FELIETON
WIZYTA W DOMU
|
alony sprzedające sprzęt audio, zarówno high-endowy, jak i ten w bardziej przystępnych cenach, powinny być, przynajmniej, tak to sobie wyobrażam, mekką lokalnych miłośników dźwięku wysokiej jakości, bezpieczną przystanią, eskapistycznym punktem dającym schronienie. W końcu biedne uszy (i oczy - sprzęt audio stanowi też osobną gałąź sztuki użytkowej) audiofilów codziennie wystawiane są na naprawdę ciężką próbę hałasu oraz, co chyba jest jeszcze gorsze, źle brzmiącego sprzętu, z których najgorzej jawi się tanie radio wstawione przez zadowolonego z siebie szefa do pokoju pracowników, by ci pracowali wydajniej i lepiej. Nie trzeba więcej mówić, by wyobrazić sobie codzienność człowieka obdarzonego „odrobinę” lepiej wytrenowanym słuchem niż statystyczny mieszkaniec kraju nad Wisłą. Taki ktoś, naprawdę tak uważam, MUSI znaleźć sobie swoje miejsce na ziemi, w którym będzie odpoczywał i, równie ważne, nabywał kolejne elementy swojego wymarzonego systemu (by móc wypoczywać także w domu). Takim miejscem chce być dla swoich klientów (obecnych i tych przyszłych, potencjalnych) krakowski salon Nautilus mieszczący się przy ulicy Malborskiej 24. Ostatnimi czasy miałem okazję parokrotnie odwiedzić to miejsce – miałem bowiem za zadanie zapoznać się dokładnie z tą firmą (historią, jej pracownikami, wyglądem oraz dźwiękiem, który w salonie oferuje), by potem maksymalnie dobrze oddać zastaną przeze mnie rzeczywistość. Po tych wizytach (i wielu godzinach spędzonych „w terenie”) oraz kilkunastu dniach, które sobie dałem na „przetrawienie” tego wszystkiego, udało mi się w końcu wymyślić co mam napisać i, co jest równie ważne, jak. Założyłem więc, że rozłożę Nautilusa na czynniki pierwsze (szef, pracownicy, salon i jego estetyka, w końcu zaś: sprzęt), a całość wesprę wywiadami oraz dwiema niezwykle ciekawymi opowieściami – pracownika oraz wieloletniego klienta salonu. Ale najpierw… Mam to szczęście, że (początkowo „siłą rzeczy”, potem z własnej, nieprzymuszonej woli) od pierwszych miesięcy mojego życia „obracam się” w środowisku audiofliskim. Oznacza to, że wiele firm, ludzi, salonów i marek mogłem spokojnie poznawać. Od małego (ok. 9 lat) znałem np. szefa Nautilusa, pana Roberta Szklarza. To daje już ponad 11 lat znajomości. Nieźle, prawda? Napatrzyłem się więc sporo i na samego Nautilusa, jak i na kapitana tego statku (nawiązanie książkowe nieprzypadkowe). Zaskoczę jednak tych, którzy spodziewali się łatwej, pięknej opowieści o tej znajomości i moich pierwszych wizytach w Nautilusie. Tak się bowiem składa, że pana Roberta Szklarza wtedy nie polubiłem… SZEF Kiedy po raz pierwszy go spotkałem, a było to w okolicach roku 2003, nie za bardzo mi się „spodobał”. To zrozumiałe – byłem wtedy dzieckiem, on zaś już człowiekiem z sukcesami, przepaść między nami była więc ogromna. Tak się złożyło, że przez następne lata nie miałem nigdy okazji porozmawiać z nim dłużej. Widywaliśmy się, to prawda, ale zdarzało się to sporadycznie, na dodatek pan Robert nie za bardzo mnie poznawał. Miałem więc okazję przedstawiać mu się „po raz pierwszy” naprawdę wiele razy, co było tyle zabawne, co irytujące. Jak się, ostatecznie, okazało przez te wszystkie lata byłem w błędzie, myliłem się. Robert Szklarz to postać niezwykle miła, ciepła – można by rzec. W swoim obyciu nie jest „chamsko” nachalny, chociaż zawsze stara się nam maksymalnie pomóc; dodatkowo jest to osoba będąca kopalnią ciekawych anegdot. Dobrym przykładem takiej historyjki (oraz tego jak sprawnym człowiekiem w swoim fachu jest p. Robert) jest ta, gdy szef Nautilusa lecąc kiedyś samolotem zaczepił współpasażera, człowieka siedzącego obok niego. Pozornie sytuacja jak wiele innych – dwóch przypadkowych ludzi lecących w to samo miejsce tym samym samolotem zaczęło ze sobą rozmawiać. Jak się później okazało rozmówca pana Roberta stał się wieloletnim, wiernym klientem salonu, który raz na jakiś czas przyprowadza do niego swoich kolegów, by przy dobrym winie i muzyce spędzić miło czas w dobrym towarzystwie i w otoczeniu sprzętu audio. Powtarzam: do tego wystarczyła zaledwie jedna rozmowa. Na dodatek, co zaskoczyło mnie chyba najbardziej, szef Nautilusa ma dużą wiedzę na temat sprzętu. Nie jest to człowiek, który siedzi na złotym tronie w swojej firmie i „biczuje” swoich pracowników, sam nie mając pojęcia o tematyce audio. Ewidentnie cieszy go zajmowanie się właśnie tą branżą. Podczas naszej rozmowy zupełnie przez przypadek miałem okazję zobaczyć go (i usłyszeć) w akcji, widząc, że facet ten doskonale wie co mówi. Najlepszym przykładem na to była sytuacja, która zdarzyła się, gdy z salonu wychodziłem. P. Robert mnie pożegnał, po czym przyszedł do klienta pomóc mu w zakupie. Pięć minut później sam byłem gotowy kupić to, co p. Robert mu oferował, wiedząc, że ma rację i że polecany przez niego sprzęt jest naprawdę dobry. Moje szczęście, że nie miałem przy sobie pieniędzy. ROBERT SZKLARZ Bartosz Pacuła: Dlaczego branża audio? Kolejnym krokiem, który wykonałem w tym kierunku była zamiana sprzętu – z wspomnianej wieży Unitry na topowy wtedy sprzęt Technicsa. Kupiłem go, warto dodać, za swoje pieniądze. Kosztowało mnie to wszystko niemało wysiłku, ale było warto. Handlowałem wtedy owocami, gdzie po raz pierwszy zobaczyłem u siebie takie zdolności w dziedzinie handlu. Potrafiłem w jeden dzień zmonopolizować handel np. śliwkami, a po miesiącu pracy przynieść do domu więcej pieniędzy niż mój tata. Dzięki temu upgrade sprzętu był możliwy – i zapewniam, że było warto. Potem zacząłem wprowadzać na polski rynek sprzęt jednego z czołowych japońskich producentów elektroniki konsumenckiej. Wszystko działo się wtedy dość „chałupniczo”. Nie miałem oczywiście wtedy osobnego miejsca na sprzedaż sprzętu, ale i tak udało mi się rozkręcić handel nim. Co ważne – starałem się unikać stania w miejscu i non-stop poszerzałem swoją wiedzę. Chodziłem do jedynego wtedy sklepu ze sprzętem audio w Krakowie, który mieścił się przy ul. Św. Anny, gdzie testowałem kolejne urządzenia tego producenta. Już wtedy darzyłem gigantycznym szacunkiem urządzenia produkcji japońskiej. Następne kroki wykonywałem już szybko: najpierw założyłem mały sklepik przy ul. Pleszewskiej, który swoją formą przypominał raczej warzywniak. Działałem tam rok, a potem przeniosłem się na ul. Kalwaryjską. Był to świetny ruch, okres bardzo intensywnego rozwoju marki oraz mojej wiedzy. Od 2002 roku, czyli od 12 lat, siedziba Nautilusa mieści się przy ul. Malborskiej. Chociaż jednak osiedliśmy, jak się zdaje, na bardzo długo, to również ten budynek cały czas jest zmieniany – wzbogacany o kolejne pomieszczenia na sprzęt i duży parking dla naszych klientów. Dlaczego akurat „Nautilus”? Co zadecydowało o takim a nie innym doborze marek? Jak klienci reagują na to wszystko podczas swojej pierwszej wizyty w salonie? Kilka słów na koniec? PRACOWNICY Pozostając przy okrętowych klimatach – nawet najlepszy kapitan nic nie zdziała, jeżeli nie będzie dysponował sprawną, dobrze zgraną i znającą się na rzeczy kadrą pracowniczą. Nie byłby po prostu w stanie zrobić wszystkich rzeczy sam i szybko poszedłby na dno. Jak dowiedziałem się od ludzi pracujących w salonie, Nautilus współpracuje łącznie z ok. 20 ludźmi, z których każdy jest specjalistą w innej dziedzinie. Zostało to pomyślane tak, by każdy mógł się uzupełniać ze swoimi kolegami i by nie było między nimi żadnej dziury, w którą mógłby wpaść zdezorientowany klient. Odwiedzając sklep przy Malborskiej miałem okazję porozmawiać z kilkoma z nich – o salonie, branży audio muzyce i życiu. Byli to ludzie bardzo mili, otwarci, a także świadomi tego co mówią i co chcą przekazać. Można by było oczywiście podejrzewać, że są oni tacy wyłącznie w kontaktach ze mną (lub ogólniej: z prasą), jednak podpatrując ich zachowanie wobec „zwykłych” gości Nautilusa mogę stwierdzić, że zachowywali się oni dokładnie tak samo. Myślę, że w tym miejscu warto by było także wyjaśnić co to znaczy, że pracownicy salonu „się uzupełniają”. Wyobraźmy sobie, że na Malborską przychodzi klient bardzo bogaty, chcący wydać parędziesiąt tysięcy złotych od ręki. Czy przyjmie go więc osoba zajmująca się bardziej budżetowymi sferami audio? Nie. Powita go człowiek obeznany w najnowszych high-endowych trendach, biegle poruszający się po tej tematyce i mogący zaproponować odpowiednie rzeczy. A czy ten człowiek będzie obsługiwał kogoś, kto do wydania na wzmacniacz ma nie 20 000, ale np. 2 000 zł? Mógłby – to prawda, ale znacznie lepiej w tej roli sprawdzi się jego kolega, który, z tego co zdążyłem się zorientować, ma naprawdę dużą wiedzę na temat produktów sfery budżetowego hi-fi. Niedawno na portalu Interia.pl ukazał się reportaż dwóch dziennikarzy, którzy mieli okazję odwiedzić salon przy Malborskiej i posłuchać specjalnie dobranego pod tę okazję systemu (czytaj TUTAJ:) Jest to dość duża sprawa, wszak mówimy tutaj o zaprezentowaniu bardzo drogiego high-endu czytelnikom Interii, których ta ma przecież bardzo wiele – ich liczby idą nawet w miliony. |
Nie mogłem więc nie skorzystać z okazji i zapytałem PR-owca Nautilusa o to jak, do tego spotkania doszło i jakie implikacje z całej tej sytuacji wyniknęły. Mówi Radosław Pasternak „O tym tekście tak naprawdę zdecydował przypadek. Ktoś z działu lifestyle'owego Interii szukał ciekawego tematu na artykuł i miał znajomą, która znała kogoś od nas. Więc przekazała kontakt, a my od razu podjęliśmy decyzję, że to doskonała okazja na wyjście do szerszej publiczności z naszą nietypową działalnością, która jest dla nas chlebem powszednim. To było dość zabawne, bo dwóch młodych dziennikarzy przyszło do nas z nastawieniem na sensację i obalanie mitów, a po spędzeniu u nas prawie całego dnia na wstępnym zapoznaniu z ludźmi i sprzętem wyszli pozytywnie zszokowani tym, co usłyszeli. Tak więc teza, że ludzie, którzy wydają takie pieniądze na sprzęt do słuchania muzyki, mają nie po kolei w głowie, legła w gruzach i okazało się, że chłopaki zaczynają rozumieć, o co tak naprawdę chodzi w zjawisku określanym jako "high-end". SALON Gdy przeczytałem pierwszą wersję tego tekstu nasunęła mi się myśl, że z jakiegoś powodu byłem wobec Nautilusa podejrzliwy. Nie dość, że za młodu nie bardzo przypadł mi do gustu jego szef, to jeszcze nie patrzyłem zbyt przychylnym okiem na budynek, w którym mieści się jego firma. Jest to de facto dwupiętrowy, naprawdę duży (metrażowo i kubaturowo) dom, który został przystosowany do pełnienia roli salonu audio. Nie podobał mi się z zewnątrz i chyba nie zachęciłby mnie do zajrzenia do środka, ponieważ nie wygląda on na pierwszy rzut oka jak typowy salon hi-fi/high-end. Byłby to jednak błąd, bo straciłbym naprawdę bardzo wiele. Nautilus bowiem wnętrze ma piękne. To, co pierwsze rzuca się w oczy, to niebywała, nieprawdopodobna i potężna (tutaj można wpisać dowolny przymiotnik określający ogrom) ilość sprzętu, który w salonie się znajduje. I nie mówimy tutaj o niedrogich amplitunerach AV, ale o sprzęcie starannie wyselekcjonowanym, dopieszczonym i zadbanym. Odwiedzając stronę internetową Nautilusa można zauważyć, iż ten w ofercie ma szeroką gamę urządzeń – zarówno tych ultradrogich, jak i kosztujących mniejsze pieniądze. Człowiek nie wyobraża sobie jednak, ile miejsca to wszystko potrafi zająć! Półki uginają się od różnego rodzaju wyposażenia, a jedna topowa marka goni drugą. Najdrozsze kolumny Dynaudio stojące obok przepięknych referencyjnych podłogówek Chario? Proszę bardzo. Najlepszy przedwzmacniacz Ayon Audio (Spheris III) znajdujący się naprzeciwko znakomitego setu wzmacniającego od Accuphase’a? Czemu nie. Nie mówię już nawet o chyba jedynej na świecie sali dedykowanej marce Transrotor, której perłą w koronie jest potężny, kosztujący zawrotne pieniądze gramofon Artus (więcej TUTAJ). W Nautilusie można by spędzić wiele dni tylko podziwiając zgromadzony tam sprzęt, o jego słuchaniu nawet nie wspominając. Co więcej, a trzeba o tym kilka słów napisać, salon jest bardzo zadbany, czysty i urządzony z głową. Mając tyle rzeczy na miejscu (a część to naprawdę spore „klocki”) graniczy z cudem tak dobre i ergonomiczne ustawienie tego wszystkiego. Na osobną pochwałę zasługują także sale odsłuchowe – bardzo kameralne, przytulne i szalenie wygodne (te miękkie fotele!). Sale, co jest warte odnotowania, zostały przygotowane za naprawdę duże pieniądze tak, by jak najlepiej spełniać swoją rolę. Zostały one wyposażone w specjalne ustroje akustyczne, których zadaniem jest wyraźna poprawa dźwięku. Nie dziwne, że ludzie tak bardzo lubą tam przychodzić – pewnie część z nich czuje się tam bardziej komfortowo niż w domu. TOMASZ FOLTA Moja przygoda z salonem Nautilus rozpoczęła się, o ile dobrze pamiętam, w 1999 roku – miałem wtedy 20 lat. Z pierwszą wizytą nie wiążą się żadne specjalne wspomnienia, po prostu w tych czasach poważnych salonów ze sprzętem audio było w Krakowie jak na lekarstwo – do głowy przychodzą mi aż dwa, czyli Zena Studio, która pomału kończyła działalność oraz Audioholic. Tak więc samo pojawienie się takiego miejsca na mapie Krakowa, implikowało konieczność szybkiego zapoznania się z nim. Właściciel salonu okazał się bardzo sympatycznym człowiekiem, nie minęło więc sporo czasu, jak większość moich zakupów nowych „klocków” zacząłem dokonywać właśnie tam. Lokal przy ulicy Kalwaryjskiej pozostawiał bardzo wiele do życzenia pod względem powierzchni użytkowej i warunków panujących w sali odsłuchowej (ze względu na ograniczenia lokalowe, co najmniej kilkanaście par kolumn, czyli jakieś sto kilkadziesiąt membran głośnikowych znajdowało się w tym pomieszczeniu, raczej nie poprawiając jego akustyki swoją obecnością). Jednak to właśnie z tym lokalem wiąże się historia, której na pewno nie zapomnę do końca życia. Rzecz miała miejsce w pewne sobotnie popołudnie w wakacje 1999 albo 2000 roku, tego niestety nie jestem w stanie przypomnieć sobie precyzyjnie, w każdym razie spędziłem tego dnia w salonie Nautilus około sześciu godzin w oczekiwaniu na przybycie „gdzieś ze wschodu Polski” radio-odtwarzacza samochodowego marki Clarion, który kupowałem dla mojego Wujka. Droga z Przemyśla do Krakowa dzisiaj zajmuje około 3 godzin, a wtedy autostrada A-4 nawet we fragmentach nikomu się nie śniła, „kurier” jechał więc do Krakowa i jechał…….. a ja spędzałem czas na sali odsłuchowej w towarzystwie pewnego mężczyzny w wieku około 50 lat i dużych trójdrożnych kolumn Dynaudio, model bodajże Audience 80. Większość tego czasu spędziliśmy sam na sam, żadnemu z nas nigdzie specjalnie się nie spieszyło, delektowaliśmy się muzyką przeróżnych gatunków, dużo rozmawialiśmy. Jako że człowiek ten zwracał uwagę na zupełnie inne niż przeciętny audiofil aspekty brzmienia, przede wszystkim na rytm oraz frazowanie, dużo mówił o samej muzyce, a nie o brzmieniu kolumn, w końcu zaryzykowałem i spytałem: „Pan to chyba profesjonalnie zajmuje się tworzeniem muzyki?” Mężczyzna uśmiechnął się i odparł: „Taaa….. od jakiś trzydziestu lat”. Pomyślałem sobie w duchu: „pewnie producent”, ale nie ciągnąłem tego tematu, dalej słuchaliśmy muzyki. Gdy w końcu przyjechał długo wyczekiwany Clarion, zapłaciłem pracownikowi i pożegnałem się z sympatycznym dżentelmenem, podziękowawszy za wspólnie miło spędzony czas i wyszedłem. Kilka miesięcy później zobaczyłem go na zdjęciu w gazecie, okazało się, że był to Marek Jackowski. Dodam tylko, że twórczość Maanamu zawsze była mi bliska, tak się po prostu złożyło, że z twarzy kojarzyłem wyłącznie Korę. Wspomnienie tego dnia nabrało szczególnego znaczenia i zupełnie innego wymiaru w maju zeszłego roku… Doskonale pamiętam też (pozytywne) zaskoczenie związane z moją pierwszą wizytą na Malborskiej, zaraz po przenosinach z Kalwaryjskiej, poczułem że jest to godne miejsce do sprzedaży sprzętu z najwyższej półki. Przez pierwszych kilka lat zresztą duża część spotkań, które później przekształciły się w Krakowskie Towarzystwo Soniczne, odbywała się właśnie w salonie przy Malborskiej. Klientem Nautilusa jestem do dzisiaj, pomimo że od tego czasu otwarło się w Krakowie wiele nowych salonów ze sprzętem audio. Myślę, że dzieje się tak za sprawą panującej tam atmosfery, którą tworzą pracujący tam ludzie. Dodatkowo niebagatelne znaczenie ma możliwość pozostawienia starego sprzętu „w rozliczeniu” za uczciwe pieniądze. Przez ostatnie 10 lat naprawdę niewielu urządzeń pozbyłem się na serwisach aukcyjnych, raczej zostawiałem je w Nautilusie albo odkupywali je moi bliscy znajomi. SPRZĘT Chociaż zahaczyłem o ten temat w poprzednim akapicie, to teraz chciałbym go rozwinąć. To co czyni Nautilus wyjątkowym miejscem to właśnie sprzęt. I nie mówię tu tylko o jego ilości (chociaż to dobrze oddaje rozmach działania firmy), ale o markach, które się tam znajdują. Bo znajdują się tam, warto dodać, nie bez przyczyny. De facto nawet najbardziej wybredny klient mógłby „wyekwipować” się na Malborskiej od podstaw. Wśród kolumn mamy do wyboru wiele różnych firm oferujących odmienną estetykę dźwięku: Dynaudio, Chario, Spendor czy Avantgarde. Podobna sytuacja ma miejsce w elektronice: Accuphase, Ayon Audio, Leben, Octave i okablowaniu: Siltech, Acrolink, Acoustic Revive, Oyaide. Co ważne mówimy tutaj tylko o bardzo drogim i wyrafinowanym sprzęcie. Nautilus to jednak także dobre miejsce dla ludzi dysponujących „normalniejszym” budżetem – mogą oni nabywać sprzęt takich marek jak Music Hall, Heed czy Castle. Warto, naprawdę warto to zaznaczać: Nautilus, wbrew pozorom, nie jest miejscem dla grupki predestynowanych wybrańców, ludzi z głębokim jak studnia portfelem. Jest to także świetny adres dla ludzi, którym high-end do szczęścia nie jest potrzebny i spokojnie mogą zadowolić się sprzętem klasy hi-fi. By samemu się przekonać o prawdziwości tej tezy poprosiłem pracowników Nautilusa o sporządzenie dla mnie trzech systemów – drogiego, bardziej przystępnego cenowo oraz „lifestyle’owego” (zaraz wyjaśnię o co mi chodzi). W skład tego pierwszego wchodziły kolumny Spendor SP100R2 (monitory typu BBC), odtwarzacz Ayon CD-3sx, wzmacniacz zintegrowany Ayon Spirit III (na nowych lampach KT150) oraz „pęk” kabli od Siltecha (interkonekty) oraz Acrolinka (reszta). W skład drugiej propozycji weszły podłogówki Spendor A3 napędzone przez malutką integrę Heed Obelisk Si, odtwarzacz Music Hall c-dac 15.3 oraz okablowanie Vovoxa. Osobny akapit trzeba także poświęcić na omówienie jeszcze jednej propozycji – wspomnianego już enigmatycznego „lifestyle’u”. Mowa tutaj o aktywnych kolumnach bezprzewodowych od Dynaudio, seria Xeo, oraz Avantgarde (piękne, minimalistyczne Zero). Jak widać, każdy znajdzie tutaj coś dla siebie – i każdy wedle zapewnień pracowników, będzie potraktowany maksymalnie poważnie i z odpowiednią uwagą. PODSUMOWANIE W dzisiejszych czasach pisanie o niesamowitym pędzie życia i niepewności jutra zakrawa na truizm, banał. Coś w tym jednak jest, że ludzie co raz częściej poszukują sprawdzonych marek i zwracają się do starannie wybranych miejsc. Wierzę, i to bardzo głęboko, że Nautilus może być dla krakowskich (i nie tylko) melomanów oraz audiofilów takim miejscem. Myślę, że cały ten reportaż najlepiej podsumuje to co powiedział mi p. Robert Szklarz na zakończenie naszej kilkugodzinnej rozmowy: „Niech ludzie przeczytają ten tekst i wybiorą się po nim do nas, by skonfrontować te opowieści z tym, co tutaj zobaczą. Jeżeli im się nie spodoba, jeżeli wyjdą zawiedzeni – szkoda, ale będzie to w całości nasza wina. Jeżeli jednak rozegramy to dobrze i pokażemy salon od najlepszej strony, to wyjdą z niego zadowoleni i z chęcią będą tu powracać”. |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity