SERWER/TRANSPORT PLIKÓW AUDIO Taiko Audio
Producent: TAIKO AUDIO B.V. |
Test
tekst: WOJCIECH PACUŁA |
No 250 1 lutego 2025 |
RADZIECCY KOSMONAUCI nigdy nie wylądowali na Księżycu. Mieli w planach, ale się nie udało. Jedynymi ludźmi chodzącymi po powierzchni Srebrnego Globu byli Amerykanie. Mimo to lata mojego dzieciństwa upłynęły na kulcie kosmonautów właśnie, tych „lotników próżni”, na wspomnieniach lotu pierwszego i jedynego do tej pory Polaka w kosmosie, Mirosława Hermaszewskiego (misja Sojuz 30, 1978), na kulcie – wreszcie – zabawek związanych z przestrzenią przez którą mknie Ziemia, niczym potężny statek kosmiczny. Polska była wówczas przymusową częścią bloku wschodniego, dlatego horyzontem mojej wyobraźni był język używany z jednej strony przez oficjalne „organy”, jak radio, telewizja i prasa, a z drugiej ten, który słyszałem w domu. Ten pierwszy uświadamiał mi, że ‘kosmonauta’ to „nasz” wysłannik w kosmos i że jest on najważniejszy, w domyśle: jedyny. Z kolei drugi suflował alternatywną wizję, w której Amerykanie mają swoich wysłanników, o których mówią ‘astronauci’. Jego potwierdzeniem było zdjęcie którejś z wypraw misji Apollo, rozdawane przez konsulat amerykański w Krakowie, a schowane przez mojego rodziców na dnie szafy. Ponieważ była schowana, często ją oglądałem. Moja wyobraźnia zbudowana na tej bazie doczekała się wyjątkowego dopełnienia w postaci namacalnego obiektu. Kiedy któregoś ranka otworzyłem oczy, okazało się, że ojciec wrócił z wyjazdu na kontrakt do NRD (Niemiecka Republika Demokratyczna) i przywiózł mi prezent – Łunochod (ros. Луноход). Z czterech zbudowanych w ZSRR wersji tego pojazdu, przeznaczonego do badań Księżyca, dotarły na niego tylko dwa. Próbuję sobie przypomnieć, ale nie potrafię, jak wyglądał. Miał gumowe gąsienice, niebyła to więc zabawka ze Związku Radzieckiego. Doskonale pamiętam za to ekscytację i emocje, które niemal spaliły mi wówczas mózg. Jeszcze wówczas nie wiedzieliśmy, że jakiś czas później do astronautów i kosmonautów dołączą przedstawiciele innych nacji, mających ambicje eksploracji kosmosu. Wśród nich najważniejsi okazali się przedstawiciele Chińskiej Republiki Ludowej, noszący nazwę taikonautów. Ich łazik również na Księżycu wylądował, w dodatku po ciemnej stronie naszego satelity (był to łazik Yutu (chiń. 玉兔, tzn. „Jadeitowy Królik”). Co przypomina mi dowcip o Sowietach i wystrzeliwanych przez nich rakietach w kierunku Księżyca. Ale to temat na inną okazję… Tym bardziej, że nazwa firmy Taiko Audio ma inną genezę. Wprawdzie mnie już zawsze będzie się kojarzyła z kosmosem, od kiedy zobaczyłem jej produkty w japońskim kwartalniku „Stereo Sound”, to dla reszty świata ‘Taiko’ będzie oznaczało raczej ‘bęben’, (jap. 太鼓), japoński instrument perkusyjny Nadawał on rytm przedstawieniom, np. nō, kyōgen i kabuki, które wpłynęły w znacznej mierze na ich rozwój. Bęben, czyli ten, który wyznacza rytm, tworzy wzór, na którym można nakładać kolejne warstwy. ▌ Taiko Audio NADANIE FIRMIE OBCOJĘZYCZNEJ NAZWY jest czymś absolutnie naturalnym. W Polsce jest to niemal bez wyjątku język angielski: Orange, 11 Bit Studios, Arctic Paper. Patrząc na nazwy firm audio obecne w naszym kręgu kulturowym można powiedzieć, że inni mają tak samo: Avantgarde Acoustics, Circle Labs, Gold Note czy Pro-Ject. Co jakiś czas spotyka się nazwy nawiązujące do łaciny, że przywołam Audio-Technikę i Ferrum Audio. To naturalne i całkowicie legi mityzowane przez doświadczenie tego typu firmy korzystają z zasobów lingua franca swoich czasów. Angielskie nazwy przyjęło wiele firm z Azji, na przykład japońskich. Przypadki idące w drugą stronę są jednak wyjątkowo rzadkie. Przywołajmy w tym kontekście firmę Koda, której logotyp to znaki języka japońskiego, czy firmę Kiseki, której nazwa w języku japońskim oznacza „cud”. Taiko Audio wyróżnia się więc od razu swoją nazwą, odsyłającą nas w kosmos. Firma ta została założona przez holenderskiego inżyniera IT, Emila Bloka, i ma siedzibę w Oldenzaal, niewielkim, liczącym 32 000 mieszkańców mieście we wschodniej Holandii. W 2008 roku był gotowy jej pierwszy produkt. Początkowo skupiała się na produktach eliminujących wibracje oraz zmniejszających szumy w systemach audio. Zebrane wówczas doświadczenie przydało się, kiedy w 2015 roku, po wielu latach prób i błędów, gotowy był jej pierwszy produkt, serwer plików (transport z dyskiem twardym), model SGM 2015. Stał się on platformą, na której kilka lat później zbudowano jeszcze bardziej zaawansowane urządzenie, SGM Extreme. Urządzenie to pokazywało, jak daleko można się posunąć, aby pliki zaczęły być traktowane na równi z analogiem. A także ukazywało wszystkim, dla których „bit znaczy bit”, że nie mają racji. Zastosowano w nim podwójny procesor Intel Xeon z Roonem i zmodyfikowanym systemem Windows 10, który został połączony z dwunastoma modułami pamięci DIMM o pojemności 4 GB. Procesor chłodzony był pasywnym układem z chłodziwem. Kolejnym krokiem było zastąpienie standardowego wyjścia USB układem własnego pomysłu, charakteryzującego się, jak mówił wówczas producent, bardzo niskim opóźnieniem i niskim poziomem szumów. Aż cztery lata zajęło przygotowanie zupełnie nowego urządzenia, które bazuje na pomysłach zebranych podczas rozwoju platformy Extreme, ale idzie w ich realizacji jeszcze dalej. Wynikiem tych prac jest Olympus. To urządzenie mogące pracować jako serwer plików, transport plików, a po zainstalowaniu odpowiedniej karty przetwornika D/A – kompletny odtwarzacz plików. Wraz z nim zaproponowano interfejs Olympus I/U, za pomocą którego można unowocześnić posiadany serwer Extreme lub jeszcze bardziej poprawić brzmienie Olympusa. I taki właśnie system testujemy. ▌ Olympus – Server & I/O TAIKO AUDIO, cytując założyciela firmy, pisze: Przedstawiamy kulminację blisko 4 lat badań i rozwoju. Jako prawdziwy informatyk/techniczny nerd z pasją do muzyki, zawsze byłem zaintrygowany potencjałem wykorzystania najnowocześniejszych technologii w celu stworzenia lepszego doświadczenia odtwarzania muzyki. To, między innymi, doprowadziło do stworzenia naszego popularnego, być może nawet rewolucyjnego, serwera muzycznego Extreme 5 lat temu, który stale ulepszaliśmy i aktualizowaliśmy o nowe technologie przez cały cykl jego życia. Dziś uważam, że możemy śmiało stwierdzić, że serwer ten nie ma sobie równych w starciu z nowymi wersjami serwerów innych firm, a my jesteśmy zobowiązani do ciągłego ulepszania go przez kolejne lata. (…) FUNKCJONALNOŚĆ • Od strony funkcjonalnej to potężne, ważące 85 kilogramów (60 + 25), mierzące 480 x 480 x 304 mm (Olympus – 190 mm + I/O – 105 mm) jest po prostu serwerem plików audio. Czyli transportem plików audio wyposażonym w wewnętrzną pamięć. A, tak naprawdę to kompletny odtwarzacz plików, ponieważ w komplecie otrzymujemy kartę z przetwornikiem D/A, choć jest ona czymś dodatkowym. Kiedy jednak przyglądniemy się opisowi, zawartemu w 89-stronicowj instrukcji obsługi, ten prosty obraz rozsypie się na mnóstwo drobnych fragmentów, które trzeba poskładać od początku. Najpierw podstawy. Olympus może zapisać na dysku wewnętrznym lub stremować sygnał cyfrowy z sieci sygnał PCM do 32 bitów, 768 kHz oraz DSD do DSD512. Wewnątrz możemy zainstalować pamięć od 4 do 60 (!) Tb. Sygnał doprowadzamy do wejścia optycznego SFP (Small Form-factor Pluggable); w komplecie otrzymujemy też przejściówkę na elektryczne gniazdo ethernetowe. Sygnał wysyłamy albo za pomocą gniazd analogowych, albo cyfrowych. Firma pracuje również nad układem zmiany siły dźwięku, który pozwoli podłączyć urządzenie bezpośrednio do wzmacniacza mocy. Olympus jest urządzeniem modułowym (firma stosuje nazwy Olympus i Olympus Server), może więc pracować z różnymi typami kart wyjściowych, cyfrowymi i analogową. Można go również rozbudować o zewnętrzne urządzenie, Olympus I/O, interfejs z wyjściem cyfrowym. Server jest fabrycznie sprzedawany z kartą cyfrową, oferującą wyjście USB, zapasową, z wyjściami AES/EBU i RCA (S/PDIF) oraz z kartą z przetwornika cyfrowo-analogowego. Można również dokupić jedno z trzech łączy firm produkujących przetworniki D/A: Aries Cerat (USB), MBS (optyczne) oraz LampizatOra. Ten ostatni łączy się z Olympusem za pomocą 4-pinowego gniazda XLR. W instrukcji obsługi serwera, w części poświęconej karcie LampizatOra pisze się o opcji w postaci kabla innej polskiej firmy, KBL Sound. Wspomniany moduł I/O można wyposażyć tylko w wyjście AES/EBU lub w przetwornik D/A. Firma uważa łącze USB za błąd w systemie i rekomenduje korzystanie z wyjścia AES/EBU. Moduł kosztuje ponad 100 000 złotych, jest więc naprawdę drogim dodatkiem. A jednak… Nie słuchałem tych urządzeń osobno. Doświadczenie jednak uczy, że profesjonaliści tego kalibru nie chcą nam niczego „wcisnąć”. To „tylko” moduł wyjściowy, który łączy się z głównym za pomocą dwóch kabli QSFP-DD (Quad Small Form Factor Pluggable w wersji Doule-Density), ale też taki, w którym płytka generująca sygnał cyfrowy jest zasilana osobnym. TECHNIKA • Urządzenie jest, tak naprawdę, specjalizowanym komputerem, z 24-rdzeniowym procesorem AMD (100,8 GHz) i pamięcią64 Gb. Procesor pracuje z programem napisanym specjalnie na potrzeby Taiko Audio i okrojonym z niemal wszystkich innych funkcji. Mówił o tym wiele lat temu Marcin Ostapowicz z firmy JPLAY, a chodzi o to, że im więcej działań, które nie są związane z odtwarzaniem dźwięku, procesor wykonuje, tym więcej generuje szumów. A szum jest największym wrogiem cyfry (w przypadku urządzeń analogowych wygląda to nieco inaczej). Procesor jest schładzany w pasywny sposób, za pomocą chłodziwa. Jest ono przemieszczane przez miedziane rurki i rozpraszane w dużych radiatorach. Miedzi jest zresztą w środku urządzenia mnóstwo. Potężna obudowa wykonywana jest z frezowanego bloku aluminium o wadze 72 kg, a miedź jest stosowana jako radiatory i ekrany w poszczególnych modułach. Jednym z ważniejszych opracowań Taiko Audio, który ma walczyć z tego typu zniekształceniami, jest system noszący nazwę XDMI. To dość złożone opracowanie, mające na celu maksymalne skrócenie ścieżki z danymi, a później sygnału audio. Ma ono zmniejszać opóźnienia pomiędzy 250 aż do 2000 razy w stosunku do klasycznego łącza USB. XDMI jest podobny do tego, jak działa USB audio. XDMI zastępuje sterownik USB, kontroler/kartę USB, kabel USB i odbiornik USB. Jest to system modułowy, składającym się z 4 głównych części: 1. Oprogramowanie. Przywołajmy wyjaśnienia jednego z uczestników forum Audiophilestyle: Od strony sprzętowej jest to po prostu karta PCIe, którą podłącza się do procesora; w serwerze Olympus podłącza się ją do gniazda PCIe na płycie głównej. Wewnątrz modułu Olympus I/O podłącza się ją do bardzo wymyślnego, zaawansowanego technologicznie przedłużacza PCIe. Drugi koniec tego przedłużacza PCIe łączy się ze slotem PCIe w komputerze – Taiko Extreme lub Olympus. Od strony sprzętowej (fizycznej) można o tym myśleć jako o czymś podobnym do kart PCIe produkowanych przez firmy JCAT, PinkFaun, SOTM itp. Nowy transport Taiko Audio różni się od poprzedniego nie tylko procesorem, pamięcią i konstrukcją mechaniczną, ale również zasilaniem. Urządzenie jest w całości zasilane z wewnętrznych baterii litowych; firma mówi o ich wpływie na dźwięk: „magiczny”. System ten nazwany został BPS (Battery Power Supply) i jest ładowany przez bardzo trzy zasilacze – jeden duży i złożony zasilacz oraz dwa mniejsze. W Serverze mamy dwa niezależne grupy zasilaczy, a w I/O kolejne dwa – i to jest jeden z powodów, dla których może to być wartościowe uzupełnienie systemu. Zasilanie stanowi jeden z najważniejszych elementów Olympusa i jest sterowane przez skomputeryzowany system – on również ma nazwę własną, BMS (BatteryManagement System). Można go ustawić na ładowanie ręczne, ale najlepiej działa z ładowaniem ustawionym na „Auto”, czyli w nocy, między północą i siódmą rano. Nawet wówczas urządzenie jest zasilane tylko z ogniw. Wszystko to ma na celu zmniejszenie szumów. Mimo że mówimy o zasilaniu akumulatorowym, a więc niezależnym od sieci zasilającej, w instrukcji znajdziemy zalecenia dotyczące kabli zasilających. Jak czytamy, mają one wpływ na dźwięk. Co ma sens, a mówiłem o tym wielokrotnie przy testach gramofonów. Kabel zasilający działa jak antena i wprowadza do systemu szumy Im jest lepszy, tym takich problemów mniej. Obydwa urządzenia stoją na nóżkach wykonanych z akrylu. Stopki pasują do wgłębienia wyposażonego w gwint M6 (6 mm), a średnica wycięcia wynosi 90 mm. Można je więc w łatwy sposób wymienić je na dowolne inne nóżki antywibracyjne. Odtwarzaniem sterujemy poprzez program Roon – żaden inny program sterujący nie jest z Olympusem kompatybilny. Firma pracuje nad własną aplikacją XDMI, ale póki co nie jest ona jeszcze gotowa. Osobno trzeba sobie ściągnąć aplikację Taiko BMS App. Służy ona do monitorowania naładowania baterii. Producent zapewnia, że urządzenie będzie grało przez dziesięć godzin po zaledwie półtorej godzinie ładowania. |
Ale jednocześnie uczula użytkowników, że najlepiej brzmi, gdy są mocno naładowane. Mimo że całe urządzenie mogłoby zagrać na pojedynczym akumulatorze, to przy szybkozmiennych poborach prądu, a z takimi mamy do czynienia, impedancja źródła i to, jak zachowuje się ona w czasie, ma duże znaczenie. Co pokazuje, jak niesłychanie przezroczystym urządzeniem jest Olympus. Nigdy wcześniej nie wiedziałem tak zaawansowanego urządzenia audio. Może jedynie produkty innej firmy z Holandii, Aavik, można by postawić w jednym rzędzie. Bazują one jednak na zupełnie innych technikach. ▌ ODSŁUCH JAK SŁUCHALIŚMY • Serwer plików audio Taiko Audio Olympus stanął na stoliku Finite Elemente Pagode Edition Mk II. Ponieważ nie było miejsca obok siebie ustawiliśmy moduły Server i I/O jeden na drugim. Jego brzmienie porównywane było do odtwarzacza SACD Ayon Audio CD-35 HF Edition. Podczas testu słuchałem zarówno plików z dysku NAS Lumin L2, jak i z serwisów Tidal oraz Qobuz, korzystając z zainstalowanego w serwerze systemu Roon. Jako DAC wykorzystany był przetwornik w Ayonie – w ten sposób jedyną zmienną był transport – SACD i plików. Sygnał prowadzony był kablem AES/EBU Stage III Concept Chimæra. Z routerem odtwarzacz połączony był poprzez mój system złożony z podwójnego przełącznika LAN SILENT ANGEL N16 LPS, z jego dwoma modułami w szeregu, zasilanego kablem TIGLON TPL-2000A. Sygnał z przełącznika do obydwu odtwarzaczy przenosił kabel LAN Quadrant Triple-C z filtrami RLI-1GB Triple-C na obydwu końcach. Moduł Server zasilany był przez kabel, Harmonix X-DC350M2R Improved-Version, a I/O przez Acrolink 8N-PC8100 Performante Nero Edizione (№ 1/15). » PŁYTY UŻYTE W TEŚCIE ⸜ wybór
⸜ FRANK SINATRA, Nice’N’Easy, Qobuz 24/44,1 BYŁEM CIEKAW JAK TO ZAGRA, oj, jakże byłem ciekaw! Wielokrotnie miałem możliwość posłuchać muzyki za pośrednictwem modelu Extreme na wystawach w Monachium, ale sytuacje wystawowe są specyficzne. A to dlatego, że słuchasz systemu w pomieszczeniu z nieznaną ci muzyką w nieznanych ci wersjach, przy współudziale wielu ludzi wokół ciebie, przy dźwiękach dochodzących zza ściany i otwieranych co chwilę drzwi. Nie skarżę się, nie o to chodzi. Mówię tylko, że choć słyszałem transport Taiko Audio, to tak jakbym go nigdy wcześniej nie słyszał. I rzeczywiście – wszystkie moje wyobrażenia, jakie miałem na temat tego urządzenia, zarówno te wynikłe z moich wcześniejszych doświadczeń, jak i powstałe na podstawie lektury recenzji, opisów, a także przyswojone przeze mnie podczas rozmów z innymi fanami dobrego dźwięku nie przygotowały mnie na to, co usłyszałem u siebie w domu. Nawet w przybliżeniu. Bo, widzą państwo, nigdy wcześniej czegoś takiego nie słyszałem. Kiedy FRANK SINATRA kończył śpiewać ostatnią linijkę z utworu That Old Feeling, kiedy w swojej perfekcji wytrzymał „t” w słowie „heart”, kończącym frazę „For that old feeling, is still in my heart”, kiedy robi lekki przydech kończąc słowo „burning” w 1:42, to brzmiało to tak, jakbym siedział w reżyserce i przez szybę obserwował nagranie. Innymi słowy, było to niesamowicie naturalne i nie-mechaniczne. Podobnie zresztą było zaraz potem z Blue Train JOHNA COLTRANE’a, bo kiedy w intro, w prawym kanale uderza w 0:36 werbel nabijając wolne „tam-tam”, to usłyszałem prawdziwy instrument, a nie jego reprodukcję. Żeby była jasność – przesadzam i to przesadzam okrutnie. Ale to hiperbolizacja przynależna naszej branży, która mówi coś więcej niż tylko: „O ja p…lę!”. Mówiąc bowiem o tym, że coś jest jak „na żywo” nie mamy, absolutnie nie mamy na myśli brzmienia „jak na żywo”, a emocje, których wówczas doświadczamy. A te mogą być właśnie takie, jakbyśmy siedzieli przed realnym wykonawcą. Dźwięk jest nieodwracalnie zmieniony przez nagranie, nośnik i odtwarzanie – tak było, jest i będzie. Ale to jest właśnie sztuka, sztuka polegająca na umiejętności takiego poukładania wszystkich komponentów dźwięku, że odczuwamy to w podobny sposób, jak ludzie siedzący – dla przykładu – w sali Capitol Studio A z Sinatrą i jego orkiestrą. Pamiętam, że podobne wrażenie, to jest natychmiastowego zrozumienia, że dzieje się w moim systemie coś wyjątkowego, miałem w życiu tylko kilka razy. Najlepiej zapamiętałem to z odsłuchu gramofonu TechDAS Air Force One (więcej → TUTAJ). Tak, dokładnie tak to pamiętam. Jako coś w rodzaju wewnętrznej pewności, że słyszę coś SPEKTAKULARNEGO. Użyłem dużych liter – w druku byłyby to wersaliki – ponieważ Olympus na nie zasługuje. Było to, poza doświadczeniem z japońskim gramofonem oraz moim odtwarzaczem SACD z topowymi płytami Master CD-R, najbardziej emocjonujące doświadczenie w moim życiu. To dlatego próbując słuchać muzyki w skodyfikowany przeze mnie lata temu, a później tylko uzupełniany sposób, to jest z wielokrotnymi powtórzeniami, z odniesieniem się do mojego własnego systemu i źródeł dźwięku, okazało się w przypadku Olympusa mało satysfakcjonujące. Wolałem po prostu surfować po Tidalu i Qobuzie, przywołując utwory, których często słucham i które lubię. Po jakimś czasie zrozumiałem, że to lepszy sposób na zrozumienie czym to urządzenie jest, a czym nie. I mocniejsze docenienie tego, co konstruktorowi udało się z nim uzyskać. Gramofon przywołałem przed chwilą z dwóch powodów. O jednym już mówiłem, a było to powtórzenie ekscytacji i zaskoczenia, jakie przyniosła z sobą ta maszyna odtwarzając płyty, które – jam mi sie zdawało – znam na wylot. Drugi powód był innej natury i sięgał głębiej. Usłyszałem wówczas rzeczy, które zdefiniowały moje postrzeganie reprodukowanego dźwięku. Podobnie miałem później jeszcze tylko raz, z odtwarzaczem SACD Ayon Audio CD-35 HF Edition, a w dużej mierze również z kablami Siltech Triple Crown, a niedawno Master Crown. Obydwa te doświadczenia były spektakularne, ale znacząco się od siebie różniły. Bo, przypomnę, nagranie i odtwarzanie dźwięku przynależą do dziedziny sztuki. Ta nie jest odwzorowaniem rzeczywistości, a naszych wyobrażeń o niej. A różniły się referencją, do której się odnosiły, a więc i wizją „światów”, które kreowały. Gramofon firmy TechDAS brzmiał, jak… topowy gramofon, najlepszy, jaki do tamtego momentu u mnie grał. Z kolei odtwarzacz Ayona zabrzmiał jak taśma master. Obydwa punkty odniesienia są analogowe, a jednak różnią się od siebie w zasadniczy sposób. Taiko Audio Olympus z modułem Olympus I/O zabrzmiał tak, jak odtwarzacz SACD, ale – lepiej. To był dokładnie ten sam kierunek, ten sam wektor w którym szła energia odtworzenia. Na początku przywołałem Sinatrę mówiąc o detalach, a to dlatego, że były one, jak dla mnie, szokująco wiarygodne. Podobnie zresztą, jak kiedy u Coltrane’a zaczyna na trąbce grać Lee Morgan, kiedy słychać mocne, naprawdę mocne „popy”, czyli przesterowanie membrany. Albo kiedy DOMINIC MILLER gra na gitarze, najpierw na płycie New Dawn, z NEILEM STACEY’em, a potem solo na płycie Meeting Point. To było lata temu, ale ciało pamięta – pamięta dźwięk gitar tego muzyka z kameralnego koncertu w Bielsku Białej, w czasie którego siedziałem z Tomkiem, gospodarzem spotkań Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego, w pierwszym rzędzie widowni. Jak mówię, chodzi o wrażenie, a nie o realne wspomnienia. Ale to wrażenie przebywania w trakcie realnego wykonania było dojmujące i wszechogarniające. Holenderski transport plików gra bowiem w sposób, który z jednej strony jest bardzo surowy, a z drugiej niesłychanie bogaty. Surowy, ponieważ niczego nie upiększa, nie ociepla ani nie otwiera, nie pogłębia, ani nie dopala, nie podkreśla i nie ukrywa. A bogaty, bo poddaje tak wiele informacji w tak uporządkowany sposób, że „wchodzimy” w dane nagranie w sposób przyjemny, dobry, naturalny. Nie ma „ściany” między nami, a nagraniem. To nie jest przy tym „łatwe” brzmienie. Wielokrotnie widziałem słuchaczy, którzy wybierali dźwięk gramofonu, mimo że słyszeli wcześniej taśmę „master”, z której tę płytę wykonano. Olympus przynosi podobny dźwięk, co taśma. Ale nie dlatego, że nie słychać różnic. Słuchać, oj słychać! Ale nie są to różnice wykluczające. Taiko Audio gra w sposób, który włącza w nasz krąg zainteresowania nagrania, których wcześniej nie ruszylibyśmy nawet kijem. Albo takie, które definiują całą epokę, a z transportem z Niderlandów pozwalają przerzucić pomost między odległymi światami. W moim przypadku tak było, dla przykładu, ze zbiorem utworów THE MILLS BROTHERS, zatytułowanym Lulus Back in Town (Original Recordings 1934-1935), oraz płytą nagraną przez nich w 1968 roku z COUNTEM BASIE, The Board of Directors. Olympus gra bowiem niezwykle rozdzielczo. I selektywnie. I detalicznie. Zwykle te trzy elementy walczą z sobą o naszą uwagę i ostatecznie najważniejsza jest rozdzielczość, ponieważ implikuje i dokładny rysunek, i wyraźne detale. Tutaj słychać było, że to jednak inne kategorie i każda odpowiada za nieco inny fragment rzeczywistości. Być może dlatego wiemy od razu, że to jest urządzenie grające niebywale szerokim pasmem, bez wygładzania ataku na jego skrajach, bez zmiękczania i bez podkreślania fazy ataku. A takiego basu nigdy wcześniej u siebie nie słyszałem. Może poza, już przywołanym, TechDASem. Mój Ayon muzyką graną z płyt CD i SACD aż tak nisko nie schodzi. A przecież słuchałem muzyki korzystając z jego przetwornika D/A. Co pokazuje, ile jeszcze drzemie możliwości w tej konstrukcji. Ale tu i teraz to stream z Tidala brzmiał lepiej. Tak naprawdę, to lepiej niż te same pliki grane przeze mnie z dysku NAS. Czasem miałem wrażenie że płyty SHM-CD i Master CD-R wchodzą w brzmienie ciut głębiej, że jeszcze lepiej oddają wewnętrzną miękkość wokali, basu, gitar itd. Po jakimś czasie nie byłem już tego tak pewien, choć wrażenie pozostawało. Taiko buduje też niebywale rozległą przestrzeń. Jest bardzo dokładny w tym co robi, to nie jest „romantycznie” brzmiące urządzenie. Kiedy w You Want It Darker, utworze pochodzącym z płyty LEONARDA COHENA pod tym samym tytułem, odzywają się po bokach chórki, to są one doskonale oddalone w przestrzeni, ale i świetnie połączone z pogłosem, w którym funkcjonują pozostałe instrumenty. Wokal, z zupełnie innej kategorii jakościowej, słychać tu było wspaniale. Wprawdzie nie był lepszy niż zwykle, to nie tak. Ładunek emocjonalny, który przekazywał, „sklejał” go jednak z muzyką tworząc bezszwową pełnię. Było doskonale. Kiedy Cohen mówi „I’m ready, my Lord” – wierzymy mu. To nie jest po prostu tekst piosenki, a osobiste, płynące z głębi serca wyznanie artysty. ▌ Podsumowanie JA RÓWNIEŻ JESTEM GOTÓW, choć moja gotowość dotyczy tego, co „tu i teraz”. A jestem gotów powiedzieć, że Taiko Audio Olympus w tej wersji, w której go testowałem, jest jednym z najlepszych produktów audio, jaki w życiu słyszałem. Na tyle odmiennym od innych, doskonałych odtwarzaczy plików, że przywołam jeszcze dokładniejsze i jeszcze bardziej energetyczne brzmienie Aavika SD-880 (choć bez aż tak wspaniałej naturalności), że trudnym do polecenia wprost. Testowany transport wyróżnia się tym, że wszystko, co robi, robi doskonale i potrafi to wszystko z sobą połączyć. Gra niesamowicie niskim i głębokim basem, jest tu również niemalże ciepła, ale tak naprawdę naturalna średnica, mamy też wybitnie rozdzielczą, dokładną, nasyconą górę. Dynamika wydaje się nie mieć granic, chociaż w tym przypadku chodzi przede wszystkim o mikrodynamikę. Ta przypomina mi to, co znam z taśm analogowych. Przestrzeń jest ogromna, ale precyzyjnie zorganizowana. Tworzą ją wszystkie elementy, nawet szum taśmy, który umiejscawiany jest w innej płaszczyźnie (fizycznie) niż nagranie. Kiedyś mówiło się, że modelu Extreme tej firmy jest „topem”, teraz mówię, że „topem” jest Olympus. Jestem więc pewien, że da się to pchnąć jeszcze mocniej w kierunku, który pamiętam z odsłuchu gramofonu Air Force One. Ale to kiedyś. Dzisiaj transport plików Taiko Audio jest jednym najlepszych źródeł cyfrowych, jakie znam. I jednym z najlepszych źródeł sygnału audio w ogóle. Wyróżnienie ˻ GOLD FINGERPRINT ˺ jest drobnym hołdem, który możemy złożyć konstruktorowi i jego dziełu. ● Dystrybucja (Słowacja, Czechy, Polska) Jaskový Rad 213 Bratislava 3 831 01 SLOVAKIA → DREAMAUDIO.sk Test powstał według wytycznych przyjętych przez Association of International Audiophile Publications, międzynarodowe stowarzyszenie prasy audio dbające o standardy etyczne i zawodowe w naszej branży; HIGH FIDELITY jest jego członkiem-założycielem. Więcej o stowarzyszeniu i tworzących go tytułach → TUTAJ. |
System referencyjny 2025 |
|
˻ 1 ˺ Kolumny: HARBETH M40.1 • → TEST ˻ 2 ˺ Podstawki: ACOUSTIC REVIVE (custom) ˻ 3 ˺ Przedwzmacniacz: AYON AUDIO Spheris III • → TEST ˻ 4 ˺ Odtwarzacz Super Audio CD: AYON AUDIO CD-35 HF Edition No. 01/50 • → TEST ˻ 5 ˺ Wzmacniacz mocy: SOULUTION 710 ˻ 6 ˺ Stolik: FINITE ELEMENTE Master Reference Pagode Edition Mk II więcej → TUTAJ ˻ 7 ˺ Filtr głośnikowy: SPEC REAL-SOUND PROCESSOR RSP-AZ9EX (prototyp) • → TEST |
|
Okablowanie Interkonekt: SACD → przedwzmacniacz - SILTECH Triple Crown (1 m) • → TESTInterkonekt: przedwzmacniacz → wzmacniacz mocy -SILTECH ROYAL SINGLE CROWN • test → TUTAJ Odtwarzacz plików → przedwzmacniacz -SILTECH ROYAL SINGLE CROWN • test → TUTAJ Kable głośnikowe: SILTECH Triple Crown (2,5 m) |ARTYKUŁ| |
|
Zasilanie Kabel zasilający AC: listwa zasilająca AC → odtwarzacz SACD - SILTECH Triple Crown (2 m) • → TESTKabel zasilający AC: listwa zasilająca AC → wzmacniacz mocy - ACROLINK Mexcel 7N-PC9500 • → TEST Kabel zasilający AC: listwa zasilająca AC → przedwzmacniacz - ACOUSTIC REVIVE Power Reference Triple-C (2 m) • → TEST Kabel zasilający: gniazdko ścienne → listwa zasilająca AC - ACROLINK Mexcel 7N-PC9500 (2 m) • → TEST Listwa zasilająca: AC Acoustic Revive RTP-4eu ULTIMATE • → TEST |
|
Elementy antywibracyjne ⸜ Podstawki pod kolumny: ACOUSTIC REVIVE (custom)⸜ Stolik: FINITE ELEMENTE Master Reference Pagode Edition Mk II • więcej → TUTAJ ⸜ Platforma antywibracyjna (pod listwą zasilającą AC): Graphite Audio CLASSIC 100 ULTRA • więcej → TUTAJ ⸜ Nóżki antywibracyjne (przedwzmacniacz liniowy): Pro Audio Bono PAB CERAMIC 70 UNI-FOOT • test → TUTAJ ⸜ Nóżki antywibracyjne (odtwarzacz SACD): Divine Acoustics GALILEO • test → TUTAJ ⸜ Nóżki antywibracyjne (podstawki pod kolumny): Pro Audio Bono PAB CERAMIC 60 SN • test → TUTAJ |
|
Analog Przedwzmacniacz gramofonowy: Wkładki gramofonowe:
Docisk do płyty: PATHE WINGS Titanium PW-Ti 770 | Limited Edition |
|
Słuchawki Wzmacniacz słuchawkowy: Leben CS-600X • test → TUTAJPlatforma antywibracyjna (pod wzmacniaczem): Kryna PALETTE BOARD PL-TB-Cu-TP • test → TUTAJ Kabel zasilający (wzmacniacz): Acrolink 8N-PC8100 PERFORMANTE NERO EDIZIONE № 1/15 • więcej → TUTAJ Słuchawki:
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity