TRANSPORT PLIKÓW AUDIO Silent Angel
Producent: THUNDERDATA Co. Ltd. |
Test
tekst MAREK DYBA |
No 231 16 lipca 2023 |
OWI GRACZE NA RYNKU AUDIO (i nie tylko) wybierają dla siebie różne ścieżki rozwoju. Są tacy, którzy próbują wejść „razem z drzwiami” oferując od razu topowe produkty mające z założenia oferować highendową jakość brzmienia, wykonania i wykończenia i w związku z tym kosztujące górę pieniędzy. Dopiero później wykorzystują część z opracowanych rozwiązań w modelach tańszych, czasem znajdując również mniej kosztowne sposoby aplikacji tychże rozwiązań. Ujmując rzecz inaczej, zaczynają od szczytu oferty rozbudowując ją później (przynajmniej przez jakiś czas) w dół. Większość nowych marek przedstawia się jednak potencjalnym klientom zaczynając od propozycji tańszych, mniej zaawansowanych, stopniowo je ulepszając i rozwijając, bazując na zdobywanych w trakcie prac wiedzy i doświadczeniu, korzystając z opinii i podpowiedzi płynących z rynku, od użytkowników i recenzentów. Która droga jest lepsza? Jednoznacznej odpowiedzi nie ma, bo zarówno sukcesy, jak i porażki odnieśli przedstawiciele obu tych szkół. Bezpieczniejszą i częściej wybieraną ścieżką jest jednakże ta druga – budowa marki i zaufania klientów od podstaw, od produktów prostszych, które później są stopniowo rozwijane. Silent Angel, marka córka Thunderdata Co. Ltd., to jeden z przedstawicieli tej właśnie drugiej drogi. To co ich wyróżnia to tempo rozwoju. Na rynek, zaledwie kilka lat temu, trafiła więc najpierw podstawowa wersja audiofilskiego przełącznika LAN, model Bonn N8, a potem dedykowany jej zasilacz liniowy Forester 1 (z których ciągle jeszcze korzystam). Potem był pierwszy transport plików z autorskim systemem operacyjnym o nazwie VitOS, czyli Rhein Z1. Dopiero w następnej kolejności pojawiły się bardziej zaawansowane wersje przełączników sieciowych z topowym Bonn NX i dedykowanym mu zegarem Genesis NX na czele (testy → TUTAJ i → TUTAJ; ten drugi miał w „High Fidelity” światową premierę), lepszy i bardziej wszechstronny zasilacz liniowy Forester 2, ale również nieco tańsze niż Z1 transporty plików Munich i Bremen. Najnowszym, tegorocznym dodatkiem do oferty jest natomiast nowa wersja transportu plików, która otrzymała nazwę Z1 PLUS. Z pierwszym modelem Rhein Z1 miałem do czynienia kilka razy. Testowałem go wkrótce po tym, jak pojawił się na rynku, później jeszcze z zasilaczem Forester 2 i w końcu w całym systemie wraz z przełącznikiem N8 PRO i tzw. Expanderem E1 (czyli firmowym zewnętrznym dyskiem USB przeznaczonym na bibliotekę muzyczną) i Foresterem 2 dbającym w jakość zasilania dla większości komponentów w tym systemie. Było to urządzenie oferujące dobrą jakość zarówno wykonania, jak i sygnału dostarczanego do DAC-a. Niewielkie, zgrabne, pasywne (a dzięki temu bezgłośne), z ciekawym systemem operacyjnym i możliwością stosowania Roona, co z mojego punktu widzenia zawsze jest ogromnym plusem. Słowem, była to ciekawa alternatywa dla „zwykłego” komputera, tudzież dla wielu droższych propozycji konkurentów. Po kilku latach obecności modelu Rhein Z1 na rynku, które producent poświęcił przede wszystkim rozwojowi oferty przełączników LAN, producent zdecydował się wprowadzić wersję oznaczoną dodatkiem PLUS. Takie rozszerzenie nazwy modelu sugeruje (podobnie jak i cena), że jest on bardziej zaawansowany. Można się więc spodziewać większej funkcjonalności i jeszcze lepszej klasy sygnału dostarczanego do przetwornika cyfrowo-analogowego, a w rezultacie wyższej klasy dźwięku. ▌ Rhein Z1 PLUS NIE MIAŁEM CO PRAWDA ORYGINALNEGO Z1 do bezpośrednich porównań, ale opierając się na pamięci i zdjęciach zaryzykuję stwierdzenie, że zewnętrznie same obudowy dwóch generacji transportu plików Silent Angel (prawie) niczym się nie różnią. Podkreślam „same obudowy”, jako że inne są panele tylne, tam również w nowej wersji zawędrował elegancki przycisk włącznika. Obie obudowy są jednakowoż kwadratowe, niewielkie, jako że mierzą zaledwie 20x20x6,5 cm. Chassis Z1 Plus wykonano z aluminium. Patrząc na zdjęcie, wygląda ona jak wyfrezowana z bloku tego materiału, a do jakości wykonania i wykończenia nie można się przyczepić. To zgrabne, ładnie prezentujące się na stoliku urządzenia, które sporo (ponad 3,5 kg) waży potwierdzając solidność obudowy, a spora waga przekłada się dodatkowo na właściwości antywibracyjne. Dodam, że dostępne są dwie wersje kolorystyczne, srebrna i czarna. Całość spoczywa nie tyle na nóżkach, ile na czymś, co można by określić mianem uszczelki przyklejonej na spodzie urządzenia, niezbyt szerokiej, wykonanej z materiału absorbującego drgania. Można przyjąć, że większość osób prędzej czy później zdecyduje się postawić Z1 Plus dodatkowo na antywibracyjnych nóżkach, albo platformie. Silent Angel ma takowe nóżki w swojej ofercie, a na rynku dostępnych jest również wiele innych, jest więc w czym wybierać. Jak już wspomniałem wcześniej, transporty plików Silent Angela to konstrukcje z chłodzeniem pasywnym, pozbawione jakichkolwiek ruchomych elementów (choćby dysków talerzowych). Chłodzenie pasywne oznacza brak wentylatorów, co jest ważne o tyle, że nawet te najcichsze po pewnym czasie zaczynają hałasować i trzeba je wymieniać. Oczywiście, jako że mamy do czynienia z komputerem, sercem jest procesor (4-ro rdzeniowy Intel Quad-Core CPU J6413), który w czasie pracy znacząco się grzeje. Do tego dochodzą inne wydzielające ciepło w czasie pracy elementy na płycie głównej, więc bez chłodzenia nie da się obejść. Jest ono zapewniane z pomocą miedzianego radiatora, a producent wspomina również o wykorzystaniu w systemie chłodzenia grafenu. Elementem oddającym ciepło na zewnątrz jest sama obudowa, która odczuwalnie grzeje się w trakcie pracy urządzenia. Widoczne na zdjęciu ożebrowania jej boków to element poprawiający estetykę urządzenia, ale jednocześnie zwiększający powierzchnię służącą do oddawania ciepła. Producent chwali się również zastosowaniem jeszcze skuteczniejszego rozwiązania chroniącego urządzenie przez zakłóceniami elektromagnetycznymi (EMI) - zapewne chodzi o specjalną matę widoczną na jednym ze zdjęć. Ich źródłem jest wiele komponentów składających się na urządzenie, np. procesor, kości pamięci, karta sieciowa, itd., a o negatywnym wpływie na pracę urządzeń elektronicznych napisano książki. Wspomniany tylny panel transportu plików znacząco różni się od znanego z oryginalnej wersji Z1. Znajdziemy tam dwa gigabitowe porty ethernetowe (zamiast jednego), dwa porty USB w standardzie 3.1 i jeden w 2.0 do podłączania zewnętrznych nośników danych, dedykowany port USB mający służyć jako wyjście audio (do połączenia z wejściem USB DAC-a), port USB typu C, port HDMI (acz wyłącznie dla celów serwisowych) oraz gniazdo zasilania DC (12 V). Dorzućmy do tego jeszcze dwie nowości: wspomniany wcześniej, włącznik urządzenia, a także gniazdo dające możliwość podłączenia zewnętrznego zegara (to m.in. dlatego firmowy Genesis GX oferuje aż cztery wyjścia), plus przełącznik, którym wskazujemy czy korzystamy z wewnętrznego, czy z zewnętrznego zegara. Różnic między starszym a najnowszym modelem jest więcej. Pisałem już o procesorze – to inny, szybszy model niż w poprzedniku (choć oba to Intelowskie czterordzeniowe jednostki). Oryginalny Z1 był standardowo wyposażony w 8 GB RAM-u, opcjonalnie w 16, a Z1 Plus ma już na pokładzie 16 GB, które można rozszerzyć (za dopłatą) do 32 GB. Z1 wyposażony był w standardowy dysk SSD, w Z1 Plus znajdziemy już nowszą (i szybszą) generację NVMe. Nowy Z1 Plus nie dość, że posiada stosowne złącze, by podłączyć zewnętrzny zegar, to ten wbudowany to także wyższej klasy niż w poprzedniku jednostka TCXO. Testowałem niedawno topowy przełącznik LAN tego producenta, Bonn NX, również wyposażony w wysokiej klasy zegar TCXO, a mimo tego podłączenie zewnętrznego zegara (Genesis NX) wniosło dalszą poprawę. Wyposażenie Z1 Plus w to złącze daje więc użytkownikom możliwość apgrejdu. Port USB oznaczony jako wyjście audio wsparto rozwiązaniem redukującym zakłócenia i to również jest bardziej zaawansowane rozwiązanie niż stosowane w poprzedniku. Nowocześniejszy hardware pozwala Z1 Plus obsługiwać maksymalnie 32-bitowe pliki PCM o częstotliwości próbkowania do 768 kHz, czyli jego możliwości w porównaniu do oryginału są w tym zakresie takie same, ale już w przypadku 1-bitowego DSD nowy transport plików pozwala odtwarzać pliki DSD512 (poprzednik maksymalnie DSD256). Mocniejsze podzespoły sprawiają również, iż Roon Core DSP bezproblemowo konwertuje sygnał z PCM do DSD256, co jest dobrą wiadomością dla zwolenników tego formatu. Urządzenie niezmiennie pracuje pod kontrolą autorskiego systemu operacyjnego Silent Angel, czyli VitOS, w jego najnowszej wersji. To software oparty na Linuxie zoptymalizowany pod kątem odtwarzania plików muzycznych. System ten obsługuje takie programy jak: Roon, Spotify Connect, Apple AirPlay 2, Tidal, Qobuz i inne, jest także MQA-Ready. Producent zwraca uwagę, iż zwiększona moc obliczeniowa Z1 Plus umożliwia uruchomienie na nim wymagającego (w stosunku do hardware’u) HQPlayera NAA. Opcjonalnie klienci mogą zamówić swój serwer z dodatkowym dyskiem 4 TB NVMe SSD przeznaczonym dla plików, ale równie dobrze można je przechowywać na NAS-ie, czy komputerze podpiętym gdziekolwiek w domu do tej samej sieci, albo tzw. Expanderze, E1, czyli zewnętrznym dysku USB oferowanym przez Silent Angela. Do sterowania może służyć autorska aplikacja VitOS Manager, acz użytkownicy Androida mogą użyć np. Bubble UPnP, a apple’owcy MConnect (lub innych podobnych aplikacji). Na urządzeniu firmowo instalowany jest również Roon Core, acz by używać Roona należy zakupić (bądź już posiadać) własną licencję. Nie ukrywam, że od kilku lat jestem fanem tego oprogramowania, więc każde urządzenie, które umożliwia mi korzystanie z niego ma u mnie od razu plus, także dlatego, że nie muszę się przyzwyczajać do innego sposobu sterowania odtwarzaniem muzyki. Patrząc na rozwój oferty Silent Angela na przestrzeni tych kilku lat jasne jest, że ich inżynierowie wierzą w kompleksowe podejście do odtwarzania plików. Nie dość, że oferują kilka kategorii swoich produktów - serwery/transporty plików, przełączniki sieciowe, zasilacze liniowe i zewnętrzny zegar, to jeszcze dbają o to, by dało się z nich zbudować optymalny system. To dlatego zegar Genesis GX wyposażono w cztery wyjścia dając w ten sposób możliwość obsługi nawet czterech urządzeń. To dlatego topowy przełącznik, Bonn NX, a teraz topowy transport plików, Z1 Plus, wyposażono w złącza także umożliwiające korzystanie z benefitów płynących z zastosowania wysokiej klasy zewnętrznego zegara. To dlatego również powstał zasilacz Forester F2, który może jednocześnie zasilić kilka z tych urządzeń dając kolejną poprawę w stosunku do standardowych zasilaczy. Przy tym wszystkim oferta składa się z urządzeń z różnych półek cenowych, co daje możliwość stopniowego rozwoju, dochodzenia do optymalnego rozwiązania, które pozwala traktować dobre pliki jako równoważne źródło dla fizycznych nośników. ▌ ODSŁUCH ˻ JAK SŁUCHALIŚMY ˺ SILENT ANGEL Z1 PLUS trafił do mojego zestawu referencyjnego. Na początku testu zasilany był standardowym zasilaczem impulsowym, który jest dostarczany przez producenta, później natomiast skorzystałem z mojego zasilacza Ferrum Hypsos w wersji Signature. Do przełącznika Silent Angel Bonn 8 wspartego zasilaczem Forester 1, Z1 Plus podłączony był kablem LAN David Laboga Custom Audio Digital Sound Wave Sapphire, a do DAC-a LampizatOr Pacific 2 kablem USB tej samej marki (David Laboga Custom Audio), ale już topowym modelem Ruby. Do testu Z1 Plus przystąpiłem po kilkunastodniowej przerwie w słuchaniu plików. Testowałem bowiem dwa genialne przedwzmacniacze gramofonowe i, mówiąc szczerze, szkoda mi było każdej chwili, w czasie której nie słuchałem czarnych płyt, po prostu dlatego, że oba owe urządzenia to reprezentanci bardzo, bardzo wysokiej półki (nowy LampizatOr oraz fantastyczny Doshi Audio). Stąd powrót do plików nie był łatwy, choć wymuszony koniecznością oddania obu przedwzmacniaczy. Niedawny apgrejd mojego Pacifica do wersji ‘2’ wniósł co prawda kolejną, znaczącą (!) poprawę brzmienia w wielu jego aspektach, ale nie zmienia to faktu, że dźwięk z winyli kocham najbardziej. By więc nieco się przyzwyczaić znowu do trochę innego grania i odświeżyć sobie brzmienie uzyskiwane z moim transportem plików, najpierw dwa dni spędziłem z nim w torze, a dopiero potem zamieniłem go na Silent Angela. A na pewnym etapie odsłuchów, jak już wcześniej wspomniałem, poprawiłem zasilanie tego ostatniego zamieniając firmowy zasilacz impulsowy na znakomitą hybrydę Ferrum Hypsos od HEMa i to w wersji Signature. Forester 2 niewątpliwie byłby również doskonałym rozwiązaniem, ale wyjechał ode mnie na krótko przed tym testem, więc musiałem sobie poradzić inaczej. |
URUCHOMIENIE Z1 PLUS w systemie jest banalnie proste – podłączamy kabel LAN, USB (ewentualnie zewnętrzny zegar, jeśli ktoś posiada) i w końcu zasilacz, naciskamy włącznik na tylnej ściance a podłużna, pozioma niebieska dioda na froncie urządzenia informuje nas, że serwer został uruchomiony. Gdy zaświeci się światłem ciągłym, będzie to oznaczać, że Z1 Plus jest gotowy do pracy. Dalej to już tylko kwestia połączenia się z nim z pomocą wybranego programu sterującego. Może to być firmowa aplikacja VitOS Orbiter, może być „pilot” Roona, może być jedna z wielu innych – każdy znajdzie coś dla siebie. Potem pozostaje wskazanie źródła plików, ewentualne wpisanie haseł i loginów do lokalnych serwerów, tudzież serwisów streamingowych i można zacząć słuchanie. Zaznaczę tylko, że bezpośrednie porównania między transportami nie były możliwe, bo na obu używałem swojej licencji Roona – z jednego musiałem się więc wylogować, żeby zalogować się na drugim. Praktyczne były więc jedynie dłuższe odsłuchy na jednym lub drugim. Pliki odtwarzane były z lokalnego NAS-a. Posiadam na nim sporą ilość albumów, więc ich indeksowanie trwało dość długo. Nie czekając na zakończenie tego procesu zacząłem luźne odsłuchy od płyt, które zdążyły się wyświetlić w Roonie jako gotowe do odtwarzania. System „karmiony” sygnałem z Z1 Plus nie bawił się w żadne rozgrzewki, nie było żadnej słyszalnej akomodacji serwera w systemie. Od początku Silent Angel zaserwował mi dźwięk (to oczywiście skrót myślowy - dostarczył sygnał do DAC-a, który w taki sposób pozwolił zagrać systemowi) jaki lubię - równy, gęsty, nasycony, płynny a przy tym otwarty, pełny powietrza i imponująco przestrzenny. Oczywiście duża w tym zasługa systemu jako całości, tak go przecież budowałem, ale bez sygnału odpowiedniej jakości uzyskanie takiego dźwięku nie byłoby możliwe. Od początku jasne więc jest, że mam do czynienia z obiecującym, a co tam, napiszę od razu: klasowym zawodnikiem. Nie było w tym dźwięku najmniejszych nawet śladów nerwowości, nie było żadnego cyfrowego nalotu, żadnych artefaktów kojarzonych z nieco gorszymi źródłami cyfrowymi. Brzmienie było za to bardzo gładkie, spójne i naturalne. Zachęcało do wsłuchiwania się w muzykę, do emocjonalnego zaangażowania, a jednocześnie do relaksu (choć to zależało również od rodzaju muzyki), a niekoniecznie do analizy dźwięku jako takiego. Tak właśnie od samego początku odbierałem swój system, w którym nowy transport Silent Angel zastąpił używany na co dzień. Słowem, zaliczyliśmy udany wieczór, czy też początek znajomości, który sporo obiecywał na kolejne dni. Często zdarza się bowiem, że rozsądnie wycenione transporty plików odstają jednak klasą od mojego serwera, który nie jest najlepszy na świecie, ale został dopracowany na przestrzeni lat i gra naprawdę dobrze i, co ważne (!), tak jak lubię. Wielu testowanych przeze mnie na przestrzeni lat przedstawicieli tego rodzaju urządzeń powoduje wyraźny spadek jakości i/lub zmianę charakteru dźwięku, co mi nieco, przynajmniej na początku, przeszkadza. Rzecz nawet niekoniecznie w tym, że jest to dźwięk zły, a jedynie, że trochę słabszy, bądź po prostu inny. Tym razem jednakże takie odczucie w ogóle się nie pojawiło, co świadczyło o tym, że brzmienie jest na co najmniej podobnym poziomie i na dodatek zbliżone charakterem do tego, co udało mi się mozolnie w ciągu kilku lat stworzyć. Dalsze odsłuchy jedynie potwierdziły owe pierwsze wrażenia i klasę Z1 Plus. Z1 Plus nie wprowadza do dźwięku żadnej formy efekciarstwa. Nie chodzi tu o najpotężniejszy bas (choć słuchając np. DEAD CAN DANCE i owszem, usłyszałem i odczułem najniższe, elektroniczne dźwięki), najdźwięczniejszą górę (acz blachy STEVE’a GADDA wypadały kapitalnie), największą przestrzeń (choć Opactwo Noirlac na krążku MICHELA GODARDA było ogromne!), czy najbardziej namacalną średnicę (na licznych koncertowych krążkach z małych klubów wypadającą znakomicie), a raczej o płynne, spójne, angażujące słuchacza przekazanie muzyki i nawiązanie kontaktu z jej wykonawcami. Tak się złożyło, że dosłownie na godzinę pojawił się u mnie przyjaciel, który muzykę kocha, sam pięknie śpiewa i który od lat dopytywał mnie, czy aby faktycznie audiofilski sprzęt kosztujący górę pieniędzy gra lepiej niż te bardziej ludzko wycenione, łatwe w obsłudze rozwiązania jakich używa. Jako że mieszka on na drugim końcu Europy była to pierwsza okazja, by w końcu zaprezentować mu możliwości mojego systemu. Mieliśmy mało czasu, więc nie bawiłem się w powrót do swojego pełnego systemu tylko zagrałem mu z Z1 Plus w roli źródła (będąc już pewnym, że mnie nie zawiedzie). Muzykę mój zagraniczny gość dobierał sobie sam od Pavarottiego, przez Aznavoura, Kitaro, po wykonawców, których nawet nie pomnę (znajdował ich na Qobuzie). Wystarczyła chwila, by zobaczyć szeroko otwarte oczy, a po chwili usłyszeć kolejne komentarze w stylu: „jakby Pavarotti tu był”, czy „wszystko jest tak blisko, na wyciągnięcie ręki, takie prawdziwe, namacalne”. Jak wspomniałem, mój gość sam bardzo dobrze śpiewa i ma świetny muzyczny słuch i pewnie dlatego nie tylko słuchał muzyki jako całości, ale zaczął wręcz analizę głosu, jego faktury i barwy, czy mnóstwa detali, z których obecności w tych nagraniach nie zdawał sobie wcześniej sprawy. W pewnym momencie pojawiły się spekulacje dotyczące tego, dlaczego w brzmieniu starych nagrań boskiego Luciano pojawiały się pewne niedoskonałości wynikające ze słabości/ustawienia sprzętu/mikrofonu (ów przyjaciel jest bowiem inżynierem, nawet jeśli innej specjalności). Piszę o tym dlatego, że i dla mnie było to ciekawe doświadczenie – posłuchać tego, jak człowiek, który audiofilem nie jest, ale muzykę kocha, od razu potrafił opisać wiele cech brzmienia mojego systemu z Silent Angel Z1 Plus w roli źródła. Bo jest to dźwięk szlachetny, dojrzały, wyrafinowany, w którym można znaleźć ogromną ilość detali i subtelności decydujących o tym, jak bogaty, jak pełny i jak realistyczny jest to dźwięk. Bo łatwo jest ocenić i docenić, jak bardzo naturalne jest to brzmienie, skoro ukochany artysta materializuje się nagle w pokoju (nawet w odczuciu osoby „nieskażonej” audiofilskimi/recenzenckimi kwiecistymi opisami), a w tym co płynie z głośników nie ma niczego, co by sugerowało cokolwiek innego niż (niemal) bezpośredni kontakt z wykonawcą. Ujmując rzecz inaczej, zamiast owego często używanego w recenzjach: „nawet moja żona, córka, syn, itd., usłyszeli...” użyłem znajomego by dodatkowo państwa przekonać, jak dobrym urządzeniem jest testowany transport Silent Angel. Na tym etapie jest już dla mnie również jasne, że Z1 Plus oferuje znaczący postęp w stosunku do pierwszego transportu plików Silent Angela. Co świadczy o tym, że producent nie osiadł na laurach, tylko kontynuował prace, zbierał opinie i sugestie, by zaoferować „dźwięk” jeszcze wyższej klasy. Oryginalne urządzenie dopiero po wsparciu zasilaczem liniowym zbliżało się do poziomu mojego serwera, acz nie na tyle by w ogóle pojawiła się myśl w mojej głowie o zakupie. Testowany Z1 Plus natomiast nawet jeszcze bez osobnego zasilacza wysokiej klasy zagrał podobnie do mojego urządzenia, podobnie w zakresie klasy i charakteru dodam, sparowany z jednym z lepszych DAC-ów na rynku, wykorzystując kable (USB i LAN) kosztujący podobnie, albo i więcej niż on sam, o reszcie systemu nie wspominając. W teorii miał więc być najsłabszym ogniwem tego systemu, ale zupełnie nie było tego słychać. Kompletnie nie miał znaczenia rodzaj muzyki. Zrobiłem sobie przegląd większości gatunków, od AC/DC i METALLIKI, przez PINK FLOYD, PETERA GABRIELA, STEVE RAYA VAUGHANA i MUDDY’ego WATERSA, po PATRICIĘ BARBER i EVĘ CASSIDY, opery Mozarta i genialny musical Hamilton i ścieżki dźwiękowe z Gladiatora, czy Imperium kontratakuje, a nawet odrobinę popu (z ciekawości). Tam gdzie było to ważne, słyszałem znakomity PRAT, gdy bas miał zejść bardzo nisko i pozostać nasyconą energią, tak właśnie było, gdy miałem się zanurzyć w akcji i emocjach, albumy zaskakująco szybko się kończyły, a gdy zachwycić miałem się niezwykłym głosem śpiewaków czy wokalistów, stawali przede mną jak żywi. Nawet w przypadku słabszych (technicznie) nagrań, Z1 Plus radził sobie dobrze. W tym przypadku dobrze nie oznaczało absolutnej wierności, która powodowałaby zgrzytanie zębami, ale raczej zaznaczenie niższej jakości realizacji i skupienie mojej uwagi na treści artystycznej i na emocjach. Dzięki temu i takich nagrań dało się słuchać z przyjemnością. W czasie całych odsłuchów nie trafiłem na ani jedną realizację, którą wyłączyłbym z powodu zbyt słabej jakości dźwięku. OK, nie mam takowych zbyt wiele w swoich zasobach, bo służą one jedynie do weryfikacji wierności testowanych urządzeń, ale kilka się znajdzie i one też zabrzmiały akceptowalnie. Te lepsze i najlepsze nagrania zabrzmiały za to wybornie. Czysto i gęsto jednocześnie, swobodnie, ale z odpowiednim dociążeniem i wypełnieniem, soczyście, z dźwięczną, ale nie agresywną górą, z świetnie pokazaną akustyką nagrań, z długimi wybrzmieniami, pełnym pogłosem. Ilość informacji, nasycenie barwy, bardzo dobra mikrodynamika – wszystko to pokazywało, że twórcom Z1 Plus udało się skutecznie zminimalizować poziom zakłóceń i szumów, słowem wszystkiego co w tego typu urządzeniach obniża jakość sygnału wysyłanego do DAC-a, a co za tym idzie dźwięku. ˻ZASILACZ ˺ Pozostało mi więc jeszcze jedynie sprawdzić, czy lepsze zasilanie w postaci Ferrum Hypsos Signature jeszcze cokolwiek wniesie, czy da kolejną poprawę. Te porównania były nieco prostsze, bo była to kwestia wyłączenia Z1 Plus, przepięcia kabli i ponownego włączenia. Po włączeniu urządzenie jest gotowe do pracy w ciągu może 30 sekund, więc każda z tych operacji trwała nie więcej niż minutę. Poprawa uzyskana z świetnym zewnętrznym zasilaczem nie była bynajmniej wielka, co tylko dobrze świadczy o tym, co udało się uzyskać inżynierom Silent Angela z zasilaczem impulsowym. Owa poprawa w zakresie, hmm... dodatkowej głębi dźwięku, jeszcze wyższego poziomu spokoju (rozumianego jako brak nerwowości) i zorganizowania/uporządkowania prezentacji zwłaszcza w bardziej złożonych, wysoce dynamicznych utworach (choćby w dużej klasyce i operach). Dobry zasilacz kosztuje sporo, ale po takiej próbie, przynajmniej bezpośrednio po niej, trudno jest zaakceptować także przecież świetne, ale jednak troszkę gorsze brzmienie z zasilaczme impulsowym. Ostrzegam więc, że taka próba zapewne skończy się dodatkową inwestycją. Podejrzewam również, choć tu już tylko teoretyzuję, czy ekstrapoluję na podstawie testu Bonn NX, że zastosowanie zewnętrznego zegara, np. firmowego Genesis GX, da kolejną niewielką, ale istotną poprawę. I sprowokuje kolejny wydatek... Niemniej tak to już jest w tej naszej zabawie - dążenie do doskonałości kosztuje i trzeba się z tym liczyć. A swoja drogą, produkty Silent Angel w porównaniu do wielu konkurentów są całkiem atrakcyjnie wycenione. ▌ Podsumowanie NOWY TRANSPORT PLIKÓW Silent Angel to urządzenie zaskakująco wręcz wysokiej klasy. Skoro producent zdecydował się trzymać nazwy Rhein Z1 to słowo plus powinno być pisane PLUS. Postęp w porównaniu do poprzednika jest bowiem na tyle duży, że zwykły „+”, czy nawet „Plus” go nie oddają. W podstawowej formie dostajemy źródło, które w parze z wysokiej klasy „dakiem” oferuje dźwięk, który śmiało stanie w szranki z wieloma nawet dużo droższymi źródłami. A przecież w łatwy (nawet jeśli nie tani) sposób można klasę sygnału dostarczanego do DAC-a jeszcze podnieść. Zamieniamy zasilacz impulsowy na liniowy (albo hybrydowy, jak Hypsos), dodajemy zewnętrzny zegar i... zbliżamy się o kolejny kroczek do brzmieniowej nirwany. Oczywiście nie jest to, i pewnie nawet z apgrejdami nie będzie, najlepszy transport plików na świecie, ale za relatywnie nieduże pieniądze dostajemy klasowe, świetnie się prezentujące nawet w otoczeniu dużo droższych komponentów źródło, które w przyszłości możemy jeszcze ulepszyć. Obsługa, zwłaszcza z Roonem jest łatwa i przyjemna, w czasie testu nie miałem żadnych problemów, żadnego zawieszania się, problemów z komunikacją - działanie było płynne i niezawodne. I czego tu nie lubić. ▌ Dane techniczne (wg producenta)
Procesor: Intel Quad-Core CPU J6413 |
- Odtwarzacz multiformatowy (BR, CD, SACD, DVD-A) Oppo BDP-83SE z lampową modyfikacją, w tym nowym stopniem analogowym i oddzielnym, lampowym zasilaniem, modyfikowany przez Dana Wrighta - Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio Symphony II z upgradem w postaci transformatorów wyjściowych z modelu Diavolo, wykonanym przez Toma Willisa - Końcówka mocy Modwright KWA100SE - Przedwzmacniacz lampowy Modwright LS100 - Przetwornik cyfrowo analogowy: TeddyDAC, oraz Hegel HD11 - Konwerter USB: Berkeley Audio Design Alpha USB, Lampizator |
- Gramofon: TransFi Salvation z ramieniem TransFi T3PRO Tomahawk i wkładkami AT33PTG (MC), Koetsu Black Gold Line (MC), Goldring 2100 (MM) - Przedwzmacniacz gramofonowy: ESELabs Nibiru MC, iPhono MM/MC - Kolumny: Bastanis Matterhorn - Wzmacniacz słuchawkowy: Schiit Lyr - Słuchawki: Audeze LCD3 - Interkonekty - LessLoss Anchorwave; Gabriel Gold Extreme mk2, Antipodes Komako - Przewód głośnikowy - LessLoss Anchorwave - Przewody zasilające - LessLoss DFPC Signature; Gigawatt LC-3 |
- Kable cyfrowe: kabel USB AudioQuest Carbon, kable koaksjalne i BNC Audiomica Flint Consequence - Zasilanie: listwy pasywne: Gigawatt PF-2 MK2 i Furutech TP-609e; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R) - Stolik: Rogoż Audio 4SB2N - Akcesoria antywibracyjne: platforma ROGOZ-AUDIO SMO40; platforma ROGOZ-AUDIO CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity