Wzmacniacz zintegrowany Engström
Producent: ENGSTRÖM & ENGSTRÖM AB |
Test
Tekst: Marek Dyba |
No 198 16 października 2020 |
IERWSZY RAZ Z MARKĄ Engström zetknąłem się, o ile dobrze pamiętam, w salonie firmy SoundClub jeszcze przed wystawą Audio Video Show 2018. Nie pamiętam nawet, czy odwiedziłem go przy okazji jakiejś prezentacji, czy może wpadłem pożyczyć/oddać jakieś urządzenie. Utkwiło mi natomiast w pamięci to, jak duże wrażenie zrobił na mnie widok dwóch ogromnych, nawet jak na high-endowe standardy, monobloków z lampami na pokładzie przykrytymi szklanymi pokrywami. Co ciekawe, monobloki ERIC, bo to o nich mowa, wspierane przedwzmacniaczem o wdzięcznej nazwie MONICA, bez trudu radziły sobie z napędzeniem kolumn firmy Marten z ceramicznymi przetwornikami, które dla wzmacniaczy lampowych są dużym wyzwaniem. Grało to jednakże absolutnie pysznie! W podobnym zestawieniu można było posłuchać Engströmów z Martenami w czasie warszawskiej wystawy, a później w salonie SoundClubu. Cena co prawda także robiła wrażenie, nawet w otoczeniu innych urządzeń oferowanych przez tego dystrybutora, ale słysząc, co te wzmacniacze potrafią można było o niej szybko zapomnieć i skupić się na muzyce. A raczej MUZYCE! Rok później, czyli patrząc z dzisiejszej perspektywy w niemal zamierzchłej przeszłości, kiedy jeszcze odbywały się wystawy audio, najpierw w Monachium, a później również w Warszawie można było obejrzeć i posłuchać najnowszego dziecka Larsa Engströma, czyli drugiego w historii marki wzmacniacza zintegrowanego. On również został nazwany popularnym imieniem – tym razem ARNE. To w pełni zbalansowana konstrukcja oparta o cztery triody 300B (z nadrukami „Engström”). O ile w przypadku Ericów w czarnej wersji można było jeszcze mieć jakieś wątpliwości, o tyle Arne, przynajmniej dla mnie, od pierwszego spojrzenia uosabiał skandynawską prostotę, piękno i elegancję. Prezentowana wersja jest mocno nietypowa, jako że niemal całkowicie biała. Srebrne są jedynie antywibracyjne nóżki, no i biała oczywiście nie jest szklana pokrywa. Także kształt urządzenia nie należy do typowych. Obrys, co prawda, to prostokąt. Klasyczne są też lampy – z przodu cztery miniaturowe pentody D3A, za nimi kwarta żarzonych tirod 300B, zamontowane są na zewnątrz, osadzone w gniazdach w górnej powierzchni urządzenia, a za nimi, tradycyjnie, znajduje się duża „puszka” skrywająca transformatory. Tyle że jej przednia ścianka jest pochylona do tyłu, a wysokość zmniejsza się w kierunku tylnej ścianki. Pokrywa z przydymionego szkła podąża za wyznaczonym przez obudowę kształtem, co tworzy ciekawą dla oka całość i jednocześnie kształt charakterystyczny dla tej marki. Skandynawska skromność objawia się również minimalną możliwą ilością manipulatorów i ozdób. Po prawej stronie frontu umieszczono sporą, oczywiście białą, gałkę potencjometru, obok mniejszą, umożliwiającą wybór jednego z czterech wejść, a pod nią jedyną diodę – zasilania. Urządzenie posiada tylko jeden, główny włącznik umieszczony na tylnej ściance. No froncie brak jakichkolwiek napisów. Logo firmy umieszczono jedynie na szklanej pokrywie. Nietypowy, jak na wzmacniacz na lampach 300B, jest tył urządzenia, jako że dwa pośród czterech wejść liniowych to wejścia zbalansowane. W przeciwieństwie do większości wzmacniaczy lampowych ARNE wyposażony jest również w pojedynczą parę gniazd głośnikowych. Producent podaje, że nominalna impedancja obciążenia wynosi 5 Ω. Jak pokazały moje odsłuchy, współpraca z 8 Ω kolumnami nie stanowi problemu, na pewno nie będzie ich również z 4 Ω. O więcej szczegółów zapytałem Timo Engströma. | Kilka prostych słów… TIMO ENGSTRÖM ⸤ TIMO ENGSTRÖM z monoblokami LARS w czasie wystawy Audio Video Show 2019 w Warszawie ENGSTRÖM & ENGSTRÖM AB została założona w 2009 roku przez mojego wujka, Larsa Engströma, i przeze mnie, projektanta przemysłowego Timo Engströma. Każdy, kto będzie miał okazję posłuchać naszego wzmacniacza szybko rozpozna SKANDYNAWSKIE BRZMIENIE, a po zobaczeniu jednego z nich bez trudu rozpozna każdy kolejny będący elementem tej samej rodziny produktów. Wszystko rozpoczęło się od modelu LARS Type 1. Był to wzmacniacz zintegrowany, acz w obudowie charakterystycznej dla monobloków i to dzięki niemu charakterystyczny wygląd i dźwięk produktów Engströma zyskały uznanie wśród pasjonatów na całym świecie. W pierwszej recenzji w „Stereophile'u” Art Dudley napisał: „To może być najlepszy wzmacniacz jakiego kiedykolwiek słuchałem”. Kolejnym etapem rozwoju marki było przekształcenie LARSa Type 1 w 36-watowe monobloki LARS, korzystające z lamp 300B-XLS w stopniu wyjściowym. Nieco później, przesuwając jeszcze dalej granice jakości brzmienia w stronę absolutu, opracowaliśmy flagowe monobloki o nazwie ERIC. To piękne, oferujące już 70 watów mocy, wzmacniacze wykorzystujące rzadkie lampy mocy KR T100. Monobloki w ofercie niejako wymusiły przygotowanie topowego przedwzmacniacza liniowego, który nazwaliśmy MONICA. To w pełni zbalansowane, dzielone urządzenie, które doskonale uzupełnia i pozwala wydobyć pełny potencjał z LARSów, ale spisuje się równie dobrze z ERICami. Nasz najnowszy produkt, ARNE, czyli w pełni zbalansowany, stereofoniczny wzmacniacz zintegrowany na lampach 300B, to najczystsza konstrukcja, jaką do tej pory stworzyliśmy. To tak naprawdę destylat całej technicznej i muzycznej wiedzy Larsa Engströma wsparty doświadczeniem zdobytym przy tworzeniu wcześniejszych konstrukcji. Wszystko to zaimplementowaliśmy w jednym urządzeniu, by zaoferować nasze SKANDYNAWSKIE BRZMIENIE nieco szerszej grupie miłośników muzyki. Nasze wzmacniacze są budowane ręcznie przez najwyższej klasy specjalistów, a w naszym podejściu do projektowania, rozwoju, produkcji i skandynawskiego dizajnu jest absolutnie bezkompromisowe. Wszystko co robimy – każdy użyty komponent i każda decyzja dotycząca dizajnu – mają tylko jeden cel – odtworzyć muzykę w jej najczystszej, najbardziej naturalnej, oryginalnej formie. To właśnie nazywamy SKANDYNAWSKIM BRZMIENIEM. Skandynawski dizajn to uczciwość, minimalizm i funkcjonalna elegancja. Dźwięk prezentowany przez nasze wzmacniacze pozbawiony jest dodatkowych, czy sztucznych elementów; równie czysta jest ich estetyka. Wyglądają dokładnie tak, jak wyglądać powinny, niczego w nich nie brakuje, ale i nie ma w nich żadnych zbędnych elementów. Tworzą prostą harmonię z otoczeniem. Myślimy o naszych urządzeniach nie jak o technicznych gadżetach, ale raczej jak o instrumentach muzycznych i jednocześnie elementach wystroju wnętrz. Chcemy, by nasze urządzenia, zarówno wtedy, gdy grają muzykę, jak i wówczas, gdy jedynie stoją w ciszy, były przyjaznym elementem domu, w którym ich posiadacze spędzają czas. TE | ODSŁUCH JAK SŁUCHALIŚMY W czasie testu ARNE napędzał kolumny GrandiNote MACH4 i był ustawiony na górnej półce stolika BASE IV, a dodatkowo na platformie Rogoz Audio SMO40, którą postawiłem na ceramicznych nóżkach Franc Audio Accessories. Jako źródła pracowały gramofon J.Sikora Standard Max z ramieniem KV12 i wkładką Air Tight PC-3, odtwarzacz plików LampizatOr Pacific oraz gościnnie odtwarzacz Compact Disc Audio Research CD9 SE. PŁYTY UŻYTE W TEŚCIE | wybór ⸤ Możdżer Danielsson Fresco, The Time, Outside Music, OM LP 002, LP. PEWNEGO DNIA ZAMKNĄŁEM recenzję, świetnego swoją drogą, odtwarzacza CD z wejściami cyfrowymi, Audio Research CD9 SE. Podobał mi się bardzo, ale to bardzo, co w przypadku odtwarzaczy srebrnych krążków zdarza się rzadko. Odsłuchiwałem go w swoim standardowym systemie ze wzmacniaczem zintegrowanym SHINAI (tranzystor, 2 x 30 W w klasie A) i kolumnami MACH 4 – obydwa produkty włoskiej firmy GrandiNote. Postawiłem kropkę po ostatnim zdaniu, a potem wyłączyłem wzmacniacz, by przepiąć wszystkie kable, włącznie ze zbalansowanym interkonektem z CD9 SE, do ARNE. Następnie włączyłem testowany wzmacniacz Engström & Engström i puściłem od początku ostatnią odsłuchiwaną płytę, Flamenco Pepe Romero (wydanie K2HD). W poprzednim zestawieniu zagrana w niesamowicie dynamiczny, płynny, przekonujący sposób muzyka, tym razem wgniotła mnie w fotel. ARNE, choć były to pierwsze minuty po pierwszym włączeniu tej lampowej (!) integry, sprawił, że wraz z fotelem przewróciłem się na plecy... Nie dosłownie (na szczęście), ale o ile wcześniej siedziałem w trzecim, może czwartym rzędzie na widowni przed sceną, teraz czułem się jakbym przesiadł się do pierwszego. Rzecz nie tyle w skróceniu perspektywy, bo wszystko rozgrywało się za kolumnami, tak jak poprzednio, ale w jeszcze bardziej energetycznym, bezpośrednim, bardziej fizycznym przekazie, w poczuciu pełnej materializacji zarówno muzyków, jak i tancerzy kilka metrów przede mną. Intensywność tej kipiącej emocjami prezentacji zapierała dech w piersiach! Może to brzmieć jak przesada, ale wcale nią nie było. Gitara to mój ulubiony instrument, ten krążek należy do moich ulubionych, a przy tym to doskonała realizacja, więc tak intymny kontakt z tak intensywnym, tak przekonująco zaprezentowanym spektaklem muzycznym i owszem, sprawiał, że wstrzymywałem oddech (jak to dobrze, że to odruch bezwarunkowy!) czekając na kolejne uderzenie w struny, czy wystrzałowe tupnięcie. Te ostatnie następowały po sobie tak szybko, były tak mocne, jak chyba jeszcze ich nie słyszałem, nawet z mocnymi tranzystorami. Kurz z drewnianego parkietu, na którym wirowali tancerze, unosił się w powietrzu, atmosfera w pokoju zrobiła się gorąca, z krew szybciej zaczęła mi krążyć w żyłach, dzięki czemu mogłem darować sobie kawę. Nic więc dziwnego, że porzuciłem na chwilę ARC, by z pomocą gramofonu (i ramienia) Janusza Sikory zagrać krążek Rodrigo y Gabrieli pt. 11:11. Zgodnie z oczekiwaniem ARNE zaserwował mi kolejne powalające dynamiką, energią i imponujące znakomitym timingiem widowisko muzyczne. I choć do tej pory o tym właściwie nie pisałem, to chyba oczywiste jest, przynajmniej z punktu widzenia miłośnika gitary, że instrumenty te wypadały po prostu perfekcyjnie – barwa, szybkość i dźwięczność strun, znaczący, głęboki, ale dokładnie taki, jak trzeba, udział pudeł i ten niesamowity, tak bardzo przypominający rzeczywisty, poziom energii. Nie będę Państwa zanudzał opisami kolejnych płyt z udziałem tego instrumentu, ale ja spędziłem z nimi i ARNE mnóstwo czasu korzystając z nagrań na srebrnych i czarnych krążkach, ale także z plików brzmiących równie fantastycznie z mojego, świeżo apgrejdowanego odtwarzacza plików firmy LampizatOr. |
Później, korzystając z obecności CD9 SE, postanowiłem przesłuchać jeszcze kilka srebrnych krążków i to wcale nie tylko samych XRCD, Hi-Q, czy K2HD, ale i „zwykłych” wydań. Wśród nich pojawił się choćby album Marcina Wyrostka Marcin Wyrostek & Coloriage. To naprawdę absolutnie „pospolite” wydanie, tyle że ARNE (oczywiście dzięki wsparciu znakomitego ARC) nic sobie z tego nie robił, w tym sensie, że wydobył z niego niezwykły poziom energii. Imponował przy tym, podobnie jak wcześniej, umiejętnością absolutnej kontroli nad kolumnami, a co za tym idzie każdym aspektem brzmienia. Jasne, że MACH4 są kolumnami grającymi doskonale nawet z lampami niskiej mocy, jasne że zaprojektowano jest z myślą o 30-watowych, pracujących w klasie A wzmacniaczach GrandiNote, a i ARNE dysponuje przecież taką właśnie mocą. Myślę jednakże, że szwedzka integra jest w stanie poradzić sobie i z innymi, sporo trudniejszymi paczkami. Aspektem który robił duże wrażenie była także umiejętność oddania każdej fazy dźwięku zgodnie z potrzebami – szybki atak, krótkie podtrzymanie i długie wybrzmienie, czasem wolniejszy atak, długie podtrzymanie i szybkie wytłumienia strun, itd., itp. ARNE nie miał problemu z żadną wersją, a długimi, pełnymi powietrza wybrzmieniami przywodził na myśl najlepsze SET-y. Jego uniwersalność potwierdziły również krążki z elektryczną muzyką. Choćby jeden z albumów Acoustic Alchemy, pt. The beautiful game, zahaczający chwilami nawet o pop, a w niektórych utworach z szybką, twardą, elektroniczną perkusją. ARNE i w tym wypadku popisał się doskonałym timingiem, umiejętność pokazania nie tylko szybkiego ataku, ale i błyskawicznego wygaszenia nut, gdy zachodziła taka konieczność. No i ten kapitalnie punktualny bas! Gdyby nie barwne, naturalne brzmienie gitar i ludzkiego głosu, który pojawia się na tym krążku, uznałbym chyba, że lampy są w ARNE na pokaz, a w środku robotę wykonują tranzystory... Zwłaszcza, że gdy sięgnąłem po nagrania z dużo cięższym elektrycznym basem – Marcusa Millera, czy album Dire Straits (dwupłytowe wydanie Brothers in Arms na LP), to mój podziw dla tego wzmacniacza jeszcze bardziej wzrósł. Potrafił on bowiem wykorzystać maksimum możliwości włoskich kolumn w zakresie zejścia basu, niesamowicie go do samego „spodu” dociążając, a jednocześnie ciągle zachowując absolutną kontrolę na każdym dźwiękiem. Gdy więc było to potrzebne, niski bas Millera był króciutki, zwarty, szybki, by za chwilę sięgnąć do mojej wątroby niskim, mocnym, gęstym, nasyconym uderzeniem. Na winylu Dire Straits bas schodził niemal równie nisko, prezentując, zgodnie z nagraniem, nieco bardziej okrągły charakter, dłużej wybrzmiewał, acz nadal zachowując idealny timing, wyznaczając puls każdego nagrania. Pamiętając prezentację z Audio Video Show w Warszawie, gdzie w systemie z ARNE słuchałem krążka tria Blicher Hemmer Gadd Get that motor runnin', w którego produkcji uczestniczył Matthias Lück, musiałem po niego sięgnąć i tym razem. Wylądował więc na talerzu gramofonu i choć płyty słuchałem już po raz n-ty, znowu zachwyciłem się mistrzostwem Steve'a Gadda. I już sam fakt, że skupiłem się na brzmieniu perkusji zapominając o zamiarze oceny testowanego wzmacniacza świadczy o tym ostatnim jak najlepiej. Wcześniej imponował mi punktualnością i twardością elektronicznego basu, teraz nic się nie zmieniło w kwestii punktualności, za to twardość zmieniła się w równie imponującą sprężystość uderzeń pałeczek w bębny i ich odpowiedzi. Choć twardość pozostała także gdy pałeczki uderzały w doskonale różnicowane blachy. 300B w większości znanych mi aplikacji dobrze różnicuje blachy skupiając się na pokazaniu różnic w ich wadze. ARNE, podobnie jak wcześniej Air Tight ATM-300R, idzie dalej. Górę pasma prezentuje niezwykle czysto i bajecznie wręcz dźwięcznie, dzięki czemu blachy, które i owszem, różnią się masą, po prostą inaczej „dźwięczą”, sypią się z nich „iskry” w różnych kolorach w zależności od tego, która z nich i z jaką mocą ma styczność pałeczką. W przypadku Air Tighta było to może nawet bardziej imponujące, bo to wzmacniacz typu SET i to „tylko” 8-watowy, ale ARNE doskonale wykorzystywał fakt, że dysponuje prawie czterokrotnie wyższą mocą i pokazywał popisy Gadda w jeszcze prawdziwszy sposób. Szwedzkie urządzenie potrafiło jednocześnie zaprezentować na tym samym krążku swoje nieco bardziej lampowe, by nie rzecz wręcz SET-owe (choć, raz jeszcze podkreślę, SET-em nie jest) oblicze czarując barwą i oddechem saksofonu oraz doskonale oddanym charakterystycznym dźwiękiem Hammondów. ARNE pełnymi garściami czerpał z jednej z ogromnych zalet lamp 300B, czyli wysokiej rozdzielczości, umiejętności sięgnięcia po najdrobniejsze detale i subtelności i wplecenia ich w większy obraz muzyczny tak, by powstał z tego zachwycający bogactwem, spójnością, organicznością, ale także wysokim poziomem ekspresji spektakl muzyczny. Taki, któremu nie sposób się oprzeć, przy którym widzi się muzyków, słyszy muzykę i odczuwa prawdziwe emocje. Oczywiście po części to także niezwykle przestrzennego grania szwedzkiego wzmacniacza. Scena jest z nim bardzo obszerna i rzecz nie tylko w szerokości, która, gdy trzeba, czyli gdy wymagają tego nagrania, jest dużo większa niż rozstaw kolumn, ale i głębokości. W odpowiednich nagrań „widać” hektary przestrzeni, gradację planów, słychać odbicia dźwięków wędrujących po odległych ścianach. Co ważne, ARNE doskonale różnicuje także ten aspekt nagrań. To nie jest tak, że każde jakie zagramy będzie wybitnie przestrzenne – będzie jedynie wtedy, gdy tak zostało zrealizowane. Obrazowanie to kolejny ogromny atut tego wzmacniacza – duże źródła pozorne mają swoje ściśle określone miejsca na scenie, a gdy trzeba (choćby w mojej ukochanej „Carmen” z Leontyną Price) przemieszczają się po niej tak, że bez trudu można je śledzić. Nie ma tu aż tak namacalnej trójwymiarowości i obecności źródeł pozornych, jaką potrafią zaserwować najlepsze SET-y, z jedynym w swoim rodzaju KONDO SOUGA na czele, ale wszystkie opisane wyżej zalety sprawiają, że po prostu przyjmuje się to jak nieco inny, równie „właściwy” punkt widzenia i przechodzi się nad tym do porządku dziennego. Podkreślanej już uniwersalności, ARNE dowodził grzmiąc pełną piersią symfoniami Mahlera i Beethovena, dopasowując się do lekkiego charakteru dzieł Mozarta, czy dając popis muzykalności i rozmachu grając opery Bizeta, Mozarta, czy Verdiego. Skala i rozmach, ale także złożoność tych dzieł pokazane zostały ciągle z tą samą wyjątkową kontrolą nad każdym aspektem dźwięku. To dzięki niej mogłem nie tylko śledzić występ orkiestry jako całości, ale i przyjrzeć się dowolnemu elementowi, czy śledzić dowolną linię melodyczną. Tak uporządkowany sposób prezentacji informacji i świetne różnicowanie dawały bowiem wyjątkowo dobry, kojarzony raczej z topowymi, mocnymi tranzystorami, wgląd we wszystkie warstwy muzyki. Wcale nie gorzej ARNE radził sobie z muzyką rockową, czy elektrycznym bluesem. Świetny drive, prowadzenie tempa i rytmu, swoboda prezentacji w najbardziej gorących momentach szaleństw, choćby AC/DC, sprawiały że przy wyborze muzyki do słuchania mogłem się kierować swoimi zachciankami, zapominając całkowicie, że mam do czynienia ze wzmacniaczem lampowym o wcale nie tak dużej mocy. W czasie dni spędzonych ze szwedzką integrą nie trafiło mi się ani jedno nagranie, w którym nie „dałaby rady”, że tak to ujmę. I owszem, jak już wcześniej podkreślałem, różnicowanie jest mocną stroną ARNE, i nie ma on tendencji do, kojarzonego z lampami, upiększania rzeczywistości. Potrafi natomiast wydobyć z każdego nagrania jego najlepsze cechy i na nich skupić uwagę słuchacza. Oczywiście najbardziej niepowtarzalne spektakle muzyczne tworzy z nagraniami wysokiej klasy, warto więc po nie sięgać. Chodzi mi jedynie o to, że stanie się właścicielem tego urządzenia nie będzie równoznaczne z pozbyciem się znacznej części muzycznej kolekcji. To muzyka, a nie sposób/jakość nagrania są bowiem w jego wydaniu najważniejsze. | Podsumowanie Timo Engström w swoim mailu przytoczył słowa nieodżałowanej pamięci Arta Dudleya, który napisał o LARSie Type 1, że to być może najlepszy wzmacniacz, jakiego dane mu było posłuchać (wywiad z Artem którego udzielił naszemu magazynowi TUTAJ). Ja ujmę to nieco inaczej – to jeden z najlepszych, wzmacniaczy, których u siebie słuchałem, a w moim prywatnym rankingu ląduje bardzo blisko urządzeń Kondo, AUDIO TEKNE, czy Tenor Audio. Zwykle skupiam się na mocnych stronach testowanych urządzeń – tak po prostu mam, zdając sobie sprawę, że ideałów nie ma i (niemal) każde, nawet te absolutnie topowe, mają jakieś odrobinę choć słabsze strony. W tym przypadku, pomimo starań, nie udało mi się znaleźć przysłowiowej dziury w całym. Nie znaczy to oczywiście, że ARNE wszystko robi najlepiej na świecie, a raczej tyle, że mnóstwo rzecz robi doskonale i razem z tymi „tylko” świetnymi elementami składa wszystko w całość, której nie potrafię opisać inaczej niż słowami MUZYKA i EMOCJE. Dla mnie to o nie właśnie chodzi w tej całej audiofilskiej zabawie. Nie mam trzydziestu tysięcy euro na zbyciu, ale gdybym miał, to chyba nie byłbym w stanie oprzeć się urokowi tego urządzenia. To urok nieco inny niż SET-ów. Jest nieco mniej eterycznie, nie ma tu tej unikalnej delikatności i aż tak przekonującej namacalności oraz obecności muzyków. To trochę bardziej bezpośrednie, mocniejsze, niezwykle energetyczne granie. Nie brakuje w nim jednakże wyrafinowania, muzykalności, a umiejętność wciągania słuchacza w stworzony przez wykonawców świat i przeżywania wraz z nimi prawdziwych emocji czyni z niego jeden z nielicznych, absolutnie unikalnych wzmacniaczy. Czegóż chcieć więcej?! | BUDOWA ENGSTRÖM ARNE jest wzmacniaczem zintegrowanym, lampowym, z półprzewodnikowym zasilaniem. Urządzenie ma w pełni zbalansowany tor i korzysta z lamp D3a (7721) na wejściu oraz 300B na wyjściu – te ostatnie pracują w układzie push-pull. Oferuje on cztery wejścia liniowe, z czego dwa są niezbalansowane (RCA), a dwa zbalansowane (XLR); wszystkie gniazda pochodzą od Neutrika. Obok jest para wyjść głośnikowych przeznaczonych dla obciążenia 5 Ω. Te z kolei to produkty niemieckiego WBT. Obudowę wykonano z aluminium tworząc kształt z jednej strony typowy dla wzmacniaczy lampowych, z drugiej unikalny, właściwy tej marce. Szklana pokrywa pełni rolę bardziej dekoracyjną niż zabezpieczającą przed możliwością dotknięcia gorących lamp, jako że sama mocno się nagrzewa. Całość ustawiono na regulowanych nóżkach, w których, podobnie jak w produktach Franc Audio Accessories, wykorzystano ceramiczne kulki. We wzmacniaczu wykorzystano 48-stopniowy, zbalansowany potencjometr umożliwiający zdalne sterowanie. Pilot dołączany w zestawie, oprócz regulacji głośności, obsługuje również funkcję mute. Jak mi napisał producent, zastosowano różnicowy stopień wzmacniający, w którym wykorzystano pentody D3a pracujące jako triody. Producent uznał, iż najlepszym rozwiązaniem na sprzężenie stopnia sterującego z wyjściowym jest sprzężenie DC. Stopień sterujący dysponuje symetrycznym zasilaczem dla plusa i dla minusa dzięki czemu poziom DC na wyjściu ze sterownika jest równy zero. W ten sposób możliwe jest połączenie stopnia sterującego bezpośrednio do siatek w lampach mocy. Bias katody każdej z czterech lamp mocy jest ustawiany indywidualnie. Ten unikalny sposób połączenia stopnia sterującego z wyjściowym zapewnia duży „headroom” (odstęp od przesterowania), co przekłada się na niskie zniekształcenia. Symetryczne sprzężenie DC stopnia sterującego z wyjściowym odpowiada również za doskonałe odtwarzanie szybkich transjentów. ■ Dane techniczne (wg producenta)
Nominalna moc wyjściowa: 30 W Dystrybucja w Polsce ul. Skrzetuskiego 42 02-726, Warszawa | POLSKA www.soundclub.pl |
- Odtwarzacz multiformatowy (BR, CD, SACD, DVD-A) Oppo BDP-83SE z lampową modyfikacją, w tym nowym stopniem analogowym i oddzielnym, lampowym zasilaniem, modyfikowany przez Dana Wrighta - Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio Symphony II z upgradem w postaci transformatorów wyjściowych z modelu Diavolo, wykonanym przez Toma Willisa - Końcówka mocy Modwright KWA100SE - Przedwzmacniacz lampowy Modwright LS100 - Przetwornik cyfrowo analogowy: TeddyDAC, oraz Hegel HD11 - Konwerter USB: Berkeley Audio Design Alpha USB, Lampizator |
- Gramofon: TransFi Salvation z ramieniem TransFi T3PRO Tomahawk i wkładkami AT33PTG (MC), Koetsu Black Gold Line (MC), Goldring 2100 (MM) - Przedwzmacniacz gramofonowy: ESELabs Nibiru MC, iPhono MM/MC - Kolumny: Bastanis Matterhorn - Wzmacniacz słuchawkowy: Schiit Lyr - Słuchawki: Audeze LCD3 - Interkonekty - LessLoss Anchorwave; Gabriel Gold Extreme mk2, Antipodes Komako - Przewód głośnikowy - LessLoss Anchorwave - Przewody zasilające - LessLoss DFPC Signature; Gigawatt LC-3 |
- Kable cyfrowe: kabel USB AudioQuest Carbon, kable koaksjalne i BNC Audiomica Flint Consequence - Zasilanie: listwy pasywne: Gigawatt PF-2 MK2 i Furutech TP-609e; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R) - Stolik: Rogoż Audio 4SB2N - Akcesoria antywibracyjne: platforma ROGOZ-AUDIO SMO40; platforma ROGOZ-AUDIO CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity