Przedwzmacniacz + stereofoniczna końcówka mocy
TEDDY PARDO
Producent: Teddy Pardo LTD |
uż w sierpniu 2012 roku, gdy testowałem dla Państwa przetwornik cyfrowy TeddyDAC, który nawiasem mówiąc najpierw trafił do mojego systemu, a dopiero potem zrobiłem jego recenzję, wiedziałem o pracach Teddy’ego nad wzmacniaczem. Na jego test umawiałem się od dawna, ale jego termin przesuwał się, bo Teddy jest perfekcjonistą, który musi mieć znakomitym skończony produkt, zanim wprowadzi go do sprzedaży. Co więcej, nawet gdy już owo urządzenie do sprzedaży trafi może się zdarzyć, że jednak konstruktorowi przyjdzie do głowy jakieś kolejne udoskonalenie, które zostanie wprowadzone w życie. Tak właśnie było w tym przypadku – umówiliśmy się na test przedwzmacniacza i końcówki mocy, ale zanim doszło do ich wysłania Teddy wpadł na pomysł kolejnego ulepszenia i... termin dostawy się przesunął. A zaraz po tym, jak dostałem w końcu zestaw do testu, Teddy zaprezentował kolejne dwa urządzenia – wzmacniacze zintegrowane. Słowem portfolio tej izraelskiej firmy rozrasta się, a pomyśleć, że wszystko zaczęło się od zasilaczy wszelkiego rodzaju, które do tej pory dla wielu osób są „symbolem” firmy Teddy Pardo LTD (ich test TUTAJ). Nie bez przyczyny oczywiście, bo to świetne urządzenia, które wiele osób z powodzeniem stosuje zamiast firmowych zasilaczy do urządzeń m.in. Naima. M2Techa, Antelope, a nawet do przecież niedrogich rDaców Arcama, czy produktów Logitecha. Teddy nie kryje także, że to właśnie wiedza i doświadczenie z zakresu budowy zasilaczy dla urządzeń audio były przyczynkiem do zajęcia się budową innych urządzeń audio. Oczywiste, niejako z założenia, było, że każde z nich będzie miało „wypasiony” zasilacz. Tyle, że o ile większość osób z branży przyzna, iż zasilanie jest bardzo ważnym elementem właściwie każdego urządzenia audio, to jednak jest tylko jednym z kilku kluczowych elementów i samo, jako takie, nie gwarantuje dźwięku wysokiej klasy. Budowa zasilaczy do gotowych urządzeń to jedno – lepszy, czystszy, stabilniejszy prąd słychać tym bardziej, że w wielu niedrogich produktach zasilanie robi się byle jak – ale budowa urządzenia od podstaw, to jednak co innego. TeddyDAC był pierwszym produktem Teddiego, z którym się zetknąłem. Grał on tak dobrze, że kupiłem go do własnego systemu. Od tego momentu minęło już sporo czasu, przesłuchałem kilkanaście, a może i kilkadziesiąt różnych przetworników cyfrowo-analogowych, a jednak TeddyDAC ciągle gra w moim systemie. Nie oznacza to, że jest najlepszym „dakiem” jaki znam, ale by go zamienić na coś ewidentnie lepszego musiałbym wydać dużo, dużo więcej, a poza tym - wcale nie czuję takiej potrzeby. Klasa dźwięku, którą to urządzenie proponuje jest wystarczająco wysoka, no i jest to brzmienie, które mi osobiście po prostu pasuje. Funkcjonalnie, zwłaszcza że posiadam starszą wersję, ustępuje on wielu nowszym konstrukcjom – wejście USB nie akceptuje gęstych plików, nie ma też mowy o DSD, a mnie najbardziej, z racji posiadania Bady Alpha, najbardziej doskwiera brak wejścia AES/EBU. Poza tą ostatnią kwestią, reszta mi w niczym nie przeszkadza – i tak gram z komputera za pośrednictwem wspomnianego konwertera Berkeleya, a pliki DSD ciągle są, powiedzmy, ekstrawagancją (bo chyba jednak nie przyszłością), zważywszy na to jak niewiele muzyki w tym formacie jest dostępnej, zwłaszcza tej naprawdę wartościowej. Szkoła brzmienia, w której główną rolę grają muzykalność, gładkość, nasycenie, barwa, przestrzeń i w której wszystkie elementy pracują na większą całość, muzykę, to dokładnie to, czego szukam. Na dłuższą metę męczą mnie super-precyzyjnie, super-transparentnie brzmiące urządzenia, które (dla mnie) nie brzmią naturalnie, a gdy brzmienie nie jest naturalne, to mimo początkowych zachwytów tą, czy tamtą cechą brzmienia, prędzej czy później pojawia się zmęczenie, czy nawet ból głowy. Ponieważ TeddyDAC należy do tej pierwszej grupy, więc został u mnie na stałe i na razie nie widzę potrzeby jego wymiany na cokolwiek innego. Nie ma w nim jakichś przełomowych rozwiązań, cudów na kiju – jest solidna inżynierska robota bazująca na świetnym, firmowym zasilaniem Teddy’ego Pardo. Skoro tak to wyglądało w przetworniku cyfrowo-analogowym, to można było założyć, że nie inaczej będzie w przypadku przedwzmacniacza i końcówek mocy. Wystarczy popatrzeć na zdjęcie TeddyPre PR1 by od razu zauważyć, że zasilacz wydzielono do osobnej obudowy, by jak najlepiej odizolować wrażliwe na zakłócenia układy elektroniczne. Końcówka mocy, obiektywnie rzecz biorąc, niewielka korzysta jednak z większej obudowy niż DAC/pre/zasilacz (wszystkie umieszczono w takich samych), także przede wszystkim z uwagi na rozbudowane zasilanie. Słowem - nie ma wątpliwości, że zasilaniu konstruktor poświęcił szczególna uwagę. Po raz kolejny pojawia się więc to samo, co przed odsłuchem DAC-a, pytanie – czy specjalista od zasilania potrafił przełożyć swoją specjalność na dobre brzmienie? Próbę odpowiedzi na to pytanie znajdziecie Państwo poniżej. Kilka prostych słów… Projektując urządzenie audio za cel stawiam sobie, przy zapewniło ono słuchaczowi bardzo bliski kontakt z muzyką, taki, który wyzwala prawdziwe, głębokie emocje. Jednocześnie uważam, że taki dźwięk wysokiej klasy nie musi wcale kosztować majątku. Wszystko zaczęło się jako hobby, które później przekształciło się w ciągle rozwijająca się, odnoszącą sukcesy firmę. Zaczęło się od tego, że potrzebowałem zasilacza do mojego Naima. Próbując sklonować oryginalne urządzenie uświadomiłem sobie, że nie muszę tego robić, bo jestem w stanie zbudować lepsze. Stworzyłem więc własną wersję tego zasilacza, a później kolejne do innych urządzeń, a projektami podzieliłem się ze społecznością DIY na różnych forach. Wkrótce rozwiązanie nazwane SuperTeddyReg stało się bardzo popularne. W trakcie dalszych prac zdałem sobie sprawę, że moje zasilacze są w stanie poprawić brzmienie wielu różnych urządzeń audio. Co więcej uznałem, że mając do dyspozycji tak dobrą sekcję zasilania mogę nieco inaczej niż inni podejść do kwestii budowy wzmacniacza mocy osiągając w ten sposób lepsze efekty brzmieniowe. Konstrukcja PR1 jest absolutnie minimalistyczna, z minimalnym sprzężeniem zwrotnym, z najkrótszą możliwą ścieżką sygnału, a jedynym skomplikowanym, rozbudowanym stopniem jest zasilanie. Przedwzmacniacz PR1 jest konstrukcją typu solid-state, acz jego konstrukcja wywodzi się raczej z urządzeń lampowych. Jego brzmienie także przypomina to, co oferują wysokiej klasy wzmacniacze lampowe, tyle że nie ma tu zużywających się z czasem lamp, ani emisji dużych ilości ciepła, także nieodłącznie związanej z techniką lampową. ST60 to stereofoniczna końcówka mocy wysokiej klasy, oferująca 60W mocy na kanał. Dzięki unikalnej konstrukcji i zaawansowanej, stabilizowanej sekcji zasilania jest ona w stanie wysterować znacznie trudniejsze obciążenia niż sugeruje jej moc. Jakość oferowanego dźwięku jest także wyjątkowa. We wszystkich naszych produktach stosujemy najlepsze dostępne elementy: wyselekcjonowane, nisko-szumne tranzystory JFET, nisko-szumne kondensatory Tantalum i PPS, oraz gniazda WBT NextGen. Wszystkie elementy montowane są na pozłacanej, sześciowarstwowej płytce. Nagrania użyte w teście (wybór)
Urządzenia Pardo nie powalają swoim wyglądem – należą do grupy solidnie wykonanych, bardzo porządnie wykończonych klocków, z obudowami w których funkcja bierze zdecydowaną górę nad formą. Powiedziałbym, że to typowo „inżynierskie” podejście – urządzenie audio ma przede wszystkim grać, a wygląd jest sprawą drugorzędną. Nieczęsto zdarza mi się zgadzać z „inżynierskim” podejściem do audio, ale akurat do tej tezy jak najbardziej się przychylam – co komu po pięknie wyglądającym, acz grającym do chrzanu urządzeniu? Tu dodatkowo nie zastosowano dość popularnego, i to na wielu półkach cenowych, zabiegu, czyli stosowania obudów „klasycznych” rozmiarów, niezależnie od tego ile miejsca układ faktycznie potrzebuje. Wiele firm tak robi narażając się na żarty o sprzedawaniu „audiofilskiego powietrza”. Nie tym razem. Jak już wspomniałem przedwzmacniacz umieszczono w dwóch obudowach (w drugiej jest wydzielony zasilacz), obie są tej samej wielkości co TeddyDAC. Tak właśnie, w rozsądny sposób, zmniejsza się koszty produkcji – korzystając z takich samych obudów w różnych urządzeniach – chwaliłem to w przypadku ModWrighta, Schiit Audio, chwalę i tu. Przedwzmacniacz wyposażono w zdalne sterowanie – dostajemy pilota wielkości karty kredytowej (choć jest nieco dłuższy, ale węższy), firmy... Philips – ot, znowu przejaw pragmatyzmu, bo w końcu nie potrzebujemy do tego pre wielofunkcyjnego, skomplikowanego pilota, skoro można nim jedynie regulować głośność i wybierać wejście. Końcówka mocy wylądowała w objętościowo (ponad) dwa razy większej obudowie, która jednakowoż nadal nie robi wrażenia gabarytami – jest mała, zgrabna, nie rzuca się w oczy, największych wymiarem jest głębokość. |
Tu także wykorzystuje się efekt skali, jako że monofoniczne końcówki mocy ST100 montowane są w dokładnie takich samych obudowach. Co ważne, mimo że obudowy są proste, funkcjonalne, bez żadnych ozdobników, to jednak wykończono je starannie i choć konkursu piękności by nie wygrały, to na półce prezentują się całkiem nieźle. Aaa... jeszcze jeden istotny element – zielone, nie rażące oczu diody. Nie wiem skąd w obecnych czasach zamiłowanie do świecących niczym latarnia morska światełek montowanych we wszelkich urządzeniach (a czasem nawet producenci drogich urządzeń potrafią w różnych klockach tej samej serii dawać diody w różnych kolorach, więc użytkownika oślepia pół tęczy naraz). Kompletnie tego nie rozumiem, podobnie jak i wszyscy, z którymi o tym rozmawiałem – kończy się to paskudzeniem (czasem nawet bardzo drogich) urządzeń taśmami, którymi owe diody są zaklejane. Na szczęście i tu Teddy wykazuje się właściwym mu rozsądkiem – kolor zielony jest przyjazny dla oczu, a natężenie światła wystarczające, by zapaloną diodę widzieć. Niby drobiazg, ale jakbym tu napisał w ilu i jak drogich urządzeniach w czasie testów i ja zaklejałem takie diody taśmą izolacyjną, to pewnie już żadnego takiego urządzenia nie dostałbym do testu. Zostawię więc to dla siebie. Do rzeczy. Zastanawiałem się od czego zacząć opis brzmienia systemy Teddy’ego – od tego, że piekielnie muzykalny? Że oferuje średnicę rzadko spotykaną w tranzystorach? Że mimo niewielkiej mocy świetnie za twarz trzymał bas każdych kolumn, które podłączyłem? Wszystko to prawda, ale drugiego dnia słuchania zwróciłem w końcu uwagę na coś innego, istotnego - to jeden z tych wzmacniaczy, których doskonale słuchało mi się... cicho. No może nie cicho-cicho, ale sporo ciszej niż zwykle i co ciekawe wcale nie czułem potrzeby podgłaśniania! Zarówno z Alterami 1 (które znowu przyjechały do mnie na parę tygodni, zastępując po zakończonym teście fantastyczne Altery 2) jak i Amphionami Argon 7L dzielony wzmacniacz (oczywiście także z „dakiem” TeddyDAC) tworzyły dobrany (mimo różnic cenowych, bo Altery1 dla przypomnienia kosztują 44 tys. PLN, a Amphiony 20 tys.) zestaw, na którym wszystko dokładnie i nad wyraz pięknie było słychać już wtedy, gdy potencjometr znajdował się niemal na samym początku skali. Kolumny i owszem są wysokoskuteczne, ale nie aż tak znowu łatwe do napędzenia. Poza muzyką typu AC/DC naprawdę nie czułem potrzeby podgłaśniania (AC/DC nie da się słuchać cicho niezależnie od tego na czym), a dodatkową zaletą była możliwość prowadzenia odsłuchów również w nocy. Grając tak cicho nikomu nie przeszkadzałem, wykorzystywałem za to jednocześnie obowiązującą zawsze zasadę – gdy miasto wokół idzie spać muzyka brzmi jeszcze piękniej niż w ciągu dnia. Rzecz oczywiście po pierwsze w niższym szumie tła, czyli w czymś, na co niby nie zwracamy uwagi, a co utrudnia, czy zakłóca odbiór muzyki bardziej niż nam się zdaje. Ale jest jeszcze i druga kwestia – gdy słuchamy cicho musimy się naprawdę skupić na tym co słyszymy, żeby niczego nie uronić, percepcja wchodzi na wyższy poziom, a to pozwala pełniej doświadczać muzyki. Tak to przynajmniej działa w moim przypadku. I jest to doświadczenie niezwykłe, zdecydowanie pełniejsze, mocniejsze niż słuchanie za dnia z odkręconym pokrętłem głośności (no może poza wspomnianymi australijskimi weteranami rock&rolla). Jeśli tego państwo do tej pory nie robiliście, a wasz sprzęt to potrafi (bo nie każdy gra dobrze na niskim poziomie głośności, powiedziałbym nawet, że mniejszość), to warto spróbować. Nie gwarantuję, że się to wam spodoba (choć zdziwię się jeśli nie), ale na pewno będzie to ciekawe doświadczenie. Nie mogę się powstrzymać: rok w rok niemal wszyscy odwiedzający Audio Show komentują większość prezentacji podobnie – po jakiego grzyba prowadzący prezentację grają tak głośno? OK., czasem faktycznie trzeba, gdy w sąsiednich pokojach grzmią subwoofery. Ale gdyby wszyscy poszli po rozum do głowy i zaczęli grać ciszej, zarówno wystawcy jak i zwiedzający dobrze by na tym wyszli. No chyba, że dany sprzęt grać cicho nie potrafi. Jest taka firma, polska nawiasem mówiąc, w czasie prezentacji której wiele razy grano cicho, spokojnie, a prowadzący podkreślał, że mimo niewielkiego poziomu głośności wszystko było dokładnie słychać, każdy detal, każdy skok dynamiki, etc. To SoundArt – tak właśnie prezentował wiele razy swoje wzmacniacze. Myślę, że gdyby Teddy Pardo wziął udział w naszej wystawie to i w jego pokoju prezentacja mogłaby wyglądać podobnie. No dobrze, zostawmy to. Acz jeszcze raz podkreślę, że bardzo niewiele urządzeń, które miałem okazję testować potrafiło grać w ten sposób. W większości przypadków odsłuchy prowadzę w ciągu dnia, a wieczorem, o ile to jest źródło, czy urządzenie z wyjściem słuchawkowym przesiadam się na słuchawki - z przymusu, a nie z wyboru. Minusem posiadanie takiego zestawu, jak testowany, jest ryzyko zarywania wielu nocy – mówię z doświadczenia. Zestawowi Pardo trudno wytknąć jakąkolwiek ewidentną słabość. Dostajemy równe pasmo, z mocnym, zwartym, prowadzonym twardą ręką, sprężystym, energetycznym basem (tu podpięte kolumny będą oczywiście miały znaczenie), zaskakująco (jak na niedrogi tranzystor) gładką, kolorową, namacalną średnicą i energetyczną, otwartą, pełną powietrza górą. Co do basu – najtrudniejszymi kolumnami, jakie miałem do dyspozycji, były Amphiony Argon 7L, które nie są szczególnie trudnym obciążeniem, ale trochę watów jednak potrzebują, by niskie tony były tak świetnie definiowane, tak konturowe i energetyczne, jak były w tym przypadku. Wydaje się więc, że faktycznie (jak twierdzi Teddy) mimo nie aż tak dużej mocy, końcówka ST60 może zaskakiwać wydajnością prądową, co zdaje się potwierdzać także fakt, iż równie znakomicie bas był definiowany już na niskich poziomach głośności. Nie należy się może spodziewać tektonicznego, kruszącego ściany basu, ale w często używanym przeze mnie do sprawdzania zejścia basu kawałku Aquamarine Isao Suzuki, gdzie kontrabas schodzi w okolice bram piekieł, zestaw Pardo spisał się bardzo dobrze. Bas miał masę, wypełnienie, schodził nisko (choć da się niżej), ale też, co dla mnie bardzo ważne, pozwalał kontrabasowi pięknie wybrzmiewać. To swoją drogą kolejna z zachwycającym mnie cech tego zestawu – pięknie wypadała na nim muzyka akustyczna, właśnie po części za sprawą długich, prawdziwie brzmiących wybrzmień. Inną kwestią jest trójwymiarowość prezentacji, wsparta dużą ilością powietrza na obszernej scenie – powietrza, które się po prostu widzi, czuje się jak ono drga. Pewnie, że to nie poziom Kondo Sougi, ale przecież mówimy tu o bardzo rozsądnie wycenionych urządzeniach, które pozwalają czuć muzykę, a nie tylko jej słuchać, które oferują spory poziom emocji – czyli tego co odróżnia dźwięk od muzyki. A przecież doskonały dźwięk wcale nie musi wzbudzać w nas emocji – czasem w dążeniu do doskonałości twórcy high-endowych urządzeń zapominają, że w tej całej zabawie chodzi o muzykę, a nie o dźwięk. Urządzenia, które mnie się podobają muszą sprawiać, że słuchając głosu Evy Cassidy zadumam się nad kruchością ludzkiego życia, że obcując z Dyjakiem zobaczę oczami duszy traumę jego życia, którą świetnie w jego głosie słychać, że gdy Louis Armstrong śpiewa What a wonderful world to niezależnie od nastroju uśmiech pojawi się na mojej twarzy. Tego oczekuję od sprzętu audio i to właśnie dał mi zestaw Teddy’ego Pardo. Muzyka akustyczna nie jest bynajmniej jedyną mocną stroną tego zestawu. Wspomniane pewne, energetyczne, konturowe prowadzenie basu, bardzo dobry timing, pace&rhythm sprawiają, że doskonale słucha się bluesa, czy rocka. Po raz pierwszy od dawna sięgnąłem np. po Alchemy Dire Straits. Nagranie może nie należy do dziesiątki najlepiej zrealizowanych koncertów w historii muzyki, ale dźwięk jest całkiem przyzwoity, a muzyka to porcja niezłej rozrywki. Jest tu mnóstwo energii, jest mocna gitara basowa wyznaczająca rytm wszystkich kawałków i jest w końcu charakterystyczny głos Marka Knopflera i jego jeszcze bardziej charakterystyczna gitara. A ponieważ koncert daje mu większe możliwości wykazania się, więc popisy Marka, zwłaszcza na Sultains of Swing są czymś szczególnym. Podsumowanie Słuchanie kosztujących ogromne pieniądze sprzętów jest przeżyciem, jako że zwykle oferują one bardzo wysoką jakość brzmienia. Ale mnie jakoś bardziej cieszą spotkania z rozsądnie wycenionymi urządzeniami, które może nie należą brzmieniowo do top-high-endu, za to pozwalają na bliski, bezpośredni kontakt z muzyką, nawet jeśli nie doskonały, to bardzo osobisty. Taki właśnie jest mały ciałem, a wielki sercem zestaw Teddy’ego Pardo – muzykalność i emocje to dwa określenia, które będą mi się z nim kojarzyć. To sprzęt dla miłośnika muzyki, który ma w życiu ważniejsze wydatki niż te na sprzęt audio, a mimo to chciałby się, słuchając muzyki, uśmiechać, smucić, a czasem skakać w jej rytm. Żeby było jasne – to jest obiektywnie naprawdę dobry dźwięk, a za te pieniądze nawet znakomity. Jednakże sposób grania skupiony na oddaniu istoty muzyki raczej niż nagrania będzie bardziej przemawiał do melomanów niż wyczynowych audiofilów. Przedwzmacniacz PR1 umieszczono w dwóch osobnych obudowach łączonych krótkim kabelkiem z wielopinowymi wtykami na obu końcach. Obie obudowy wykonano z metalowej blachy – składają się niejako z dwóch złożonych razem połówek (górnej i dolnej), grubszej płyty frontowej, oraz płyty tylnej, w której montowane są wszystkie złącza. Obie są tej samej wielkości co obudowa TeddyDACa. Na froncie obudowy zasilacza znajduje się jedynie pojedyncza zielona dioda sygnalizująca działanie urządzenia, z tyłu znajduje się gniazdo sieciowe IEC zintegrowane z bezpiecznikiem, włącznik oraz wielopinowe gniazdo do połączenia z przedwzmacniaczem. W środku, na ile udało mi się dojrzeć (bo nie tak łatwo się dostać do środka), siedzi wcale nie małe trafo. Na froncie przedwzmacniacza znalazły się dwa spore pokrętła – lewe służy regulacji głośności, a prawe to selektor wejść. Między nimi znajdują się zielone diody – jedna pokazuje, że urządzenie jest włączone, druga zapala się gdy włączymy funkcję „mute”. Z tyłu, oprócz wielopinowego gniazda zasilania, znajduje się 6 par gniazd RCA WBT NextGen. Jedna para to wyjście analogowe na końcówkę mocy (istnieje możliwość zamówienie urządzenia z drugim wyjściem), jedno to „przelotówka” dla systemu kina domowego (to zamiast niej można mieć drugie wyjście na końcówkę), a cztery to klasyczne wejścia liniowe. Do środka przedwzmacniacza także trudno było mi się dostać, więc mogę jedynie oprzeć się na słowach Teddy’ego Pardo, który napisał, że ogólna koncepcja budowy jego pre jest absolutnie minimalistyczna – najkrótsza możliwa ścieżka sygnału, jednopunktowe (w układzie gwiazdy) uziemienie, solidna, sześciowarstwowa płytka z pozłacanymi ścieżkami, na której zmontowano elementy wysokiej jakości, w tym kondensatory tantalowe i PPS. Końcówka mocy ST60 oferuje 60 W mocy na kanał. Umieszczono ją w ponad dwukrotnie większej objętościowo obudowie, która, z racji zastosowania sporego trafa, jest przede wszystkim dużo głębsza i nieco wyższa od pozostałych urządzeń. Wykonano ją podobnie jak pozostałe - starannie, acz bez żadnych ozdobników. Na grubym, metalowym froncie znajduje się jedynie zielona dioda, boki urządzenia to solidne radiatory, a z tyłu znajduje się gniazdo sieciowe EIC, włącznik, para gniazd głośnikowych oraz wejścia RCA (wszystkie od WBT). Według Teddy’ego kluczem do dobrego brzmienia jego wzmacniaczy jest oczywiście zaawansowane zasilanie – to rozbudowana wersja jego słynnego SupperTeddyReg. Także w przypadku ST60 wykorzystano najlepsze dostępne elementy: niskoszumne kondensatory tantalowe i PPS, precyzyjne (0,01%) rezystory oraz złącza WBT NextGen. Elementy wlutowane są do czterowarstwowej płytki z pozłacanymi ścieżkami.
PR1 Wejścia: 4 x liniowe, 1 x HT (kino domowe) Wyjścia:1 x RCA, drugie opcjonalne Gain: x 6 Wymiary: 250 x 170 x 62 mmx17x6.2cm ST60 Moc wyjściowa: 60 W na kanał Impedancja podłączanych kolumn: 4-16 Ω Wymiary: 90 x 190 x 340 mm |
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity