|
|
⌈ AURORASOUND jest japońską firmą powstałą w 2010 roku, założoną przez pana SHINOBU KARAKI. W jej ofercie znajdziemy przedwzmacniacze liniowe oraz wzmacniacze, jak również wzmacniacz słuchawkowy, ale przede wszystkim przedwzmacniacze gramofonowe. Obecnie są w niej trzy tego typu urządzenia, z których testujemy środkowy, model ViDA.⌋
ciągu ostatnich kilkunastu lat świat mocno się skurczył. Dziś już co prawda rzadko słyszy się określenie „światowa wioska”, ale chyba dlatego, że przyzwyczailiśmy się, że informacje o właściwie każdym produkcie z każdego zakątka świata i same produkty są łatwo dostępne. Ma to swoje plusy – dla przykładu nie jesteśmy skazani na wąską grupę wyrobów dostępnych na lokalnym rynku. Minusem, przynajmniej dla mnie, jest to, że coraz rzadziej jesteśmy zaskakiwani.
Młodsi czytelnicy zapewnie zastanawiają się o czym piszę, bo dla nich zawsze tak przecież było. Ci nieco starsi pamiętają ile wysiłku trzeba było czasem włożyć w to, żeby móc posłuchać interesującego nas wzmacniacza, kolumn, czy przedwzmacniacza gramofonowego, o którym czytało się w niemieckich, brytyjskich czy amerykańskich magazynach audio. I jeszcze jaką satysfakcję taki odsłuch przynosił. Trochę mi brakuje tamtych czasów, choć – powtórzę to jeszcze raz – doceniam to, co jest teraz.
Japonia, czyli to, co najlepsze | Na szczęście wciąż zdarzają się jeszcze przypadki takie, jak ten. Firma, której produkt mam przyjemność testować, pochodzi z Japonii. Podobnie jak Wojtek, mam dużą słabość do produktów audio z Kraju Kwitnącej Wiśni (mówię o tych pochodzących z małych manufaktur prowadzonych przez prawdziwych pasjonatów, a nie o produktach masowych wielkich koncernów). Widać w nich pasję twórcy, czuć że w ich stworzenie zostało włożone serce, wiedza, ale i prawdziwa miłość do muzyki.
Oprócz najwyższej staranności wykonania i wykończenia, dbałości o najdrobniejsze nawet detale, cudownych opakowań sprawiających, że czasem aż szkoda brać się za wypakowywanie, w każdym z tych przypadków można mieć absolutną pewność, że słuchanie muzyki będzie wyjątkowym przeżyciem. Nie chodzi o to, że każdy z tych produktów jest najlepszy na świecie, tylko o sposób prezentacji, który sprawia, że nie ma znaczenia czy dane urządzenie faktycznie jest najlepszym jakiego kiedykolwiek słuchaliśmy, bo liczy się wyłącznie muzyka i związane z nią emocje. To właśnie, przynajmniej dla mnie, specjalność komponentów audio pochodzących z Japonii.
| AURORASOUND
Gdy więc, trochę na ostatnią chwilę, dostałem do testu przedwzmacniacz gramofonowy marki Aurorasound, model ViDA, wiedziałem że czeka mnie kolejna wyjątkowa przygoda. Pewnie nie wszyscy z państwa o marce słyszeli. Po pierwsze to firma relatywnie młoda, bo świętująca w tym roku dziesiątą rocznicę powstania. Po drugie przez pierwszych kilka lat działała wyłącznie na lokalnym rynku, by dopiero nieco później rozpocząć budowanie siatki dystrybucyjnej na świecie i uczestniczyć w najważniejszych wystawach audio (m.in. High End w Monachium). No i po trzecie – to debiut marki w Polsce. Słowem, to jedna z tych rzadkich okazji dla mnie, by sięgnąć po produkt marki, o której sporo słyszałem i czytałem, a z którą do tej pory bezpośrednio do czynienia nie miałem.
Historia firmy jest ciekawa, choć w przypadku zwłaszcza japońskich firm audio, nie aż tak unikalna. Jej twórca, pan Shinobu Karaki, przez 29 lat pracował dla japońskiego oddziału Texas Instruments zajmując się, siłą rzeczy, przede wszystkim cyfrowym audio. Po przejściu na wcześniejszą emeryturę wrócił do młodzieńczych pasji – budowy urządzeń audio oraz nauki grania na gitarze. Działalność DIY najpierw przekształciła się we współpracę z kilkoma firmami audio, a w końcu, w 2010 roku, we własną firmę AURORASOUND.
Pierwszym komercyjnym produktem był lampowy przedwzmacniacz CADA z wbudowanym przetwornikiem cyfrowo-analogowym. Ten ostatni produkowany był na licencji, dobrze znanej w Polsce, marki M2Tech. Rok później na rynek trafił zasilacz BUS-Pro Power dla interfejsu USB, a w 2012 roku pierwszy przedwzmacniacz gramofonowy – ViDA (Vinyl Disc Amplifier). Od tego czasu do oferty dołączył wzmacniacz słuchawkowy HEADA, przedwzmacniacz liniowy PREDA, hybrydowy wzmacniacz PADA-EL34 oraz dwa kolejne przedwzmacniacze gramofonowe – topowy ViDA-Supreme i najtańszy w ofercie ViDA-Prima. Najnowszym dodatkiem do oferty są hybrydowe monobloki PADA-300B.
Pomimo stosunkowo krótkiej historii firmy jej produkty zdążyły zdobyć już mnóstwo nagród, zarówno na niezwykle wymagającym rynku japońskim, jak i w Europie czy Hongkongu. A wszystko to przy (relatywnie i w przypadku większości, niekoniecznie wszystkich) rozsądnych, jak na japoński high-end, cenach. Mam więc nadzieję, że zrozumiecie państwo moją ekscytację i oczekiwania. Choć czas naglił, po przeczytaniu wszystkich materiałów, które udało mi się znaleźć, wysłałem do pana Kiraki kilka pytań.
| SHINOBU KARAKI
Właściciel, konstruktor
MAREK DYBA: Większość high-endowych japońskich producentów oferuje lampowe przedwzmacniacze gramofonowe. Miałem okazję słuchać i zakochać się w brzmieniu produktów Kondo, Audio Tekne, ale także docenić zdecydowanie rozsądniej wycenione propozycje Lebena czy Phasemation (w tym ostatnim przypadku mowa o tranzystorowych przedwzmacniaczach gramofonowych). Pan zdecydował się na stworzenie przedwzmacniaczy tranzystorowych. Mógłby Pan wyjaśnić dlaczego zdecydował się na to rozwiązanie? Jakie widzi Pan zalety w porównaniu do lamp? I czy mimo wszystko lampy mają jakieś przewagi nad stosowanym przez Pana układem LCR?
SHINOBU KARAKI: Zaletą tranzystorów są ich fizyczne właściwości – pasmo przenoszenia, poziom zniekształceń harmonicznych, odstęp sygnału od szumu, itd. W zakresie każdego z tych parametrów tranzystory są przynajmniej 10 razy lepsze od lamp. Przedwzmacniacz gramofonowy musi dysponować bardzo dużym wzmocnieniem. Dla wkładek MC mówimy o wzmocnieniu rzędu x 1,800 (=65 dB) dla 1 kHz.
Korekcja RIAA to ponad 20 dB w zakresie niskich częstotliwości. Lampy nie są więc w stanie wykonać tego zadania z powodu problemów z szumami i THD. Przedwzmacniacze gramofonowe oparte o lampy, by współpracować z wkładkami MC potrzebują wsparcia w postaci transformatora step-up. Układ z tranzystorami jest w stanie dostarczyć wzmocnienie rzędu 65 dB, a nawet więcej, przy bardzo niskim poziomie szumów i THD. A to pozwala nam słuchać pięknego pianissimo i następującego po nim długiego, pełnego wybrzmienia.
Zaletą lamp jest praca na wysokich napięciach, co przekłada się na duży headroom (odstęp od przesterowania – red.) dla sygnału wejściowego. Sygnał z wkładki MC może mieć bardzo niską wartość, powiedzmy 0,2 mV, ale szum przesuwu igły jest bardzo wysoki. Headroom zapewniany przez lampy poradzi sobie zarówno z sygnałem muzycznym jak i szumem przesuwu igły, a efektem jest dźwięk bardzo przyjemny dla ucha. Układ, który stworzyliśmy dla ViDY, podobnie jak lampy, dysponuje dużym headroomem, więc szum przesuwu igły nie jest problemem.
Zaletą układu LCR jest jego muzykalność, a także wysoka rozdzielczość i niskie zniekształcenia harmoniczne w zakresie niskich częstotliwości. Słuchając dobrego nagrania koncertowego można usłyszeć serce wkładane przez muzyków w wykonanie, ich pasję, a nawet emocjonalne reakcje publiczności. Te informacje są zakodowane właśnie w dolnej części pasma. Brzmienie układu LCR jest wyjątkowo stabilne w pełnym zakresie częstotliwości, bez nerwowości w wysokich tonach, bez osłabienia średnicy.
Niektórzy co bardziej zakręceni pasjonaci zajmujący się DIY (Do It Yourself, czyli „zrób to sam”) budują układy LCR oparte o lampy zamiast tranzystorów, co ma zapewniać dźwięk najwyższej klasy. Rzecz w tym, że w przedwzmacniaczach gramofonowych z układami LCR opartymi o lampy konieczne jest stosowanie wielu transformatorów dopasowujących, ponieważ cewka indukcyjna w układzie LCR ma impedancję 600 Ω. Stosuje się więc 600-omowy transformator step-up, transformator, transformator LCR, zasilający, dławiki… w sumie nawet 10 transformatorów. Tacy pozytywnie zakręceni pasjonaci robiący urządzenia dla siebie lubią takie duże projekty. Tyle, że wykorzystując tranzystory można stworzyć niewielki układ LCR, który zmieści się w małej obudowie, a i koszty będą całkiem rozsądne. Dlatego uważam, że tranzystory to właściwy wybór dla przedwzmacniaczy gramofonowych opartych o układy LCR.
MD: Standardowa wersja ViDY, którą dostałem do testu umożliwia wybór tylko dwóch ustawień impedancji dla wkładek MC-Low (10 Ω) i MC-High (100 Ω). Dlaczego zdecydował się Pan ograniczyć wybór do jedynie tych dwóch wartości? Jest wiele wkładek, dla których inne wartości impedancji są optymalne…
SK: Przetestowałem wiele różnych wkładek, zarówno produkowanych współcześnie, jak i pochodzących sprzed wielu lat. Wyniki moich testów potwierdziły, iż te dwie wartości impedancji były wystarczające do „normalnego” słuchania z każda z nich. Wzmacniacz tranzystorowy ma zdecydowanie szerszy zakres impedancji wejściowej niż transformator step-up, dzięki czemu dwa ustawienia w ViDZIE są wystarczające dla właściwie wszystkich wkładek z szerokim pasmem przenoszenia.
Gdybym wyposażył ViDĘ w wiele ustawień, powiedzmy 36…54 Ω, itd., wybieranych z pomocą mikroprzełączników, mogłoby to dezorientować użytkowników. Przy każdej zmianie wkładki musieliby sprawdzać rekomendowaną wartość impedancji, a następnie odpowiednio przestawić przełączniki, a gdy po kilku dniach wróciliby do poprzedniej wkładki konieczna byłaby ponowna zmiana ustawień… Po kilku razach mogłoby to wywołać wręcz frustrację użytkownika i spowodować, że w ogóle przestałby używać mikroprzełączników. Wiem, że są audiofile, dla których precyzyjne ustawienie wartości impedancji jest kluczowe. Dla nich przygotowałem wersję z sześcioma wartościami do wyboru. Niemniej jestem przekonany, że naprawdę nie ma potrzeby ustawiania dokładnie dla 12, 24, czy 54 Ω.
MD: Jak rozumiem istnieje możliwość zamówienia VIDY z dodatkowymi opcjami (za dodatkową opłatą)?
SK: Tak, zgadza się, przygotowaliśmy szereg opcji. Dzięki temu nasi klienci mogą zamówić wersję dopasowaną do ich potrzeb. Zainteresowani powinni się kontaktować z lokalnym dystrybutorem, który przedstawi zarówno same opcje, jak i dodatkowe opłaty z nimi związane (dostępne opcje wymienione są na końcu tekstu – red.)
MD: Chciałem się upewnić, że obudowa, tzn. góra, dół i boki, są faktycznie wykonane z drewna, bo tak wyglądają. A jeśli tak, to czy ma ono jakieś określone zadanie poza uatrakcyjnieniem wyglądu urządzenia?
SK: Tak, to faktycznie drewno. A dokładniej sklejka drewniana. Nadaje ona wygląd „retro” przedwzmacniaczowi, przez co powinien się on elegancko prezentować w pokoju odsłuchowym. Estetyka to w tym przypadku jedyna funkcja drewna w przeciwieństwie do wzmacniaczy PADA-300B, w których stosujemy drewno różane, co przekłada się na określone brzmienie.
MD: Zastosował pan w ViDZIE rodowane złącza RCA – dlaczego akurat te? Czy chodziło o charakter brzmienia, czy raczej o wyjątkową trwałość tego rozwiązania?
SK: Rodowanie jest bardzo solidnym rozwiązaniem, zapobiega utlenianiu i zapewnia doskonałe przewodzenie sygnału. Takie same złącza wykorzystywane są we wszystkich produktach Aurorasound.
MD: Czy mógłby nam Pan zdradzić jakiego używa systemu?
SK: Mój system składa się z:
- kolumny: B&W 802D, ALTEC 604-8G, SPENDOR SP3/1R2 – dysponuję więc przedstawicielami głośników starszej generacji, ale także produkowanych współcześnie, zarówno dużych, jak i małych, co ułatwia ocenę naszych wzmacniaczy,
- gramofon: GARRARD 401, MICRO SEIKI, Technics,
- ramiona: ViV Laboratory, SME 3010R,
- wkładki: DENON, Audio Technica, Ortofon, Shelter, Grado, Mysonic, Varirela, Fairchild, i inne,
- wzmacniacze: Aurorasound, Accuphase, Macintosh – te ostatnie służą jako punkt odniesienia dla moich własnych.
MD: Buduje Pan specyficzne wzmacniacze, tzn. w rzadko spotykanym układzie z tranzystorowym stopniem wejściowym i lampowym wyjściem. Czemu zdecydował się Pan właśnie na to rozwiązanie?
SK: Moim zdaniem tranzystorowy przedwzmacniacz gwarantuje wysoką jakość, a lampy w stopniu wyjściowym dobry dźwięk. Łączę więc stare, dobre rozwiązania z nowymi technologiami, by stworzyć wyjątkowe i wysoce konkurencyjne wzmacniacze. W całym torze sygnału audio, od wkładki do kolumn, w którym występuje przecież dużo elementów wzmacniających sygnał, powinien się znaleźć także i lampowy, ale moim zdaniem nie znaczy to, że wszystkie z nich muszą być oparte na bańkach próżniowych. ♦
⁜
| ViDA
Do testu w „High Fidelity” trafił środkowy model przedwzmacniacza gramofonowego firmy Aurorasound, który to osobiście (przy zachowaniu stosownych środków bezpieczeństwa) przywiózł mi mocno podekscytowany Krzysztof Owczarek, niemal prosto z odprawy celnej, wraz z otwierającym ofertę, mniej więcej trzykrotnie tańszym, modelem ViDA Prima. Na Primę na razie krótko rzuciłem uchem, ale już coś mi się wydaje, że to będzie niezły „killer” w przedziale do 10 tys. złotych.
Mieliśmy więc okazję razem wypakować pięknie, w japońskim stylu zapakowane urządzenie. Oczywiście z zewnątrz to zwykły, acz solidny karton, w środku wypełniony odpowiednio dociętymi piankami. Ale już sam przedwzmacniacz oprócz foliowej torebki owinięty jest już w typowo japoński, wysokiej jakości papier, który sprawia, iż ma się wrażenie odpakowywania wyjątkowego prezentu. Sam przedwzmacniacz wygląda jak połączenie dwóch koncepcji – z jednej strony front, który kojarzy się trochę z urządzeniem rodem z laboratorium, niekoniecznie współczesnego, z drugiej drewniana skorupa – góra, dół i boki połączone w jedną całość – czyli rozwiązanie często stosowane zwłaszcza przez japońskie firmy.
Oczywiście poziom wykonania i wykończenia, dbałość o najdrobniejsze nawet detale – wszystko to jest na najwyższym poziomie. Elementami, który wyróżniają się wizualnie, są plakietka z logo marki oraz duży, żółty, prostokątny przycisk, który wygląda trochę jak z innej bajki. Nieco inaczej ma się sprawa z zewnętrznym zasilaczem, którego metalowa obudowa jest co prawda równie starannie wykonana, ale to już typowy współczesny produkt z czerwoną diodą wskazującą, iż urządzenie jest włączone.
|
Urządzenie jest relatywnie nieduże – mierzy bowiem 260 x 250 x 100 mm ważąc 3 kg, plus osobny zasilacz – 114 x 200 x 70 mm, 1,4 kg. Jak się przekonaliśmy podłączając urządzenie „na szybko”, żeby sprawdzić, czy aby na pewno działa po pokonaniu dobrych kilku tysięcy kilometrów i by Krzysztof też mógł rzucić na nie uchem, warto przed rozpoczęciem użytkowania zajrzeć do instrukcji. Albo przeczytać tę recenzję :) Zasadniczo wszystko, poza jednym, może dwoma elementami, jest w ViDZIE intuicyjne – wejścia (osobne, dobrze opisane dla MM i MC) plus zaciski uziemienia i wyjścia RCA, gniazdo zasilania z tyłu. Na froncie natomiast znajdziemy przełączniki, którymi wybieramy rodzaj wkładki: MM/MC, wysoką lub niską impedancję (dla MC), odtwarzanie stereo lub mono, granie bezpośrednie („direct”) bądź z filtrem subsonicznym.
Dwa pozostałe elementy mogą ewentualnie budzić wątpliwości. Ostatni przełącznik opisany jako Cart Degauss, może być używany do demagnetyzacji wkładki (zalecanej raz na kilka miesięcy). No i wreszcie, wspominany już, największy, kolorowy, podświetlany przycisk umieszczony w rogu frontu, czyli – jak pewnie większość użytkowników odruchowo przyjmie – wyłącznik zasilania. Tymczasem wyłącznik znajduje się w zasilaczu, a ów żółty przycisk obsługuje funkcję „mute”, czyli wyciszania wyjścia urządzenia.
Opuszczanie igły na płytę zwykle wiąże się z trzaskiem, głośnym jeśli potencjometr w przedwzmacniaczu lub integrze powędruje w czasie odsłuchów daleko w górę skali a na czas zmiany płyty już strony nie zmniejszymy głośności. Idea jest więc taka, że wciskamy mute, opuszczamy igłę, wyciskamy mute i unikamy nieprzyjemnych efektów dźwiękowych. Zresztą, warto go wcisnąć już po zakończeniu odtwarzania płyty, a jeszcze przed podniesieniem igły. Chyba że weźmiemy ów przycisk za wyłącznik, wciśniemy go (co spowoduje jego podświetlenie) i... będziemy się zastanawiać, dlaczego z głośników nie płynie muzyka :). Oczywiście wystarczy wiedzieć czym jest ten przycisk, przyzwyczaić się do jego używania, by docenić jak bardzo praktyczne jest to rozwiązanie.
Jeszcze dwie kwestie. Pierwsza taka, że urządzenie przed dotarciem do mnie grało zaledwie kilka godzin, a i ja nie miałem (wskazanych) kilku tygodniu by je w pełni wygrzać. Słowem, choć jak przeczytacie państwo poniżej, urządzenie bardzo przypadło mi do gustu i grało znakomicie, można oczekiwać, że po kolejnych kilkudziesięciu godzinach będzie grało jeszcze lepiej.
No i druga kwestia. Pan Karaki przysłał Krzysztofowi jako element dodatkowy wyższej klasy kabel zasilający, łączący zasilacz z urządzeniem. Jest to usprawnienie warte 2000 złotych. Różnice między kablami, o czym poniżej, w czasie tego testu były naprawdę duże. Jej część (różnicy znaczy) można zrzucić na karb niepełnego wygrzania standardowego kabla, ale i tak sądzę, że ów upgrade jest zdecydowanie warty rozważenia dla każdego przyszłego nabywcy tego przedwzmacniacza. Niekoniecznie od razu, ale docelowo to powinien być jeden z tańszych możliwych sposobów poprawienia brzmienia dźwięku.
Przedwzmacniacz VIDA grał w moim systemie, gdzie konkurował z ESE Lab Nibiru V5 i GrandiNote Celio mk IV. Sygnał otrzymywał z gramofonu J.Sikora Standard w wersji MAX z ramieniem J.Sikora KV12 i wkładką Air Tight PC-3. Dalej sygnał trafiał do wzmacniacza zintegrowanego GrandiNote Shinai napędzającej kolumny tej samej marki, model MACH4.
Choć, jak wspomniałem, odsłuch częściowo pokrywał się z wygrzewaniem nowego urządzenia, to od pierwszych chwil jasne było, że mam do czynienia z urządzeniem wysokiej klasy. Test i stopniowe wygrzewanie miały posłużyć jedynie ostatecznemu ustaleniu, jak wysoko pan Karaki zawiesił poprzeczkę konkurencji na podobnym pułapie cenowym. To jeden z tych przypadków, w których nie zamierzam budować suspensu, bo każdy kto będzie miał okazję posłuchać ViDY szybko usłyszy to samo – poprzeczka została zawieszona BARDZO WYSOKO.
O zaletach układu LCR mogliście Państwo przeczytać w rozmowie z panem Karaki. W praktyce ViDA od pierwszych chwil daje się poznać, jako bardzo ciche urządzenie. Jestem wielkim fanem lamp i właściwie nie zwracam uwagi na efekt ubocznych ich stosowania, czyli szum (oczywiście dopóki utrzymywany jest na rozsądnym poziomie). Niemniej urządzenia takie jak japoński przedwzmacniacz od razu pokazują zalety topologii opartej na tranzystorach za sprawą absolutnej ciszy w głośnikach, a co za tym idzie czarnego jak smoła tła dla muzyki. A to ostatnie przekłada się z kolei na lepszą czytelność najdrobniejszych nawet elementów muzyki, na lepsze różnicowanie i w zakresie barwy i dynamiki, a nawet na przestrzenność potęgowaną przez wyjątkowo długo i daleko gasnące wybrzmienia.
Słychać to było doskonale na wspominanej już w poprzednim miesiącu (wówczas świeżo zakupionej) płyty spod znaku Audio Cave, Spirit of Nadir braci Olesiów. Z ViDĄ zarejestrowana przecież w studio płyta brzmiała, jakby nagrano ją pod rozgwieżdżonym niebem Sahary. Wybrzmienia, przede wszystkim kontrabasu, wydawały się wędrować po okolicznych wydmach rozchodząc się w wielu kierunkach, tworząc wrażenie naprawdę dużej, otwartej przestrzeni wokół muzyków. Nie wiem, czy realizatorom faktycznie chodziło o taki efekt, ale z przedwzmacniaczem Aurorasound tak właśnie to brzmiało.
Testowane urządzenie pokazało jasno (acz dla pewności wszelkiej sprawdziłem to wrażenie słuchając zaraz potem krążka Isao Suzuki Aquamarine i Raya Browna Soular energy), że to nie był tak potężny, tak nisko schodzący, tak mięsisty kontrabas jak w przypadku nagrań np. Raya Browna, ale chyba nie o to chodziło. Tu pięknie pokazane zostało różnicowanie poszczególnych dźwięków, w transjentach nie było za grosz twardości, a ważniejsze wydawały się fazy podtrzymania i wybrzmienia, choć osiągane bez przesadnego udziału pudła.
W owej dużej (przynajmniej w moich uszach) przestrzeni pięknie zawieszone były dźwięki rozmaitych instrumentów perkusyjnych i, co ciekawe, z tym przedwzmacniaczem wyraźnie pokazane były różnice w lokalizacji poszczególnych dźwięków, nie tylko w szerokości i głębokości sceny, ale i w jej wysokości. Wszystkie te talerze i inne przeszkadzajki, choć ich ogólny charakter był nieco matowy (to wynika z nagrania, a nie interpretacji testowanego urządzenia), długo i swobodnie wybrzmiewały w owej otwartej, pełnej powietrza przestrzeni. Wszystko to razem tworzyło niesamowicie klimatyczny, wciągający spektakl stworzony za pomocą teoretycznie ograniczonego instrumentarium, a jednak niezwykle bogaty, z gatunku tych, w których za każdym przesłuchaniem można odkryć coś nowego. Do tego potrzebny jest oczywiście cały tor na odpowiednim poziomie w tym wysokiej klasy przedwzmacniacz gramofonowy. Taki jak ViDA.
Krążki Suzuki i Raya Browna pokazały, że to właśnie od wykonawcy, nagrania i produkcji zależy jak z ViDĄ zabrzmi kontrabas. Każdy z nich był inny, nawet ten sam Ray Brown (czy ten sam kontrabas – nie wiem) brzmi inaczej w zależności od płyty. To jest na tyle dobre urządzenie, by sięgnąć za każdym razem głęboko w miks (zakładając, że przed nim igła wkładki precyzyjnie odczyta wszystkie informacje z rowków płyty), wydobyć zeń każdy, najdrobniejszy nawet okruch informacji i w końcu złożyć je wszystkie w płynną, spójną całość. Całość, w której owe drobne informacje są pokazane w bardziej wyrazisty sposób, niż w przypadku wielu konkurentów z podobnej półki cenowej, ale bez grama nachalności.
Tu absolutnie nie chodzi o zarzucenie słuchacza toną wycyzelowanych detali, co może robić duże wrażenie w pierwszej chwili, ale na dłuższa metę jest nie do przyjęcia. Tu każdy detalik, każda subtelność ma służyć jak najpełniejszemu pokazaniu spójnej całości, choć jednocześnie można po nie bez większego wysiłku sięgnąć, jeśli ma się ochotę skupić na wybranym instrumencie.
Zanim wziąłem się za płyty z wokalami w rolach głównych sięgnąłem po trzy krążki z muzyką elektroniczną. Trzy zupełnie różne, i to pod niemal każdym względem, albumy. Od Marka Bilińskiego i nowego wydania Dziecka słońca (dostarczonego w „czasach zarazy” przez dzielną ekipę warszawskiego Nautilusa – dzięki!), przez Rudzia i Pauszka z Panta Rhei (na razie pierwszej części, ale podobnież już niedługo doczekamy się kolejnej, a nawet dwóch!), po jeden z dwóch albumów Dead Can Dance, wydanych przez MoFi, czyli Spiritchaser.
Wszystkie one potwierdziły wcześniejsze obserwacje dotyczące wyjątkowej przestrzenności dźwięku reprodukowanego przez ViDĘ i łatwość budowania, czy raczej odtwarzania, indywidualnego klimatu każdej z tych muzycznych opowieści. DCD z kolei to sporo niskich, potężnych dźwięków, z którymi przedwzmacniacz poradził sobie bardzo dobrze, nie dorównując przecież gabarytami – powiedzmy – przedwzmacniaczowi Tenor Audio Phono 1, w którego wnętrzu zmieściłoby się pewnie z osiem, a może nawet i dziesięć testowanych urządzeń.
OK, Tenor, tak to przynajmniej pamiętam, nie ma sobie równych zarówno całościowo, jak i szczególnie w zakresie potęgi, kontroli i różnicowania niskich tonów – nie twierdzę więc, że testowany „Japończyk” mu dorównuje. Co nie zmienia faktu, że ViDZIE trudno jest cokolwiek zarzucić w tym zakresie, a to z kolei pozwala całkowicie skupić się na muzyce kompletnie zapominając o dźwięku.
Jak pokazała później płyta Milesa Tutu z Marcusem Millerem na basie, niskie częstotliwości nie są aż tak zwarte i aż tak dynamiczne jak ze wspomnianym, moim prywatnym „numerem jeden” wśród przedwzmacniaczy gramofonowych, ale słychać to w porównaniu dopiero do najlepszych, kilkunastokrotnie droższych konkurentów. Bo odsłuch Tutu, perkusyjnych popisów Chada Wackermana na Dreams Nightmares and Improvisations, czy w końcu gitarowego duetu Rodrigo y Gabriela z 11:11 udowodniły poza wszelką wątpliwość, że timing, równe prowadzenie rytmu, trzymanie tempa i umiejętność oddania wysokiego poziomu energii należą do mocnych stron japońskiego przedwzmacniacza.
Podobnie jak przekonująca prezentacja nagrań, w których średnica gra wiodącą rolę, czy to akustycznych, wokalnych, czy z gitarami elektrycznymi w rolach głównych. Dzięki temu słuchając np. krążka Verve Patricii Barber, ale także Love over gold Dire Straits (z nowego wydania MoFi), czy Al di Meoli z Elegant gipsy przeżywałem podobne doświadczenia, jak z kilkoma doskonałymi przedwzmacniaczami opartymi o lampy.
Rzecz bowiem w tym, że ViDA nie będąc konstrukcją hybrydową, łączy w sobie cechy konstrukcji tranzystorowych i lampowych. Nie jest to aż tak trójwymiarowe, obecne i namacalne granie jak z przedwzmacniaczami Kondo czy Audio Tekne, ale odpowiednie nasycenie, dociążenie, świetne zróżnicowanie średnicy sprawiają, że efekt końcowy jest równie ekspresyjny, naturalny i wciągający. I to wszystko przy wielokrotnie niższej cenie!.
Japoński przedwzmacniacz potrafi wydobyć z nagrań pokłady tekstur, subtelności w barwie i dynamice, zwłaszcza na poziomie mikro, jakich zwykle oczekuje się od dwu- i trzykrotnie droższych urządzeń. Z ich pomocą kreuje piękny, żywy, niezwykle gładko wpadający w ucho obraz muzyczny. Ujmując rzecz inaczej – to nie jest wyżyłowany wyczynowiec, ale raczej urządzenie, którego celem jest stworzenie jak najbardziej angażującego słuchacza spektaklu, zapewnienie mu wyjątkowych doznań i emocji. I w tym jest naprawdę znakomity.
| PODSUMOWANIE
Aurorasound VIDA to jeden z tych przedwzmacniaczy gramofonowych, które wszystko robią dobrze, a większość rzeczy nawet znakomicie. Przy cenie, która w dzisiejszym, audiofilskim świecie nie robi na nikim wielkiego wrażenia ma do zaoferowania znakomite brzmienie, które śmiało można zaliczyć do high-endu i oryginalną, moim zdaniem wręcz atrakcyjną, estetykę. Jest w nim naturalność, przestrzenność i rozdzielczość konstrukcji lampowych, ale i świetne prowadzenie tempa i rytmu, a co za tym idzie doskonały timing, kojarzony raczej z tranzystorami. Jest otwartość i dźwięczność góry pasma, pełna, kolorowa, żywa, angażująca średnica i mocny, nisko schodzący, zwarty, energetyczny bas.
Ale, co najważniejsze, to wszystko nie ma tak naprawdę znaczenia. Bo z tym urządzeniem liczy się muzyka, to ona jest zawsze na pierwszym miejscu, to wszystko ma właśnie jej służyć. Muzyka podana ze smakiem, w bardzo elegancki, poukładany, łatwy do przyswojenia sposób, ale przede wszystkim angażująca i wyzwalająca emocje, dla których przecież muzyki słuchamy. A wszystko to bez choćby jednej lampy w układzie. Panu Karaki należy się wielki szacunek, a Państwu gorąco polecam wypróbowanie tego urządzenia we własnych systemach, gdy tylko będzie taka możliwość.
ViDA to jeden z tych (dotychczas) ukrytych skarbów rynku audio, czyli komponentów, które za (raz jeszcze podkreślę – relatywnie, jak na czysty high-end) rozsądną cenę oferują znakomite brzmienie.
Na dobrą sprawę w tekście pojawiło się już większość informacji dotyczących budowy tego urządzenia. Dlatego w tej sekcji dodam jedynie dwa słowa na temat rozwiązania, które odróżnia ViDĘ od większości produkowanych obecnie na świecie przedwzmacniaczy gramofonowych. W wywiadzie z panem Karaki pojawiła się bowiem informacja, iż jego przedwzmacniacze (wszystkie trzy modele) bazują na układzie LCR, czyli na takim, w którym wykorzystano cewki, kondensatory i rezystory.
W przeciwieństwie do zewnętrznej aparycji wnętrze ViDY jest na wskroś nowoczesną konstrukcją opartą o tranzystory i elementy dyskretne. Cewki produkowane są na zamówienie dla Aurorasound przez słynnego producenta – firmę Lundhal. Kondensatory i rezystory zostały wybrane pośród najlepszych dostępnych na rynku i dodatkowo przechodzą selekcję. To właśnie układ LCR przeprowadza w modelu ViDA korekcję RIAA. Jest on umieszczony jest między pierwszym, a drugim stopniem wzmocnienia. Jedną z jego ogromnych zalet jest właściwie stała impedancja „widziana” przez pierwszy stopień wzmocnienia. ■
Dane techniczne (wg producenta)
Typ: tranzystorowy przedwzmacniacz gramofonowy dla wkładek MM/MC
Wejścia: 2 pary RCA
Wyjście: 1 para RCA
Impedancja wejściowa: 10 Ω, 100 Ω, 47 kΩ
Liniowość korekcji RIAA: +/– 0,25 dB, 10 Hz–20 kHz
THD: 0,025% dla MC (A-ważone)
Wymiary (wys. x gł. x szer.): przedwzmacniacz: 100 × 260 × 250 mm; zasilacz: 70 × 114 × 200 mm
Waga całkowita: 4,4 kg
|