WZMACNIACZ ZINTEGROWANY Kora
Producent: KORA HIGH FIDELITY S.A.S.U. |
Test
tekst MAREK DYBA |
No 220 18 sierpnia 2022 |
IEDZIBA FIRMY KORA ZNAJDUJE SIĘ w Tuluzie, zwanej czasem „francuską Doliną Silikonową”. To tam siedzibę ma francuski przemysł lotniczy, mający w regionie ogromne zaplecze inżynieryjne i badawcze. Swego rodzaju obudowę branży lotniczej stanowi duża liczba innowacyjnych, przyzwyczajonych do spełniania wysokich, czy wręcz najwyższych, wymagań jakościowych mniejszych i większych firm pełniących role podwykonawców. Potrzebni są do tego odpowiednio wykwalifikowani pracownicy, laboratoria, precyzyjne narzędzia, produkcja w odpowiednich warunkach, itd. Jaki to ma związek z Korą? – Jej obecni szefowie, prywatnie miłośnicy muzyki i audiofile, wywodzą się właśnie z przemysłu lotniczego. To dzięki wyniesionej stamtąd wiedzy stworzyli zespół inżynierów, którzy doświadczenie zdobywali wcześniej projektując precyzyjne urządzenia pomiarowe dla laboratoriów. To oni opracowują kolejne urządzenia francuskiej marki. Doświadczenie praktyczne podpowiada również managementowi, z którymi podwykonawcami i dostawcami warto współpracować, by móc zaoferować doskonale wykonane, niezawodne produkty. Wszystko to wyczytałem dopiero po tym, kiedy Maciej Chodorowski, szef Soundclubu polskiego dystrybutora Kory, osobiście przywiózł mi TB200 do testu. Wykorzystałem tę okazję, by zapytać, skąd wzięła się w jego ofercie ta konkretna marka. Ostatecznie nie jest ona jakoś szczególnie znana, przynajmniej w Polsce. Choć, o ile mnie pamięć nie myli, dobrych kilkanaście, a może nawet i ponad 20 lat temu (czyli na długo przed przejęciem jej przez obecną ekipę), gościła już przez chwilę w naszym kraju. Odpowiedź mnie nieco zaskoczyła, jako że brzmiała (cytuję z pamięci): „Konstrukcja wzmacniaczy Kora jest trochę podobna do oferowanych przez Tenor Audio i dlatego się nimi zainteresowałem”. Wątku, z braku czasu, nie kontynuowaliśmy. Zważywszy jednak, że marka została dodana do oferty przyjąłem, że i brzmienie musiało spełnić oczekiwania. Osobną kwestią jest fakt, iż hasło „podobne rozwiązania do Tenor Audio” było i dla mnie ogromną zachętą, bo urządzenia kanadyjskiej marki zaliczam do najlepszych, jakich było mi dane do tej pory słuchać. ▌ Marka SPOTKANIE Z TB200 ROZPOCZĄŁEM od wizyty na firmowej stronie producenta. Jak wyczytałem, obecna oferta Kory to trzy wzmacniacze zintegrowane: TB140, TB200 i TB400, z czego wynika, że testowany model jest środkową propozycją. Najnowszym dodatkiem do portfolio są dwie końcówki mocy - TB240 i TB 480, a w opracowaniu są przedwzmacniacz liniowy i odtwarzacz CD. Z opisu wynika, iż modele wzmacniaczy różnią się przede wszystkim mocą, choć za większymi możliwościami w tym zakresie stoją również większe zasilacze i pojemności filtrujące, no i rozmiary oraz waga, rzecz jasna. Niemniej jednak, podstawowe, firmowe i opatentowane rozwiązanie, wspomniana już technika Square Tube, oraz projekt plastyczny są dla nich wspólne. Liczba w nazwie to wynik mnożenia mocy nominalnej danego produktu dla obciążenia 8 Ω razy dwa (w końcu to wzmacniacze stereofoniczne). Pierwszy oferuje więc 2 x 70 W, testowany 2 x 100 W (dla 4 Ω to już 2 x 180 W), a topowy 2 x 200 W. Dwa wyższe modele są „czystymi” integrami, czyli nie posiadają wbudowanych przedwzmacniaczy gramofonowych, DAC-ów, Bluetooth, czy streamerów, ani żadnych innych dodatkowych modułów. Jedynie model podstawowy, TB140, wyposażono w przedwzmacniacz gramofonowy dla wkładek typu MM. ▌ TB200 Z ZEWNĄTRZ ŚRODKOWA INTEGRA Kory prezentuje się dość niepozornie. Moim zdaniem, może się jednak podobać, zwłaszcza tym, którzy nie przepadają za krzykliwymi dizajnami pełnymi ozdobników, kolorowych diod, itd. Wzmacniacz nie jest zbyt duży, a jego zgrabną obudowę wykonano z aluminium i stali. Front został wizualnie podzielony na dwie części, z czego górna (ok. 2/3 wysokości) ukryta jest za szybką (jak mi się wydaje akrylową). Czy to za sprawą tła za nią, czy jej przyciemnienia, sprawia ona wrażenie czarnej. Pośrodku, za szybką, znajduje się wycięcie, w którym zobaczyć można cztery lampy, podwójne triody, grające kluczową rolę w opatentowanym rozwiązaniu Kory – wrócę do tego za chwilę. Obok znajduje się niewielki, ale czytelny wyświetlacz, strzelam – OLED (sądząc właśnie po czytelności i kolorystyce). Żółte znaki pokazują w podstawowej konfiguracji wybrane wejście, poziom głośności i balans między kanałami. Dolna, metalowa część frontu, podobnie jak ładnie, precyzyjnie wykonane i wykończone radiatory (ścianki boczne) i górna pokrywa wykończone są matowym kolorem, który producent określa mianem „mineralnego grafitowego”. W praktyce można przyjąć, że to atrakcyjny dla oka, „piegowaty” szary, który sprawia że powierzchnia wygląda na szorstką, choć taka wcale nie jest. Na froncie, po prawej stronie, na granicy między dwoma jego częściami, znajduje się jedyny manipulator, zlicowane z powierzchnią kółko. Funkcjonalnie jest ono zarówno pokrętłem, jak i przyciskiem. Z jego pomocą włączymy urządzenie, zmienimy głośność i wybierzemy aktywne wejście. Kółko trzeba krótko wcisnąć, wybrać wejście kręcąc nim i zatwierdzić wybór kolejnym wciśnięciem. Funkcje te są zdublowane w niewielkim, zgrabnym, metalowym pilocie wykończonym w taki sam sposób, jak większa część obudowy wzmacniacza (czyli kolorem mineralnym grafitowym). Za sprawą naciśnięcia tegoż pokrętła możemy również dostać się do menu wzmacniacza. Wśród dostępnych nastaw jest np. możliwość włączenia „klikania” dla regulacji głośności, regulacja balansu między kanałami, ustawienie offsetu dla każdego wejścia z osobna. Pozwala to wyrównać poziom głośności między źródłami o różnych poziomach wyjściowych. Zmienimy tam również jasność wyświetlacza, a także wybieramy jeden z dwóch zestawów informacji pojawiających się na wyświetlaczu. Dla wejścia nr 4 w ustawieniach TB200 można włączyć opcję „by-pass”. Jej użycie sprawia, że sygnał trafiający do tego wejścia omija regulację głośności, czyli urządzenie pracuje jako końcówka mocy. Oznacza to oczywiście, że należy do niego podłączać wyłącznie źródła z regulowanym sygnałem wyjściowym. Funkcja ta przeznaczona jest do kina domowego, w którym TB200 może pracować jako główna końcówka mocy. W chłodzeniu wnętrza wzmacniacza pomagają nie tylko ładne radiatory na bokach, ale i szereg wycięć w pokrywie urządzenia. Na tej ostatniej umieszczono duże, ładne firmowe logo, którego mniejsza wersja znajduje się również na metalowej części frontu. Tył jest do bólu prosty. Do dyspozycji dostajemy wysokiej klasy, pojedyncze gniazda głośnikowe (ich rozmieszczenie po prawej i lewej stronie sugeruje konstrukcję typu dual-mono) oraz cztery wejścia liniowe (wyłącznie RCA). Tu uwaga – nie wypatrzyłem stosownych oznaczeń, więc warto wiedzieć, że kanał prawy jest na górze, a lewy na dole. Przyzwyczajony jestem do odwrotnego układu i chwilę mi zajęło ustalenie, dlaczego znana mi muzyka nie brzmi do końca tak, jak się spodziewałem. Wejściu numer 4 towarzyszy jeszcze mały fizyczny przełącznik, dzięki któremu może ono być wykorzystywane jako wyjście pre-out. Pozwala to podłączyć do niego np. końcówkę mocy, albo aktywny subwoofer. Zestaw złącz uzupełnia gniazdo zasilania (IEC). Główny włącznik umieszczono na spodzie urządzenia, pod frontem, po lewej stronie. Po włączeniu na froncie zapala się mała czerwona dioda sygnalizująca stan gotowości urządzenia (tryb standby). Wzmacniacz włączamy naciskając kółko na froncie, bądź korzystając z pilota. Producent sugeruje odczekanie kilku minut przed faktycznym włączeniem urządzenia, a nawet gdy już wybudzimy je ze stanu uśpienia musimy jeszcze chwilę odczekać, zanim wzmacniacz jest gotowy do pracy. Na koniec wróćmy do, już wspomnianego, opatentowanego rozwiązania o nazwie Square Tube. Wzmacniacze firmy Kora są wyjątkowe, ponieważ nie są klasycznymi wzmacniaczami hybrydowymi. Czym więc są? Można je określić (acz to jedna z możliwych opcji) jako wzmacniacze lampowe, które dzięki unikalnemu rozwiązaniu nie mają typowych dla konstrukcji lampowych ograniczeń. Mówię choćby o niewielkiej mocy, czy niskim współczynniku tłumienia i wynikających z nich ograniczeń w zakresie możliwości wysterowania trudniejszych kolumn. Na czym polega to rozwiązanie? Ujmując rzecz najprościej jak się da, w stopniu wzmacniającym sygnał napięciowo pracują cztery podwójne triody. Na wejściu układu zastosowano dwie lampy 12AU7 (ECC82), a na jego wyjściu dwie kolejne, 12AX7 (ECC83). Raz jeszcze podkreślę, że wyłącznie te cztery podwójne triody, zwykle używane w przedwzmacniaczach, odpowiadają za napięciowe wzmacnianie sygnału otrzymywanego ze źródeł. Oczywiście małe lampy sygnałowe nie potrafiłyby wysterować kolumn. Wzmacniają napięcie, ale do wysterowania głośników potrzebny jest prąd o dużo wyższym natężeniu. Dlatego we wzmacniaczach Kory zastosowano kolejny stopień, który wykorzystuje sześć par tranzystorów Motoroli wspartych baterią kondensatorów o łącznej pojemności 60 000 μF na kanał (!) i dwoma solidnymi trafami zasilającymi (2 x 300 VA). Owe 12 tranzystorów pracuje w tym układzie jako wtórniki prądowe dla lamp. Ich rolą jest zapewnienie odpowiedniego prądu na wyjściu, niezbędnego by wysterować kolumny, i dopasowanie impedancji; na wyjściu lampowego stopnia wzmacniającego jest ona wysoka, a na wyjściu wzmacniacza musi być zdecydowanie niższa. De facto pełnią więc one rolę podobną do transformatorów wyjściowych w klasycznych wzmacniaczach lampowych, acz eliminując ich słabości, takie jak przesunięcia fazowe, czy niski współczynnik tłumienia. I to właściwie tyle. Albo aż tyle. Dyskusję czy jest to konstrukcja hybrydowa, w której to wykorzystywane są lampy i tranzystory, ale jedne i drugie służą do wzmacniania sygnału (tu tylko lampy), czy jednak lampowa, tyle że wykorzystująca specyficzne rozwiązanie, czy może jeszcze inna, pozostawię innym. Dla mnie, miłośnika muzyki, jak zawsze, znacznie istotniejszy od zastosowanych środków jest cel, czy raczej efekt końcowy, a mianowicie brzmienie. ▌ ODSŁUCH ⸤ JAK SŁUCHALIŚMY Wzmacniacz Kora TB200 trafił do mojego systemu referencyjnego zastępując w nim GrandiNote Shinai. Napędzał kolumny GrandiNote MACH4 na zmianę z Club-27 Kurt MKIII. Sygnał do niego trafiał z trzech źródeł: przetwornika cyfrowo-analogowego LampizatOr Pacific, gramofonu J.Sikora Standard Max z firmowym ramieniem KV12. W ramieniu zamontowane były, zamiennie, wkładki Air Tight PC-3 oraz fantastyczna Aidas Mammoth Gold, a sygnał wzmacniany był w przedwzmacniaczu gramofonowym GrandiNote Celio Mk IV. |
PIERWSZE ZDANIA O BRZMIENIU TB200 zacząłem pisać po jakimś tygodniu obcowania z tym wzmacniaczem. To naprawdę nie zdarza się często. Pomijając oczywiście aspekt stricte czasowy, czyli czy dany produkt mam u siebie tak długo i ile czasu mam na napisanie/oddanie recenzji).Co więcej, zwykle dotyczy to najlepszych wzmacniaczy lampowych, czasem gramofonów czy wkładek. Może nie powinno mnie to dziwić zważywszy że, o czym pisałem wcześniej, wzmacniacze Kory można w zasadzie zaliczyć do wzmacniaczy lampowych i to opartych o triody. Wyjątkowość i, mogę to już teraz napisać, genialność rozwiązania opatentowanego przez inżynierów Kory, polega przecież na tym, że sygnał trafiający ze źródeł na wejścia ich wzmacniaczy zintegrowanych wzmacniany jest napięciowo wyłącznie w czterech podwójnych triodach. Tranzystory służą jako bufor impedancji i dostarczają prąd. To stąd bierze się spora moc testowanej integry i łatwość z jaką wysteruje niemal dowolne kolumny, ale przy zachowaniu wszystkich najlepszych cech triod. Jeśli więc uznać TB200 za wzmacniacz lampowy i to oparty o triody, to efekt „zasłuchania się” i „braku czasu” na pisanie nie powinien był (mnie) dziwić. Tyle że z drugiej strony, jego brzmienie, podobnie jak i dobrych, a tym bardziej bardzo dobrych tradycyjnych hybryd, łączy zalety kojarzone z lampami z tymi, które przypisywane są tranzystorom. Tyle że... bardziej :) Stąd jego wyjątkowość. Im dłużej więc słuchałem Kory, tym bardziej zdawałem sobie sprawę z tego, jak trudno będzie opisać jej brzmienie w taki sposób, by jego wyjątkowość była dla państwa równie oczywista, jak dla mnie. W końcu jednakże przyszło mi spróbować, bo czas zaczął mnie gonić. Od czego by tu zacząć... W przypadku hybryd zwykle pisze się o połączeniu najlepszych cech lamp i tranzystorów, sam już o tym wspomniałem. Dopiero jednak konstrukcje takie jak TB200 pokazują, jak dobrze można to zrobić. Choć właściwie to nie, to nie tak. Kora pokazuje, jak znakomicie mogą zagrać triody, gdy dostaną niezwykle czyste, przeźroczyste i mocne wsparcie zapewniające możliwość prezentacji pełnej gamy ich cech i zalet i to niezależnie od tego, jakie (byle dobre, oczywiście) kolumny podepniemy do wyjść głośnikowych. Na początku były to moje MACHy 4, czyli kolumny łatwe do napędzenia, grające równo, dynamicznie, czysto, nie schodzące tak nisko jak Ubiq, ale oferujące szybki, zwarty, świetnie różnicowany bas. Od początku na usta cisnęło mi się wręcz kilka, niekoniecznie spójnych, określeń tego, co TB200 wydobył z moich kolumn. Po pierwsze dźwięk był niebywale, ale to niebywale czysty, „właściwy”, czyli dokładnie taki, jaki powinien być. Żadnego efekciarstwa, żadnego lampowego ocieplenia, czy dogęszczenia dźwięku, żadnego agresywnego basu, by pokazać, że „na pokładzie” są tranzystory. Dla mnie kluczowe w tym momencie było, że to nie jest czystość kliniczna, a wzmacniacz nie brzmi w superanalityczny, hiperdetaliczny sposób. Choć napisałem o braku „dogęszczania” dźwięku, to nasycenia, gęstości mu nie brakowało. Dostałem z TB200 przebogatą paletę barw, gęstość, wysoką energię grania. Dostałem też kapitalną spójność i płynność dźwięku, które wraz z wymienionymi wcześniej cechami i setką następnych tworzyły niezwykle naturalny, wręcz organiczny spektakl muzyczny. Właściwie mógłbym w ten sposób zakończyć recenzję, bo to prostu trzeba usłyszeć i żaden opis do końca nie odda niezwykłego doświadczenia muzycznego, jakie serwuje ten dość niepozorny wzmacniacz. Tyle że moją rolą jest spróbować to zrobić. Gdy nieco otrząsnąłem się z owego pierwszego wrażenia, wrażenia które mówiło mi, że mam do czynienia z integrą, która gra inaczej, a nawet gotów byłem zaryzykować stwierdzenie, że lepiej, niż większość urządzeń w porównywalnej, a nawet sporo wyższej cenie, zacząłem wyłapywać więcej zaskakujących elementów prezentacji. Otóż, nie kojarzę żadnego wzmacniacza, a testowałem niejedną potężną lampową, czy tranzystorową bestię dysponujące ogromna mocą, który z kolumn GrandiNote wydobyłby tak niski, dociążony, energetyczny bas. Bas nadal doskonale kontrolowany, zwarty, szybki, ale tym razem również odczuwalny niczym z 12-calowych basowców moich kolumn Ubiq. Nie miało znaczenia, czy był to elektryczny bas Marcusa Millera na TuTu, akustyczny na krążku Isao Suzuki, stopa na krążku Jacquesa Loussiera, elektroniczny z albumu Dead Can Dance, czy w końcu „wielkoorkiestrowy” z symfonii Mahlera. Za każdym razem najniższe tony grane były z pełną swobodą, ale i czystym, dobrze zdefiniowanym, sprężystym „łupnięciem”, jakiego z tych kolumn (chyba – pamięć zawodną jest) nigdy wcześniej nie słyszałem. Zaznaczę, że wzmacniacze Tenor Audio, czyli kilka razy droższe, które mają konstrukcyjnie być krewnymi Kory, testowałem jeszcze przed pojawieniem się u mnie kolumn GrandiNote MACH 4. Od basu zacząłem dlatego, że szybko zwrócił moją uwagę, a z powodów opisanych wyżej wydawał się elementem najbardziej efektownym (ale nie efekciarskim!). Niemniej to tylko ułamek, choć istotny, możliwości tej integry. W innych warunkach, czytaj: „z innymi kolumnami”, podejrzewam, że pierwsze, co zwróciłoby moją uwagę byłaby niesamowita „przyjazność” tego dźwięku, taka... nie zawaham się tego napisać, SET-owa. Rzecz w płynności i spójności wykraczających poza to, co jest w stanie zaprezentować większość wzmacniaczy, w jego naturalności, barwności i gęstości. Dodam od razu, że mówię o gęstości wynikającej z wysokiej rozdzielczości, która jednakże wykorzystywana jest jako budulec spójnej, bogatej i, raz jeszcze podkreślę, bajecznie czystej całości, a nie do zarzucania słuchacza detalami. Choć tych ostatnich, a także nawet najdrobniejszych subtelności, znaleźć w tej prezentacji można ogromną ilość, jeśli tego chcemy. Tak się złożyło, że oddawałem testowany wzmacniacz dzień po koncercie, który odbył się w ramach Warsaw Summer Jazz Days, a na którym wystąpił m.in. fenomenalny Christian McBride ze swoim zespołem. Nie omieszkałem więc na niemal koniec przygody z TB200 posłuchać koncertowego krążka tego basisty Live at The Village Vanguard. Celem było sprawdzenie, po odświeżeniu sobie brzmienia muzyki na żywo, czy faktycznie Kora zbliża się do niej pod względem poziomu energii bardziej niż innego typu konstrukcje. Dodam jeszcze, że zwykle dzień po jakichkolwiek koncertach mam problem ze słuchaniem muzyki w moim systemie (albo jakimkolwiek innym). Różnica między odtworzeniem i koncertem jest po prostu zbyt duża i przypomina mi, że każdy system, niezależnie od tego jak drogi, czy jak dobry, jest jedynie pewnym przybliżeniem tego, co dzieje się na koncertowej scenie. Oczywiście nie wszyscy muszą szukać brzmienia à la live, ale ja i owszem, uwielbiam je i chciałbym mieć je u siebie w domu. Krążek McBride’a zabrzmiał tak dobrze, z taką energią, że tego dnia, aż do wyjścia na kolejny koncert, kolejnego geniusza basu, czyli Stanleya Clarke’a, zarówno z winyli, jak i plików słuchałem już wyłącznie dobrych realizacji koncertowych. Wśród nich znalazło się winylowe wydanie koncertu tria Blicher Hemmer Gadd. TB200 pokazał scenę i znajdujące się na niej instrumenty dość blisko, odrobinę skracając perspektywę. Nie posunął się przy tym się do podawania dźwięku „na twarz” – po prostu siedziałem bliżej sceny. W porównaniu do najlepszych wzmacniaczy typu SET nie kreował aż tak namacalnych, obecnych źródeł pozornych. Ustępował im jednak w tym zakresie w mniejszym stopniu niż większość nie-SET-ów i na dodatek... jakoś zupełnie mi to nie przeszkadzało. I tak czułem gorącą atmosferę koncertu, żywe emocje na scenie i wśród publiczności, a przy tym wszystkim najważniejsza i tak była muzyka. Brzmienie, jako całość, było po prostu prawdziwe, przekonujące, w dużej mierze dlatego, że brzmiało bardzo żywo i miało wysoką energię, a to element, którego nagraniom i systemom zawsze, w porównaniu do żywej muzyki, najbardziej brakuje. Gwoli jasności, nie twierdzę że system z TB200 zagrał tak samo, a jedynie, że zbliżył się do „żywej” muzyki bardziej niż większość znanych mi wzmacniaczy. Jako fan Steve’a Gadda wsłuchiwałem się przede wszystkim w jego popisy na perkusji, w czyściutkie, dźwięczne, mocne, świetnie różnicowane blachy i energetyczne, sprężyste, szybkie bębny. Przypominały mi intensywnością to, co miałem świeżo w pamięci z koncertu McBride’a i jego zespołu. Jednakże tu, gdy tylko prowadzenie przejmował saksofon, głębia jego brzmienia, naturalna matowość znakomicie połączona z pewną szorstkością (niby sprzeczność, ale tak przecież jest), detale w postaci oddechu muzyka wciągały mnie równie mocno. To samo zresztą dotyczyło Hammondów, ich niezwykle prawdziwego, naturalnego brzmienia i to nawet, gdy przygrywały jedynie w tle. Kora świetnie pokazywała każdy z instrumentów, oddawała jego charakter i dawała okazję do przyjrzenia się dowolnemu z nich. W pierwszej kolejności, że tak to ujmę, zachęcała raczej do odbioru muzyki jako pewnej skończonej, pełnej, przebogatej, uzupełniającej się, harmonijnej całości. Słowem, proponowała wersję nie „nagraniową”, tylko „koncertową” – tak jak lubię. W czasie „sesji live” będącej tak istotnym elementem odsłuchów TB200 nie mogło obyć się bez (kolejnego) odsłuchu czarnej płyty z niepublikowanymi wcześniej nagraniami trzech geniuszy gitary, Al di Meoli Paco de Lucii i Johna McLaughlina, czyli Saturday night in San Francisco (a zaraz potem i Friday night...). Ten pierwszy koncert zakupiłem przez przeoczenie nie w wersji Impexu, choć na przeźroczystym winylu. Swoją drogą wygląda na to, że i sklepy sprzedające te płyty w wielu przypadkach nie do końca wiedziały co sprzedają. Jeśli dopiero przymierzacie się do zakupu, to bardzo dokładnie sprawdźcie co zamawiacie i w miarę możliwości wybierzcie wydanie Impex Records. Porównania na razie nie mam, ale sądząc po wydaniu tejże wytwórni Friday night... (acz na 45 r.p.m.) różnica na jego korzyść powinna być niemała. Nie przeszkodziło mi to siedzieć z zamkniętymi oczami i chłonąć każdą zagraną nutę, oczami wyobraźni widząc każdego z trzech wirtuozów gitary. Kora pięknie różnicowała i pozycjonowanie na scenie i brzmienia ich gitar i odmienne style grania, tak naprawdę nie pozostawiając aż tak wiele wyobraźni. Świetnie kreowała również koncertową atmosferę, czyli dodatkowy, jakże ważny element obu koncertów z San Francisco. Zachowywała również wyjątkową dynamikę, spójność i płynność prezentacji, które sprawiały, że łatwo było sobie wyobrazić, jak niezwykłym przeżyciem musiało być uczestnictwo w tej wyjątkowej uczcie muzycznej, która miała miejsce ponad 40 lat temu. ▌ PODSUMOWANIE OCENIAJĄC WZMACNIACZ KORA TB200 trudno zapomnieć o jej cenie i związanymi z nią oczekiwaniami. Tyle że, moim skromnym zdaniem, ta zgrabna, dobrze wykonana i wykończona z odpowiednią starannością integra, owe oczekiwania przewyższa. To spełnienie marzeń wielu miłośników wzmacniaczy typu SET, którzy rezygnują z nich z powodu niskiej mocy i ograniczonego wyboru odpowiednich kolumn. Tu ograniczenia będę niewielkie, choć pewnie kilka modeli zbyt trudnych dla TB200 by się znalazło. Wówczas można sięgnąć po mocniejszy model. Kora oferuje brzmienie niezwykle przyjazne dla ucha, zachęcające do spędzania z nią wielu godzin (tzn. z muzyką serwowaną przez testowana integrę), ale osiąga to przez naturalność, gęstość i wysoką energię brzmienia, a nie tricki w postaci sztucznego ocieplania. Serwuje muzykę w niesamowicie spójny, płynny, otwarty i swobodny sposób i to niezależnie od jej gatunku. Jak rzadko kiedy ciśnie mi się na klawiaturę owo wyświechtane „musicie państwo tego sami posłuchać!”. Naprawdę warto, bo to jeden z kilku najlepszych wzmacniaczy zintegrowanych, które mogłyby u mnie grać na stałe. Tanio nie będzie, ale, moim zdaniem, jest wysoce prawdopodobne, że z Korą znajdziecie wzmacniacz na lata, który będzie wzbogacał i wynosił na nowy poziom wasze muzyczne doświadczenia. Z przyjemnością przyznajemy mu więc wyróżnienie ˻ RED FINGERPRINT ˺. ■ ▌ Dane techniczne (wg producenta)
Pasmo przenoszenia: 20 Hz - 20 000 Hz (± 1 dB) |
System referencyjny 2022 |
|
ŹRÓDŁA CYFROWE |
1. Pasywny, dedykowany serwer z WIN10, Roon Core, Fidelizer Pro 7.10 • karty JCAT XE USB i JCAT NET XE recenzje › TUTAJ + zasilacz Ferrum HYPSOS SIGNATURE recenzja › TUTAJ • JCAT USB ISOLATOR, optyczny izolator LAN + zasilacz liniowy KECES P8 (mono) • przełącznik LAN: Silent Angel BONN N8 recenzja › TUTAJ + zasilacz liniowy Forester recenzja › TUTAJ 2. Przetwornik cyfrowo-analogowy: LampizatOr PACIFIC recenzja › TUTAJ + Ideon Audio 3R Master Time recenzja › TUTAJ |
ŹRÓDŁO ANALOGOWE |
1. Gramofon J.Sikora STANDARD w wersji MAX recenzja › TUTAJ • ramię J.Sikora KV12 • wkładka Air Tight PC-3 2. Przedwzmacniacze gramofonowe: • ESE Labs NIBIRU V 5 recenzja › TUTAJ • Grandinote CELIO Mk IV recenzja › TUTAJ |
WZMACNIACZ |
1. Wzmacniacz zintegrowany GrandiNote SHINAI recenzja › TUTAJ 2. Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio SYMPHONY II (modyfikowany) 3. Przedwzmacniacz liniowy AudiaFlight FLS1 recenzja › TUTAJ |
KOLUMNY |
1. GrandiNote MACH4 recenzja › TUTAJ 2. Ubiq Audio MODEL ONE DUELUND EDITION recenzja › TUTAJ |
OKABLOWANIE |
1. Interkonekty analogowe: • Hijiri MILLION KIWAMI • Bastanis IMPERIAL x 2 recenzja › TUTAJ • Hijiri HCI-20 • TelluriumQ ULTRA BLACK • KBL Sound ZODIAC XLR 2. Interkonekty cyfrowe: • David Laboga EXPRESSION EMERALD USB x 2 recenzja › TUTAJ • David Laboga DIGITAL SOUND WAVE SAPPHIRE x 2 recenzja › TUTAJ 3. Kable głośnikowe: • LessLoss ANCHORWAVE 4. Kable zasilające: LessLoss DFPC SIGNATURE, Gigawatt LC-3 recenzja › TUTAJ |
ZASILANIE |
1. Kondycjoner Gigawatt PC-3 SE EVO+ recenzja › TUTAJ 2. Kabel zasilający AC Gigawatt PF-2 Mk 2 3. Dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y 4. Gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R) |
ANTYWIBRACJA |
1. Stoliki: • Base VI • Rogoz Audio 3RP3/BBS 2. Akcesoria antywibracyjne • platformy ROGOZ-AUDIO SMO40 i CPPB16 • nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII • nóżki antywibracyjne Franc Accessories CERAMIC DISC SLIM FOOT • nóżki antywibracyjne Graphite Audio IC-35 recenzja › TUTAJ i CIS-35 recenzja › TUTAJ |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity