Przedwzmacniacz liniowy + wzmacniacz mocy Boulder
Producent: BOULDER AMPLIFIERS |
iałem już okazję pisać dla Państwa recenzję wzmacniacza zintegrowanego 865 firmy Boulder z „budżetowej” serii tej marki (HF | No. 165). Jak się wówczas okazało otwierający ofertę amerykańskiej marki wzmacniacz pozostawił w tyle topowe osiągnięcie wielu innych firm, a ja zakończyłem swój tekst stwierdzeniem, że aż strach się bać na myśl o tym, co potrafią przedstawiciele wyższych serii. Przyszedł czas, by zmierzyć się z tym wyzwaniem – w końcu, używając cytatu (ciekawe, kto wie z czego?): Nie wolno się bać, strach zabija duszę. (OK., zabłysnę :) - To fragment, którego uczyłem się na pamięć, jeszcze z pierwszego, pochodzącego z 1985 roku, wydania Diuny Franka Herberta, bo o niej mowa, w przekładzie Marka Marszała – przyp. WP) Rzucając więc wyzwanie swojemu strachowi tym razem wziąłem się za przedstawicieli serii o oczko wyższej – nawet ze strachem trzeba walczyć stopniowo, więc branie się od razu za serię „3000” byłoby nierozsądne. Tu słowa uznania należą się ekipie warszawskiej firmy Soundclub, polskiego dystrybutora marki Boulder, która by wesprzeć mnie w procesie walki z własnymi słabościami, podjęła się przywiezienia do mnie, ważącej ponad 60 kg (netto, bo brutto to już ponad 90 kg), stereofonicznej końcówki mocy 1160 i na szczęście nieco lżejszego przedwzmacniacza liniowego 1110. Problem z urządzeniami Bouldera, wynikający z bezkompromisowego podejścia ich twórców, polega na tym, że są w pełni zbalansowane i posiadają wejścia i wyjścia wyłącznie w standardzie XLR (inaczej zwanymi „Cannon”, od nazwy amerykańskiej firmy Cannon Electric, która je opracowała w obecnej postaci w 1955 roku). To znaczy „problem” o tyle, że moje źródła sygnału zbalansowane nie są i wyjść XLR nie posiadają. Można oczywiście stosować przejściówki, ale one zawsze mają negatywny wpływ na brzmienie. By rozwiązać mój problem dystrybutor do zestawu dorzucił więc dobrze mi już znany i jednocześnie najlepszy jakiego do tej pory dane mi było posłuchać, przedwzmacniacz gramofonowy Phono 1 firmy Tenor Audio (kolejne prawie 27 kg). Ponieważ to urządzenie absolutnie genialne, jedno z najlepszych znanych mi źródeł, więc nie zamierzałem oponować. Sygnał z rowków czarnych płyt w czasie testu odczytywany był przez mój gramofon J.Sikora Standard Max, uzbrojony w ramię Schroeder CB z wkładką AirTight PC-3. Zanim o powiemy coś brzmieniu, przyjrzyjmy się obu urządzeniom, bo jest co podziwiać. Produktów Bouldera nie sposób pomylić z żadnymi innymi, a to za sprawą paneli frontowych, które mi co prawda kojarzą się ze spotkaniem z pazurami niezbyt przyjaznej pumy, ale w rzeczywistości ozdobione są topograficzną mapą góry Flagstaff zlokalizowanej niedaleko Boulder w Kolorado. Pomysł oryginalny i dodatkowo jeszcze wiążący markę z miejscem, w którym zlokalizowana jest jej siedziba. | Przedwzmacniacz 1110 Ściankę frontową przedwzmacniacza 1110 zdobi pojedyncze, delikatnie jedynie wystające pokrętło regulacji głośności, osiem przycisków i... no właśnie – według materiałów producenta - kolorowy wyświetlacz LCD, acz gdybym do owych materiałów nie zajrzał napisałbym, że monochromatyczny, jako że na czarnym (mniej więcej) tle wyświetlane są białe znaki. Nie żeby miało to jakieś szczególne znaczenie, tym bardziej, że muszę go tak czy owak pochwalić. Mimo że wcale nie jest aż taki duży, to bez problemu nawet z około trzech metrów byłem w stanie odczytać na nim niemal wszystkie informacje. Zarówno okrągłe metalowe przyciski, jak i pokrętło, mają lustrzane powierzchnie, co wyraźnie wyróżnia je na matowej powierzchni. Obsługa | Przyciski w podstawowym trybie działania przedwzmacniacza służą do wyboru jednego z pięciu zbalansowanych wejść, włączania i wyłączania urządzenia, jeden obsługuje funkcję „mute” (fabryczne ustawienie to zmniejszenie głośności o 20 dB, ale można zmienić tę wartość), a ostatni pozwala wejść w rozbudowane opcje. Powyżej każdego przycisku wyświetlana jest, przypisana mu w danym momencie, funkcja, jako że obok wspomnianych podstawowych, te same przyciski mogą obsługiwać również inne funkcje. Wróćmy na moment jeszcze do pokrętła, zwłaszcza że producent zamieszcza nawet stosowne ostrzeżenie w instrukcji. Otóż kręci się ono po pierwsze bardzo łatwo, po drugie nie ma żadnego ogranicznika, końca skali, łatwo jest więc przesadzić z głośnością (choć bieżąca wartość jest zawsze wyświetlana), co może się źle skończyć dla uszu i/lub kolumn. Trzeba więc zapanować nad odruchem, by zakręcić tak gładko kręcącą się gałką. W praktyce większość osób będzie zapewne używała pilota i tak też będzie bezpieczniej. Sterowanie | Jedną z ciągle jeszcze dość rzadko spotykanych (w kategorii: przedwzmacniacz liniowy) opcji jest możliwość podłączenia tego przedwzmacniacza do domowej sieci (a co za tym idzie - internetu). Jeśli z niej skorzystamy to da nam to możliwość dostępu do ustawień urządzenia poprzez stronę w przeglądarce internetowej. Połączenie do sieci ethernetowej to także możliwość aktualizacji oprogramowania urządzenia (jeśli takowe jest dostępne), plus możliwość współpracy z systemem inteligentnego domu. Funkcje | W menu urządzenia można regulować m.in. takie elementy jak balans między kanałami, jasność wyświetlacza, można zmieniać polaryzację (fazę), można skorzystać dla każdego wejścia osobno z funkcji „trim”, która pozwala wyrównać poziom wejściowy sygnału między różnymi źródłami, albo wybrać dla jednego z nich tryb kina domowego, w którym pomijane są: regulacja głośności i balansu, a nietłumiony sygnał trafia do wyjścia Auxilary, z którego można wysłać go dalej do systemu kina domowego, albo do urządzenia nagrywającego. Oprogramowanie modelu 1110 pozwala nawet dopasować do swoich potrzeb w pełni analogową regulację głośności. Fabrycznie ustawiona jest ona do operowania w zakresie 100 dB w krokach co 0,5 dB (skala od -100 do 0). Użytkownik może jednakże zmienić to ustawienie i np. wyświetlać skalę w postaci od 0 do 100 dB. Można zaprogramować poziom głośności, z którym urządzenie będzie się włączać, tudzież ograniczyć maksymalną głośność, albo zmienić kroki regulacji na 1 dB. To tylko część szerokich możliwości dopasowania tego przedwzmacniacza do konkretnych potrzeb – dość powiedzieć, że instrukcja liczy sobie... 83 strony. Wejścia/wyjścia | Jeszcze tylko dodam, że oprócz pięciu zbalansowanych wejść 1110 wyposażony jest w trzy, oczywiście zbalansowane, wyjścia – dwa „normalne” oraz Auxilary, gdzie podawany jest nietłumiony sygnał z wejść ustawionych w trybie kina domowego. Do tego dochodzą dwa porty LAN, gniazdo zasilające i główny włącznik, port USB (serwisowy) oraz wyzwalacze (triggery) do komunikacji między urządzeniami Bouldera. Obudowa jest niezwykle sztywna, solidna, perfekcyjnie wykonana i wykończona, a i metalowy, poręczny pilot robi bardzo dobre wrażenie. | Wzmacniacz mocy 1160 Stereofoniczna końcówka mocy 1160 to, za przeproszeniem, kawał kloca. Ponad 60 kg wagi mówi samo za siebie. Fantastycznie wykonana i wykończona, charakterystyczna obudowa z tą samą mapą topologiczną góry Flagstaff na froncie oraz absolutnie perfekcyjnie wykonanymi i po prostu ładnymi radiatorami na bokach, robi duże wrażenie. To połączenie prostoty i elegancji, uzupełnione elementami, za sprawą których nie sposób wziąć Bouldera za produkt innej marki. Obsługa | Na froncie znajduje się jedynie pojedynczy przycisk, jedna dioda i logo firmy z towarzyszącą mu nazwą modelu. Tył urządzenia także wyróżnia je pośród konkurentów przede wszystkim za sprawą nietypowego w zastosowaniach audio, dużego, 32-amperowego gniazda zasilającego. Na dobrą sprawę wyklucza ono korzystanie z innego, niż dostarczony w zestawie, kabla zasilającego. Powoduje też, że na urządzenie, które samo ma około 51 cm głębokości, potrzeba jest przestrzeń o niemal 25 cm większa. Wejścia/wyjścia | Kolejne dwa elementy, wynikające z bezkompromisowego podejścia inżynierów Bouldera, to zastosowanie wyłącznie zbalansowanego wejścia XLR (istnieje możliwość podłączenie niezbalansowanego przedwzmacniacza za pomocą odpowiednio przygotowanego kabla, ale producent rekomenduje używanie w pełni zbalansowanego toru) oraz gniazda głośnikowe z dużymi, wygodnymi w obsłudze motylkami akceptujące wyłącznie widełki (ewentualnie gołe kable). To ostanie rozwiązanie amerykańska firma tłumaczy faktem, iż banany z czasem zapewniają coraz gorszą jakość/powierzchnię styku, co degraduje dźwięk, a w przypadku widełek tego problemu nie ma. Ciekawostką są porty LAN, które umożliwiają sterowanie urządzeniem przez domową sieć. Obok umieszczono jeszcze wejście triggera. Na tylnym panelu zlokalizowano główny włącznik urządzenia, który zgodnie z zaleceniami powinien pozostawać na co dzień w pozycji „ON”. Wzmacniacz dysponuje ciągłą mocą 300 W na kanał (dla 8, 4 i 2 Ω), acz w szczycie dla 4 Ω moc tę potrafi podwoić (600 W) i zrobić to kolejny raz dla 2 Ω (1200 W). Słowem można w ciemno założyć, że swobodnie napędzi dowolne kolumny. Nagrania użyte w teście (wybór):
Jedną z większych przyjemności wiążących się z byciem recenzentem są spotkania takie jak to, z zestawem Bouldera. |
Tej klasy urządzenia do mojego systemu trafiają rzadko, co tylko podkreśla ich wyjątkowość, a po ich włączeniu właściwie nie wiem, co mam o nich napisać. Tak było już wcześniej z pochodzącą z „budżetowej” serii integrą 865 Bouldera, z produktami Kondo, Audio Tekne, czy Tenor Audio i kilkoma innymi, tak też było i teraz. Gdy zacząłem słuchać muzyki to słuchałem i słuchałem robiąc jak najkrótsze przerwy jedynie na zmiany płyt, tudzież bardziej przyziemne, ale niezbędne do życia czynności, a (umowna) kartka na notatki pozostawała ciągle pusta. To jest granie z innego, niebotycznego poziomu, więc z jednej strony muzyka brzmi tak doskonale, że szkoda po prostu czasu na ocenę brzmienia, a z drugiej trudno było wskazać jakieś słabości tego grania. Balans tonalny | Ot, weźmy choćby jeden z aspektów brzmienia, który zwykle można ocenić niemal natychmiast. Mianowicie zwykle maksimum kilka minut słuchania wystarcza, by stwierdzić, czy prezentacja należy do gatunku ciepłych (nie chodzi o stopniowanie, ale o sam fakt), czy też jest neutralna, ewentualnie chłodna. I właśnie przy tym, przecież podstawowym pytaniu, gdy już zmusiłem się do próby oceny brzmienia, utknąłem na dłuższy czas. Z jednej strony dźwięk był bowiem niebywale wręcz gładki, naturalny i płynny, co zwykle kojarzy się w urządzeniami grającymi „ciepło”. Ale z drugiej nie potrafiłem wskazać żadnych śladów owego „ocieplenia”, co sugerowało, że to jednak wyjątkowo neutralnie brzmiący zestaw. Niezależnie od nagrań, czy nawet gatunku muzycznego, brzmienie było po prostu takie, jakie być powinno, to jest prawdziwe: naturalne, szybkie, dynamiczne, klarowne, spójne. Ale przecież i wyjątkowo neutralne – wszystko w prezentacji kręciło się wokół średnicy, bo tak skonstruowana jest muzyka i nasza jej percepcja, ale wcale nie za sprawą sztucznego jej podkreślania, a jedynie oddania jej natury i ważności. Jednocześnie także oba skraje pasma, bez wyskakiwania przed szereg, zachwycały mnie raz po raz. A to genialnie zwartym, sprężystym, ale potrafiącym zagrzmieć potężnie, gdy tego wymagało nagranie, basem, a to krystalicznie czystą, precyzyjną, rozdzielczą, otwartą, dźwięczną, a przy tym gładką górą. I tak to jest z wieloma urządzeniami z najwyższej półki – brzmią absolutnie naturalnie mimo braku choćby grama ciepełka dodanego od siebie. Niczym akustyczna muzyka grana na żywo, brzmią jednocześnie neutralnie i naturalnie. Choć oczywiście są i takie, jak wspomniane produkty Kondo, AirTighta, czy Audio Tekne, które są ciepłe, a mimo tego nie ma wątpliwości, że należą do absolutnego topu. No dobrze – zostawmy to. Zestawu Bouldera trzeba po prostu posłuchać samemu, by w pełni pojąć o czym mówię, acz ostrzegam, że może to spowodować przedefiniowanie tego jak rozumiecie pojęcia „naturalne” i „neutralne” brzmienie. Zanim dałem sobie spokój z powyższymi rozważaniami skonstatowałem jeszcze jedną rzecz. Większość topowych urządzeń gra raczej ciemnym dźwiękiem, który wynika z wysycenia i gęstości, z przeogromnej ilości informacji. Bouldery natomiast pokazują, że można dostarczyć prezentację z najwyższej półki za pomocą dźwięku o neutralnym balansie tonalnym, który nie jest aż tak gęsty, tak dociążony. Nie jest w związku z tym ciemny (balans przesunięty nieco w dół), nie jest też absolutnie jasny (przesunięty w górę), ale po prostu neutralny i brzmi to równie przekonująco i prawdziwie. I choć, powiedzmy to, Kondo, czy AudioTekne bardziej nasycały reprodukowaną muzykę, instrumenty miały z nimi większą masę, były bardziej namacalne, to genialną czystość, transparentność i precyzję oferowane przez Bouldery nawet ja, fan lampy, bezwzględnie doceniałem i przyjmowałem po prostu jako inną, ale równie doskonałą interpretację znanych mi nagrań. Dynamika | Jednym z ważniejszych atutów tego duetu urządzeń (acz zasługa leży przede wszystkim po stronie wzmacniacza) jest nieskrępowana dynamika, rozmach i swoboda grania. Żadnego znaczenia nie ma rodzaj muzyki, ani nawet poziom głośności, acz naturalnym jest, że większe wrażenie te aspekty brzmienia robią w muzyce rockowej, czy symfonicznej. Co prawda przy tej pierwszej, która zwykle nie jest doskonale nagrana, zestaw Bouldera wyraźnie wytyka to palcami. Tyle że jednocześnie jest to grane z taką energią, dynamiką, a jednocześnie i absolutną (znowu „ultimate”) kontrolą, że człowiek skupia się właśnie na nich, przyjmując niedoskonałości techniczne nagrania jako zło konieczne, o którego istnienie można właściwie pominąć (poza absolutnie najgorszymi nagraniami). Z kolei klasyka, zwykle nagrana zdecydowanie lepiej, zachwyca rozmachem połączonym z precyzją i przeogromną ilością informacji i drobniutkich smaczków. Z Boulderami docenienie geniuszu kompozytora, dyrygenta i muzyków przychodzi po prostu łatwiej, bo wszystko pokazane jest w obłędnie wyrazisty, usystematyzowany sposób. Niedawno na podobnym systemie w siedzibie Soundclubu (z kolumnami Martena) w ramach kolejnego spotkania Audiokonesera, pan Tomasz Radziwonowicz, skrzypek, kompozytor, dyrygent, szef orkiestry Sinfonia VIVA, prezentował trzy nagrania Requiem Mozarta. Pięknie przy tym opowiadał o różnicach w interpretacjach, a słuchacze na tym systemie usłyszeli je w jasny, klarowny sposób. To, czy się z panem Tomaszem zgadzali w ich ocenie, to już inna sprawa, ale Bouldery każdą ze wskazanych różnic, każdy opisany detal sposobu ustawienia orkiestry, czy wykonania podane mieli jak na tacy. Tak samo czułem się słuchając i tego utworu, i wielu innych we własnym pokoju. Nie należę do osób, które słuchają muzyki głośno – zwykle operuję na bardzo rozsądnych poziomach głośności. Z zestawem Bouldera trudno się jednakże powstrzymać przed dodawaniem kolejnych decybeli, bo nawet głośne granie w najmniejszym nawet stopniu nie męczy. Nic się nie rozjeżdża, nie ma utraty kontroli, kompresji – wszystko brzmi równie doskonale niezależnie od tego, jak daleko w górę skali zajedziemy. Tyle że głośniej. Jednocześnie muzyki klasycznej, w tym moich ulubionych oper, często słuchałem wieczorami, ponieważ nawet w trakcie bardzo cichych odsłuchów brzmiały one znakomicie zachwycając bogactwem informacji, barwą i dynamiką. Siłą rzeczy w mniejszym stopniu w tą w skali makro – to rzecz nie do przeskoczenia niezależnie od klasy sprzętu - ale za to moja uwaga koncentrowała się na tej „trudniejszej” do odtworzenia, mikrodynamice, która jest równie mocną stroną Boulderów. Czystość | aspekty brzmienia, w których testowany zestaw króluje w porównaniu do większości znanych mi urządzeń, to czystość i transparentność brzmienia. W recenzjach nierzadko piszę o „wysokiej czystości”, czy „transparentności” dźwięku, więc w przypadku Boulderów trudno mi nawet dokonać odpowiedniego stopniowania tych cech. Na usta cisnęło mi się angielskie określenie „ultimate”, które można przetłumaczyć jako „ostateczne”, czy „najlepsze możliwe”, tyle że przecież amerykańska firma ma w swojej ofercie jeszcze dwie wyższe serie, więc co mógłbym ewentualnie kiedyś napisać o nich jeśli już teraz wykorzystam to określenie? Nie wiem. Może nie powinienem się tym póki co przejmować. Ważne jest natomiast, żebyście państwo wyciągnęli właściwe wnioski z moich zachwytów. Znam kilka urządzeń, które grają niezwykle czystym i przejrzystym dźwiękiem, w przypadku których oznacza to kliniczne podejście do odtwarzania dźwięku, pozbawienie go „ciała”, wypełnienia, masy. Tu absolutnie nic takiego nie ma miejsca! Owa czystość i przejrzystość to możliwość przyjrzenia się każdemu, nawet najdrobniejszemu elementowi dźwięku, to otwarte zaproszenie to studiowania najgłębszych, na co dzień ukrytych warstw muzyki, do których z większością urządzeń audio nie mamy dostępu, o których istnieniu może nawet nie wiemy, dopóki nie usłyszymy ich przy odtwarzaniu na topowym systemie. Takim jak ten, składający się z Boulderów 1110 i 1160, uzupełnionych o Phono 1 Tenor Audio. Podsumowanie Dzielony wzmacniacz amerykańskiego Bouldera, składający się z przedwzmacniacza liniowego 1110 i końcówki mocy 1160, należy do najlepszych, jakich miałem okazję u siebie słuchać. To high-end pełną gębą, że tak to ujmę (choć idąc tropem nadmiernie, moim zdaniem, rozbudowanego dziś słownictwa powinienem napisać: ultra-high-end). Inny niż to, co proponują lampowi giganci, tacy jak Kondo czy Audio Tekne. Nie jest to bowiem tak ciemne, tak gęste i nasycone, tak obłędnie namacalne granie, jak z topowych konstrukcji lampowych. Podobna na tym niebotycznym poziomie, niezależnie od technologii, jest wybitna rozdzielczość, czystość, spójność, płynność, otwartość, przestrzenność i gładkość brzmienia. Za to w takich aspektach jak energia, rozmach, swoboda, potęga, szybkość i precyzja grania, czy precyzja lokalizacji to właśnie Bouldery są lepsze od lampowych konkurentów. Słuchając tego zestawu podskórnie czuje się drzemiącą w nim moc. Ma się absolutną pewność, że zagra swobodnie każdą, nawet najgęstszą, najbardziej złożoną muzykę. Że bez wysiłku opanuje każdą parę kolumn wymuszając na nich precyzję, timing i definicję dźwięku, które będą imponować i zachwycać. Brzmienie instrumentów będzie pełne, barwne, ale prawdziwe, bez grama „tłuszczyku”, czy „ciepełka”, bez interpretowania jak mają brzmieć. To, co usłyszymy z głośników będzie ową prawdą o każdym nagraniu, której wiele osób szuka, o ile tylko do przedwzmacniacza trafi sygnał odpowiedniej klasy, a na końcu systemu dźwięk odtworzą kolumny odpowiedniej klasy. Ja, fan lampy, czułem przemożną chęć zabarykadowania drzwi, by ekipa Soundclubu nie mogła odebrać (mi) Boulderów. Oparłem się pokusie, sprzęt wrócił do dystrybutora, ale na mojej krótkiej liście marzeń z urządzeniami audio przedwzmacniacz 1110 i wzmacniacz mocy 1160 zajęły poczesne miejsca. Dane techniczne (wg producenta) | 1110 Dystrybucja w Polsce ul. Skrzetuskiego 42 02-726 Warszawa | POLSKA soundclub.pl |
- Odtwarzacz multiformatowy (BR, CD, SACD, DVD-A) Oppo BDP-83SE z lampową modyfikacją, w tym nowym stopniem analogowym i oddzielnym, lampowym zasilaniem, modyfikowany przez Dana Wrighta - Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio Symphony II z upgradem w postaci transformatorów wyjściowych z modelu Diavolo, wykonanym przez Toma Willisa - Końcówka mocy Modwright KWA100SE - Przedwzmacniacz lampowy Modwright LS100 - Przetwornik cyfrowo analogowy: TeddyDAC, oraz Hegel HD11 - Konwerter USB: Berkeley Audio Design Alpha USB, Lampizator |
- Gramofon: TransFi Salvation z ramieniem TransFi T3PRO Tomahawk i wkładkami AT33PTG (MC), Koetsu Black Gold Line (MC), Goldring 2100 (MM) - Przedwzmacniacz gramofonowy: ESELabs Nibiru MC, iPhono MM/MC - Kolumny: Bastanis Matterhorn - Wzmacniacz słuchawkowy: Schiit Lyr - Słuchawki: Audeze LCD3 - Interkonekty - LessLoss Anchorwave; Gabriel Gold Extreme mk2, Antipodes Komako - Przewód głośnikowy - LessLoss Anchorwave - Przewody zasilające - LessLoss DFPC Signature; Gigawatt LC-3 |
- Kable cyfrowe: kabel USB AudioQuest Carbon, kable koaksjalne i BNC Audiomica Flint Consequence - Zasilanie: listwy pasywne: Gigawatt PF-2 MK2 i Furutech TP-609e; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R) - Stolik: Rogoż Audio 4SB2N - Akcesoria antywibracyjne: platforma ROGOZ-AUDIO SMO40; platforma ROGOZ-AUDIO CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity