|
|
ie raz, ani nie dwa poruszaliśmy z naszymi znajomymi i klientami sprawę mocy wzmacniaczy lub kolumn. Zagadnienie jest szczególnie interesujące, gdyż nie ma na nie prostego i jasnego wytłumaczenia. Jest za to często kością niezgody. Szczególnie, gdy „lampiarze” dyskutują z „tranzystorowcami” o swoich racjach. Mimo że powstały wzmacniacze hybrydowe, to konfliktów nie zażegnały. Możliwe nawet, że zrodziły kolejne.
Wyciągniecie rzetelnych wniosków może odbyć się jedynie dzięki doświadczeniom jakie sami zbierzemy. A nie dzięki próżnemu gadulstwu i powtarzaniu skomplikowanych teorii, niczym z kolorowych brukowców. Niestety takich jest pełno, szczególnie wśród anonimowych internautów. Legendy równie łatwo się zapamiętuje, jak czyta czy słucha. Później trzeba to wszystko prostować.
Zatem czy wzmacniacz powinien być wyposażony w setki Watów czy tylko w kilkadziesiąt? A może wystarczy kilka? A ile te kolumny mają mocy? Tylko 100 W?! Trochę słabo, bo tamte mają 500…
Melomani z wieloletnim bagażem doświadczeń wiedzą, że często w warunkach domowych wystarczy od kilku do 20 W. A 50 to już poważny koncert. Oczywiście są odstępstwa od reguł, w których to występują kolumny, które nie grzeszą swoją skutecznością (np. 84 dB). Niektóre mają też sporo głośników do poruszenia. Są i takie, które mają tylko dwa. Ale za to konkretne. Jak ATC. Posiadacze tych konstrukcji zapewne mogli by napisać powieść o ich napędzaniu. ATC są wymagające i pochłaniają prąd w ilościach hurtowych. Jednak po dostarczeniu odpowiedniej dawki ATC potrafią odwdzięczyć się tym, co najlepsze. Ostatnio sam nawet byłem zaskoczony, co potrafi najnowsza wersja kompaktów SCM 7. A kilka zestawów już słuchałem. Takie kolumny mogą u nas zagościć na długi czas. Znam nawet kilka osób, które z nich nie zrezygnują nawet przy użyciu silnych argumentów czy siły fizycznej.
Samą moc wzmacniacza (jako parametr w tabelce) w wielu przypadkach możemy odsunąć na bok. Nierzadko ważniejsza jest wydajność układu zasilania czy próg wejścia wzmacniacza w zniekształcenia. One decydują często o jego klasie i barwie. Jest jeszcze jeden tajemniczy parametr, jest nim wartość współczynnika tłumienia (ang. damping factor). Podobno im jest większy tym lepiej. Istnieje nawet wzór do jego obliczania, zainteresowani na pewno go odnajdą. To jest już jednak prawdziwa czarna magia i trzeba potężnego szamana do wyjaśnień.
Nie jestem elektronikiem, więc nie chcę się zagłębiać w szczegóły techniczne. Niemniej jednak patrząc na wnętrze wzmacniacza, wiem że jest to dobra lub słaba konstrukcja. Niektóre firmy budują wzmacniacze oparte na dużej ilości tranzystorów, a inne na potężnym zasilaniu. Lampowce mogą pracować w konfiguracji single-ended lub push-pull. Jest też klasa D, która w ostatnim czasie zdobyła sporą popularność.
Rozwiązań jest dużo, niektóre to stare sprawdzone od wielu, wielu lat patenty, a niektóre to „wynalazki” ostatnich lat. W każdym razie jest w czym wybierać. W moim odczuciu każda konstrukcja może być dobra, w końcu najważniejszy jest efekt końcowy.
Naim jest marką, którą zna chyba każdy pasjonat urządzeń hi-fi. Oczywiście ma swoich wiernych zwolenników jak i zapewne przeciwników. Ja zdecydowanie należę do tych pierwszych. Firma wykorzystuje swoje rozwiązania już od 40 lat. Naturalnie innowacje nie są jej obce, obecnie lista urządzeń produkowanych przez Naima jest zaskakująco długa. Są wśród nich odtwarzacze strumieniowe czy serwery muzyczne. Wszystkie wzmacniacze mają jednak wspólną cechę. Nie imponują ilością Watów - ich najmocniejszy a zarazem najdroższy wzmacniacz mocy oferuje raptem 140 W na kanał. Raptem, czy aż? Zapewniam, że to wzmacniacz, który ruszy każdą kolumnę na świecie i zrobi to lepiej niż wiele konkurencyjnych wzmacniacz o wielokrotnie większej mocy.
|
Cała tajemnica tkwi w zasilaniu oraz topologii układu elektronicznego. Naim wykorzystuje własne, opracowane rozwiązania. Szlifuje je niczym diament doprowadzając do perfekcji. Nic nie powstaje z niczego, chyba że jakaś firma skopiuje rozwiązania kogoś innego. A i tak bywa.
Amerykańskie wzmacniacze, dla przykładu, lubią popisywać się mocą, zupełnie jak „krążowniki szos” pojemnością silników. Czasem to działa, szczególnie marketingowo. Dziś są jednak inne czasy. Mamy wspomniany już kiedyś przeze mnie „downsizing”. Księgowi i instytucje odpowiedzialne za kolejne normy często pokazują swoją kreatywność i ułomną logikę. Często efekt takich działań źle działa na wizerunek marki.
Wracając jednak to brytyjskiego Naima. Rozpoczynająca ofertę wzmacniaczy seria „5” oferuje 50-60 W. Na pozór niewiele, ale niejeden już się przekonał, że pozornie potężny piecyk może Naimowi tylko pozazdrościć dynamiki i radości grania. To w głównej mierze zasługa wydajnego zasilacza, odpowiednio dopasowanej mocy transformatora oraz doboru właściwych kondensatorów filtrujących. I oczywiście jeszcze trochę magii i kilka tajemnic producenta.
Kolejny ciekawy temat to klasa A. Mimo często niskiej mocy, rzędu 20 W, jest ona niesamowicie satysfakcjonująca. Wzmacniacze takie charakteryzują się bardzo dobrą liniowością, a co za tym idzie niskimi zniekształceniami. Wzmacniacze te mają również dodatkową funkcję – dogrzewanie pomieszczenia. Dzieje się tak, ponieważ lampa lub tranzystor przewodzi wzmacniany sygnał przez cały czas. Tranzystory oddają duże ciepło na radiatory lub obudowę. Mamy zatem dodatkowy grzejnik w pokoju. W przypadku lamp jest podobnie, te jednak emitują ciepło dookólnie.
Tak się akurat składa, że zupełnie niedawno przybył do nas wzmacniacz całkowicie odjazdowy. W dodatku oddaje aż 80 W w czystej klasie A! Waży słuszne 52 kilogramy, wygląda groźnie i jest z Polski. To Abyssound ASX-2000. Wzbudza respekt już samym wyglądem i monstrualnymi wymiarami. Zachowajmy jednak spokój. Nic nam nie zrobi. Może poza tym, że potrafi zauroczyć melodyjnością i plastycznością. Dźwięk jest gęsty i namacalny, jego pełnych możliwości jeszcze nie zbadaliśmy. Zapewniam jednak, że są duże. Krakowski producent pokazał światową klasę hi-endu, czyli coś poza schematami.
Pozwolę sobie jeszcze na moment wrócić do wzmacniaczy lampowych. Kilkuwatowy wzmacniacz potrafi narobić dużo zamieszania. Kwestia jedynie odpowiedniej konfiguracji. Czasem trioda taka jak 211, 300B czy PX25 potrafi zawstydzić dynamiką mocniejsze wzmacniacze półprzewodnikowe. Tu nie ma reguł. Mieliśmy okazję testować ostatnio wzmacniacze angielskiej marki Audion. Skromne 8 W lampy PX25 pokazało, że dużych „paczek” się nie boi. Nawet takich jak PMC IB2i. Oczywiście takie lampowce najbardziej lubię kolumny wysokoskuteczne o łagodnym przebiegu oporności.
Podobnie jest z kolumnami. Nie zawsze moc i pasmo przenoszenia dają właściwy obraz potencjału jaki drzemie w niektórych konstrukcjach. Wielokrotnie z Arturem i Jarkiem podkreślamy, że nie liczby zawarte w tabelkach są najważniejsze. Często cudownie wyglądająca specyfikacja techniczna okazuje się złudna. Parametry wyścigowe, ale chęci do grania mało.
Istnieją przykłady, gdzie większe kolumny wolnostojące muszą ustąpić miejsca tym podstawkowym, nierzadko z mniejszą ilością przetworników. Nie jest to wprawdzie nowość, ale fakt pozostaje faktem. Każdy chwali swoje, obranie jednej słusznej drogi jest chyba niemożliwe, a przynajmniej mało prawdopodobne.
Kwestia odpowiedniej mocy jest jednoznaczna chyba tylko w jednym przypadku. Są to aktywne monitory. Moc jest taka jaką przewidział producent i możliwości kombinowania nie ma. Albo temat akceptujemy, albo nie. Tu producenci się nie mylą, mowa oczywiście o poważnych pozycjach. Jedyne, co jesteśmy w stanie zrobić, to wykorzystać przedwzmacniacz o dużej mocy. Wiadomo, że fajnie jest mieć jej zapas. W każdym przypadku, czy jest to sprzęt hi-fi, samochód lub odkurzacz. Wtedy też możemy odczuć wewnętrzny spokój, wiedząc że przecież jeszcze możemy podkręcić, zwiększyć obroty i przyspieszyć tempo.
Na szczęście w słuchawkach takich przebojów raczej nie ma. Chociaż niektóre z nich potrzebują wzmacniaczy. Tylko jak te słuchawki teraz wybrać? Jest ich chyba więcej niż producentów ciasteczek. Obiecuję, że temat zostanie zgłębiony. Już niedługo.
|