Wzmacniacz zintegrowany
Sugden
Producent: J E Sugden & Co Ltd |
ugden – trudno znaleźć kogoś, kto o marce przynajmniej nie słyszał, ale i równie trudno namierzyć kogoś, kto tych urządzeń słuchał, czy wręcz posiada/posiadał. Jak przyznał w rozmowie ze mną, jeszcze przed wystawą Audio Show 2013, polski dystrybutor Sugdena, pan Wojtek Szemis, troszkę ową markę zaniedbał, nie przypominając potencjalnym klientom wystarczająco często, że te brytyjskie urządzenia są obecne na polskim rynku, że można ich u nas posłuchać i je kupić. A przecież wystarczy zajrzeć na fora tematyczne, by zobaczyć, że Sugden ma w Polsce grono wiernych fanów i dumnych posiadaczy. W końcu to firma istniejąca od 1967 roku, czyli niedługo „stuknie” jej 50-tka! Jeden z pierwszych jej modeli, integra oznaczona symbolem A21 zyskała status kultowej (patrz – zdj. 2). Powód? Choćby fakt, że założyciel firmy i główny konstruktor James E. Sugden był pierwszym, który wprowadził na rynek integry tranzystorowe pracujące w klasie A, a taką właśnie był A21. Jak sam przyznaje na swojej stronie internetowej jego pierwsze urządzenia nie odniosły wielkiego sukcesu i dopiero wzmacniacze w klasie A, które później stały się symbolem/wizytówką marki, zapewniły firmie sławę i finansowy byt (czytaj TUTAJ). Co ciekawe to właśnie na modelu A21 w kolejnych wcieleniach przez te wszystkie lata opierała się oferta Sugdena, a i dziś seria A21 stanowi istotny jej element. Niewiele zmieniło się w kwestii klasy A – Sugden dziś nadal produkuje wzmacniacze tranzystorowe działające w tej prądożernej klasie, acz do oferty doszły też odtwarzacze CD i – z mojego punktu widzenia – chwała im za to! W innych krajach, z Wielką Brytanią na czele, marka ta ma wiernych fanów, by wręcz nie rze: fanatyków, którzy chętniej rozstają się z każdym innym używanym sprzętem, niż z ukochanym wzmacniaczem Sugdena. A jeśli już w ogóle do tego dochodzi, to wyłącznie w sytuacji, gdy pojawia się nowa, w domyśle lepsza, wersja lub model. W ramach przypominania polskim audiofilom o tej znamienitej marce, w tym roku na potrzeby Audio Show pan Wojtek, zamiast złożyć kolejny, kosmicznie drogi system z produktów Kondo (nie żebym miał coś przeciwko – w końcu gdzie indziej można posłuchać tych genialnych urządzeń), postawił na system oparty w dużej mierze właśnie na Sugdenie. Co ciekawe, była to nie tylko elektronika, ale i kolumny tej marki. Choć te grały zamiennie z Audio Note'ami, więc nie tak łatwo było je „trafić” - mnie akurat się nie udało. Muszę się do czegoś przyznać – również ja o tej zasłużonej brytyjskiej marce trochę zapomniałem i dopiero rozmowa z panem Szemisem przypomniała mi, że to przecież firma, która specjalizuje się we wzmacniaczach pracujących w klasie A. Jak już być może część z państwa zauważyła, jestem fanem wzmacniaczy lampowych. Jeśli już mam słuchać tranzystora, to najchętniej w klasie A, bo ich dźwięk najbardziej przypomina lampę. Nie pozostało mi więc nic innego, jak skorzystać z okazji i umówić się na wypożyczenie jednego z urządzeń do recenzji. Padło na integrę z serii Masterclass IA-4. Żeby nie było zbyt łatwo, razem z nią pan Wojtek przywiózł jeszcze trzy inne urządzenia. Po pierwsze końcówkę mocy (z tej samej serii Masterclass) FPA4 – to dokładnie ten sam układ, który siedzi w stopniu końcowy IA-4. Po drugie dwa przedwzmacniacze do tejże końcówki. Jeden to właściwie wzmacniacz słuchawkowy Sugdena z sekcją przedwzmacniacza i stopniem końcowym w klasie A (wyposażony w dwa wejścia analogowe, więc można go bez problemu używać jako przedwzmacniacza), model HA-4 (też z serii Masterclass). Drugi to podstawowy przedwzmacniacz Audio Note'a M1 Line, który bardzo często, z bardzo dobrym skutkiem był łączony z końcówkami Sugdena, jako tańsza (!) alternatywa własnych preampów tej marki. Po co dostałem aż tyle urządzeń do jednego testu? Ano po to, by porównać tę samą końcówkę mocy „zintegrowaną” w IA-4 oraz w połączeniu z dwoma innymi przedwzmacniaczami. Nagrania użyte w teście (wybór)
IA-4 to całkiem spory wzmacniacz w solidnie wykonanej i ładnie wykończonej obudowie, której widok wprawia mnie nieustannie w pewną konfuzję. Otóż z jednej strony, gdy na nią patrzę ciśnie mi się na usta określenie typu: „wygląda nowocześnie”. Z drugiej jednak strony dziś do wzmacniaczy wpycha się wyświetlacze, intensywnie świecące diody, układy elektroniczne z wieloma ustawieniami, możliwością nazywania wejść itp., itd., a tu tego nie uświadczysz. Mamy za to solidny, gruby, aluminiowy front z być może największym przyciskiem wyłącznika, jaki zdarzyło mi się widzieć, z dwoma sporymi pokrętłami, dwoma przyciskami i dwiema niebieskimi, łagodnie (!) świecącymi diodami umieszczonymi dodatkowo w czymś, co na pierwszy rzut oka wygląda jak wyjście słuchawkowe. Skromnie, prosto, ale i oryginalnie. I chyba jednak nowocześnie? Zwłaszcza czarna wersja wygląda bardzo elegancko, z mojego punktu widzenia oczywiście – preferuję czarny kolor urządzeń audio. Mówiąc szczerze taki minimalizm mi się podoba. Warto zauważyć, że dostajemy do dyspozycji sporą ilość wejść analogowych – 1 zbalansowane, 1 wejście (RCA) do wbudowanego przedwzmacniacza gramofonowego dla wkładek MM oraz 3 wejścia liniowe i wejście „tape in” (RCA), a do tego wyjścia (RCA) „pre out” i „tape out”. Ale nie o tym miałem tu pisać. Po klasie A zawsze oczekuję pełnego, dociążonego dźwięku, delikatnie ciepłego, muzykalnego, z pięknie prezentowanymi wokalami i sporą, trójwymiarową sceną. I do tej pory jeszcze się nie zawiodłem. Sugden nie chciał być pierwszym wyjątkiem od tej reguły, acz i lista jego zalet nie kończy się na już wymienionych. Jak na tę markę i jak na klasę A IA-4 dysponuje sporą mocą rzędu 33 W na kanał (przy 8 Ω), co wystarczy bez problemu do wysterowania większości wysoko i średnioskutecznych kolumn. Nie poradzi sobie zapewne z trudnymi przypadkami, ale do takowych trzeba szukać prawdziwych „elektrowni”. W czasie testu Sugden napędzał i moje Bastianisy, i znakomite Amphiony Argon 7L, radząc sobie z nimi wybornie. A właściwie powinienem powiedzieć, że wręcz za dobrze – regulacja głośności oferuje bowiem już na samym początku dość duże wzmocnienie, stąd na mających skuteczność 100 dB kolumnach nie było łatwo grać cicho. Nie bałbym się go zestawiać z kolumnami o skuteczności rzędu nawet i 86-87 dB, byle tylko oferowały rozsądny (czyli bez wielkich spadków) przebieg impedancji. Wzmacniacz ten potrzebuje kilkunastu minut, by osiągnąć optymalną temperaturę pracy. Swoją drogą po kilku minutach zbliżenie ręki do górnej pokrywy rozwieje wszelkie wątpliwości, jakie ktoś mógłby ewentualnie mieć na temat tego, czy to jest faktycznie klasa A. Proszę tylko nie mówić, że nie ostrzegałem! Można sobie rękę poparzyć, na szczęście lekko, choć i to powinno niedowiarkom wystarczyć. Sugden grzeje się bowiem bardzo mocno, co zimą jest całkiem miły efektem dodatkowym. Gdy już osiągnie swoją temperaturę pracy i zacznie „śpiewać” pełną piersią, pierwsze co się wręcz narzuca to ogromna kultura grania. Wszystko jest pięknie poukładane, nie ma żadnych śladów nerwowości, dźwięki pokazane są precyzyjnie, ale równie ważna jak detale jest harmonia, płynne, spokojne układanie się wszystkim elementów w całość. Nie ma mowy o narzucanym rozbiorze dźwięku na czynniki pierwsze, co potrafią robić niektóre tranzystory, ale też szczegółowość, rozdzielczość i selektywność dźwięku są na tyle dobre, że, jeśli wola, pozwalają studiować poszczególne instrumenty, głosy, czy drobne smaczki w dobrze zrealizowanych nagraniach. To lekko ciepły dźwięk, z delikatnie dopaloną średnicą, niedużo, ale akurat tyle, żeby np. wokale brzmiały bardzo namacalnie. Ot choćby piękny głos Kate Bush, specyficzny, niezwykle zmysłowy, magnetyczny wręcz, wciągający w wir niezwykłej muzyki, a jednocześnie skupiający niemal całą uwagę słuchacza na sobie. Co ciekawe, w tym wypadku nie oznaczało to wcale mocnego wypchnięcia pierwszego planu, efekt osiągnięty był właśnie niezwykłą prezentacją wokalu, nasyconą, detaliczną, z dokładnie pokazaną fakturą i znakomicie oddaną barwą, przy której cała reszta, że tak powiem bladła. W niezwykły sposób pokazywane były i inne wokale. Nie mogłem się oderwać od 10-cio płytowego wydawnictwa prezentującego karierę mojej ukochanej Leontyny Price. Nagrania pochodzą z różnych okresów jej kariery, z różnych oper i nie tylko. Za każdym razem niezwykła głębia i barwa jej głosu po prostu mnie zachwycała i łapała wprost za serce. Wspomniane wyżej detaliczność, rozdzielczość i selektywność odgrywały swoją rolę w pokazaniu czy to towarzyszących jej śpiewaków, czy to towarzyszącej orkiestry. Ta ostatnia to w końcu najbardziej złożony, najtrudniejszy w reprodukcji instrument sprawiający zwykle wzmacniaczom sporo kłopotów. Tu, zważywszy na cechy, o których już wspomniałem, czyli delikatne dopalenie średnicy i dodatnią temperaturę tonalną prezentacji, można się było obawiać, że orkiestra będzie się nieco „rozmywać”, że nie będzie wystarczająco precyzyjnie pokazana. Nic z tych rzeczy – wszystko pokazane jak na dłoni i z łatwością można było zagłębiać się w wybrane sekcje, gdy tylko przyszła mi na to ochota. Swoją drogą sposób rejestracji takich nagrań przez wytwórnię RCA był wyjątkowy i to dzięki niemu tak dobrze słucha się jej klasyki i oper. Sięgnięcie po zupełnie inne głosy, choćby ostrą chrypę Marka Dyjaka, niczego nie zmieniało w odbiorze. Ma być ostro – proszę bardzo, ale nadal z wypełnieniem i namacalnością, których niejeden wzmacniacz lampowy by się nie powstydził. Delikatnie i lirycznie, w wydaniu Evy Cassidy – wpadłem po uszy i tylko koniec płyty był w stanie oderwać mnie od niebywale emocjonalnego, namacalnego, bliskiego spotkania z nieodżałowaną artystką. Przy okazji zasłuchałem się także w brzmienie gitary Evy – mocne, nasycone, ze sporym udziałem pudła, z długimi wybrzmieniami, z detalikami w postaci szumu palców przesuwających się po strunach, czy delikatnym brzęknięciem struny, gdy ta nie była wystarczająco mocno dociśniętą do progu – piękne granie! W pewnym sensie granie IA-4 przypominało mi moje słuchawki Audeze LCD3 – to niby stosunkowo ciemne granie, ale wynika to z nadzwyczajnego nasycenia i dociążenia dźwięku, co absolutnie nie odbywa się kosztem utraty szczegółowości. Od wokali krok już tylko do nagrań akustycznych, głównie jazzowych. W nich Sugden spisywał się równie dobrze, pokazując szeroką, wieloplanową scenę, na której precyzyjnie rozstawiał nawet większe grupy instrumentów, a przestrzeń między nimi wypełniał powietrzem, dając każdemu instrumentowi odpowiedni „oddech”. Świetnie radził sobie z kreowaniem otoczenia akustycznego nagrań – choćby słuchając legendarnego nagrania Jazz at the Pawnshop, nawet mocno skupiając się na muzyce cały czas miałem świadomość, że koncert odbywa się w lokalu, że wokół są ludzie, którzy coś jedzą, piją, nawet chwilami rozmawiają, ale i bardzo żywo reagują na wydarzenia na scenie. |
Był to absolutnie naturalny, nieodłączny element tego nagrania, wyraźnie zaznaczony, acz pozostający w tle. Jak zawsze wsłuchiwałem się w brzmienie ksylofonu, pięknie uchwyconego na taśmie, nieprawdopodobnie dźwięcznego i dociążonego jednocześnie. Brzmiał dokładnie tak jak oczekiwałem, a może nawet był jeszcze odrobinę bardziej dociążony niż zwykle. Oczywiście musiałem też posłuchać Antiphone blues, czyli efektów niezwykłej współpracy saksofonu i kościelnych organów, którą tak pięknie uchwycono na płycie Arne Domnerusa. Każdych z trzech elementów odgrywał tu równoważna rolę. Z jednej strony piękna, głęboka barwa saksofonu, z drugiej potęga nisko schodzących organów, a z trzeciej niezwykła akustyka kościoła. Pokazanie tego we właściwych proporcjach bywa dla wielu wzmacniaczy sporym wyzwaniem, ale Sugden poradził sobie znakomicie, kolejny raz umiejętnością oddania akustyki pomieszczenia, pogłosu, przypominając mi to, co oferują dobre lampy. Brytyjski wzmacniacz doskonale radził sobie także z organami i rzecz nie tylko w samej potędze brzmienia, której przecież IA-4 nie brakowało w żadnych nagraniach, ale i w dobrej kontroli nad bardzo niskimi pomrukami, które i owszem, zwykle długo wybrzmiewają, ale czasem są też dość nagle urywane i to trzeba umieć pokazać. Wysokie tony z jednej strony wydają się być odrobinę zaokrąglone na samiutkiej górze, z drugiej wiele dźwięków brzmi bardzo żywo, dźwięcznie, i jest to bardzo otwarty dźwięk jak choćby blachy na płycie Tria Krzysztofa Herdzina, które w wydaniu Sugdena łączyły mocne dociążenie z zachwycającą dźwięcznością, popartą bardzo dobrym różnicowaniem dźwięków poszczególnych talerzy. I jakoś trudno akurat tu było mi się doszukać domniemanego zaokrąglenia, zwykle prezentowanego przez wzmacniacze w klasie A. Na płycie Loreeny McKennitt pojawiają się natomiast nagle, właściwie znikąd, zupełnie nieoczekiwanie (bodaj) cymbałki – niby delikatne, wcale niegłośne, a jednak nie da się nie zauważyć ich wejścia właśnie dzięki ich wyjątkowej dźwięczności, która wydaje się wręcz świdrować w uszach. Mówię tu o takim „pozytywnym” świdrowaniu, a nie takim, które czyni słuchanie bolesnym. Możliwości w zakresie basu sprawdzałem z jednej strony słuchając płyt z muzyką elektroniczną, np. Andreasa Vollenweidera, z drugiej np. za pomocą nieśmiertelnego koncertu AC/DC. Na płytach tego pierwszego pojawia się bas wszelaki – bardzo niskie, podtrzymywane, potężne dźwięki, ale i krótkie uderzenia elektronicznej stopy, czy szybkie pasaże elektronicznego odpowiednika gitary basowej, czasem z podtrzymaniem, czasem urywane w ułamku sekundy. Wzmacniacz musi mieć bardzo dobrą kontrolę na głośnikami, by mieć szansę to wszystko pokazać. Z Amphionami poradził sobie wybornie. Live AC/DC kipiał wręcz energią – tu nawet nie chodzi o bardzo niskie zejścia basu, bo nie ma na nie czasu – tu rzecz jest w trzymaniu tempa oraz rytmu i z tym Sugden poradził sobie śpiewająco. Czystość i lekkie dopalenie średnicy pokazały, co nie zdarza się aż tak często, bardzo wyraźnie wokal Briana Johnsona. Mocno, ostro, z odpowiednią dawką „brudu” wypadały gitary elektryczne, a szaleństwa Angusa Younga nie pozwalały usiedzieć spokojnie w fotelu. Wróćmy jeszcze na chwilę do tego, że jest to wzmacniacz grający na tyle czysto i transparentnie, że w sposób oczywisty pokazuje różnice między źródłami i nagraniami. W czasie tego testu miałem w domu kilka różnych źródeł i każde z nich podłączałem do IA-4. Dla przykładu, znakomitym partnerem dla brytyjskiego wzmacniacza okazał się być przetwornik MA-1 Meitnera. Ten kanadyjski DAC prezentuje szkołę dźwięku bardzo precyzyjnego, detalicznego, nadzwyczaj czystego i analitycznego. Sugden natomiast to mocny, dociążony dźwięk, z solidną, szybką, choć nie super-konturową podstawą basową, z lekko ciepłą, gładką średnicą i piękną, słodką górą. Z połączenia tych dwóch, dość różnych charakterystyk wyszło coś znakomitego, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Owa analityczność Meitnera, która to cecha nie należy do moich ulubionych, przestała się tak narzucać dzięki wypełnieniu, dociążeniu dźwięku przez testowana integrę, dzięki delikatnemu podniesieniu temperatury tonalnej i zrównoważeniu owej super-detaliczności DAC-a, naciskiem na barwę Sugdena. Wszystko pięknie się tu zbalansowało dając w efekcie czysty, transparentny i detaliczny dźwięk, z solidnym, mięsistym basem, z dobrze prowadzonym rytmem, z namacalną, gładką średnicą i detaliczną, otwartą, ale i słodką góra pasma. To, co razem zaoferowały te dwa urządzenia można było określić mianem nadzwyczaj muzykalnego, dociążonego, ale i klarownego, transparentnego i wysoce detalicznego przekazu. To brzmienie bardzo energetyczne, otwarte, z dużą, ekspansywną, dobrze poukładaną sceną, oferujące możliwość zajrzenia w głąb muzyki, śledzenia wybranych instrumentów, bądź też zrelaksowania się w fotelu i chłonięcia muzyki jako całości, wraz z dużym ładunkiem emocjonalnym, którego Sugden nie skąpi słuchaczom. Wystarczyło zmienić źródło na otwierający ofertę Avida gramofon, model Ingenium, z ramieniem Pro-Jecta i niedrogą wkładką MM Nagaoki MP110. To ciekawa oferta dla osób chcących wkroczyć w świat analogu, gdzie starano się stosunkowo niewielkim kosztem osiągnąć dobry dźwięk. Nawet jeśli najsłabszym punktem tego zestawu jest wkładka to i tak gra to naprawdę dobrze, a główną cechą dźwięku jest zaskakujący, a nawet porywający PRAT. Ingenium rewelacyjnie trzyma rytm i tempo, zaskakując świetnym timingiem, natychmiastowością np. uderzeń pałeczek perkusji, czy uderzeń stopy. Z drugiej strony słychać pewne ograniczenia w rozdzielczości dźwięku, czy nie aż tak wysoką detaliczność, jako że niedroga wkładka pewnych rzeczy nie przeskoczy. Ale podkreślę jeszcze raz – razem daje to bardzo obiecujący efekt, słucha się tego naprawdę dobrze, choć mnie oczywiście aż świerzbiały rączki, by zmienić wkładkę na lepszą i usłyszeć o ile więcej ten zestaw może zaoferować. IA-4 wiernie oddał cechy tego gramofonu – nie miał żadnego problemu z pokazaniem natychmiastowości uderzeń pałeczek perkusji, potrafiąc od siebie dodać im nieco masy, wzmacniając jeszcze efekt. Choć nie jest to najszybszy wzmacniacz jaki słyszałem, to nie miał problemu z nadążeniem za AVIDem i oddaniem mocnego, prowadzonego twardą ręką rytmu, co bardzo dobrze wypadało i w muzyce bluesowej i rockowej. Energetyczność tego wzmacniacza niejako uzupełniała szybkość gramofonu, a niewielka skłonność do zaokrąglania najwyższych tonów tu akurat przydawała się, bo dzięki niej mniej było słychać pewne braki w rozdzielczości wkładki oraz zapobiegała ona pojawianiu się wyostrzeń. Na koniec zostawiłem ciekawe porównanie IA-4 i końcówki mocy FPA-4, łączonej z dwoma, dostarczonymi przez pana Wojtka Szemisa, przedwzmacniaczami. Jak już wspomniałem to dokładnie ten sam układ, co w stopniu mocy integry, więc porównanie dotyczyło sekcji przedwzmacniacza integry z zewnętrznymi przedwzmacniaczami. Dodatkowym aspektem była także kwestia ceny – IA-4 najtańszym wzmacniaczem nie jest, ale kupując FPA-4 i jeden z tych przedwzmacniaczy można trochę zaoszczędzić, a brzmieniowo różnica nie powinna być taka duża. No właśnie – różnice i owszem były, choć porównałbym je bardziej do tej samej potrawy nieco inaczej przyprawionej, niż do zupełnie innego dania. Z przedwzmacniaczem/wzmacniaczem słuchawkowym Sugdena HA-4 dźwięk nie był aż tak bardzo dociążony, choć w porównaniu do wielu innych wzmacniaczy jakie znam, nasycenie, czy dociążenie dźwięku i tak było większe. Miałem wrażenie, że także pojawiał się efekt jeszcze nieco bardziej przestrzennego, otwartego grania. Z AudioNote M1 dźwięk był już zdecydowanie „lżejszy”, ciągle nasycony, bogaty, ale z akcentem tonalnym przesuniętym nieco wyżej, co dawało wrażenie większej swobody i właśnie lekkości (w dobrym tego słowa znaczeniu) dźwięku. Być może dzięki temu pre udało się uzyskać jeszcze troszkę bardziej gładki i płynny dźwięk, acz te różnice były już z gatunku niewielkich, za które własnej głowy bym nie oddał. Gdybym miał wybierać coś dla siebie chyba jednak skłaniałbym się ku tej ostatniej opcji, mnie bowiem owa „lekkość” dźwięku chyba najbardziej urzekła. Podsumowanie Bardzo łatwo jest zakochać się w brzmieniu tranzystorów w klasie A, a Sugden IA-4 jest tego doskonałym przykładem. To niezwykle muzykalne, „przyjazne” i wciągające granie, które zabiera słuchacza w świat muzyki i nie chce go stamtąd wypuścić. Z jednej strony lekko ciepły dźwięk z racji niezwykłego dociążenia i nasycenia dźwięku może się wydawać odrobinę ciemny, ale z drugiej nie da mu się zarzucić braków w rozdzielczości, detaliczności, czy otwartości. Dostajemy mocny, rytmiczny, dociążony, ale i dość szybki bas, gładką, detaliczną, namacalną średnicę i słodką, pełną powietrza, dźwięczną górę. Razem składa się to na nadzwyczajnie kulturalną, wciągającą prezentację. Wystarczy dodać do tego niezbyt trudne do napędzenia kolumny, źródło do smaku i mamy zestaw, który dostarczy cudownych przeżyć wynikających z bliskiego, niemal intymnego kontaktu z ulubioną muzyką. IA-4 to przedstawiciel serii Masterclass i jednocześnie największy wzmacniacz zintegrowany w ofercie Sugdena. Zgodnie z tradycją tej marki to urządzenie ze stopniem wyjściowym pracującym w czystej klasie A, oferujące (wg danych producenta) 33 W na kanał. Urządzenie zamknięto w sporej obudowie, oferowanej w dwóch wersjach kolorystycznych – srebrnej i grafitowej. Front to 5 mm płyta z aluminium, tył to nieco cieńsza płyta, a resztę obudowy wykonano z czarnych blach. Boczne ścianki to niemal w całości radiatory wspomagające wypromieniowywanie dużych ilości ciepła, produkowanych przez tę integrę. Na froncie znajduje się bardzo duży włącznik (podobnie jak pozostałe elementy wykonany z aluminium w kolorze srebrnym), dwie spore, metalowe gałki (po lewej regulacja głośności, po prawej selektor wejść), dwa niewielkie przyciski (obsługujące pętlę magnetofonową), oraz dwie niebieskie, niezbyt intensywnie (na szczęście!) świecące diody. Z tyłu, obok gniazda sieciowego IEC, znajdują się bardzo solidne gniazda głośnikowe WBT, model z dwiema nakrętkami, mniejszą i większą – bardzo solidnie dociskają widełki. Urządzenie dysponuje trzema wejściami liniowymi (RCA), wejściem do przedwzmacniacza gramofonowego MM oraz zaciskiem uziemienia, wejściem i wyjściem „tape”, wyjściem „pre out”, oraz jednym wejściem zbalansowanym (XLR). Po otwarciu obudowy widać sporej wielkości trafo, któremu towarzyszą cztery duże kondensatory (po 10 000 μF każdy). Od pokrętła regulacji głośności do potencjometru (niebieski Alps) umieszczonego zaraz obok wejść, biegnie długi trzpień. Nóżki gniazd wejściowych są wlutowane bezpośrednio w płytkę sekcji przedwzmacniacza. Przełączanie wejść i wyjść realizowane jest na przekaźnikach wyposażonych w wysokiej jakości, srebrne styki. Wzmacniacz wyposażono w systemowego pilota zdalnego sterowania, mogącego obsłużyć także inne urządzenia tego producenta. Dane techniczne Wejścia: trzy wejścia liniowe, wejście magnetofonowe, wejście phono (MM), wejście zbalansowane Dystrybucja w Polsce |
|
|||
|
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity