Transport CD + przetwornik D/A McIntosh MCD1000 + MDA1000 Cena: 29 000 + 33 000 zł Dystrybucja: Hi-Fi Club Kontakt: ul. Kopernika 34, Warszawa tel.: (22) 826 47 67 Fax: (22) 826 24 58 e-mail: salon@hificlub.pl Strona producenta: MCINTOSH Tekst: Wojciech Pacuła |
McIntosh to firma-instytucja. Jej urządzenia dość szybko stają się obiektami kolekcjonerskimi, a ci, którzy z nich korzystają, mają dużą szansę na to, że produkty te w dobrej kondycji przetrwają ich samych. Ludzie w tej amerykańskiej firmie wyznają bowiem zasadę mówiącą, że najważniejsze są podstawy: solidna konstrukcja i dobre pomiary. Żadnych mambo-dżambo itp. Testowane źródło cyfrowe, składające się z napędu MCD1000 i przetwornika D/A MDA1000 nie jest żadnym wyjątkiem. Jakość budowy, myśl stojąca za całością są wybitne pod każdym względem. Może się ta stylistyka nie podobać, ale pamiętajmy, że niewiele się w niej zmieniło od końca lat 60. i jest ponadczasowa. Płyty użyte w czasie testu:
Amerykański odtwarzacz gra niesamowicie skupionym i opanowanym dźwiękiem. Odtwarzane na nim płyty ukazują swoje własne, często różne od tego, do czego się przyzwyczaiłem, oblicze. Odwiedzający mnie znajomi i przyjaciele mieli na jego temat różne, często skrajne opinie. Jedni mówili, że jest „płaski” i bezosobowy, drudzy, że rzetelny i że niczego nie ubarwia. Kiedy jedni kiwali głową z podziwem nad jego wyjątkowo wyrównanym brzmieniem, drudzy wskazywali na słabsze skraje pasma. McIntosh wymyka się bowiem łatwej ocenie. Opis wydaje się prosty i da się dość szybko wskazać charakterystyczne cechy takiej prezentacji, jednak już ocena tego wszystkiego nie jest taka łatwa. Dlatego też spędziłem z Makiem sporo czasu, próbując to wszystko poukładać i wyciągnąć jakieś ogólne wnioski. Bo amerykański odtwarzacz gra bardzo dokładnym, świetnie poukładanym dźwiękiem. Wydaje się, że relacje fazowe są tu trzymane żelazną ręką i nic nie dzieje się przypadkiem. Bo brak w dźwięku nerwowości i rozedrgania, elementów występujących zawsze tam, gdzie coś było nie tak z podstawą czasową. I amerykański odtwarzacz gra równie dobrze niezależnie od rodzaju muzyki, jaką go karmimy. A przecież przesłuchałem i Andrew Sisters, i Depeche Mode; Genesis z Rayem Wilsonem na wokalu i Thoma Yorke’a z The Eraser. Za każdym razem dostawałem mocny, czysty przekaz. „Czysty” to bardzo ważne słowo w tym kontekście, ponieważ to ono chyba definiuje zabiegi konstruktorów wokół tego zestawu. A nie jest to przecież czystość znana z urządzeń dCS-a czy Esoterica, gdzie czasem – moim zdaniem – brakuje przez to wypełnienia. Z drugiej strony nie mamy do czynienia z tak nasyconym, kolorowym i nieco „uanalogowionym” dźwiękiem co z DP-700 Accuphase’a, topowego systemu Jadis, systemu Reimyo CDT-777 i DAP-999EX czy z urządzeń Wadii (np. 27 ix). Wydawałoby się więc, że najbliżej mu do Lektora Granda SE i Lektora Prime Ancient Audio. Nic z tego – McIntosh gra nieco niżej osadzonym dźwiękiem z inaczej postawionymi akcentami – m. in. z mniejszą, bardziej skupioną na osi odsłuchu sceną dźwiękową, faworyzując dźwięk bezpośredni instrumentów nad ich odbicie w przestrzeni (Lektory robią na odwrót). Najlepiej więc, jeśli zacznę od początku. System McIntosha ma swój własny, łatwo rozpoznawalny dźwięk. Gra dokładnie tak samo, jak elementy wzmacniające (tranzystorowe) tej firmy. To bardzo precyzyjny, ale wcale nie jasny dźwięk, który jest znakomicie kontrolowany w całym paśmie. Nie jest to nasycone brzmienie Accuphase’a czy Jadis, o czym wspomniałem, jednak te ostatnie przy Maku wydają się nieco podbarwione. Jak jest naprawdę – nie wiem, ostatecznie to tylko porównanie jednej koncepcji do drugiej, z wszystkimi ich wadami. A nie jest to porównanie urządzenia do rzeczywistości. Ale tak to słychać – jakby Accu i Jadis wprowadzały do dźwięku swego rodzaju „dopalenie”, coś co sprawia, że dźwięk brzmi bardziej, jak z analogu niż z cyfry. McIntosh nie robi niczego, albo takie sprawia wrażenie, co można by określić jako „ingerencję”. To jest ostatecznie format cyfrowy i nie ma co udawać, że gramy płytę analogową, która ma przecież swoje własne problemy. Dostajemy więc ładny obraz tego, co jest na płycie. A jednak „tysiączki” nie podkreślają wad nagrań. To duże osiągnięcie i dopiero w takim przypadku można – moim zdaniem – mówić o hi-endzie. Mamy wiedzieć co jest złe, ale nie powinno nam to przesłaniać muzyki. Genialnie tę zasadę wypełniają gramofony i dlatego są bardzo często gloryfikowane. Mak gra równo, ale wnika głęboko w nagranie, świetnie definiując poszczególne instrumenty i plany bez ich podkreślania czy sztucznego wyodrębniania. W krótkim demo może się wręcz wydawać, że to nieco płaska prezentacja, bo nie ma „wypychania” poszczególnych elementów – przez rozjaśnienie lub zaokrąglenie. Tu wszystko jest na swoim miejscu, jednak wynika to z dramaturgii nagrania, z wewnętrznych napięć pomiędzy muzykami – jeśli to tego typu nagranie – lub z tego, jak się mają do siebie poszczególne ścieżki i czy realizatorowi udało się z tego poskładać nową całość. Idzie za tym bardzo wyrównana barwa, w której słabszą rolę grają jednak skraje pasma. Nie jest tak, że McIntosh gra średnicą. To zbytnie uproszczenie, tak można powiedzieć np. o CD-1s Ayona, ale nie o testowanym systemie. A jednak wyraźnie słychać, że najwyższa góra jest nieco wycofana, podobnie, jak najniższy bas. Nie jest to jakieś zbrodnicze działanie, myślę, że po prostu wynika z chęci zachowania maksymalnie wyrównanego pasma w możliwie najszerszym przedziale, ale słuchając np. Larsa Daniellsona z Mélange Bleu (dół) czy płyty Hear Ye!!!!Hear Ye!!!! Reda Mitchella i Harolda Landa (góra) wiedziałem, że te dwa odległe punkty są delikatnie łagodzone i wycofywane. Może dlatego to, co zostaje jest tak perfekcyjnie równe? I to nie równością walca czy chirurga, a po prostu swego rodzaju „kompletnością”. Należy przy tym uważać na nieco mocniejszą wyższą średnicę. Nie jest ona podkreślona, a ma mocny atak, podobnie zresztą, jak pozostałe podzakresy. System niczego nie zmiękcza i nie łagodzi, dlatego wymaga odpowiedzialnego otoczenia. Stawiałbym raczej na naturalnie miękkie systemy, bez konturowości, bo tego tu nie trzeba. Dostaniemy wówczas duże źródła pozorne z mocnym rysunkiem. Jedynie stare nagrania, jak wspomniana płyta Andrew Sisters, nie zgrała tak, jak tego oczekiwałem, tj. z głębią i miękkością, może jednak tak jest po prostu nagrana… Ciekawe, ale znakomicie zabrzmią nowe realizacje jak np. Depeche Mode, Genesis, Thom York czy Dire Straits. Słychać tam przede wszystkim muzykę i dopiero wady realizacji. Urządzenia potrafią wytworzyć specyficzny klimat „zawieszenia” – kiedy to jest potrzebne – lub zagrać z drivem, jak na płycie L.A. Wooman The Doors. Jestem wielkim fanem zdroworozsądkowego podejścia ludzi z McIntosha z ich fanatycznym przywiązaniem do pomiarów i wysokiej klasy budowy, którą dzielą z innym gigantem, szwajcarską Nagrą (zob. TUTAJ). To nie jest brzmienie dla wszystkich, bo to musi być świadoma decyzja, że to jest „nasz” dźwięk. Tego typu granie ma taką zaletę, że będzie równie atrakcyjne za dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści i więcej lat, co można łatwo prześledzić czytając 60. letnią historię firmy (K. Kessler, McIntosh: „…for the love of music…”, Birmington, 2006). Jest to też dźwięk, który zwolennicy McIntosha cenią ponad wszystko. Jest wyjątkowo czysty, bez rozjaśniania i kliniczności, a przy tym zachowuje oryginalny charakter nagrań. No i poza tym renoma firmy… Jestem pewien, że system ten i za ileś tam lat będzie w równie dobrym stanie co dzisiaj. A tego nie da się powiedzieć o zbyt wielu produktach audio. Bo to po prostu wyjątkowe zestawienie, choć – jak to w hi-endzie – nie dla wszystkich. Ci, którym podoba się Reimyo (TUTAJ), Accuphase i EMM Labs niech pozostaną przy swoich faworytach. Nawet wówczas warto jednak posłuchać, co robi czołówka konkurencji, bo nikt nie jest przecież idealny. |
Dużą rolę w kształtowaniu ostatecznego wyniku daje oczywiście odpowiedni dobór okablowania. Gdyby miałby to być system idealny, to proponowałbym Tarę Labs Omega Onyx i Zero. To jednak koszt przewyższający to, co trzeba wydać na same urządzenia. Czy bezsensowny? Nie powiedziałbym. Słyszałem to zestawienie i, jak dla mnie, to komplementarne systemy. W ramach rozsądku równie atrakcyjna będzie seria The 0.8 tej samej firmy. XLO Limited nieco muli całość, a Acrolink nieco zbyt rozjaśnia (tekst o tych przewodach TUTAJ). MCD1000 Odkręcając górną ściankę urządzenia byłem niezwykle ciekawy, z jakiego transportu McIntosh skorzystał. W poprzednim, dzielony flagowcu firmy skorzystano z fenomenalnego napędu VRDS Teaca, chociaż w materiałach firmowych raczej się tym nie chwalono. Ponieważ najdroższe źródło tej amerykańskiej firmy jest odtwarzaczem CD i nie ma nic wspólnego z SACD, najwyraźniej chodziło o wybór optymalnego napędu CD, dedykowanego temu właśnie formatowi. I rzeczywiście – większą część wnętrza zajmuje duży, znakomicie izolowany mechanicznie napęd. Zaskoczył mnie jednak wybór firmy, która go przygotowała. Jest to bowiem napęd Ikemi firmy Linn, z modyfikacjami McIntosha. A napęd ten zbudowano z wykorzystaniem bloku odczytu, dekodowania i części mechaniki napędu Sony. Zaskoczyło mnie to, ponieważ MCD1000 jest wysokim urządzeniem i VRDS-Neo z powodzeniem by się w nim zmieścił. Ale, ostatecznie, nowe napędy Teaca są przeznaczone dla SACD i DVD, a nie dla CD. Poprawki Maka najwyraźniej dotyczyły izolacji mechanicznej – cały napęd jest „podwieszony” na pilarach, przenoszących punkt ciężkości względem podparcia znacząco w dół (to dobrze). Także rama jest bardzo sztywna, metalowa i duża. Zastosowano tu też duże, mocne silniki poruszające poszczególne elementy mechanizmu. Zasilacz oparto o duży, znakomity transformator typu R-core, charakteryzujący się najmniejszym wśród traf polem magnetycznym emitowanym na zewnątrz. Wychodzą z niego cztery uzwojenia wtórne, stabilizowane i filtrowane m. in. w kondensatorach Rubycona Muse. Tor sygnału jest krótki, a znajdziemy tam np. znakomity, kompensowany zegar taktujący. Wszystko wygląda znakomicie, profesjonalnie i ma być na lata. Dziwi mnie tylko jedno (oprócz wyświetlacza): dlaczego, u licha, nie postarano się o swój własny sposób przesyłu sygnału między MCD1000 i MDA1000, niwelujący jitter, który i w AES/EBU i w S/PDIF-ie jest duży? Wystarczyłby I2S. A przecież firma-matka, D&M Holding ma w swojej ofercie także markę Danon, a tam najlepszy – moim zdaniem – sposób przesyłu sygnału (także DSD) w postaci Denon Link. Dla porządku przypomnijmy jednak, że i fenomenalny odtwarzacz Reimyo CDT-777 i DAP-999EX także korzysta z pojedynczego przewodu S/PDIF i mu to nie szkodzi. MDA1000 Wnętrze jest równie piękne, jak w napędzie. Układ zmontowano na jednej, dużej płytce drukowanej, podwieszonej na usztywniających całość wspornikach. Po jednej stronie mamy układy wejściowe, z nowoczesnym odbiornikiem cyfrowym Cirrus Logic CS8416 (akceptuje on częstotliwości próbkowania do 192 kHz, więc nie rozumiem, dlaczego ograniczono je do 96 kHz; 192 kHz dostępne np. z DSS-a 30 Tube Blacknonte’a nie będzie więc zaakceptowane). Za nimi jest bardzo rozbudowany zasilacz, z trafem Kitamura Kiden R-core, takim samym, jak w transporcie oraz wieloma uzwojeniami wtórnymi. W tejże sekcji znajdziemy także moduł upsamplingu. Niestety jest on szczelnie zakryty puszką ekranującą, więc nie wiem, czy jest to programowalny układ DSP czy gotowe układy. Myślę jednak, że chodzi o to pierwsze, a wskazuje na to bardzo wysoka wartość częstotliwości próbowania po układzie. Dane techniczne MDA1000 (wg producenta): |
||||||||
g a l e r i a
|
System odniesienia
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity