Gramofon + 2 ramiona+ 2 wkładki + przedwzmacniacz gramofonowy
Brinkmann BARDO | 10.0/Π | 12.1/EMT-ti + EDISON
Producent: Brinkmann Audio GmbH |
a początek słowo wyjaśnienia. W tym miesiącu miałem przetestować zestaw Nagry, ale jak to czasem bywa, z przyczyn tzw. niezależnych sprzęt nie dotarł na czas. Co się odwlecze to zapewne nie uciecze – Nagra mam nadzieję dotrze, a test ukaże się w późniejszym terminie. Czasu nie zostało mi wiele, ale na szczęście pan Maciej Chodorowski z Soundclubu zareagował błyskawicznie na moją prośbę i w ten sposób ustalona już po Audio Show 2013, ale nie do końca (w sensie terminu) sprecyzowana recenzja „czegoś” Brinkmanna ziściła się szybciej niż to było planowane. Serdecznie tym samym dziękuję za pójście mi na rękę, mimo kontaktu niemal w ostatniej chwili. Jako fan analogu ogromnie się cieszę za każdym razem, gdy na nasz rynek trafia kolejna marka oferująca gramofony, czy inne elementy gramofonowego systemu. Nie ma większego znaczenia, czy to jest sprzęt leżący w zasięgu moich prywatnych możliwości finansowych, czy nie. Istotne jest by był to sprzęt dobrej klasy, a wyróżnikiem klasy dla mnie jest zawsze to, jak dany sprzęt gra muzykę, a nie ile kosztuje. W ostatnich latach, na fali wzrostu popularności analogu, na rodzimy rynek trafiają kolejne marki, bo każdy „szanujący się” dystrybutor musi mieć w ofercie gramofony. To daje potencjalnym klientom coraz większy wybór, a nam, recenzentom, szansę na zdobywanie kolejnych doświadczeń poprzez testy różnych konstrukcji. Zanim jednak o sprzęcie najpierw kilka słów o firmie, a właściwie o człowieku, który za tą firmą stoi – o Helmucie Brinkmannie. A jeszcze dokładniej – o jego filozofii tworzenia jak najdoskonalszej „iluzji dźwięku”. Warto poczytać to, co znajduje się na stronie producenta, lub tłumaczenia na stronie Soundclubu – w ten sposób można się sporo dowiedzieć o twórcy marki, a znajomość jego filozofii może ułatwić zrozumienie proponowanej wizji dźwięku. Pan Brinkmann nie zaprzecza powszechnie uznanej prawdzie, mówiącej że dźwięk odtwarzany przez sprzęt audio jest jedynie próbą odtworzenia tego, co słyszymy słuchając muzyki granej na żywo. Warto tu zacytować fragment tego, co znajdziemy na jego stronie (tłumaczenie via Soundclub): Niektórzy mówią, że system odtwarzający muzykę w sposób doskonały jest iluzją. Helmut Brinkmann nie ustaje jednak w wysiłkach i próbuje dotrzeć do granic tej iluzji. Dzięki temu odtwarzana muzyka brzmi tak realnie, jak to tylko możliwe. Czy znasz termin ‘High-Fidelity’? Opisuje on możliwości idealnego systemu do odtwarzania muzyki. Systemu, który pozwala zatrzeć różnice między nagraniem a oryginałem. Według Brinkmanna ‘High-Fidelity’ opisuje system reprezentujący szczyt technicznych osiągnięć reprodukcji dźwięku. Czyli - mówiąc prościej - najlepszy możliwy system. Warto więc samemu określić czym jest prawdziwe ‘High-Fidelity’. Połóż płytę, powiedzmy Ella and Louis, na talerz gramofonu. Usiądź wygodnie w fotelu i zamknij oczy. Nagle Ella i Louis pojawiają się przed tobą pełnym trójwymiarowym technikolorze. Czujesz, że są przed tobą wiedząc jednocześnie, że to złudzenie – bo przecież oboje od dawna nie żyją. Otwierasz więc oczy i widzisz jedynie kolumny. Przecież ‘High-Fidelity’ to jedynie perfekcyjna iluzja. Jest celem naszej drogi. Choć zdajemy sobie sprawę, że nigdy tam nie dotrzemy. Iluzje nie zmieniają się w rzeczywistość. Dobrze jednak, że stale się zbliżamy do granic naszych możliwości – profesjonaliści z branży audio stale chwalą nasze produkty. Firma Brinkmann nie zostawia niczego przypadkowi. Testujemy wszystko. Sprawdzamy każdy detal. Stale staramy się poprawiać możliwości naszych urządzeń. Dlatego odtwarzana przez nie muzyka nieustannie zbliża się do oryginału. Powyższe warte jest przytoczenia, bo pokazuje ciągłe dążenie do perfekcji niemieckiego konstruktora, ale i fakt, iż zdaje on sobie sprawę, że osiągnięcie absolutnej doskonałości możliwe nie jest. Muzyka odtwarzana nawet z najlepszego sprzętu nigdy nie dorówna granej na żywo, ale prawdziwym pasjonatom nie ustają w wysiłkach, by zbliżyć się do owego celu tak bardzo, jak to tylko możliwe. Pozwolę sobie przytoczyć jeszcze jeden fragment ze strony Brinkmanna, który pokazuje w jaki sposób pan Helmut do owej doskonałości dąży: Przekonaliśmy się, że wszystko ma wpływ na dźwięk. Musimy więc zaakceptować różnice brzmienia testowanych urządzeń – nawet jeśli nie ma na to naukowego wytłumaczenia [przynajmniej na razie]. Każde urządzenie – czy to gramofon, czy wzmacniacz – ma swoją ściśle określoną funkcję. Dobry projekt takiego urządzenia polega na zredukowaniu do minimum ilości elementów, z których się składa. Najlepiej, jeżeli wewnątrz obudowy nie ma żadnej części, która nie ma bezpośredniego związku z podstawową funkcją urządzenia. Zaś każda z części, które składają się na całość, ma wpływ na brzmienie. Każda – nawet najmniejsza śrubka. Pewnego dnia Helmut Brinkmann oglądał pod mikroskopem gramofonową wkładkę EMT. Zauważył, że trzy śrubki mocujące wspornik igły są wykonane ze stali. Pomyślał: czy umieszczenie stali tuż obok silnych magnesów jest dobrym pomysłem? Zaczął więc je wymieniać na śrubki wykonane z aluminium, mosiądzu, nylonu, tytanu i wielu innych, bardziej egzotycznych, materiałów. Potem zaś poświęcił wiele tygodni na testy odsłuchowe. Był zaskoczony tym, jak wielki wpływ na brzmienie systemu mają elementy o średnicy 1 mm! Na końcu wyczerpującego testu doszedł do wniosku, że dźwięk był najlepszy, kiedy jedna z oryginalnych śrubek była wymieniona na tytanową. Nie będę ukrywał, że „kupiło” mnie jedno zdanie: „Musimy więc zaakceptować różnice brzmienia testowanych urządzeń – nawet jeśli nie ma na to naukowego wytłumaczenia [przynajmniej na razie].” To filozofia podobna nieco do tego, o czym mówi Peter Qvortrup (Audio Note UK) – kolejny inżynier z krwi i kości, który postawił sobie ambitny cel znalezienia sposobu na zmierzenie/naukowe uzasadnienie tego co słyszy. Bo to, że czegoś dziś nie umiemy zmierzyć nie jest jednoznaczne z tym, że dane zjawisko nie występuje. Gdy słyszę coś takiego z ust inżyniera już go lubię, nawet jeśli nie miałem okazji poznać osobiście. Helmut Brinkmann jest przekonany, że płyta winylowa jest najlepszym nośnikiem muzyki, stąd oferta jego firmy skupia się wokół odtwarzania tejże. Na dziś to trzy gramofony, trzy ramiona, dwie wkładki i dwa przedwzmacniacze gramofonowe, jak również zewnętrzne zasilacze dla tych urządzeń. Uzupełnieniem oferty są wzmacniacze i przedwzmacniacze liniowe. Choć „uzupełnienie” może nie być najlepszym określeniem, bo to właśnie od wzmacniaczy niemiecki konstruktor zaczynał swoją działalność w branży audio. Przyjrzyjmy się zatem produktom, które dostałem do dyspozycji. Gramofon (napęd) zwany Bardo otwiera ofertę niemieckiego producenta. W pewnym stopniu przypomina mi on dwa, także otwierające oferty swoich producentów, gramofony, które testowałem niedawno – Avida Ingenium i Kuzmę Stabi S. W obydwu przypadkach mamy do czynienia z prostą, nieodsprzęganą podstawą w umownym kształcie litery „T” z talerzem na jednym końcu, a ramieniem na drugim. Tu wprost o „T” trudno mówić – podstawa ma bowiem wyoblony, podłużny kształt, który jednakże od strony talerza jest nieco szerszy, a od strony miejsca na podstawę ramienia nieco węższy. Ciekawym elementem konstrukcji jest zastosowany ponownie (po ciepłym przyjęciu przez klientów gramofonu Oasis) napęd bezpośredni. Tak, tak – to gramofon „direct drive”. To, że większość producentów stosuje napęd paskowy wcale nie oznacza, że to jedyna, „jedynie słuszna” opcja. Talerz napędzany jest (za pośrednictwem subplattera) bezpośrednio umieszczonym pod nim, stworzonym przez pana Brinkmanna i produkowanym w jego fabryce silnikiem o nazwie Sinus. Drugą ciekawostką jest okrągła podstawa ramienia, którą wpasowuje się w okrągłe wydrążenie w chassis, a następnie swobodnie obraca się tak, by uzyskać prawidłową odległość pivotu ramienia od szpindla. Trzecią jest nietypowa geometria ramienia proponowana przez Brinkmanna – ramię nie jest ustawiane zgodnie z protraktorami Lofgrena, Baerwalda, ani Stevensona, czyli najczęściej używanymi, tylko zgodnie z protraktorem Dennesenna. Brinkmann oferuje ładnie wykonany, metalowy protraktor, który ułatwia ustawianie ramion. Dzięki jego specyfice ramię/wkładkę wystarczy ustawić w jednym punkcie (kręcąc podstawą ramienia w/w „gnieździe”), a nie jak w przypadku innych protraktorów w dwóch. Phonostage Edison, który otrzymałem wraz z gramofonem to, zważywszy na jego cenę, raczej propozycja dla posiadaczy wyższych modeli gramofonów Brinkmanna. Jest to urządzenie lampowe, wyposażone w aż trzy wejścia, każde z niezależną regulacją parametrów (można więc podpiąć nawet i trzy ramiona naraz). Co ciekawe do dyspozycji dostajemy dwa wejścia z możliwością podpięcia kabli RCA, lub XLR i tylko trzecie wejście ograniczono wyłącznie do RCA. Żeby było jeszcze ciekawiej jedyne wyjście zrealizowano na gniazdach XLR. Edison współpracuje zarówno z wkładkami MC jak i MM. Impedancję wejścia ustawiamy małymi pokrętłami (dla każdego wejścia niezależnie) umieszczonymi z tyłu urządzenia, natomiast gain (wzmocnienie) możemy regulować gałką umieszczoną na froncie urządzenia, a aktualna wartość wyświetlana jest na wyświetlaczu. To niezwykle wygodne rozwiązanie pozwalające użytkownikowi znaleźć optymalny balans między wzmocnieniem przedwzmacniacza gramofonowego a przedwzmacniacza liniowego lub integry. Gramofon Bardo standardowo wyposażony jest w solidny, acz niewielki zasilacz. Jednakże istnieje możliwość zamówienia go z zasilaczem z topowego modelu Balance – takie zestawienie producent nazywa Bardo Performance. I taki zasilacz otrzymałem. Dla modelu Balance pan Brinkmann stworzył jeszcze lampowy zasilacz, oferowany jako najlepsze możliwe rozwiązanie - i taki zasilacz również do mnie trafił. W standardzie Bardo oferowany jest z ramieniem 10.0 z własną wkładką Brinkmanna typu MC, zwaną Π. Ja jednak oprócz niego dostałem do dyspozycji również topowe ramię tej marki, 12.1, uzbrojone we wkładkę EMT, modyfikowaną przez Brinkmanna i nazwaną EMT-ti. Nagrania użyte w teście (wybór)
Czasu miałem zatem niewiele, a możliwości multum. Musiałem więc je w jakiś sposób ograniczyć. Zdecydowałem się na początku porównać zasilacze starając się usłyszeć, czy już na tym podstawowym modelu gramofonu usłyszę między nimi jakieś różnice (porównanie robiłem na ramieniu 10.0 z wkładką Π). Mówiąc szczerze, jak na moje ucho, różnice były niewielkie. Owszem miałem wrażenie, że każda kolejna zmiana zasilacza na lepszy/droższy przynosiła poprawę stabilności pokazywanego obrazu muzyki, może nieco czarniejsze tło i bardziej autorytarny bas. Ale różnice te nie należały do kategorii znaczących. Zapewne w przypadku droższych modeli gramofonów, w jeszcze lepszych, bardziej przejrzystych systemach różnice są większe, a sensowność kupowania droższego zasilacza zdecydowanie rośnie. Nie, że w przypadku Bardo mija się to z celem – jak ktoś to kiedyś ładnie ujął (cytat jest zapewne niedokładny) „nawet najmniejsza poprawa klasy dźwięku, która sprawia, że słuchanie daje nam jeszcze większą przyjemność, radość obcowania ze sztuką, warta jest każdych pieniędzy” - ale, o czym za chwilę, moim zdaniem więcej zyskuje się zamieniając ramię 10.0 z Π na 12.1 z EMT-ti, co kosztowo wygląda podobnie jak zmiana podstawowego modelu zasilacza na lampowy. Długo zajęło mi napisanie pierwszego zdania dotyczącego wyłącznie brzmienia. Przez długi czas jedyne co przychodziło mi do głowy to coś w stylu: Bardo gra tak, jak trzeba, akuratnie. I już. Tylko tyle i aż tyle. To właściwie mogłoby wystarczyć zamiast całego opisu, bo opisuje bezbłędnie to, co czułem po pierwszym dniu słuchania. Zwykle gramofony czymś się wyróżniają, ich brzmienie ma jakąś cechę, które wyróżnia je spośród innych, a po drugie wyróżnia się, wybija się ponad inne cechy danego urządzenia wpływając na tzw. pierwsze wrażenie i ewentualnie charakter brzmienia. |
Oczywiście dopracowany, przemyślany napęd bezpośredni. W wielu tanich gramofonach silniki o wysokim momencie obrotowym napędzają lekkie talerze, a efekty są... takie sobie. Silnik w Bardo ma stosunkowo niski moment obrotowy, do napędzenia ma ciężki, prawie 10 kg talerz, a łożysko opracowano tak, by tarcie było minimalne. Gdy więc już talerz rozpędzi się do prawidłowej prędkości obrotowej utrzymanie jej jest stosunkowo łatwe (a jakość łożyska można zaobserwować gdy odłączy się zasilanie, a talerz jeszcze naprawdę długo się kręci). Co ciekawe pan Brinkmann uznał, że analogowy układ kontroli prędkości będzie rozwiązaniem lepszym niż (tańsze) układy cyfrowe, jako że te ostatnie emitują zakłócenia RF. Wróćmy jednak do dźwięku. Akuratny. No tak, to już było. Z punktu widzenia miłośnika muzyki, a nie sprzętu, jakim jestem, zawszę mam nadzieję, że od pierwszej płyty zanurzę się w muzyce zapominając o jakichkolwiek próbach oceny dźwięku. Nawet jeśli odsetek gramofonów, które mi na to pozwalają jest wyższy niż jakichkolwiek innych urządzeń audio, to i tak nie dotyczy to wszystkich. Tym jednak razem Jarrett zabrał mnie w podróż do Köln i nawet zmianę jednej strony płyty na drugą wykonałem pospiesznie, by jak najszybciej znowu odpłynąć w świat niezwykłych improwizacji. Piękny, dźwięczny, posiadający odpowiednią barwę, masę i wielkość fortepian, otoczony ogromną przestrzenią, w której dźwięk się swobodnie rozchodził stał, gdy tylko zamknąłem oczy, ledwie kilka metrów ode mnie. Wyjątkowo wyraźnie słychać było również pomruki i nucenie Jarretta, o nad wyraz częstych atakach kaszlu wśród publiczności nie wspominając. Nieco później na talerzu Bardo wylądowała płyta Flamenco Puro Live Paco Peny. Tym razem był to wysokoenergetyczny spektakl z gitarami, śpiewakami i tancerzami w rolach głównych. Za każdym razem gdy zabieram się za tę niezwykłą muzykę, wiem, że nie skończy się na jednej płycie. Jest w niej bowiem tyle emocji i takie pokłady energii, że gdy raz zacznie się jej słuchać trudno jest się oderwać. System Brinkmanna zagrał ją w absolutnie zachwycający sposób. Z jednej strony prezentował zalety, było nie było, „mass-loadera” – szybkość, świetną definicję, precyzję, transparentność, wybuchową dynamikę, ale z drugiej była tu i owa naturalna miękkość dźwięku akustycznych instrumentów, pięknie oddana barwa, fantastyczne, dotykające wprost duszy słuchacza wokale, czy długie, wolno wygasające wybrzmienia, które bardziej kojarzą mi się z miękko zawieszonymi konstrukcjami. Fantastycznie zrealizowana płyta Patricii Barber sama w sobie mogłaby wystarczyć za materiał testowy pozwalający ocenić niemal wszystkie aspekty brzmienia. Góra pasma – skrzące się, niezwykle dźwięczne blachy i różnorodne przeszkadzajki rozrzucone na sporej przestrzeni sceny – odhaczone; średnica – niski, ciemny głos wokalistki z jego piękną barwą i fakturą, niepowtarzalne brzmienie Hammondów, energetyczna, dość ciemna gitara elektryczna – odhaczone; dół pasma - mocny, potężny i bardzo kolorowy kontrabas, żwawa, energetyczna perkusja – hmm... mocny, tak, kolorowy, tak, ale czy kontrabas aby nie powinien schodzić ciut niżej, z jeszcze większym dociążeniem i czy uderzenia pałeczek w bębny, szybkie, sprężyste, też nie powinny być ciut „cięższe”? Mówiąc zupełnie szczerze nie byłem pewny – to nie była kwestia jakiegoś ewidentnego braku/słabości prezentacji, a jedynie coś, co bardziej czułem niż słyszałem. Wydawało mi się, że mogłoby być jeszcze nieco lepiej. Położyłem więc na talerzu Soular energy Raya Browna i po dłuższej chwili stwierdziłem, że chyba faktycznie coś w tym jest. Mistrzostwo Raya Browna prezentowane było pięknie – kontrabas w jego rękach wydawał się być żywą, zwinną bestią, oferującą nadzwyczajne bogactwo dźwięków, szybkość ataku, długie, „drewniane” wybrzmienia i tylko... w kilku momentach znowu miałem to uczucie, że: o tu właśnie powinno być jeszcze ciut niżej, jeszcze mocniej. Pozostało mi poczekać na zmianę ramienia i wkładki i sprawdzić, czy i wówczas owo wrażenie pozostanie, czy może zniknie. Gdy więc przyszło do zmiany powtórzyłem sobie Patricię Barber jeszcze na ramieniu 10.0 z Π, a kilkanaście minut potem zagrałem ją znowu już na 12.1 z wkładką EMT-ti. Jeszcze lepsza stabilność całego obrazu, precyzyjniejsze umieszczenie każdego elementu w konkretnym punkcie sceny, nieco żywsze, jeszcze bardziej skrzące się dźwięki na górze pasma i... Tym razem już brak owego wrażenia, że na samym dole nie wszystko jest aż tak dobrze, jak być powinno. Za to pojawiło się kolejne, które zapewne większość z Państwa świetnie zna. Budujemy, dopracowujemy system i dochodzimy do stanu, gdy wydaje się grać znakomicie i trudno sobie właściwie wyobrazić, że może grać jeszcze lepiej. Tak jest do momentu, gdy audiofilia nervosa, albo zwykły przypadek sprawią, że wepniemy w ten wychuchany system jakieś nowe urządzenie i okaże się, że jednak jest jeszcze lepiej (i nie mówię tu o pierwszym wrażeniu, bo to związane jest przede wszystkim z brzmieniem innym, a niekoniecznie lepszym). Tu wrażenie było takie, jakby dłuższe ramię z wkładką EMT potrafiło odczytać z rowków płyt jeszcze więcej informacji i zaprezentować je w jeszcze bardziej przekonujący sposób. Czy tak faktycznie było, czy też była to kwestia większej czystości i przejrzystości dźwięku, które pozwoliły mi usłyszeć jeszcze więcej – trudno powiedzieć. Zmiana dwóch elementów naraz (ramienia i wkładki) nie jest idealnym sposobem na porównanie różnic. Ale z racji ograniczonego czasu na test musiałem się z tym pogodzić. Faktem jest, że słuchanie kolejnych płyt dawało mi jeszcze więcej radości i satysfakcji. Zmieniałem je więc czasem nawet co stronę, chcąc nacieszyć się brzmieniem jak największej ilości płyt, z których części już dość dawno nie wyciągałem z okładek. W ten sposób „zaliczyłem” także trzy nowe nabytki. Najpierw wznowioną na winylu płytę Rodrigo y Gabrieli 11:11. Już wiele razy pisałem o ogniu, które ta dwójka akustycznych heavy metalowców potrafi ze swoich gitar wykrzesać. I choć trudno w to uwierzyć Bardo z płyty winylowej wydobył jeszcze więcej tego ognia – szybkość, mnogość odcieni dynamicznych, selektywność, precyzyjne oddanie detali – słowem wszystko, czego mogłem oczekiwać świetnie znając tę płytę z wersji CD. Tym razem brzmiało to jeszcze lepiej niż z płyty, czy pliku. I mimo że pamięć dźwiękowa jest bardzo zawodna to zaryzykuję i powiem, że to co usłyszałem najbardziej przypominało to, co pamiętam z fantastycznego koncertu tego duetu w warszawskiej Stodole. Podsumowanie O zestawie Brinkmanna mógłbym pisać jeszcze długo, bo to znakomity system i niemal każda płyta na nim zagrana była wyjątkowym doświadczeniem, przeżyciem. Najprościej brzmienie tego systemu opisać tak, jak zrobiłem to na początku – akuratne. Nie potrafię wskazać mocniejszych i słabszych jego stron. Oczywiście zmiana ramienia z 10.0 na 12.1 (także z lepszą wkładką) pokazało, że da się jeszcze lepiej, a czytając test Bardo autorstwa Michaela Framera można się dowiedzieć, że ze sporo droższym ramieniem napęd Brinkmanna pokazał się z jeszcze lepszej strony, ale faktem także jest, że to niezwykle dopracowany, high-endowy system (czytaj TUTAJ). Bardo, niezależnie od ramienia, czy wkładki (pośród odsłuchanych oczywiście) wydawał się być wyjątkowo odporny na trzaski, które zwykle towarzyszą odsłuchowi czarnej płyty. Oczywiście, że zależą one w dużej mierze od czystości płyt i igły, ale mając porównanie odsłuchu tych samych krążkach na różnych gramofonach mogę powiedzieć, że Brinkmann z jakiegoś powodu jest nieco mniej wrażliwy na zabrudzenia, czy ładunki elektrostatyczne zbierane z rowków. Z jednej strony wydawał się odczytywać więcej informacji niż inne maszyny, bo i te „gorsze” płyty brzmiały lepiej niż choćby na moim gramofonie, z drugiej natomiast z tych najlepszych wydań „wyciągał” prawdziwą magię muzyki. To co zagrał z wydanego przez Classic Records na jednostronnie tłoczonym „clear vinyl” Somethin' else Cannonballa Adderly’ego nie da się inaczej nazwać, jak właśnie czystą, muzyczną magią – namacalność instrumentów, prawdziwość ich brzmienia przyprawiała o ciarki na plecach. Moim zdaniem w słuchaniu muzyki chodzi właśnie o to. Trudno nazwać propozycję Helmuta Brinkmanna tanią, ale w porównaniu do produktów innych marek Bardo, nawet z ramieniem 12.1, nie jest aż tak drogi, oferując brzmienie, któremu nawet wielu maszynom droższym od niego trudno będzie dorównać. Jeśli gotowi jesteście Państwo wydać na gramofon sporo, ale nie szalenie dużo, to Bardo wydaje się być jedną z najciekawszych propozycji na rynku, taką, z którą można spędzić resztę audiofilskiego życia. Bezwzględna rekomendacja z mojej strony! Brinkmann Bardo to nieodsprzęgany „mass-loader” z niewielkim, wykonanym z duraluminium chassis oraz napędem bezpośrednim. Ma mnóstwo elementów wspólnych z modelem Oasis, a główną różnicą jest brak plinty (tu akurat Oasis jest wyjątkiem w ofercie tego producenta, bo to jedyny model z plintą). Chassis ma podłużny, wyoblony kształt i opiera się na trzech metalowych, regulowanych nóżkach. Na jego szerszym końcu umieszczono 8-polowy silnik z napędem magnetycznym, który napędza aluminiowy subplatter, a ten ciężki, prawie 10 kg talerz wykonany ze stali, od góry wykończony szklaną matą. Dodatkowym elementem jest zakręcany, metalowy docisk. Całość ustawiana jest dodatkowo na granitowej płycie. Z przodu podstawy znajduje się przełącznik obrotów (33 i 45) oraz pokrętła umożliwiające precyzyjną regulację obrotów (o ile byłaby konieczna). Z tyłu umieszczono gniazda RCA do podłączenia gramofonu do phonostage'a, gniazdo zasilania służące połączeniu z zewnętrznym zasilaczem, oraz gniazdo, do którego wpinamy kabelek uziemienia. Z wyjściowych gniazd RCA korzystamy, gdy w gramofonie zamontowane jest ramię 10.0, które podpinane jest od spodu podstawy kabelkiem z wtykiem typu DIN. W przypadku ramienia 12.1, jest ono zakończone kablem zakończonym wtykami RCA, który podpinamy bezpośrednio do wejścia przedwzmacniacza gramofonowego. Gramofon standardowo wyposażany jest w solidny, acz niewielki zewnętrzny zasilacz tranzystorowy. Opcjonalnie można go zamienić na większy (z większym trafem) zasilacz od topowego modelu Balance, a hardcorowcy mogą sobie również sprawić topową wersję zasilania – lampowego RöNta II. Do gramofonu zamówić można granitową podstawę, która kosztuje dodatkowe 1,5 kPLN. Uzupełnieniem systemu był topowy, lampowy przedwzmacniacz gramofonowy Brinkmanna o nazwie Edison. EDISON jest wyposażony w trzy wejścia RCA, dwa z nich mają alternatywne gniazda XLR. Każde z wejść można indywidualnie dopasować do stosowanej wkładki – tak pod względem wzmocnienia [16 stopni, sterowanie gałką na froncie urządzenia], jak i obciążenia [12 kroków od 50 Ω do 47 kΩ, małe pokrętła obok gniazd]. Wejściowy transformator może być połączony [lub nie – wyboru dokonuje się przyciskiem na froncie urządzenia] z każdym z wejść. Wszystkie wybrane ustawienia są zapamiętywane, nawet po zmianie wejścia na inne [przyciskiem lub pilotem]. Parametry dla każdej wkładki ustawia się więc tylko raz.
Gramofon BARDO Łożysko: olejowy łożysko hydrodynamiczne. Ciche i bezobsługowe. Talerz: optymalizowany pod względem redukcji rezonansów stop aluminium ze szklaną lub pleksiglasową matą. Korpus: 12 mm duraluminium. Geometria eliminująca rezonanse. Podstawa ramienia: ruchoma [obrotowa] – umożliwia proste i precyzyjne ustawianie ramion. Układ szybkiej wymiany ramion. Akceptuje wszystkie ramiona długości od 9 do 10,5 cali. Dodatkowe gniazdo dla ramion do 12 cali. Połączenia: gniazda RCA, XLR lub przelotka dla ramion z 5-ciopinowym DIN. Gniazdo DIN [3 piny] do połączenia z zasilaczem. Połączenie dla przewodu uziemienia. Prędkość obrotowa: 331/3 lub 45 obrotów na minutę. Wybór za pomocą przełącznika. Odchylenie od prędkości nominalnej: 0,0% Regulacja prędkości: +/- 10% Zniekształcenia: liniowe - 0,07%; wg normy DIN 45507 – 0,035% Czas rozruchu: 12/16 s [331/3 obr/ 45 obr] Szum: -64dB [nagranie testowe DIN 45544], -68dB [adapter pomiarowy] Rozmiary: 520x400x125mm [szer./gł./wys.] Ciężar: gramofon – 26 kg [korpus 15 kg, talerz 10 kg, zasilacz 1kg] Akcesoria [opcjonalne]: zasilacz lampowy RőNt II, podstawa antywibracyjna HRS, podstawa granitowa Wkładka PI Typ: MC, ruchoma cewka Ciężar: 14g Igła: szlif Micro Ridge, średnica 3 μm Podatność: 15 μm/mN Nacisk: 1,8 g Pionowy kąt śledzenia: 23° Napięcie wyjściowe: 0,15 mV [1cm/s] Impedancja wyjściowa: 20 Ω Rekomendowane obciążenie: 600 Ω Zakres częstotliwości: 20 Hz – 30 kHz Zniekształcenia częstotliwości: <0,5% Przesłuch: >25 dB [1 kHz] Obudowa: trzyczęściowa, optymalizowana pod względem rezonansów, aluminiowa Ramię Brinkmann 10.0 Odległość od środka talerza do środka łożyska ramienia: 243 mm Długość efektywna: 258 mm Overhang: 15 mm Masa dynamiczna ok. 12 g Waga całkowita ok. 400 g Wkładka Brinkmann EMT-ti Typ: Moving coil Waga: 11 g Igła: vdH Podatność: 15 µm/mN Nacisk: 1,8-2 g Pionowy kąt śledzenia: 23° Napięcie wyjściowe: 0,21 mV [1cm/s] Impedancja wyjściowa: 25 Ω Rekomendowane obciążenie: 600 Ω Ramię Brinkmann 12.1 Odległość od środka talerza do środka łożyska ramienia: 292 mm Długość efektywna: 305,6 mm Overhang: 13,6 mm Masa dynamiczna: ok. 14 g Waga całkowita: ok. 350 g Masa wkładki: od 4 do 16 g Przedwzmacniacz gramofonowy EDISON Zniekształcenia THD/IM: 0,01%/0,05% Stosunek sygnał/szum (MM/MC): 80/78 dBA Zakres częstotliwości: DC-250 kHz Napięcie wyjściowe: maksymalnie +/- 12 V Impedancja wyjściowa: symetryczna +/-<1 kΩ Impedancja wejściowa MC: 47 Ω-47 kΩ Pojemność wejściowa MC: 50 pF Rozmiary: 420 x 65 x 310 mm [szer./wys./gł.] Zasilacz: 120 x 80 x 160 mm Ciężar: 12 kg; granitowa podstawa 12 kg; zasilacz 3,2 kg Dystrybucja w Polsce: |
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity