM1704-U-K i jest w pełni zbalansowany. Zasilacz mieści się w nieco niższej obudowie niż jednostka centralna. Na przednim panelu, pod logiem producenta, jest jedynie pojedyncza, niebieska dioda LED, sygnalizująca włączenie urządzenia do sieci. Na tylnej ściance znajdziemy gniazda do podłączenia kabli zasilających jednostkę centralną oraz gniazdo IEC z wyłącznikiem. Wewnątrz umieszczono dwa transformatory toroidalne, jeden zasilający część cyfrową, drugi część analogową. W tej ostatniej widać również dwa duże dławiki. Kondensatory elektrolityczne, o solidnej pojemności, pochodzą od Nippon Chemi-Con. Do zestawu dołączony został ładny, metalowy pilot zdalnego sterowania. Dane techniczne (według producenta): |
||||||||
g a l e r i a
|
System odniesienia
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity