Wzmacniacz zintegrowany Line Magnetic
Producent: LINE MAGNETIC AUDIO Co. Ltd. |
ierwszym wzmacniaczem tej firmy, który testowaliśmy na łamach „High Fidelity” był flagowy, dzielony (!) wzmacniacz zintegrowany Line Magnetic LM-845 Premium. Kontakt z nim zapadł mi w pamięć, jak że ów 30-watowy SET bez trudu radził sobie z napędzeniem nie tylko moich kolumn, ale i kosztujących 50 000 euro Martenów Mingus Quintet, zaskakując raz po raz potęgą i klasą brzmienia. Zrozumiała więc była moja ekscytacja dotycząca z czekającej mnie kolejnej przygodzie z produktem tej marki, tylko w nieznacznym stopniu zmącona faktem, że będzie to wzmacniacz oparty na lampach KT88. Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, iż jest to rodzaj uprzedzenia, którego jako recenzent powinienem unikać, ale nic nie mogę na to poradzić. Nawet pojawiające się czasem wyjątki (bo i owszem takowe się zdarzały, choćby produkty Delta Studio, czy Audio Reveal) nie zdołały wyleczyć mnie z tej, najwyraźniej głęboko zakorzenionej, nienajlepszej opinii o tym typie lampy. Możecie sobie więc pewnie wyobrazić usmiech na mojej twarzy, gdy niemal w ostatniej chwili okazało się, że trzeba dokonać zamiany na inny model. I tak zamiast LM-88 IA, czyli jak sugeruje nazwa, wzmacniacza zintegrowanego (IA - integrated amplifier) na lampach KT88 w push-pullu, ostatecznie trafił do mnie model LM-210 IA, także zintegrowany, ale SET i na lampach 210... Wróć! – Na 300B. Skąd ta konfuzja? Otóż w ofercie Line Magnetic w nazwach większości modeli użyto cyfr wskazujących typ lamp pracujących w ich stopniu wyjściowym. Ale, jak się okazuje, od tej reguły jest kilka wyjątków i testowany LM-210 IA jest właśnie jednym z nich. Jeśli więc ktoś liczył, że to (może nawet jedyny dostępny obecnie na rynku) wzmacniacz na triodach UX210, to muszę go rozczarować. To taka mała zmyłka. Jako że osobiście doświadczeń z UX210 nie mam, za to z 300B sporo i jest to moja ukochana lampa, z której kolejnymi aplikacjami zawsze chętnie się zapoznaję, nie czułem rozczarowania, ale wspomnianą na początku ekscytację. | LM-210 IA Najwyraźniej jednym z elementów filozofii Line Magnetic jest budowanie duuuuużych i cięęęęęężkich wzmacniaczy. Wiadomo – lampy nie lubią wibracji, a jedną z metod walki z nimi jest właśnie duża masa. Po drugie, a w zasadzie powinno być: po pierwsze, bo to ważniejszy argument, klasa brzmienia wzmacniacza lampowego w dużej mierze zależy od jakości transformatorów wyjściowych, tudzież od zasilania (a więc i trafa zasilającego). Te dobre (trafa) ważą dużo, nawet bardzo dużo, a trzeba im przecież zapewnić jeszcze odpowiednio stabilną podstawę (czyli konstrukcję obudowy), która siłą rzeczy też musi być wyjątkowo solidna, sztywna, a co za tym idzie – ciężka. I w ten sposób kółko się zamyka. Dobre wzmacniacze lampowe ważą dużo, kropka! Choć, z drugiej strony, taki Air Tight potrafił zrobić stosunkowo niewielki i niezbyt ciężki wzmacniacz na 300B, który należy do najlepszych jakie słyszałem. Jak widać, zawsze jest jakiś wyjątek. Katalogowo (nie ważyłem, acz nosiłem - ciężki!) wzmacniacz waży „drobne” 32 kilo. Mierzy sobie natomiast, i to wyniki moich własnych pomiarów, bo po przeczytaniu tychże na stronie dystrybutora coś mi się nie zgadzało, 380 x 350 x 330 mm (S x G x W). Wrażenie robi zwłaszcza jego wysokość. Na pierwszy rzut oka mamy (względnie) płaską obudowę i osadzone w gniazdach na górnej powierzchni lampy. Czasem to obudowy transformatorów dodają lampowcom wysokości, ale tu trafa są schowane wewnątrz obudowy. Jeśliby się jej dokładniej przyjrzeć, to okaże się, że wcale nie jest ona taka płaska, a w dodatku sporo wyższa niż zwykle. Ten wymiar jest dość istotny, bo w wielu przypadkach może się okazać, że jedynym miejscem odpowiednim dla wzmacniacza będzie górny blat stolika. W przypadku wzmacniaczy lampowych zawsze jest to rekomendowane z racji sporej ilości ciepła, która musi się swobodnie rozproszyć, i to bez gotowania urządzeń ustawionych na półce piętro wyżej, ale czasem ze względów praktycznych stawia się je jednak niżej. Swoją drogą LM-210 IA nie grzał się tak mocno, jak się tego spodziewałem, więc tym bardziej mógłby stać na dolnym blacie mojego stolika Base VI. Ale dodając niezbyt wysoką platformę kwarcową Acoustic Revive po prostu nie dałem rady go tam upchnąć. Stanął więc na platformie Franc Audio Accessories Wood Block i czterech nóżkach Slim Disc tego producenta na górnym blacie stolika. Nagrania użyte w teście (wybór):
Roon, którego używam do odtwarzania plików, ma to do siebie, że pamięta ustawioną kolejkę utworów/płyt do słuchania. Ja z kolei mam zwyczaj wyboru kilku, czasem kilkunastu albumów i wrzucania ich do kolejki, by później skupić się całkowicie na muzyce, a nie kombinować, co by tu dalej zagrać. Czasem tak się zapędzę we wrzucaniu kolejnych płyt do playlisty, że gdy wieczorem przychodzi mi wyłączyć sprzęt w kolejce nadal pozostają nieodtworzone pozycje. Czasem zdarza się więc, że jednego dnia słucham jednego wzmacniacza, a następnego już zupełnie innego. I tak właśnie było tym razem. Jednego wieczoru skończyłem słuchanie znakomitego wzmacniacza SPEC RSA-M99, czyli dostarczającej 60 W na kanał (dla 8 Ω) tranzystorowej integry pracującej w klasie D, która robiła z moimi kolumnami co chciała (w sensie - doskonale je wysterowała i prowadziła), a następnego podłączyłem 8 W SET, LM-210IA i nacisnąłem „Play” w Roonie, nie sprawdzając nawet, co tam w kolejce zostało. W końcu nie chodziło jeszcze o krytyczny odsłuch, tylko czas na akomodację wzmacniacza w systemie i złapanie odpowiedniej temperatury. Nie miało dużego znaczenia, jaki rodzaj muzyki popłynie z głośników. Jak się okazało, przyszło mi na początek dokończyć ścieżkę dźwiękową z filmu Avengers. Czy jesteście fanami komiksowego świata superbohaterów Marvela przeniesionego na ekran, czy nie, ścieżek dźwiękowych śmiało możecie używać do ewaluacji swoich systemów audio (czy audio-wideo). Choćby z racji całkiem przyzwoitej jakości nagrań, ale i ich zawartości. To duże granie z ogromną energią, niskim, potężnym basem, rozmachem, wielowarstwowe i wcale niełatwe do zagrania dla sprzętu. Zwłaszcza, jak by się wydawało, dla 8 W SET-a. Nie napiszę że Line Magnetic zagrał ten soundtrack z aż takim wykopem, aż TAK efektownie jak SPEC, ale różnica była naprawdę niewielka. Aż z powrotem wyciągałem SPEC-a z pudła, żeby zrobić bardziej bezpośrednie porównanie, bo myślałem, że zawodzi mnie pamięć. Różnica była, na korzyść japońskiego tranzystora, ale zaskakująco mała i kompletnie zaprzeczająca stereotypom dotyczącym SET-ów niskiej mocy. Jak często powtarzam, ale wierzą mi chyba głównie ci, którym miałem okazję to zaprezentować we własnym systemie, z odpowiednimi kolumnami, takimi jak Grandinote MACH4, czy wcześniej Bastanis Matterhorn, w niezbyt dużym pokoju (24 m2, 3 m wysokości) 8 W w zupełności wystarcza do każdej muzyki! Oczywiście osiem „dobrych” watów oczywiście, bo przecież wśród SET-ów też trafiają się lepsze i gorsze konstrukcje. LM-210 IA pokazuje, że da się to osiągnąć za jeszcze nie tak duże, jak na ten rodzaj wzmacniacza, pieniądze. Testowana integra pokazała w tych nagraniach, że jej potężny wygląd przekłada się na „muskularne” granie - mocne, ale sprężyste, dobrze kontrolowane. Bas schodził naprawdę nisko i nawet na dole nasycony był energią, jakiej nie powstydziłby się niejeden wysokiej klasy tranzystor. Dynamika na wysokim poziomie, żadnej „zadyszki” nawet w największych spiętrzeniach dźwięków. Spokój i pełna swoboda, absolutnie niewymuszone granie. Podkreślę jeszcze raz – dostaniecie to z SET-em Line Magnetic, pod warunkiem zestawienia go z odpowiednimi kolumnami. W kolejce Roona z poprzedniego dnia pozostał jeszcze jeden krążek - Rattle that rock Davida Gilmoura. Rockowe granie brytyjskiego mistrza gitary także nie zrobiło na testowanym wzmacniaczu większego wrażenia. Zachwycał elementami, których od dobrego 300B należy wręcz wymagać, czyli gęstą, nasyconą, ekspresyjną średnicą, za sprawą której elektryczna gitara miała dość „mięcha”, ale też i była odpowiednio żywa i żwawa. Z testowaną integra potwierdziło się także po raz enty, że głos Davida jest jak wino – im starszy, tym lepszy. Brzmiał czysto, mocno, obecnie. Niezwykle organicznie zabrzmiały również pojawiające się tam chórki, także smyczki, czy saksofon, które pozwoliły mi „liznąć” już sporą dawkę tej cudownej magii 300B, za którą jej fani (a więc i ja) tak ją kochają. Bo choć w słuchanych do tej pory nagraniach wzmacniacz spisał się więcej niż dobrze, to jednak najwięcej oczekiwałem po nagraniach akustycznych i wokalnych, w których z 300B konkurować może najwyżej kilka innych triod – krążek Gilmoura dał mi przedsmak tego, co na mnie jeszcze czekało. Po odsłuchu rockowego kawałka było też jasne, że LM-210 IA nie koncentruje się wyłącznie na średnicy, gra ciepło, ale bez sztucznego podgrzania, bez podbarwiania. Nie da się tego powiedzieć o wszystkich wzmacniaczach lampowych, ale zwykle o tych wyższej klasy, do której testowana integra, czego w tym momencie byłem już niemal pewny, należy. Już chwilę później z zapartym tchem słuchałem bootlegu z koncertu, jaki Stanley Clarke zagrał na festiwalu JazzNoJazz w Zurychu. To nie jest wybitne nagranie pod względem realizacji, ale jak na bootleg naprawdę dobre (a w porównaniu do wielu współczesnych nieaudiofilskich realizacji nawet znakomite). Świetnie uchwycono na nim koncertową atmosferę, udział publiczności, jak również chemię między muzykami. Tak to jakoś jest, że zespoły oparte o znakomitych artystów po prostu grają lepiej na żywo niż w nagraniach studyjnych. To właśnie kwestia tego, jak dobrze czują się ze sobą na scenie, ile frajdy sprawia im współpraca, a pewnie i pojawiające się jakieś drobne elementy współzawodnictwa odgrywają swoją rolę. Żywo reagująca publiczność dopinguje ich jeszcze bardziej, a w efekcie powstają płyty zdecydowanie lepsze (od strony muzycznej i w odbiorze) niż nawet najlepiej nagrane albumy studyjne. Nie wiem jak państwo, ale ja oddam taki krążek za najlepiej nawet zrealizowane nagranie studyjne. Z kolei dobre wzmacniacze na lampach 300B, w tym LM-210 IA, mają z kolei to do siebie, że z jednej strony są niesamowicie wyrafinowane, grają czysto, przejrzyście, pokazują ogromną ilość informacji w bajecznie płynny, spójny, przyjazny dla ucha sposób, a z drugiej nawet z nagrań, które nie są doskonałe od strony technicznej, ale wartościowe od muzycznej, wydobywają właściwie nieodkrywalne dla innych wzmacniaczy pokłady artyzmu i emocji. Słuchałem przecież tego albumu już kilka razy na moim ulubionym (ale jednak tranzystorowym) wzmacniaczu GrandiNote Shinai i nie miałem zastrzeżeń, było wręcz pięknie! Tyle że Line Magnetic zrobił to jeszcze lepiej, jeszcze głębiej i pełniej angażując mnie w muzykę, w jeszcze bardziej przekonujący sposób zabrał mnie na koncert do Szwajcarii. Zachwycać się można było brzmieniem właściwie każdego instrumentu z osobna, z basem mistrza na czele oczywiście, albo całego zespołu, grającego jak doskonale zgrany organizm muzyczny. |
Nie zmienia to jednakże faktu, że największe wrażenie zrobiła na mnie perkusja. Po prostu tak doskonała prezentacja tego instrumentu była najbardziej zaskakująca. Myślę, że ślepym odsłuchu osoba słuchająca u mnie tego wzmacniacza napędzającego kolumny MACH4 w życiu nie zgadłaby, że to, co słyszy uzyskiwane jest z pomocą 8-watowego SET-a, a patrząc na wskaźnik wychyłowy na froncie wzmacniacza, z pierwszego wata! Rzecz zarówno w szybkich, sprężystych bębnach, jak i wibrujących, dźwięcznych, czystych i mocnych blachach, plus ponadprzeciętnym różnicowaniu na obu skrajach pasma. A całość okraszona była ogromną porcją energii, mniej niż zwykle ustępującą temu, czym raczeni są fani na każdym koncercie mistrza. Dla odmiany jak najbardziej audiofilska wytwórnia Fone Jazz, która wydała m.in. album The Pink Panther (DSD64), gdzie znany wszystkim tytułowy temat z filmu z Peterem Sellersem grany i śpiewany jest na różne sposoby. A ponieważ pojawiają się na nim instrumenty zarówno akustyczne, jak i elektryczne, więc płyta pozwala się przyjrzeć wielu cechom odtwarzającego ją komponentu i systemu. Ależ pysznie ją LM-210 IA zagrał! Pysznie, bo mogłem niemal smakować fakturę poszczególnych instrumentów, poczuć niby to samo „danie”, ale serwowane na tyle, tak różnych sposobów, że każda ścieżka była ciekawa, stanowiła zupełnie inną, doskonale zarejestrowaną opowieść. Korzystając z bogactwa i jakości informacji uchwyconych w nagraniach, Line Magnetic zaserwował mi niezwykle otwarte, swobodne, pełne powietrza, oddychające wręcz brzmienie. Równie doskonale, jak każdy indywidualny dźwięk wzmacniacz potrafił pokazać czarne jak smoła momenty ciszy między nutami i równie ciemne tło. Przekładało się to wprost na większą intensywność barw, na bardziej wyraziste pokazanie ich bogactwa i różnorodności, na wydobycie mnóstwa drobnych smaczków, subtelności i wzbogacenie za ich sprawą prezentacji i wzniesienie jej na bardzo wysoki poziom. A przecież mówimy o relatywnie niedrogim wzmacniaczu, choć grającym w towarzystwie urządzeń z dużo wyższych półek cenowych. W czasie odsłuchów nie mogło obyć się bez klasyki. Od moich ulubionych oper, przez symfonie Mozarta, Mahlera, czy Beethovena, po kwartety smyczkowe – przesłuchałem wiele doskonale mi znanych nagrań i z każdym kolejnym rósł mój podziw dla chińskiego wzmacniacza. Jasne, że słuchałem niejednego jeszcze lepszego wzmacniacza lampowego (i nie tylko lampowego – blask lamp aż tak bardzo mnie nie zaślepia), ale, o ile pamięć mnie nie zawodzi, wszystkie one kosztowały dużo, dużo więcej. Teoretycznie staram się nie patrzeć na ceny testowanych urządzeń, bo przecież chodzi o brzmienie, a nie o to, kto ile zer wstawił na metkę. Niemniej w czasach absolutnie szalonych cen każdy wzmacniacz za rozsądne (w kategoriach audiofilskich) pieniądze jest warty szczególnego szacunku dla jego twórców. Line Magnetic, który całym sobą wzbudza zaufanie, serwuje granie ze zdecydowanie wyższej półki niż wskazuje na to jego cena i jest to godne podkreślenia. Radził sobie i z prostymi i z najbardziej nawet złożonymi, wielowarstwowymi i wielowątkowymi klasycznymi utworami bez wysiłku i swobodnie. Z pietyzmem oddawał mnóstwo drobnych informacji, wszystkie je doskonale definiował, różnicował i porządkował, acz w ostatecznym rozrachunku i tak chodziło o muzykę jako płynną, spójną całość. Dodam tylko, że nawet gdy niektóre wykonania skłaniały mnie do dzielenia się nimi z wszystkim sąsiadami, LM-210 IA nie wykazywał żadnych oznak zadyszki, kompresji, ograniczeń. Z łatwością radził sobie z każdym wyzwaniem prowadząc kolumny MACH4 równie pewną ręką jak stuwatowe tranzystory. Warto zaznaczyć, że nawet przy największych szaleństwach nie zdarzyło mi się wyjść poza 1/3 skali głośności! Mimo to Line Magnetic potrafił mnie wciągnąć w muzyczne spektakle tak bardzo, że więcej niż raz po zakończeniu utworu wstawałem (wraz z publicznością) i z równie wielkim zapałem biłem brawo. | Western Electric/Psvane Na wszelki wypadek, gdyby testowana integra nie dostarczyła mi wystarczającej ilości wrażeń, dystrybutor, wiedząc że jestem fanem 300B, postanowił dodatkowo uatrakcyjnić moje spotkanie z LM-210 IA dostarczając na koniec testu alternatywną parę lamp wyjściowych. W standardzie z wzmacniaczem dostarczane są Full Music z logiem Line Magnetic (więc zapewne selekcjonowane). Jako opcję dostałem repliki lamp Western Electric oferowane przez Psvane. Oczywiście posiadając ten wzmacniacz można szukać dalszej poprawy brzmienia eksperymentując również z pozostałymi lampami. Moje doświadczenia w tym zakresie pokazują, że odpowiednie prostowniki i lampy sygnałowe na wejściu potrafią zrobić równie dużą, a może i nawet większą różnicę niż lampy mocy. Tym razem musiałem się ograniczyć do próby z 300B, ale gwarantuję, że jeśli staniecie się posiadaczami tej integry, to po pewnym czasie zachwytu jej brzmieniem zaczniecie eksperymenty z lampami, a wtedy proponuję zacząć właśnie od lamp sygnałowych i prostowników, lampy wyjściowe zostawiając na koniec zabawy. Pisałem w którymś momencie, że brzmienie testowanej integry jest dość muskularne. Używając tego określenia miałem na myśli, że zwłaszcza jak na SET-a na 300B, LM-210 IA brzmi dość potężnie, dźwięki mają sporą masę, która idzie za mocnym, szybkim, zwartym atakiem, a przy tym nie są rozlazłe, że tak powiem, nie ma mowy o utracie kontroli. Podobnie, jak (wytrenowane) mięśnie, które mają „siłę”, są sprężyste, szybkie, ale i dociążone, pełne energii. Zmiana na lampy Psvane skierowała brzmienie w nieco inną stronę. Trochę mniej było w tym graniu siły i masy, a więcej jeszcze wyrafinowania i informacji. Poprawiła się bowiem, już wcześniej znakomita, rozdzielczość, ale także przejrzystość dźwięku. I owszem, za szarpnięciem struny kontrabasu, czy stuknięciem klawisza fortepianu (nawet wspartego pedałem) nie stało już aż tak mocarne, głębokie brzmienie, ale było ono za to lepiej jeszcze zróżnicowane. Więcej jeszcze było w nim subtelności, drobnego planktonu informacji, który wprost przekłada się na realizm brzmienia. Z replikami legendarnych lamp Western Electric brzmienie zyskało także na przestrzenności i ciut pełniejszych wybrzmieniach, na precyzji lokalizacji, ale i definicji każdego ze źródeł pozornych, a także bardziej realistycznym pokazywaniu otoczenia akustycznego muzyków. | PODSUMOWANIE Może i nie jestem w pełni obiektywny gdy przychodzi do SET-ów, ale to dlatego, że dla mnie w muzyce najważniejsze są emocje. Odtwarzanie nagrań w domu jest dla mnie namiastką bycia na koncercie. Oczywiście na takowe chodzę gdy tylko mogę, ale przecież nie da się tego robić codziennie. I właśnie SET-y, zwłaszcza te na 300B najlepiej spełniają moje oczekiwania. Jak już napisałem Line Magnetic LM-210 IA nie jest najlepszym wzmacniaczem tego typu jaki znam. Jest natomiast najlepszy w swojej kategorii cenowej. Zbudowany jak czołg, z wyglądem po prostu wzbudzającym zaufanie, gra znakomicie. Z odpowiednimi kolumnami jest absolutnie uniwersalnym wzmacniaczem (no dobrze, pewnie niekoniecznie dla fana trash-metalu, czy elektronicznych infradźwięków), który swobodnie radzi sobie z wypełnieniem dowolna muzyką średniej wielkości pokoju. I robi to w taki sposób, że z zapartym tchem słucha się nawet płyt, które zna się niemal na pamięć. Gra ciepło, naturalnie, wręcz organicznie, ale nie oznacza to skupienia się wyłącznie na średnicy. Skraje pasma są bowiem także znakomite. Góra szybka, dźwięczna, otwarta, ale nigdy nie agresywna, nie szorstka. Dół potężny, ale bardzo dobrze kontrolowany i różnicowany, a dzięki temu sprężysty z bezbłędnym PRAT-em. Nie muszę chyba dodawać, że spójność i płynność całej prezentacji są po prostu bajeczne, bo to rozumie się samo przez się w każdej udanej aplikacji 300B. Po raz kolejny pozwolę sobie zachęcić miłośników muzyki do spotkania z magią SETa 300B, a w szczególności z relatywnie niedrogim LM-210 IA – to kawał świetnego wzmacniacza! LM-210 IA to lampowy wzmacniacz zintegrowany firmy Line Magnetic z lampami 300B na wyjściu, pracującymi w układzie typu SET (single ended triode). Obudowa wzmacniacza jest niezwykle solidna. Jej szerokość jest co prawda mniejsza niż standardowego komponentu, ale za to wysokość jest sporo większa. Wynika to z faktu, dość nietypowego, umieszczenia transformatorów wyjściowych i zasilającego wewnątrz tej obudowy. Wszystkie lampy ulokowano w solidnych gniazdach na pokrywie wzmacniacza. W stopniu wstępnym pracuje para podwójnych triod 12AX7 (ECC83), lampami mocy sterują pentody 310A, a rolę prostowników powierzono 5U4G. W stopniu wyjściowym pracuje para (po jednej na kanał) legendarnych triod 300B produkcji Full Music, acz z logiem Line Magnetic. Obok każdej z nich umieszczono mini-potencjometr opisany jako „hum balancer”, który w przypadku wystąpienia przydźwięku może zostać użyty do zmniejszenia bądź eliminacji jego słyszalności. W moim przypadku wzmacniacz był absolutnie cichy więc nie musiałem ich nawet dotykać. Użytkownik do dyspozycji otrzymuje również solidną klatkę zabezpieczającą przed przypadkowym poparzeniem o rozgrzane lampy. W centralnej części ścianki frontowej umieszczono podświetlany wskaźnik wychyłowy. Dużymi literami opisano go jako WATTS, co wskazuje, iż pokazuje on (podobnie jak w przypadku LM-845 Premium) ile watów aktualnie wykorzystujemy na wyjściu wzmacniacza. U mnie wskazówki operowały nawet przy głośnym graniu na samym początku skali. W lewym górnym rogu panelu frontowego zlokalizowano selektor źródeł, a poniżej włącznik. Po prawej natomiast trzy małe przełączniki. Jednym włączamy/wyłączamy podświetlenie wskaźnika wychyłowego. Kolejny, takie rozwiązanie widzieliśmy już w topowej integrze tego producenta, umożliwia słuchanie bez sprzężenia zwrotnego, co polecam, choć chyba nie wspomniałem o tym w tekście, bądź włączenie tegoż (-3 dB). Trzeci w końcu jest wykorzystywany, gdy chcemy używać LM-210 IA jako końcówkę mocy, czyli z pominięciem sekcji przedwzmacniacza. Poniżej przełączników zlokalizowana jest duża gałka regulacji głośności. Jej aktualne położenie (przy włączonym wzmacniaczu) można rozpoznać dzięki diodzie umieszczonej na obwodzie. Na tylnej ściance umieszczono cztery pary świetnie wyglądających gniazd RCA - to wejścia analogowe. Trzy z nich są normalnym wejściami liniowymi służącymi do podłączania analogowych źródeł. Czwarte z kolei to wejście bezpośrednio na końcówkę mocy (trzeba jeszcze pamiętać o przełączniku na froncie urządzenia), do którego możemy podłączyć zewnętrzny przedwzmacniacz lub źródło z regulowanym wyjściem. Zestaw gniazd uzupełnia standardowe gniazdo zasilania oraz trzy komplety wyjść głośnikowych. Dlaczego trzy? Otóż twórcy Line Magnetic, jak może Państwo pamiętacie, zajmowali się naprawą sprzętów marek Western Electric, Altec, itd., w tym i kolumn. W czasach, kiedy je produkowano wiele kolumn miało impedancję wynoszącą po kilkanaście omów. Dziś większość kolumn mieści się w przedziale 4-8 Ω, ale miłośnicy SET-ów ciągle stosują kolumny o impedancji wyższej. W przypadku wzmacniaczy lampowych obciążenie na wyjściach głośnikowych odgrywa dużą rolę i stąd właśnie Line Magnetic swoje transformatory wyjściowe wyposażył w trzy odczepy - 4, 8 i 16 Ω. Ze względu na pokaźną masę wzmacniacza nie podjąłem się jego otwierania. Producent informuje, iż wszystkie wewnętrzne połączenia wykonane zostały w technice „punkt-punkt”, zastosował wysokiej klasy, przewymiarowane transformatory EI oraz komponenty wysokiej klasy, w tym potencjometr ALPS oraz kondensatory Realcap. ■ Dane techniczne (wg producenta) Moc wyjściowa: 2 x 8 W RMSLampy: 12AX7 | 310A | 5U4G | 300B Budowa: Single Ended, klasa A THD: 1% przy 1 kHz S/N: <87 dB, (A-ważone) Pasmo przenoszenia: 10 – 50 000 Hz (-1,5 dB) Impedancja wejściowa: 100 kΩ Czułość wejściowa: 400 mV (integra), 1000 mV (pre-in) Impedancja obciążenia: 4/8/16 Ω Wymiary (szer. x wys. x gł.): 380 x 350 x 330 Waga: 32 kg |
- Odtwarzacz multiformatowy (BR, CD, SACD, DVD-A) Oppo BDP-83SE z lampową modyfikacją, w tym nowym stopniem analogowym i oddzielnym, lampowym zasilaniem, modyfikowany przez Dana Wrighta - Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio Symphony II z upgradem w postaci transformatorów wyjściowych z modelu Diavolo, wykonanym przez Toma Willisa - Końcówka mocy Modwright KWA100SE - Przedwzmacniacz lampowy Modwright LS100 - Przetwornik cyfrowo analogowy: TeddyDAC, oraz Hegel HD11 - Konwerter USB: Berkeley Audio Design Alpha USB, Lampizator |
- Gramofon: TransFi Salvation z ramieniem TransFi T3PRO Tomahawk i wkładkami AT33PTG (MC), Koetsu Black Gold Line (MC), Goldring 2100 (MM) - Przedwzmacniacz gramofonowy: ESELabs Nibiru MC, iPhono MM/MC - Kolumny: Bastanis Matterhorn - Wzmacniacz słuchawkowy: Schiit Lyr - Słuchawki: Audeze LCD3 - Interkonekty - LessLoss Anchorwave; Gabriel Gold Extreme mk2, Antipodes Komako - Przewód głośnikowy - LessLoss Anchorwave - Przewody zasilające - LessLoss DFPC Signature; Gigawatt LC-3 |
- Kable cyfrowe: kabel USB AudioQuest Carbon, kable koaksjalne i BNC Audiomica Flint Consequence - Zasilanie: listwy pasywne: Gigawatt PF-2 MK2 i Furutech TP-609e; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R) - Stolik: Rogoż Audio 4SB2N - Akcesoria antywibracyjne: platforma ROGOZ-AUDIO SMO40; platforma ROGOZ-AUDIO CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity