Wzmacniacz zintegrowany + podstawa antywibracyjna
Bakoon Products
Producent: Bakoon Products International |
ieco ponad rok temu Wojtek swoją recenzję wzmacniacza AMP-11R firmy Bakoon rozpoczął od cytatu ze strony producenta, który brzmiał: "The design goal of the AMP-11R is to be a world best high-end compact amplifier.", co w wolnym tłumaczeniu oznacza, że w zamierzeniu konstruktorów tego urządzenia miał to być najlepszy, kompaktowy, high-endowy wzmacniacz świata (czytaj TUTAJ). Minął rok i oto w moje ręce trafił następca tamtego modelu – AMP-12R. Czy to oznacza, że owa śmiała deklaracja producenta dotycząca poprzednika tego urządzenia straciła na ważności? Chyba nie. Raczej, że konstruktorzy Bakoona nie osiedli na laurach, nie zadowolili się uznaniem jaki 11R zdobył zarówno wśród recenzentów, jak i użytkowników. Dążenie do perfekcji to w przypadku konstruktorów sprzętu audio cecha bardzo pożądana, perfekcji która we wszystkich aspektach dorównałaby oryginalnemu wykonaniu, osiągnąć się nie da, ale ludzie umotywowani w ten sposób będą ciągle pracować, by swoje dotychczasowe osiągnięcia jeszcze ulepszyć. Dotyczy to w szczególności niewielkich firm, w których wszystko faktycznie zależy od owych dążących do doskonałości pasjonatów, którzy nie muszą się dostosowywać do ograniczeń (głównie finansowych) narzucanych ich odpowiednikom w wielkich korporacjach. W tych firmach jeśli zastosowanie takiego, czy innego elementu daje efekt w postaci lepszego brzmienia, to się go po prostu stosuje. A gdy suma wymyślonych ulepszeń daje wymierny efekt wypuszcza się nową wersję, lub nowe urządzenie. Producent wzmacniaczy Bakoona nie podaje żadnych informacji na temat owych ulepszeń, a patrząc na oba urządzenia trudno się czegokolwiek dopatrzeć. Nawet widząc podawane parametry może się wydawać, że różnicy po prostu nie ma żadnej. W moim przypadku ocenę co się zmieniło utrudnia fakt, że nie miałem okazji słyszeć, ani nawet widzieć wcześniejszego modelu, AMP-11R. Pozostaje mi więc skupić się na tym, jak wygląda i gra to konkretne urządzenie. Rzeczy, które na pewno się nie zmieniły w porównaniu do AMP-11R, oprócz wyglądu zewnętrznego, to zastosowanie układu SATRI opracowanego lata temu przez pana Akirę Nagai. Układ został już opisany przez Wojtka w jego recenzji, a wcześniej jeszcze przez Srajana Ebaena, więc nie będę się nawet próbował zagłębiać w to zagadnienie. Z obowiązku napiszę tylko, że jest to układ, w którym przetwarzany jest sygnał prądowy, a nie napięciowy jak w większości wzmacniaczy. To co się także nie zmieniło, to minimalistyczny układ wejść/wyjść wzmacniacza. Oprócz solidnych gniazd głośnikowych i wyjścia słuchawkowego (umieszczonego na bocznej ściance), mamy tu tylko dwa wejścia dla źródeł, z czego jedno to SATRI-link, czyli wejścia prądowe, do których możemy podłączyć wyłącznie inny produkt Bakoona, tzn. na dziś ich przedwzmacniacz gramofonowy. Choć mówi się o tym, że w drodze jest także przetwornik cyfrowo-analogowy. Słowem – o ile nie posiadacie państwo przedwzmacniacza gramofonowego tej marki, to użyteczne dla was będzie jedynie zwykłe wejście RCA. Nie brak jest ludzi, którzy korzystają tylko z jednego źródła, więc oni narzekać nie będą. Ci z nas, którzy źródeł mają więcej - cóż, pozostaje nam ich przepinanie w miarę potrzeb. Oczywiście ograniczenie ilości wejść wynika po części z wielkości urządzenia, na którego tylnej ściance nie ma miejsca, które można by wykorzystać na kolejne pary gniazd. O minimalistycznym podejściu konstruktorów świadczyć może także brak selektora wejść na przedniej ściance – z tyłu, między gniazdami znajduje się malutki, prosty przełącznik, którym wybieramy albo jedno, albo drugie wejście. Nagrania użyte w teście (wybór)
Szukając na stronie producenta informacji na temat zmian jakie wprowadzono w testowanym wzmacniaczu w porównaniu do AMP 11R znalazłem na dobrą sprawę jedynie informację o tym, że wprowadzono pewne udoskonalenie, ale bez wyszczególnienia jakie. Dla obu wzmacniaczy podane są dokładnie takie same parametry. Pozostało mi więc spróbować się dowiedzieć czegoś u źródła, czyli napisać do firmy Bakoon.
Marek Dyba: Dzień dobry. Nazywam się Marek Dyba, jestem recenzentem magazynu HighFidelity.pl i mam w tej chwili przyjemność testować Wasz najnowszy wzmacniacz, AMP-12R. Nie znalazłem na Waszej stronie informacji na temat konkretnych zmian/ulepszeń jakie wprowadziliście w tym modelu w porównaniu z poprzednim, AMP-11R. Czy mógłby mi Pan napisać, na czym one polegają? Powiedzmy sobie szczerze - AMP-12R nie jest tytanem mocy i 15 W na kanał nie wystarczy do napędzenia trudnych kolumn. Zapewne dlatego polski dystrybutor, Moje Audio, na ostatniej wystawie Audio Show 2013 zestawił ten wzmacniacz z austriackimi kolumnami Trenner & Friedl. Ja słuchałem go z moimi Bastianis Matterhorn, ale także z Amphionami Argon 7L. Tak się złożyło, że te ostatnie mam do dyspozycji od jakiegoś czasu, a ponieważ to kolumny o stosunkowo wysokiej skuteczności (93 dB, impedancja nominalna 4 Ω), mogą więc uczestniczyć w testach między innymi takich właśnie wzmacniaczy jak Bakoon, czy Sugden jako alternatywa dla moich wysokoskutecznych (100 dB) Matterhornów. Powiem więcej, akurat w przypadku tego testu to właśnie fińskie kolumny grały przez większość czasu, bo to z nimi Bakoon najlepiej się spasował. Tak na marginesie – z obydwoma parami kolumn, a już zwłaszcza z Bastianisami, AMP-12R tworzył bardzo specyficznie wyglądający system. Bakoon to bowiem maleństwo 20x20x4 cm i nawet jeśli pomnożymy to razy 2 i dodamy rack, to i tak ma się to wielkościowo nijak choćby do Sugdena IA-4. Bastianisy natomiast to naprawdę spore kolumny, a i Argony 7L do maluchów nie należą. Jedną z rzeczy, których zawsze się obawiam mając w testach tak małe urządzenia, to kwestia wpinania w nie dość ciężkich kabli LessLossa. Zdarzało mi się uprawiać różne kombinacje zapobiegające przeważeniu małego wzmacniacz przez kable, zwłaszcza głośnikowe. Tyle, że tu mamy dwa całkiem ciężkie, jak na swoją wielkość, klocki, ustawione w także stosunkowo ciężkim racku i to w zupełności wystarcza, żeby problemów z przeważaniem nie było. |
Otóż chcą wpiąć kable głośnikowe z widełkami musiałem się mocno namęczyć – byłoby znacznie prościej, gdyby gniazda głośnikowe wystawały poza tylną krawędź racka, a tak nie jest. Oczywiście w przypadku bananów problemu nie będzie, ale zwłaszcza przy kablach zakończonych widłami, ze sztywnymi końcówkami wpięcie ich w gniazda nie będzie proste. To właściwie jedyne zastrzeżenie, jakie mogę mieć do tego urządzenia. Malkontenci będą pewnie jeszcze narzekać na brak pilota, ale moim zdaniem zdrowiej dla nas jest, gdy go nie ma. Pierwsza płyta, pierwszy kawałek i wszechogarniające wrażenie spokoju zachęcające do wygodniejszego usadowienia się w fotelu, zapomnienia o całym świecie i wycieczki do krainy muzyki. Zaczęło się akurat od jednego z nowych nabytków – boxu z nagraniami Leontyny Price. Niski, mocny, pełny głos płynący od ustawionej całkiem blisko mnie postaci śpiewaczki, niósł ze sobą ogromny ładunek emocji, dramaturgii. Bardzo przypominało mi to zupełnie niedawne spotkanie ze wzmacniaczem słuchawkowym Bakoon i pierwsze założenie na uszy HD800 podłączonych do wyjścia prądowego HPA-21. Zupełnie inny świat, w którym muzykę trudno jest oceniać stosując standardowe kategorie. Kto by się zastanawiał nad basem, średnicą, czy górą pasma słuchając jak ognistą Cyganką jest Leontyna Price w roli Carmen, bądź jak samym głosem buduję dramę, napięcie w oczekiwaniu na nieuchronną tragedię kończącą tą operę. Czy warto się zastanawiać nad prezentacją faktury, czy barwy głosu, gdy boski Luciano Pavarotti z nieodłącznym uśmiechem na twarzy śpiewa: O sole mio?! Albo gdy po prostu widać powagę, strach i nadzieję, gdy śpiewa arię Nessun dorma z opery Turandot? Nie ma o tym mowy – człowiek siedzi niemal w nabożnym skupieniu próbując nie uronić ani sekundy, bo tak niezwykłe doświadczenie może się już nie powtórzyć. We wspomnianych już nagraniach czy to Leontyny Price, czy Luciano Pavarottiego towarzyszyły im zwykle orkiestry symfoniczne i nie był to bynajmniej udział symboliczny. Bakoon potrafił bardzo dobrze pokazać skoki dynamiki, błyskawiczne przejścia od dramatycznych, głośnych fragmentów, do bardzo cichych, przy których nadal słychać było wszystkie szczegóły. Akurat w nagraniach operowych orkiestra nie jest pokazywana aż tak przestrzenie jak zwykle, ale wystarczyło puścić IX Symfonia d-moll op. 125 pod Boehmem i już wszystko było jasne. Orkiestra została pięknie rozplanowana na scenie, zarówno na szerokość, jak i głębokość. Bardzo dobra rozdzielczość i selektywność pozwalały swobodnie śledzić wybrane grupy instrumentów, przyglądać się barwie a to smyków, a to instrumentów dętych. Wszystko to razem składało się w płynną, harmonijną całość, która imponowała potęgę gdy przychodziło forte, ale i delikatnością, gdy trzeba było zagrać pianissimo. To wykonanie IX Symfonii jest nadzwyczaj dynamiczne i poprowadzone w dość wysokim tempie – może dlatego tak bardzo przypadło mi do gustu. A już na pewno dlatego jest tak dobrym testem dla sprzętu audio, który to test AMP-12R przeszedł śpiewająco, swobodnie radząc sobie z taką muzyką. Po początkowych doświadczeniach z wokalami nie miałem wątpliwości, że i w muzyce akustycznej Bakoon pokaże prawdziwą klasę. Tak po prostu jest – wzmacniacze, które świetnie pokazują wokale niemal zawsze równie dobrze grają instrumenty akustyczne. Ponieważ na Sugdenie słuchałem Jazz at the Pawnshop, więc i teraz wyciągnąłem to samo nagranie. Jasne już było, że AMP-12R i IA-4 prezentują nieco inną szkołę dźwięku – ten pierwszy bardzo równy, spójny z równo rozłożonymi akcentami w całym paśmie, ten drugi z mocną, dociążoną podstawa basową, gęstą, nasyconą średnicą, które w sumie dają wrażenie nieco ciemniejszego dźwięku. Ciekawy więc byłem jak na Bakoonie wypadnie ksylofon, którego gęste, ale i bardzo dźwięczne brzmienie zachwyciło mnie przy odsłuchu brytyjskiej integry. Zgodnie z oczekiwaniami tym razem było nieco inaczej, nie aż tak gęsto, ale z nieco szybszym, lepiej zaznaczonym atakiem i nieco bardziej „błyszczącymi” wybrzmieniami. Puzon Wycliffa Gordona miał odpowiednie „body”, połączenie głębokiego, mocnego tonu z dawką ostrości. Podobnie, choć oczywiście odpowiednio „lżej” brzmiała trąbka Kermita Ruffinsa, bardzo żywa, chwilami gładziutka jak aksamit, by po chwili przyciąć po uszach charakterystycznym „warkotem”. Niezależnie od tego jak duży był grający zespół, Bakoon rozstawiał do precyzyjnie na scenie, określając dość jasno, które instrumenty znajdują się bliżej, które dalej i właściwie jedyne czego mu zabrakło do najlepszych SET-ów to tej ich niezwykłej holografii, dokładnego, trójwymiarowego rysunku każdego źródła dźwięku. Tu nie było żadnych wątpliwości co to za instrument i gdzie się znajduje na scenie, wiadomo też było mniej więcej jakiej jest wielkości, tyle, że nie był prezentowany w aż tak dobrze narysowanej w przestrzeni trójwymiarowej postaci. Od czego jest jednak wyobraźnia! Mając tyle danych dostarczonych przez uszy, wystarczy zamknąć oczy i cały „band” stoi przed nami. W potyczkach z akustycznymi kawałkami nie mogło zabraknąć odrobiny ognia, którego dostarczyli akustyczni metalowcy z Meksyku, czyli sympatyczny duet Rodrigo y Gabriela. A zagrali właśnie tak: z ogniem, z przytupem, że tak powiem, pokazując jak ogromne pokłady dynamiki drzemią w gitarach akustycznych. Bakoon pięknie pokazał udział pudeł rezonansowych, zarówno w ich prymarnej roli, jak i instrumentu perkusyjnego, bo przecież przede wszystkim Gabriela bardzo często wystukuje rytm na swojej gitarze. Bo choć AMP-12R nie ma tak dociążonego dołu pasma, jak wspominany Sugden, to jego mocną stroną jest pewne prowadzenie rytmu. Sprawdzało się to nie tylko w muzyce akustycznej, ale i np. przy szaleństwach australijskich weteranów z AC/DC i przy popisach Marcusa Millera. Różnica między tymi wzmacniaczami polegała bardziej właśnie na samym dociążeniu basu niż na zejściu – oba schodziły nisko, ale w wydaniu Bakoona ten niski bas był nieco lżejszy. Nie był to absolutnie element, który wpływałby negatywnie na odbiór prezentacji Bakoona. Nawet do kontrabasu Raya Browna, czy Isao Suzuki nie sposób było się przyczepić – świetna barwa, spory udział pudła, dynamika, detale – wszystko na swoim miejscu, nawet jeśli nie następował masaż wątroby w kawałku Aquamarine. Będąc w miarę świeżo po teście wzmacniacza słuchawkowego HPA-21, który absolutnie zachwycił mnie we współpracy z wypożyczonymi HD800 i który zagrał też bardzo dobrze z LCD3 (acz nie tak genialnie jak z Sennheiserami) nie poświęciłem zbyt wiele czasu wyjściu słuchawkowemu AMP-12R. Po pierwsze dlatego, że grał tak dobrze z obiema parami kolumn, że trudno było mi z tego zrezygnować, a po drugie dlatego, że nie miałem już do dyspozycji Sennek, a jedynie moje Audeze („jedynie” w kontekście spasowania z Bakoonami). Bez wątpienia to także naprawdę bardzo dobry zestaw, tzn. Bakoon i Audeze (i pewnie dlatego amerykański producent słuchawek proponuje obecnie zestaw LCD3 +HPA-21 jako referencyjny), grający pełnym, mocnym, detalicznym dźwiękiem, z rytmicznym, nisko schodzącym basem, gęstą, gładką średnicą i całkiem dobrą, jak na słuchawki, przestrzenią. Jedyne czego chciałbym jeszcze, bym uznał to zestawienie za idealne, to rozświetlenie (pisałem o tym, bodaj przy recenzji Schiita Mjolnir – rozświetlenie, a nie rozjaśnienie!) góry pasma, które wydobyłoby na górze jeszcze więcej detali, smaczków, ale bez rozjaśniania, czy wyostrzania dźwięku. Takie samo wrażenie miałem z HPA-21, z czego wnioskuję (nie mając okazji do bezpośredniego porównania i nie do końca dowierzając pamięci dźwiękowej), że między dedykowanym wzmacniaczem słuchawkowym, a wyjściem testowanego wzmacniacza nie ma wielkich różnic, a już na pewno charakter brzmienia jest zbliżony. Nie można zapomnieć, że wyjście słuchawkowe to właściwie dodatek, bonus, a mimo to, jestem przekonany, że absolutna większość posiadaczy AMP-12R nie będzie się nawet rozglądać za osobnym wzmacniaczem słuchawkowym – po prostu nie będzie takiej potrzeby. Podsumowanie Słuchając różnych nagrań próbowałem przyłapać Bakoona na jakichkolwiek próbach ingerencji w otrzymywany materiał muzyczny. To bardzo przeźroczyste urządzenie, które pokazuje jedynie to, co dostaje na wejściu. Dzięki temu bardzo dobrze różnicuje nagrania, pokazuje ich mocne i słabe strony, niczego nie próbuje ukryć, ani upiększyć. Ale też nie ma super-analitycznej natury i nie wyciąga błędów realizatorskich na wierzch, nie stara się ich wytknąć. Dzięki temu można się skupić na samej muzyce, można się w niej zanurzyć, dać się jej ponieść, a także, jeśli wola, postudiować wybrane elementy. Znacznie łatwiej jest jednak ulec czarowi tego urządzenia, a raczej powinienem powiedzieć: czarowi muzyki, jej pięknu, namacalności, emocjom w niej zawartym, w czym AMP-12R w żaden sposób nie będzie nam przeszkadzał. Świetne urządzenie – wystarczy dobrać mu dobre i względnie łatwe do napędzenia kolumny i można z nim żyć ciesząc się pięknem bardzo prawdziwie brzmiącej muzyki, zapominając na zawsze o audiofilia nervosa. AMP-12R, jak wyjaśnił to pan Soo In Chae, jest nie tyle wzmacniaczem zintegrowanym w normalnym tego słowa znaczeniu, co raczej końcówką mocy wyposażoną w regulację wzmocnienia. Wyglądem właściwie nie różni się od swojego poprzednika, modelu AMP-11R. Tak jak poprzednio zasilacz umieszczono w osobnej, bliźniaczej obudowie, a do kompletu dodano rack, składający się z dwóch półek, umieszczonych jedna nad drugą. Zasilacz umieszczamy na dolnej, a wzmacniacz na górnej i łączymy je czerwonym kabelkiem z zakręcanymi wtykami. Bardzo solidne obudowy wykonano z wyfrezowanych bloków aluminium zamkniętych od dołu przykręcaną śrubkami metalową płytą. Nietypowo umieszczono pokrętło regulacji głośności, jako że mocowane jest ono w poziomie, w prawym górnym rogu wzmacniacza, zlicowane z górną powierzchnią. Fajnie by było, gdyby pojawiła się jakaś skala, pozwalająca kontrolować głośność nie tylko na ucho – gdyby zrobić ją w żółtym kolorze, jakim wymalowano logo firmy na froncie obudowy, to mogłoby to się całkiem nieźle komponować. Na froncie, oprócz wspomnianego logo znajduje się (zarówno na wzmacniaczu jak i zasilaczu) jedna żółta dioda – na zasilaczu świeci się cały czas, bo nie wyłącza się go w ogóle z prądu, natomiast na wzmacniaczu sygnalizuje włączenie. Malutki włącznik hebelkowy umieszczono na bocznej ściance wzmacniacza, a obok niego wyjście słuchawkowe na dużego jacka (6,3 mm). Na tylnej ściance wzmacniacza umieszczono dwie pary gniazd głośnikowych, jedno wejście napięciowe (RCA), oraz jedno wejście prądowe (SATRI-link zrealizowany na gniazdach BNC), oraz kolejny, malutki przełącznik hebelkowy, służący jako uproszczony selektor wejść. Do wejść prądowych można podłączyć wyłącznie inne urządzenie Bakoona, wyposażone w stosowne wyjście. Na dziś to phonostage EQA-12R, ale firma pracuje obecnie nad przetwornikiem cyfrowo-analogowym, oraz przedwzmacniaczem. Wnętrze wygląda bardzo podobnie do modelu recenzowanego wcześniej przez Wojtka – niemal identyczny układ z dużą, główną płytką drukowaną, do której wpięto mniejsze płytki z układem SATRI. Z tego co udało mi się dowiedzieć od producenta główna zmiana dotyczy układu biasu, który teraz równolegle kontroluje oba MOSFETY w stopniu wzmacniającym. Dane techniczne Maksymalna moc wyjściowa: 15 W (8 Ω, 1 kHz) Dystrybucja w Polsce |
|
|||
|
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity