Wzmacniacz zintegrowany TRV-845SE Cena: 5900 EUR Dystrybucja: Pełne Brzmienie Kontakt: Piotr Bednarski tel.: 695 503 227 e-mail: kontakt@hi-endstudio.com Strona producenta: TRI Tekst: Marek Dyba Zdjęcia: Marcin Olszewski, Marek Dyba |
Firma TRI (Triode Corporation Co.) jest już znana czytelnikom „High Fidelity” z wcześniejszych recenzji Naczelnego, oraz mi osobiście, bo również pisałem już recenzję wzmacniacza tego producenta. Ta japońska manufaktura powstała w 1996 roku i od tego czasu zajmuje się wytwarzaniem głównie wzmacniaczy lampowych - „głównie” bo w ofercie jest również odtwarzacz CD (też lampowy), wzmacniacz słuchawkowy i przedwzmacniacz. Podobnie jak i wielu innych konstruktorów wzmacniaczy z bańkami próżniowymi w torze sygnału, tak i pan Junichi uważa, że najważniejszym elementem układu są transformatory wyjściowe. Te dobre są zazwyczaj bardzo ciężkie i tak też jest tym razem – dzięki nim urządzenie waży prawie 40 kg. To co zwraca od razu uwagę to fakt, że lampy mocy są sterowane inna legendarną triodą – 2A3, a w stopniu wstępnym pracują również triody - 6SN7.
W teście użyte zostały następujące płyty:
Wzmacniacz odsłuchiwałem z dwoma zestawami kolumn – wykonanymi przeze mnie tubami (uzupełnionymi tweeterami tubowymi Fostexa i subem Velodyne), oraz znakomitymi Hoerning Hybrid Aristoteles. Jedne i drugie są dość łatwe do napędzenia, choć duńskie kolumny pokazały, że im więcej mocy ma wzmacniacz, tym lepiej. Niezależnie od tego, do którego zestawu podłączałem TRI, pokazywał on podobny zestaw możliwości, choć same kolumny różnią się charakterem brzmienia. Nawet jeśli odsłuch ma być oceną walorów brzmieniowych urządzenia, to jednak nie znaczy, że inne zmysły w tym czasie śpią. Słuchając patrzymy również na urządzenie i ci producenci, którzy o tym pamiętają, starają się, by wygląd mógł wpływać na naszą ocenę. Może ktoś zaprotestuje, że to nie ma znaczenia, ale ja gotów byłbym się założyć, że jeśli przed tą osobą postawilibyśmy dwa identyczne (pod względem konstrukcji i brzmienia) wzmacniacze, ale w różnych obudowach – jednej pięknej, a drugiej byle jakiej, to „okazałoby się”, że jednak ten ładniejszy gra lepiej. Z takiego właśnie założenia muszą wychodzić designerzy firmy TRI, którzy wpadli na pomysł, by ich urządzenia miały puszki na transformatory w fantastycznym czerwonym/wiśniowym kolorze (wiem, wiem – to nie te same kolory, ale tu wszystko zależy od oświetlenia). Bardzo zgrabne są również „klatki” na lampy w kolorze czarnym – stąd na urządzenie patrzy się naprawdę z ogromną przyjemnością. Z tak ładnego urządzenia siłą rzeczy oczekujemy pięknego dźwięku i… nie zawiedziemy się. Od pierwszego momentu wiedziałem, że słucham SET-a wysokiej klasy. Ponieważ odsłuchy wypadły w trudnym dla nas wszystkich czasie, więc nawet gdy po kilkudniowej przerwie wróciłem do słuchania, z raczej nieco inną muzyką niż zwykle, to i tak pozwoliło mi to docenić klasę testowanego urządzenia. Podobnie jak w większości przypadków, kiedy odsłuchiwałem wysokiej klasy SET-y, tak i teraz opisywanie brzmienia TRV-845SE jest trudne. Dlaczego? Ano dlatego, że włączam płytę, z nastawieniem analizy dźwięku, a już po kilku chwilach zapominam o doszukiwaniu się mocnych i słabych stron – po prostu zatapiam się w muzyce. Muzykalność, niezwykle angażujący, namacalny sposób przekazu, holografia – to wszystko sprawia, że w zasadzie ma się ochotę podsumować takie urządzenie jednym króciutkim zdaniem – gra muzykę – w przeciwieństwie do wielu innych wzmacniaczy, które odtwarzają dźwięk. No ale w końcu nie jest też tak, że wszystkie dobre SET-y grają tak samo, spróbuję więc jednak wskazać kilka zalet i słabszych punktów TRI. Wymieniona już muzykalność, rozumiana jako umiejętność prezentacji przekazu muzycznego w sposób niezwykle płynny, niewymuszony, jest bardzo mocną stroną TRV-845SE. Dodajmy do tego budowaną szeroko wszerz i dość daleko w głąb scenę muzyczną (o ile szerokość sceny jest naprawdę wyjątkowa, o tyle znam kilka wzmacniaczy, które potrafią jeszcze więcej pokazać w głąb – choćby KR Audio Kronzilla, czy Ayon Crossfire), znakomitą lokalizację źródeł pozornych i w ten sposób otrzymamy bardzo realistycznie prezentowaną muzykę. Zdecydowanie mocną stroną tego wzmacniacza jest również barwa – w większości wypadków bardzo bliska naturalnej – jak choćby saksofon tenorowy Gene'a Ammonsa, który mnie po prostu oczarował, w trakcie słuchania płyty Boss tenor wydanej w formacie XRCD. Barwa saksofonu była ciepła, stonowana, ale niezwykle bogata. To prawdziwy pokaz tego, co ten instrument, wraz z mistrzem na nim grającym, potrafią – może było to bardzo delikatnie upiększone, ale nawet jeśli (a nie jestem tego do końca pewien), to naprawdę minimalnie i powiedziałbym, że w dobrym kierunku, czyli w stronę przyjemności odbioru. Przy tej samej płycie wyszła również cecha charakterystyczna dla większości SET-ów, uznawana przez wiele osób za wadę, czyli delikatne zaokrąglenie basu, słyszalne tutaj na przykładzie brzmienia kontrabasu, który miał odpowiednią energię, barwę, ale grał ciut miękko. Dla odmiany trudno było mi stwierdzić, również często łączone z takimi wzmacniaczami, zaokrąglenie góry. Płyta Tria Krzysztofa Herdzina dzięki wspólnym wysiłkom TRV-845SE oraz Hoerning Hybrid Aristoteles zmieniła się w niezwykły sposób – otóż nigdy wcześniej nie zwróciłem uwagi na to, jak ważnym i dobrze nagranym elementem na tej płycie są blachy. W zasadzie, gdy słuchałem tego nagrania na w/w zestawie, skupiłem się niemal w 100% na słuchaniu niezwykle żywo, naturalnie brzmiących, różnorodnych blach. Odsłuchując wzmacniacz triodowy musiałem w końcu posłuchać również nieco wokali. Z otchłani pamięci, a potem również z najbardziej zakurzonej półki wyciągnąłem płytę Kate Bush Hounds of love. Być może młodsi czytelnicy nawet nie znają tej wokalistki, choć przypomniała się kilka lat temu nową płytą, ale ci nieco starsi zapewne pamiętają niezwykły głos i wyjątkowy klimat większości jej nagrań. Faktem jest, że nie są to audiofilskie nagrania, a raczej jest spory rozdźwięk między tym, jak nagrane są instrumenty (przeciętnie) i głos wokalistki (bardzo dobrze). To jednak pozwala się skupić właśnie na Kate Bush, jej zmysłowym, lekko melancholijnym głosie, który chwilami wydaję się być bardzo delikatny, by po chwili porazić słuchacza swoją mocą. |
TRI sprawił się wyśmienicie przekazując wszystkie niuanse, sprawiając, że szukałem na półkach kolejnych płyt pani Kasi, które następnie lądowały w odtwarzaczu, a ja udawałem się w kolejne muzyczne podróże, zupełnie nie mając ochoty wracać. Podobnie było, gdy dla odmiany sięgnąłem po pierwszą z brzegu płytę Dead Can Dance Into the labyrinth. Klimat tych nagrań jest niezwykły, a japoński wzmacniacz znakomicie radził sobie z angażującym sposobem prezentacji, co sprawiało, że chwilami czułem się niemal jak w transie, podążając za bujną wyobraźnią muzyczną Lizy Gerrard i Brendana Parry'ego. W muzyce zespołu pojawia się wiele różnych motywów muzycznych, zaczerpniętych z tak różnych źródeł jak muzyka rdzennej ludności Australii, czy Afryki, ale również elementy celtyckie, czy bliskowschodnie – wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie i zarówno słuchacz, jak i sprzęt odtwarzający muszą za tym nadążyć. Ja radziłem sobie nieźle, a na wzmacniaczu wydawało się to w ogóle nie robić wrażenia – bez wysiłku odtwarzał każdy motyw i każdy dziwny instrument i choć w niektórych przypadkach nie miałem pojęcia jak powinny te właśnie instrumenty brzmieć, to jednak to co „Japończyk” zaprezentował było po prostu bardzo przyjemne w odbiorze. Sporą rolę odgrywają tu również instrumenty elektroniczne i one także (obok akustycznych) wypadły naprawdę dobrze, bez technicznego nalotu. Jednak elementem, który decyduje o wyjątkowości nagrań Dead Can Dance są obydwa głosy, a zwłaszcza hipnotyczny Lisy Gerrard, pokazany w bardzo naturalny, barwny sposób, który sprawił że nie mogłem się powstrzymać przed odsłuchem kolejnych płyt tego duetu. Podzielę się jeszcze krótko wrażeniami z odsłuchu ścieżki dźwiękowej z filmu Ridleya Scotta Królestwo niebieskie. Akcja rozgrywa się w okresie wypraw krzyżowych i stąd w muzyce tej dużo jest bliskowschodnich motywów. Płytę tę wybrałem dlatego, że jest to kawałek „dużej”, energetycznej muzyki, dającej niezły pogląd na możliwości dynamiczne wzmacniacza, które jak się okazało są naprawdę spore. Nie straszne mu chóry – wysoka rozdzielczość dźwięku pięknie je pokazuje, jako zbiór różnych głosów, przejścia od piano do forte – wszystko potrafi przekazać w swobodny, niewymuszony sposób, zachowując dużą dozę realizmu, z tą pojawiającą się małą odrobinką „upiększenia” dźwięku. Nie wykracza to jednak nigdy poza pewne granice, stąd dźwięku nie odbiera się jako „dosłodzonego”. Niezależnie od tego jaką płytę wkładałem do odtwarzacza, czy z którymi kolumnami słuchałem, scena zawsze była budowana podobnie – szeroko, nawet poza rozstaw kolumn, i dość głęboko, poczynając od linii kolumn – nic nie było wypychane do przodu, tzn. pierwszy plan był na linii kolumn a nigdy przed. Kolejne plany były budowane dość precyzyjnie, a lokalizacja źródeł pozornych stała na bardzo wysokim poziomie. Wzmacniacz delikatnie preferuje średnicę – nie jest to, charakterystyczne dla tanich urządzeń lampowych, wypychanie średnicy do przodu i w związku z tym dużo gorsza prezentacja skrajów pasma. Tu po prostu średnica jest minimalnie docieplona, co skupia na niej naszą uwagę, ale góra jest również świetna – jedna z lepszych jakie słyszałem ze wzmacniaczy lampowych, z mnóstwem szczególików i bynajmniej nie zaokrąglona – jak jest twarde, krótkie uderzenie w blachę, to tak właśnie będzie ono pokazane. Basu jest całkiem sporo, co pokazały przede wszystkim odsłuchy z Hoerningami (w nich mamy cztery 8 calowe Beymy obsługujące dół pasma), nie brakuje tu barw i różnorodności dźwięków, acz nie jest to bas, który nazwałbym naprawdę konturowym czy twardym. Nie jest to jednak absolutnie typowy dla nie najlepszych wzmacniaczy „miś” - po prostu z doświadczenia wiem, że da się w tym względzie osiągnąć nieco więcej, również z lampy. Zakładam więc, że fani super-szybkiego, twardego basu nie byliby w 100% zadowoleni z osiągów TRV-845SE w tej materii. Choć, jak się łatwo można się przekonać z kolumnami takimi jak Hoerning Hybrid Aristoteles, jeśli głośniki są szybkie (a Hoerningi są piekielnie szybkie), to TRV-845SE nie będzie ich spowalniał. Niniejsza recenzja jest chyba przykładem, jak nie najlepszy nastrój recenzenta może wpłynąć na to co pisze, czy może raczej jak pisze. Mam wrażenie, że nie do końca widać tu entuzjazm, jaki wzbudził we mnie ten wzmacniacz. Sugeruję więc wszystkim, którzy kochają brzmienie SET-ów, a nie do końca są fanami niskich mocy z uwagi na problem z doborem głośników, by wzięli owe japońskie 20 W poważnie pod uwagę w swoich wyborach i posłuchali go sami. Posłuchać powinni również ci, którzy jeszcze w sidła magii triody nie wpadli. Gwarantuję, że TRI porwie Was swoją muzykalnością, która pozwala się cieszyć nie tylko wybitnymi, audiofilskimi nagraniami, ale również tymi nieco słabszymi (od strony technicznej oczywiście). Sprawia, że człowiek szuka po półkach płyt, których dawno nie słuchał, pozwala je odkryć na nowo, a potem zmusza do szukania kolejnych. No i przecież właśnie o to chodzi w tej całej zabawie – o słuchanie muzyki z przyjemnością. Tego TRV-845SE dostarczy w olbrzymich ilościach. BUDOWAJak już wspomniałem, mamy tu w 100% triodowy wzmacniacz w układzie SET. W pierwszym stopniu pracują 6SN7, lampy mocy to 845, a sterują nimi 2A3. Wszystkie lampy są oznaczone marką TRI, można więc tylko zgadywać, kto je produkuje, acz z dużą dozą prawdopodobieństwa można powiedzieć, że są wytwarzane w Chinach. Ogólna stylistyka jest charakterystyczna dla produktów TRI – aluminiowy front, lustrzana górna powierzchnia z lampami, czarna klatka oraz boki wzmacniacza i obudowy transformatorów w kolorze czerwonym. Na froncie znajdziemy główny wyłącznik, dwa pokrętła – selektor wejść, oraz potencjometr regulujący głośność (ALPS) – od razu wspomnę, że wzmacniacz wyposażono także w zdalne sterowanie – pilot pozwala na przełączanie źródeł, regulację głośności, oraz wyciszenie (mute). I jeszcze jeden ciekawy element – wychyłowy wskaźnik, który pokazuje prąd lamp mocy. Na górnej ściance jest przełącznik, który zwykle znajduje się w położeniu neutralnym – wówczas wskaźnik nie pokazuje żadnych odczytów, oraz możliwość przełączenia w lewo i w prawo – wówczas wskaźnik pokazuje odpowiednio prąd lewej lub prawej lampy mocy. Daje to możliwość ustawiania biasu tych lamp – prawidłowa wartość to ok 60 mA. Pokrętła to umożliwiające znajdują się na górnej płycie urządzenia odpowiednio obok obydwu lamp 845. Co ciekawe obok każdej z tych lamp znajduje się również pokrętło opisane jako „hum balance” - pozwalają one ograniczyć, w razie potrzeby, charakterystyczny dla wielu wzmacniaczy lampowych przydźwięk (brum). Na tylnej ściance znajdziemy cztery wejścia liniowe, z których jedno to „pre-in” czyli wejście dla osobnego przedwzmacniacza, jeśli chcemy używać TRV-845SE jako końcówki mocy. Jest również wejście zbalansowane a obok niego przełącznik, który pozwala wybrać czy jest to wejście liniowe, czy też „pre-in”. Mamy aż po trzy odczepy głośnikowe dla 4, 8 i 16 Ω, oraz oczywiście gniazdo EIC. Za obudowami transformatorów wyjściowych schowana jest bateria potężnych kondensatorów marki Nippon Chemi Con. Montaż wewnątrz wykonano częściowo na płytkach drukowanych, a częściowo metodą punkt-punkt. Użyto elementów dobrej jakości w tym np. świetnych kondensatorów Mundorfa obok lamp mocy. Dane techniczne (wg producenta): Pobierz test w PDF |
||||||||
g a l e r i a
|
System odniesienia
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity