Przedwzmacniacz + wzmacniacz mocy (monobloki) Kinki Studio
Producent: KINKI STUDIO |
ałkiem niedawno, przy okazji testu znakomitej lampowej integry marki Line Magnetic pisałem, że już najwyższy czas przestać traktować produkty z Kraju Środka jako niewarte uwagi „prawdziwego audiofila”. Coraz częściej są one bowiem świetnie zaprojektowane przez utalentowanych inżynierów, a dodatkowo doskonale wykonane i wykończone, a często jeszcze rozsądnie wycenione. Wiele z nich jest obecnych na naszym rynku, zwłaszcza w segmencie wzmacniaczy lampowych, ale są i takie, które do nas jeszcze nie trafiły. Wśród tych ostatnich najwięcej zamieszania na rynku w ostatnim roku zrobiła chyba marka KINKI STUDIO. To właśnie jeden z tych wyjątkowych producentów zza Wielkiego Muru. Jego oferta nie jest szczególnie rozbudowana. Na dość skromne portfolio składają się: DAC, wzmacniacz słuchawkowy, dwa wzmacniacze zintegrowane, przedwzmacniacz i monobloki. Ale przecież w audiofilskiej zabawie nie o ilość, ale raczej o jakość chodzi. Z opinii innych recenzentów, tudzież wielu zadowolonych użytkowników wnosić można, iż ludzie stojący za tą marką wiedzą co robią. Póki co, może nie tworzą topowego high-endu, choć to już urządzenia z wysokiej a raczej skupiają się na produktach o znakomitej relacji jakości do ceny. Nie inaczej jest w przypadku testowanego zestawu. Producenci mogą zadbać o niskie ceny swoich produktów albo oszczędzając na każdym możliwym komponencie stosowanym w ich produktach (czego oczywiście nie lubimy), albo prowadząc sprzedaż bezpośrednią. Odmianą tego ostatniego rozwiązania jest nawiązanie współpracy z dystrybutorem, który zadba o sprzedaż przez internet w imieniu firmy, co ma miejsce w tym przypadku. Urządzenia Kinki Studio kupuje się bowiem od firmy VISHINE AUDIO, mającej swoją siedzibę w Singapurze. Zastąpienie lokalnych dystrybutorów jednym globalnym oprócz plusa w postaci atrakcyjnych cen ma także i minusy (jak wszystko). Podstawowym jest oczywiście brak możliwości posłuchania takich produktów przed zakupem. By odpowiednio dużo osób zdecydowało się na takie rozwiązanie cena musi być wystarczająco atrakcyjna, by podjąć ryzyko, choć w tym przypadku zminimalizowane dużą ilością pozytywnych opinii, które łatwo znaleźć w sieci. Ponieważ i na polskich forach królują pytania w rodzaju „co warto kupić w cenie do xxx zł”, wykorzystując pozycję recenzenta i chcąc zaspokoić własną ciekawość, poprosiłem o zestaw testowy składający się z przedwzmacniacza EX-P7 i dwóch monobloków EX-B7. Te ostatnie nie dość, że na papierze dysponują dobrymi parametrami, to na dodatek są w stanie dostarczyć nawet 250 W na kanał dla obciążeń od 2 do 8 Ω. Ta ostatnia wartość sugeruje, że mogą współpracować z większością kolumn dostępnych na rynku. Aaaa... jeszcze jeden „drobny” szczegół – komplet kosztuje niecałe 4000 euro (cena jest przeliczana z waluty Singapuru, więc może się w niewielkim stopniu zmieniać). Słowem za jakieś 17-18 tysięcy złotych dostajemy wzmacniacz dzielony zdolny napędzić niemal każde kolumny. To sporo mniej niż kosztuje (sam) mój przedwzmacniacz Audii Flight. Czy za te pieniądze to może grać?! Na to pytanie spróbuję odpowiedzieć poniżej. | KINKI STUDIO E Zanim przejdziemy do opisu brzmienia testowanego systemu jeszcze kilka informacji o firmie i jej produktach. Kinki Studio istnieje relatywnie niedługo, bo od 2008 (bądź 2007, w zależności od źródła) roku, a na rynku międzynarodowym obecna jest jeszcze krócej. Głównym inżynierem jest w niej pan Liu i to jego urządzenia trafiły do testu. Pierwszym produktem, który zwrócił moją uwagę za sprawą recenzji i opinii użytkowników audiofilskich społeczności, był wzmacniacz zintegrowany oznaczony symbolem EX-M1. To proste w zakresie funkcjonalności, czyli bez wbudowanego przetwornika D/A, streamera, przedwzmacniacza gramofonowego itd., urządzenie. Jego stopień wyjściowy oparty został o tranzystory typu MOSFET firmy Exicon dysponujące mocą 250 W na kanał. Wzmacniacz był w stanie wręcz zszokować wiele osób klasą brzmienia i to nawet bez brania pod uwagę bardzo atrakcyjnej, jak na obecne czasy, ceny wynoszącej około 1850 euro. Jeden z moich znajomych posiada tę integrę i twierdzi wprost, że sprawdza się lepiej z jego niełatwymi do napędzenia kolumnami Boenicke W8 niż wiele innych, znacząco droższych wzmacniaczy, produktów uznanych światowych marek. W podobnym tonie wypowiadał się Srajan Ebaen z magazynu 6moons.com, z którym rozmawiałem w Monachium. Ten ostatni przetestował więcej produktów chińskiej marki i nawet jeśli nie wszystkie były aż tak wybitnymi pozycjami, jak wspomniana integra, to na podstawie jego recenzji można uznać, że pan Liu naprawdę wie co robi. Gdy więc pojawiła się, dzięki uprzejmości wspomnianego globalnego dystrybutora, Alvina Chee z Vinshine Audio, okazja do posłuchania i ocenienia zestawu składającego się z przedwzmacniacza i dwóch monobloków, nie wahałem się ani chwili. | EX-P7 + EX-M7 Urządzenia dotarły do mnie w trzech solidnych, prostych, acz dzięki odpowiednim elementom w środku dobrze zabezpieczających zawartość kartonowych pudłach. Przedwzmacniacz EX-P7 umieszczono w niemal identycznej obudowie jak wspomnianą integrę EX-M7 – to sprytne rozwiązanie pozwalające obniżyć koszty produkcji bez kompromisów w zakresie jakości. Po prostu większą ilość można wyprodukować taniej (mówię oczywiście o cenie jednostkowej – to tzw. efekt skali). Obudowa standardowych rozmiarów wzbudza zaufanie od pierwszej chwili swoją solidnością. Wykonano ją z grubych, aluminiowych płatów, front ładnie wykończono nadając mu specyficzną fakturę za sprawą poziomych rowków biegnących przez całą szerokość. Pośrodku umieszczono spory, czytelny wyświetlacz z naprawdę dużymi, białymi znakami, które bez trudu odczytywałem z odległości kilku metrów. Po jego bokach zlokalizowano dwie duże, metalowe gałki. Jedna odpowiada za wybór wejścia, druga za regulację głośności, dostępną w 256 krokach co 0,25 dB. Tak precyzyjna regulacja siły głosu odbywa się w drabince rezystorowej. Do dyspozycji dostajemy zgrabny, metalowy pilot obsługujący komplet funkcji. Z tyłu urządzenia umieszczono solidne złącza wejść i wyjść. Tych pierwszych do dyspozycji dostajemy trzy, w tym dwa RCA i jedno XLR, tych drugich taką samą liczbę w identycznym układzie. Na tylnym panelu producent dumnie umieścił napis „We come from China”, potwierdzając niejako w ten sposób, że to ma być zaletą tego urządzenia, a nie powodem do zawahania po stronie klienta. Końcówki mocy umieszczono w równie solidnych, podobnie wykonanych i wykończonych obudowach. Tyle że mają one szerokość połowy standardowego komponentu i są mniej więcej dwa razy wyższe niż przedwzmacniacz. Z przodu umieszczono wyłącznik i trzy kontrolne diody LED. Z tyłu, oprócz gniazda zasilania, znajdziemy po jednym wejściu RCA i XLR oraz solidne gniazda głośnikowe WBT. Żadnych fajerwerków wizualnych, za to solidność i jakość wykonania, których niejedna światowa firma może Kinki Studio pozazdrościć. Patrząc z zewnątrz na te urządzenia trudno wskazać jakiekolwiek oszczędności – tak wykończone produkty europejskie, czy amerykańskie kosztują zwykle dużo więcej. Dodajmy przy okazji, że obydwa urządzenia wyglądają tak – chodzi o rozmieszczenie elementów i o gabaryty – jakby wzorem dla ich konstruktorów były urządzenia szwajcarskiej firmy Goldmund. | JAK SŁUCHALIŚMY W czasie testu dzielony wzmacniacz Kinki Studio pracował u mnie przede wszystkim jako zestaw z dwoma używanymi na co dzień parami kolumn – Ubiq Audio Model One Duelund Edition oraz GrandiNote MACH4. Skorzystałem jednakże z okazji i połączyłem ją także z bardzo ciekawymi monitorkami SYZYGY węgierskiej firmy Raffai Audio. Źródłem analogowym był mój gramofon J.Sikora Standard w wersji MAX, od niedawna wyposażony w fantastyczne kevlarowe ramię tej samej marki, czyli J.Sikora KV12, w którym tradycyjnie pracowała wkładka Air Tight PC-3. Dalej sygnał trafiał do apgrejdowanego do najnowszej wersji przedwzmacniacza gramofonowego ESE Lab Nibiru. Na froncie cyfrowym używałem dedykowanego serwera muzycznego z kartą JCat Femto wysyłającą sygnał do reclockera/regeneratora sygnału USB marki Ideon Audio, modelu 3R Master Time, i dalej do mojego przetwornika D/A LampizatOr Golden Atlantic. Nagrania użyte w teście (wybór):
Po jakimś czasie, po odsłuchaniu grubych setek urządzeń trudno jest nie mieć zakodowanych w głowie pewnych skojarzeń, oczekiwań wobec brzmienia urządzeń w oparciu o informacje dotyczące ich konstrukcji, albo co gorsza ceny. Udaje mi się zwykle zignorować aspekt cenowy – zbyt wiele słyszałem już bardzo dobrych niedrogich urządzeń, ale i takich które były zdecydowanie za drogie w stosunku do klasy brzmienia, jaką oferowały. Dużo trudniej jest pozbyć się oczekiwań, ewentualnie uprzedzeń, wobec konkretnych rozwiązań. Tuż przed odsłuchem przeczytałem, że wzmacniacze pracują w oparciu o MOSFET-y, które budzą u mnie konkretne i pozytywne skojarzenia. Zwykle grają one bowiem mniej „tranzystorowo” niż ich bipolarne odpowiedniki. Bliżej im do brzmienia moich ukochanych lamp, ponieważ grają nieco cieplej, pełniej, czyli bardziej tak jak lubię. Z drugiej strony MOSFET-y Exicona, stosowane przez kilka firm, m.in. Bakoon, zwykle opisywane są nieco inaczej, jako wyjątkowo szybkie i czysto brzmiące. Tak naprawdę nie wiedziałem więc czego oczekiwać. | Ubiq Audio Model One Duelund Edition Odsłuchy rozpocząłem z moimi kolumnami Ubiq, 3-drożnymi, sporymi konstrukcjami w obudowie zamkniętej grającymi dociążonym, gęstym, gdy trzeba nawet potężnym dźwiękiem. Gdzieś tam, nawet jeśli tylko podświadomie, oczekiwałem, że zestaw Kinki je „rozrusza”, podkręci szybkość ataku i sprawi, że zagrają natychmiastowo, bardziej konturowo niż np. ze wzmacniaczem GrandiNote Shinai. Usłyszałem jednakże coś innego. Z jednej strony trudno bowiem było stwierdzić, że w systemie w którym niemal każdy komponent (poza przedwzmacniaczem gramofonowym) jest droższy niż testowany zestaw, ten ostatni odstawał klasą brzmienia. Wydawało się raczej, że poczuł się jak u siebie w domu doskonale współpracując z innymi urządzeniami, nie odstając od nich ani na jotę. |
Z drugiej jednakże owo wymyślone przeze mnie „przyspieszenie” dźwięku wcale nie nastąpiło. Charakter tego zestawu okazał się raczej podobny do tego, co prezentują same Ubiqi. Brzmienie było więc nasycone, gładkie, z mocną, dobrze kontrolowaną, ale nie jakoś wybitnie szybką ani konturową podstawą basową, z otwartą, dźwięczną, ale także nieco bardziej złotą (dociążoną) niż srebrną górą. Świetnie wypadały klimatyczne nagrania jazzowe, czy wokalne, w których wolno sączył się gęsty, płynny, kolorowy i – jak na tranzystor – całkiem namacalny dźwięk. Ważne, że pomimo owej gęstości i dociążenia, o których ciągle wspominam, nie brakowało w tym graniu powietrza, otwarcia. Rozdzielczość czy różnicowanie nie dorównywały najlepszym znanym mi wzmacniaczom, ale tego trudno jednak wymagać od produktów w tej cenie, a nawet jeśli – przy klasycznym modelu dystrybucji – byłyby one przynajmniej dwa razy wyższe. Grało to spójnie, gładko, ciekawie, z dobrym drajwem, z rozmachem i naturalnie, naprawdę dobrze, tak jak lubię. Tylko że... no właśnie, tak lubię, ale od czasu gdy mam również MACHy 4 GrandiNote, kolumny zupełnie inne, szybkie, dynamiczne, często sięgam również po nie. Ma to miejsce nie tylko gdy testuję wzmacniacze o niskiej mocy, bo kolumny Maxa Magri są łatwe do napędzenia, ale i najczęściej gdy za wzmocnienie odpowiada wzmacniacz zintegrowany tej samej marki, model Shinai, pracujący w klasie A. Ich kombinacja doskonale się uzupełnia łącząc właściwie wszystkie pożądane przeze mnie cechy brzmienia – szybkość i naturalną miękkość, świetny timing i znakomite wybrzmienia, gęstość wzmacniacza z lekkością i polotem kolumn. Ubiqi lepiej sprawdzają się przy szybszych, bardziej dynamicznych wzmacniaczach, które do ich charakteru dorzucają wysoką energię i narzucają im odpowiednie tempo. Skoro więc Kinki Studio okazały się zawodnikami także po nieco cieplejszej, gładszej stronie mocy, to pomyślałem, że może MACHy 4 będą dla nich lepszymi partnerami? Trzeba było sprawdzić, czyli zamienić jedne 50 kg (sztuka!) kolumny, na drugie (równie ciężkie). Tak, tak, życie recenzenta bywa – dosłownie – ciężkie... :) | GrandiNote MACH 4 Na pierwszy ogień po zmianie kolumn poszła muzyka z filmu The Abyss skomponowana przez Alana Silvestri. Już kiedyś o tym pisałem – ten soundtrack oraz dość podobny tego samego autora, co muzyka do Predatora, są bardzo dobrym testem możliwości dynamicznych testowanych urządzeń. Szybkie tempo, ogromne skoki dynamiki, zwroty akcji, momentami bardzo niskie dźwięki, niezwykły klimat – jest tu wszystko, czego potrzeba by rzucić wyzwanie odsłuchiwanym komponentom. Od początku słychać było, że EX-P7 z parą EX-B7 po prostu lepiej uzupełniają się z włoskimi kolumnami. Połączenie ich cech dało efekt, który sprawiał, że krew szybciej krążyła w żyłach, że włoski stawały dęba na karku. Muzyka szybciej się w sobie zbierała, atak był twardszy, acz nie sztucznie utwardzony, niskie tony prowadzone bardzo pewnie, szybkie, zwarte, soczyste, ale parę razy, gdy trzeba było, zatrzęsły pokojem (swoją drogą MACHy 4 nie przestają mnie zadziwiać swoimi możliwościami w tym zakresie – skąd się bierze TEN bas?!). Zestaw Kinki z GrandiNote sprawdził się również świetnie z rockowymi szaleństwami czy to Aerosmith, Guns'n'Roses, czy AC/DC. Rzecz nie tylko w umiejętności dobrego prowadzenia tempa i rytmu, w niezłym wykopie i wysokiej energetyczności, w umiejętności utrzymania w ryzach przekazu nawet w najgorętszych fragmentach, ale i w nieco wybaczającym charakterze chińskiej amplifikacji. To nie jest wysoce analityczny zestaw skupiający się na wynajdywaniu i wytykaniu palcami słabości nagrań. Tu liczy się muzyka, fun, wciągnięcie słuchacza w świat wykreowany przez wykonawców, zarażenie go entuzjazmem, przekazanie mu pozytywnych emocji. Słowem – to bardzo solidne, bardzo dobre granie, w którym zawsze najważniejsza jest muzyka i zawarte w niej emocje. Ot, zdanie, które równie dobrze mogłoby się znaleźć w recenzji dobrego wzmacniacza lampowego, nieprawdaż? A jednak pasuje do charakteru tranzystorowych urządzeń Kinki Audio. I bardzo dobrze! Przynajmniej z mojego punktu widzenia. Owo „pokrewieństwo” brzmienia MOSFET-ów i lamp słychać było również w nagraniach, w których główną rolę grały wokale. Trzeba jednak dodać, że zależy jakie. Steven Tyler z Aerosmith wypadał lepiej niż większością wzmacniaczy lampowych, bo jego głos był odpowiednio chropowaty, „drący się”, charyzmatyczny, po prostu obłędny. Podobnie oceniłem odsłuchy krążków Janis Joplin czy Marka Dyjaka. Gdy jednakże przyszło do słuchania Anny Marii Jopek, Luciano Pavarottiego, czy Leontyne Price z testowanym zestawem było więcej niż dobrze, ale tak dobrego oddania barwy i faktury głosów jak z wysokiej klasy wzmacniaczami typu SET jednak nie było. Co powiedziawszy dodam od razu, że np. moja ulubiona wersja Carmen z Leontyną w roli głównej wypadła znakomicie. Same wokale może i wolałbym z SET-a, ale potęgę i rozmach orkiestry EX-P7 i EX-B7 oddawały ponadprzeciętnie dobrze. Jak już wcześniej wspomniałem, urządzenia te nie oferują topowej rozdzielczości, czy różnicowania, ale są one na naprawdę dobrym poziomie, więc nie zwraca się na to specjalnie uwagi. Granie jest na tyle żywiołowe, wciągające, że słucha się tego z uśmiechem na twarzy, kończynami wystukując rytm. | Audia Flight FLS1 + EX-M7 Choć przyjąłem, że testuję cały zestaw, tak jak został dostarczony, to na sam koniec nie oparłem się chęci wykonania próby z moim przedwzmacniaczem. Z doświadczenia wynika bowiem, że łatwiej jest przygotować (relatywnie) niedrogi wzmacniacz niż przedwzmacniacz. Jak na swoją cenę, i nie tylko, EX-P7 spisywał się znakomicie, ale doświadczenie i intuicja podpowiadały mi, że z monobloków Kinki można wyciągnąć jeszcze trochę więcej. Mój przedwzmacniacz Audia Flight FLS1 kosztuje więcej niż cały zestaw Kinki i, jak być może pamiętacie Państwo z mojej recenzji, jest urządzeniem z naprawdę wysokiej półki. Tak jak podejrzewałem, połączenie pary EX-B7 z FLS1 podniosło poprzeczkę i zmieniło nieco charakter brzmienia. Zyskało ono na rozdzielczości, czystości, transparentności dźwięku, a w górze pasma pojawiło się nieco więcej blasku, jakby została ona nieco doświetlona (ale nie rozjaśniona!). Mniejsze zmiany pojawiły się w zakresie przestrzenności dźwięku – scena zrobiła się nieco głębsza, a gradacja planów wyraźniejsza. Charakter brzmienia zmienił się o tyle, że dźwięk, choć nadal nasycony, pełny, nawet gęsty, całościowo zrobił się jednak ciut jaśniejszy, bardziej natychmiastowy, wgląd w głębsze warstwy muzyki był lepszy. To nie był przeskok jakościowy rzędu kilku klas, ale wystarczający, by uznać, że w tym bardzo udanym trio to jednak końcówki mocy są produktami lepszymi. To ważne o tyle, że nabywcy zestawu EX-P7 i EX-B7, których po jakimś czasie dopadnie audiofilia nervosa nie będą musieli zmieniać od razu całego zestawu, ale będą mogli zacząć od wymiany przedwzmacniacza. Choć, tak po prawdzie, by popchnąć brzmienie w kierunku wyższej rozdzielczości, większej przejrzystości brzmienia będą musieli liczyć się z wydaniem sporej kwoty, bo P7 to naprawdę udane urządzenie. | PODSUMOWANIE Testowany zestaw firmy Kinki Studio, składający się z przedwzmacniacza liniowego EX-P7 i końcówek mocy EX-B7, pomimo atrakcyjnej ceny zaskakuje zarówno jakością wykonania, jak i klasą brzmienia. Producenci audio przyzwyczaili nas w ciągu ostatnich parunastu lat, że sprzęt audio żeby grać dobrze musi kosztować krocie. Pan Liu dowodzi czarno na białym (czy srebrno [obudowa] na czarnym [nóżki]), że tak wcale być nie musi. Za kwotę ledwie o 1/3 wyższą niż cena interkonektu Hijiri Million Kiwami, którego używam, możemy kupić dzieloną amplifikację dysponującą mocą 250 W na kanał i to w klasie AB, a nie w D. To zestaw dość prosty, czy wyspecjalizowany, albo jak powiedzieliby niektórzy purystyczny, jako że w przedwzmacniaczu nie znajdziemy DAC-a, streamera, przedwzmacniacza gramofonowego, odbiornika Bluetooth, słowem dodatków, które obecnie trafiają do wielu tego typu urządzeń. To przedwzmacniacz z trzema wejściami (i wyjściami) analogowymi i końcówki mocy i tyle. Dostajemy z nimi gęsty, dociążony, nieco ciepły dźwięk, z dobrą dynamiką, pewnym prowadzeniem tempa i rytmu i – gdy trzeba – naprawdę wysoką energetyką grania. Jest gładko, spójnie, nie grożą nam niespodzianki w postaci ostrej, czy jaskrawej góry, nawet jeśli słuchamy nieaudiofilskich nagrań. Ostateczny charakter brzmienia będzie zależał w pewnej mierze od kolumn, które podłączymy do EX-B7. Sugeruję postawienie na szybkie, dynamiczne konstrukcje z otwartą górą pasma, ale nieprzesadnie gęste ani gładkie, bez nadmiernie rozbudowanej podstawy basowej. Te ostatnie elementy ze swojej strony wniosą urządzenia Kinki Studio i razem z tego typu kolumnami stworzą system, na którym z przyjemnością posłuchacie chyba każdej muzyki. Będzie to granie wciągające, pobudzające krążenie krwi, wzbudzające emocje – słowem takie, jakiego poszukuje większość miłośników muzyki. W każdym razie ja z równym zaangażowaniem i frajdą słuchałem rocka (nawet trochę cięższego) jak i klasyki (kameralnej, dużej i oper), damskich wokali jak i bluesa, a nawet odrobiny popu. Wyższej klasy przedwzmacniacz pokazał, że z końcówek mocy Kinki Studio można wydobyć jeszcze nieco więcej rozdzielczości, poprawić różnicowania i przejrzystość. Koszty wzrosną już w takim przypadku znacząco, ale warto wiedzieć, że EX-B7 ma jeszcze większy potencjał niż to, co usłyszycie razem z EX-P7. Czy więc warto kupić ten zestaw? Na to pytanie, biorąc pod uwagę konieczność zakupu „w ciemno”, każdy chętny musi sobie odpowiedzieć sam. Ze swojej strony mogę tylko podpowiedzieć, że może być trudno znaleźć w pobliskim sklepie jakikolwiek inny zestaw oferujący podobnie wysoką klasę brzmienia nie tylko za podobne, ale i nawet większe pieniądze. Osoby, którym wystarczy wzmacniacz zintegrowany mogą wydać jeszcze mniej kupując model EX-M1 lub jego nowszą odmianę, EX-M1+. Jeśli jednak tym, czego szukacie jest purystyczny zestaw dzielony o dużej mocy, to propozycja Kinki Studio należy na tym pułapie cenowym należy do najciekawszych jakie znam. ■ Dane techniczne (wg producenta) | EX-P7 |
- Odtwarzacz multiformatowy (BR, CD, SACD, DVD-A) Oppo BDP-83SE z lampową modyfikacją, w tym nowym stopniem analogowym i oddzielnym, lampowym zasilaniem, modyfikowany przez Dana Wrighta - Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio Symphony II z upgradem w postaci transformatorów wyjściowych z modelu Diavolo, wykonanym przez Toma Willisa - Końcówka mocy Modwright KWA100SE - Przedwzmacniacz lampowy Modwright LS100 - Przetwornik cyfrowo analogowy: TeddyDAC, oraz Hegel HD11 - Konwerter USB: Berkeley Audio Design Alpha USB, Lampizator |
- Gramofon: TransFi Salvation z ramieniem TransFi T3PRO Tomahawk i wkładkami AT33PTG (MC), Koetsu Black Gold Line (MC), Goldring 2100 (MM) - Przedwzmacniacz gramofonowy: ESELabs Nibiru MC, iPhono MM/MC - Kolumny: Bastanis Matterhorn - Wzmacniacz słuchawkowy: Schiit Lyr - Słuchawki: Audeze LCD3 - Interkonekty - LessLoss Anchorwave; Gabriel Gold Extreme mk2, Antipodes Komako - Przewód głośnikowy - LessLoss Anchorwave - Przewody zasilające - LessLoss DFPC Signature; Gigawatt LC-3 |
- Kable cyfrowe: kabel USB AudioQuest Carbon, kable koaksjalne i BNC Audiomica Flint Consequence - Zasilanie: listwy pasywne: Gigawatt PF-2 MK2 i Furutech TP-609e; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R) - Stolik: Rogoż Audio 4SB2N - Akcesoria antywibracyjne: platforma ROGOZ-AUDIO SMO40; platforma ROGOZ-AUDIO CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity