Wzmacniacz mocy
Modwright Instruments
Producent: ModWright Instruments Inc. |
arka Modwright była dla mnie jednym z większych odkryć jakie zdarzyło mi się poczynić w moim audiofilskim życiu. Wcale nie dlatego, że należy ona do największych, najbardziej znanych, ani dlatego, że produkuje urządzenia, których nie da się zapomnieć, gdy tylko raz się je zobaczy. Od samego początku chodziło o dwie rzeczy – po pierwsze dźwięk oferowany przez te urządzenia, po drugie o podejście właściciela tej firmy, Dana Wrighta, do tego co robi. O brzmieniu napiszę później i to sporo, bo w końcu testuję topową końcówkę mocy tego producenta. Dodam tylko, że sam posiadam i używam jako swojej referencji zarówno niższy model wzmacniacza, ale także i przedwzmacniacz Modwrighta oraz multiformatowy odtwarzacz Oppo zmodyfikowany przez Dana. Zacznę od tego, jak Dan Wright podchodzi do tego co robi i skąd w ogóle wzięła się jego firma. Lat temu... ładnych kilka (mam dobrą pamięć, ale zawsze ogromne problemy z umieszczaniem wydarzeń w konkretnym punkcie przeszłości – OK., widocznie nie jest aż tak dobra :-)), na amerykańskich forach przeczytałem mnóstwo pozytywnych wypowiedzi osób, które powierzyły swoje odtwarzacze CD Sony nieznanej wówczas jeszcze firmie Modwright, w celu modyfikacji. Tak właśnie wyglądały początki działalności powstałej w 2000 roku firmy – zajmowała się ona modyfikacją („mod”) cyfrowych odtwarzaczy (nie tylko marki Sony). W przeróbkach sprzętu audio chodzi o to, żeby za stosunkowo niewielkie pieniądze uzyskać sporą poprawę brzmienia. Owe „stosunkowo niewielkie pieniądze” stały się czymś w rodzaju hasła przewodniego firmy Modwright. Gdy trzy lata później Dan Wright zaprezentował pierwsze własne urządzenia, przedwzmacniacze lampowe z serii 9.0, ich ceny także nie miały zbyt wiele wspólnego z już wówczas zaczynającymi osiągać absurdalne poziomy cenami topowych urządzeń. Być może nie należały one do wąskiego grona absolutnie topowych produktów na rynku, ale za umiarkowaną cenę oferowały znakomite brzmienie, które, gdy tylko zapomniało się o cenie, bez wahania można było zaliczyć do high-endu. W ofercie był zarówno przedwzmacniacz liniowy jak i przedwzmacniacz gramofonowy, a później także topowy przedwzmacniacz z osobnym, lampowym, zasilaniem. I właśnie lampowy przedwzmacniacz gramofonowy, dziś już nieprodukowany SWP 9.0SE, był pierwszym urządzeniem Dana, którego dane mi było posłuchać. Nie wnikając już teraz w szczegóły powiem tylko, że uznałem wówczas, iż było to po prostu znakomite urządzenie pokazujące, że Dan nie windując ceny w kosmos stworzył coś wyjątkowego. Było to tym trudniejsze, że Modwright od początku swoje produkty wytwarza w Stanach – to część ich filozofii – żadnego outsourcingu, produkcji na Dalekim Wchodzie, wszystko jest robione na miejscu w firmie, bądź u amerykańskich poddostawców. Takie podejście z jednej strony zyskało amerykańskiej marce sympatię wielu klientów z całego świata, tzn. tych, którzy nie muszą wydać równowartości kilku samochodów na system, by uznać, że mają w domu dobry dźwięk. Z drugiej strony, o czym rozmawiałem z Danem w czasie ostatniej wystawy HiFi Delux w Monachium, przez to, że wycenia on swoje produkty rozsądnie, nie są one postrzegane jako prawdziwie high-endowe urządzenia i nie ma znaczenia, że oferowanym dźwiękiem w pełni na to zasługują. To jeden z wielu paradoksów branży audio – producentom udało się wmówić klientom, że tylko kosztujące majątek urządzenia to prawdziwy high-end. I można by się z tym zgodzić, gdyby dodawali, że chodzi o high-end cenowy, ale przecież nam, potencjalnym klientom chodzi o dźwięk, a nie o to, by móc się pochwalić znajomym, ileż to wydaliśmy na swój system, nieprawdaż? No, może nie wszystkim... Jak wynikało z naszej rozmowy, Dan doskonale zdaje sobie z tego sprawę i rozważa zaprojektowanie i wypuszczenie na rynek końcówki mocy „cost-no-object” tylko po to, by zmienić postrzeganie swojej marki, by zdobyła ona należne jej miejsce w świadomości audiofilów. Patrząc na to zdroworozsądkowo to absurd, ale zdając sobie sprawę z tego jak wygląda audiofilski rynek, w pełni Dana rozumiem. Wróćmy jednak jeszcze na chwilę do historii firmy. W 2009 roku zaskoczyła wszystkich prezentując końcówkę mocy. Zaskoczyła dlatego, że do tej pory urządzenia Dana oparte były na bańkach próżniowych, nawet spora część modyfikacji odtwarzaczy cyfrowych także uwzględniała wstawianie do nich własnych stopni analogowych z lampami w roli głównej. A tu nagle końcówka mocy, model KWA150, okazała się urządzeniem czysto półprzewodnikowym. Później do oferty dołączył młodszy/mniejszy brat, KWA100, a potem jeszcze wersje SE obydwu końcówek i w końcu także i integra KWI200. W planach jest samodzielny przetwornik cyfrowo-analogowy (samodzielny, bo dziś istnieje możliwość instalacji w integrze i w przedwzmacniaczu LS100 kart DAC-a), nowy przedwzmacniacz gramofonowy, no i ewentualnie wspomniana już nowa, topowa końcówka mocy. OPIS KWA150SE to stereofoniczna końcówka mocy, oferująca 150 W mocy przy 8 Ω i 200 W przy 4 Ω. Istnieje możliwość zastosowania dwóch takich urządzeń jako monofonicznych końcówek mocy – wystarczy skorzystać z odpowiedniego przełącznika z tyłu urządzenia oraz dedykowanych temu zastosowaniu wyjściom głośnikowym. Moc wzrasta wówczas, odpowiednio, do 450 W (8 Ω) i 650 W (4 Ω). Urządzenie umieszczono w solidnej, aluminiowej obudowie dostępnej w naturalnym kolorze aluminium i – za dopłatą – w kolorze czarnym. Na froncie umieszczono podświetlane logo, które jest jednocześnie wyłącznikiem urządzenia. Gdy z niego skorzystamy podświetlenie miga przez ok. 1 minutę, w czasie której układ osiąga odpowiednią temperaturę pracy. KWA150SE to urządzenie w pełni zbalansowane, pracujące w układzie dual-mono. Wyposażone jest zarówno w wejścia zbalansowane (XLR), jak i niezbalansowane (RCA). Sercem urządzenia jest pojedynczy napięciowy stopień wzmacniający autorstwa Alana Kimmela. Wersja SE to wynik dwuletniej pracy inżynierów Modwrighta mającej na celu dalsze udoskonalenie KWA150. Na liście apgrejdowanych elementów znajdują się wyższe modele, pracujących na wejściu sygnału, transformatorów Lundahla, przeprojektowanie całego układu w celu dalszego obniżenia zniekształceń, oraz poprawy dynamiki, zmiana wewnętrznego okablowania oraz zwiększenie sumarycznej pojemności kondensatorów, swoją drogą - firmowanych marką Modwright. Jak już pisałem, w swoim czasie dokonywałem wyboru między 100SE a „zwykłą” 150-tką i wybór tej pierwszej nie wynikał wyłącznie z niższej ceny, ale także z – moim zdaniem - pełniejszego, lepiej dociążonego, bardziej przestrzennego dźwięku, który mi zdecydowanie bardziej przypadł do gustu. Ponieważ wiedziałem już dobrze o ile lepsza była wersja SE końcówki KWA100 od wersji podstawowej i w jakim kierunku poszły zmiany, stąd byłem bardzo ciekaw, czy podobnie jest w 150-tce. W czasie odsłuchów używałem zarówno mojego lampowego przedwzmacniacza Modwrighta, LS100, jak i tranzystorowego Hegla P20. Mając tę końcówkę do dyspozycji przez dłuższy czas mogłem jej posłuchać z kilkoma parami kolumn – nie tylko z moimi Bastianisami, ale także z Amphionami Argon 7L, Dynaudio New Excite X38, czy Avantgardami Acoustic Uno Fino, słowem z dość różnorodnymi konstrukcjami. Wniosek podstawowy, który płynie z tych wszystkich odsłuchów to cisnące się wręcz na usta: „He did it again!” („znowu to zrobił!”). On, czyli Dan Wright (a dokładniej - jego zespół), po raz kolejny wziął do ręki bardzo dobre urządzenie i je ulepszył. Nie tylko wersja Signature Edition oferuje dźwięk wyższej klasy, w kategoriach audiofilskich, ale i - podobnie jak w przypadku mniejszego wzmacniacza – bardziej trafiający w mój gust. Skoro już to napisałem, to mogę przejść do opisania dlaczego tak uważam. Nagrania użyte w teście (wybór)
|
Zacznijmy od tego, że KWA150SE niczym nie szokuje, nie ma „wielkiego wejścia”, a - jak powtarzam – to cecha urządzeń wysokiej klasy. Dostajemy równy, spójny, gładki dźwięk, w którym nie tak łatwo jest rozpoznać „tranzystor”. Oczywiście swoje w tym względzie robił lampowy przedwamcniacz, od którego zacząłem odsłuchy, ale przecież używałem również Hegla i z nim efekt był podobny, choć nie identyczny. Nie było tu co prawda triodowego ciepła w zakresie tonów średnich, ale też nie miałem wrażenia suchości, czy wręcz kliniczności tego podzakresu, nie było to zimne, wyzute z emocji, chropowate granie, co zdarza się w przypadku części konstrukcji solid-state. Faktem jest natomiast, że średnica prezentowana przez KWA150SE ma pewne cechy, które wyróżniają niemal wszystkie wzmacniacze lampowe i część (raczej tą droższą) tranzystorów, czyli gładkość, bardzo dobre różnicowanie i namacalność. A te sprawiają, że np. głosy ludzkie pełne są emocji, brzmią prawdziwie, naturalnie. Wystarczyło posłuchać choćby niezapomnianej Evy Cassidy śpiewającej pełnym zachwytu, ale jednocześnie tęsknym głosem What a wonderful world, albo czystego, żywego ognia w głosie Etty James by powyższe wnioski narzuciły się same. Zwłaszcza ta ostatnia, z nagrań live, stawała jak żywa przede mną zarażając mnie swoją ogromną energią, entuzjazmem, siłą. Tak, budowa przestrzennej, dobrze poukładanej sceny to kolejna z zalet tej końcówki mocy. Studiując ten element łatwo było się przekonać o wpływie przedwzmacniacza na końcowe brzmienie. Lampowy LS100 dawał nieco ładniejszą głębię każdego źródła dźwięku, tworząc bryły o nie tak precyzyjnie określonym obrysie, jak to potrafił zrobić Hegel, ale mające nieco więcej „body”. Pre Hegla osiągał, suma summarum, podobny efekt trójwymiarowej sceny, ale innymi środkami - rysował źródła dźwięku nieco ostrzejszą, precyzyjniejszą kreską, przez co wydawały się bardzo realistyczne nawet jeśli nie miały tak pełnego body, jak z LS100. Niezależnie od zastosowanego przedwzmacniacza do zalet prezentacji spokojnie mogę dopisać bardzo dobrą gradację planów, dużą precyzję i wysoką detaliczność, nawet w głębi sceny. Wszystko to razem składało się na prezentację, którą trudno określić inaczej, niż po prostu realistyczną, choć nie było tu tego ostatniego kroku sprawiającego, że ma się wrażenie absolutnie bliskiego, wręcz intymnego kontaktu z muzykami – ale to potrafią tylko najwyższej klasy SET-y. I choć każda z tych zalet jest bardzo ważnym elementem udanej prezentacji, to jednak największe wrażenie robiła na mnie uniwersalność 150SE. Wiele wzmacniaczy, które potrafią pięknie pokazać bogactwo brzmienia basu akustycznego, z barwą, wybrzmieniami, udziałem pudła, etc. radzi sobie gorzej, gdy przychodzi do pokazania, jakże innego, basu elektrycznego, w którym nacisk jest położony na moc, szybkość i „ciężar” ataku i ewentualne podtrzymanie, a nie wybrzmienie, dźwięku. Jedynie część wzmacniaczy, tych lepszych, potrafi jedno i drugie robić równie dobrze - KWA150SE się do nich zalicza. Dlatego właśnie równie dobrze bawiłem się słuchając popisów Marcusa Millera na elektrycznym basie, jak i liczących kilkadziesiąt lat nagrań Raya Browna, mistrza kontrabasu. Ten pierwszy brzmiał mocno, szybko, z wykopem, dźwięk instrumentu tego drugiego był bardzo kolorowy, z całym mnóstwem subtelności, detali pokazujących zarówno mistrzostwo muzyka, jak i to, jak dobrze, jak starannie realizowano kiedyś nagrania (co dziś jest niestety rzadkością). Żadnego problemu nie stanowiło „przyłojenie”, gdy poszalałem z głośnością na płytach AC/DC, czy zespołu Metallica, ale równie łatwo przyszło Modwrightowi pokazanie subtelności eksperymentów Leszka Możdżera na jego fortepianie i to przy bardzo cichym graniu. To ostatnie pokazuje kolejną z zalet tego urządzenia – to, że bez zniekształceń i kompresji potrafi grać naprawdę głośno, to - powiedzmy - norma, ale fakt, że na niskich i bardzo niskich poziomach głośności potrafi oddać każdy detal, subtelność, to już duża sztuka, przypisywana urządzeniom z wysokiej półki. To z kolei prowadzi do kolejnego wniosku – mimo że do tej pory skupiłem się gównie na niskich tonach, to prezentacja pozostałej części pasma jest co najmniej równie dobra. O średnicy już nieco pisałem – nie jest ona „zimna”, co jest (z mojego punktu widzenia) przypadłością wielu tranzystorów, ale też i nie jest ocieplona. To takie „zero dodatnie” – neutralne granie, ale gdyby ktoś się upadł, że trzeba mu przypisać choćby delikatną skłonność w którąkolwiek stronę, to jednak wskazałbym na plus. Moim zdaniem ów mały plusik przy „0” jest niezbędny, by ludzkie głosy i większość instrumentów akustycznych brzmiały naturalnie. „Zimno” brzmiące wzmacniacze mogą wypadać w muzyce elektronicznej, elektrycznej spektakularnie, ale ja jeszcze nie słyszałem tak grającego urządzenia, na którym wokale, gitary, skrzypce, fortepian, itd., brzmiałyby równie naturalnie. Odrobina naturalnego ciepełka jest po prostu niezbędna i KWA150SE właśnie tyle go oferuje. Góra pasma, spójna z całą resztą, imponuje otwartością i detalicznością oraz bardzo dobrym rozciągnięciem. Być może to właśnie ta ostatnia cecha sprawiała, że w przypadku gorzej nagranej muzyki miewałem czasem wrażenie pewnej szorstkości, czasem rozjaśnienia dźwięku, ale wynikało to raczej ze słabości nagrań, dość precyzyjnie pokazanych przez testowany wzmacniacz, nawet na samej górze pasma. Nagrania, w których pięknie uchwycono np. blachy perkusji, brzmiały spektakularnie, bo talerze były i niesamowicie dźwięczne i nieźle dociążone. Wszelkie dzwoneczki i inne przeszkadzajki pojawiające się na płytach wypadały bardzo czysto i dźwięcznie, potrafiąc czasem wręcz zakłuć w uszy, ale tylko i wyłącznie wówczas, gdy tak zostały zarejestrowane. KWA150SE to także jeden z nielicznych wzmacniaczy, który potrafi pięknie, jedwabiście wręcz pokazać np. skrzypce, czy gitarę klasyczną, a jednocześnie spektakularnie wypadają na nim instrumenty dęte – trąbki, saksofony, czy puzony. Te ostatnie także potrafią brzmieć miękko, czy może raczej nieco tępo, ale gdy trzeba zaczynają niemal ciąć uszy – niemal, bo podobnie jak przy graniu na żywo, tu także nigdy nie przekraczają granicy, po której dźwięk staje się nieprzyjemny dla ucha. Niewiele wzmacniaczy potrafi tak dobrze różnicować całkowicie różne brzmienie wszelakich instrumentów, a co więcej nawet niemal skrajnie różne brzmienie tego samego instrumentu. Tak dobrym różnicowanie, właściwie w całym paśmie, mogą się pochwalić dopiero wzmacniacze z bardzo wysokiej półki, a Modwright pokazuje, choć cena zdaje się sugerować coś innego, że klasą brzmienia doskonale pasuje do klasy high-end. Podsumowanie Tak jak w przypadku KWA100 i 100SE ten drugi wzmacniacz był zdecydowanie lepszą, dojrzalszą konstrukcją, tak i w przypadku 150-tki, wersja Signature Edition warta jest wydania dodatkowych pieniędzy. To rasowy tranzystor grający równym, pełnym, dociążonym dźwiękiem z mocno zaznaczonym atakiem, ale także umiejętnością pokazania pięknych wybrzmień. Balans tonalny jest neutralny, ale z malutkim plusem, który sprawia, że wokale i instrumenty akustyczne wypadają bardzo naturalnie. Co ważne testowany wzmacniacz potrafi zdrowo „przyłożyć”, gdy gra muzykę, która tego wymaga, bądź też pokazać się ze znacznie subtelniejszej strony, gdy przychodzi do oddania wirtuozerii mistrzów poszczególnych instrumentów. Łączyłem go z kilkoma, dość różnymi parami kolumn i z każdymi spisywał się znakomicie, niezależnie od tego, czy były łatwym, czy trudniejszym obciążeniem. KWA150 Signature Edition to topowy, na chwilę obecną, wzmacniacz mocy w ofercie firmy Modwright Instruments. Urządzenie umieszczono w solidnej, aluminiowej obudowie, z grubym frontem, spoczywającej na trzech regulowanych kolcach. Na froncie urządzenie znajduje się spore, podświetlane na niebiesko logo, które jest jednocześnie wyłącznikiem urządzenia. Także górna pokrywa, mająca postać slotów układających się w kolejne, dużo większe logo, jest podświetlana niebieskimi diodami, które to podświetlenie można wyłączyć znajdującym się z tyłu urządzenia przełącznikiem. W KWA 150 nie zastosowano pętli sprzężenia zwrotnego. Jest to wzmacniacz ze sprzężeniem bezpośrednim, w pełni różnicowy, w układzie dual mono, mostkowany. Sercem wzmacniacza KWA150 jest pojedynczy napięciowy stopień wzmacniający, zwany „monolitycznym stopniem muzycznym”, który jest dziełem Alana Kimmela. Konstrukcja zawiera stabilizowany zasilacz dla stopnia wejściowego i najwyższe konektory Cardasa. Transformatory Lundahla na wejściach sygnału oraz ponadwymiarowe radiatory, jak zwykle u Dana, w kolorze niebieskim. Do mocy kilku watów wzmacniacz pracuje w czystej klasie A. Na tylnym panelu znajdują się trzy pary gniazd głośnikowych – po bokach odpowiednio dla kanału prawego i lewego, przy pracy w trybie stereofonicznym, a na środku trzecia para używana w przypadku wykorzystania KWA150SE jako monofonicznej końcówki mocy. Obok tej trzeciej pary gniazd znajduje się przełącznik pozwalający wybrać tryb pracy urządzenia: mono lub stereo. W górnej części tylnego panelu znajdują się wejścia analogowe, zarówno zbalansowane (XLR), jak i niezbalansowane (RCA). Obok gniazda IEC znajduje się kolejny przełącznik - GND, którego używamy w przypadku problemów z pętlą masy. Na samej górze znajduje się jeszcze jeden przełącznik – high/low bias. Gdy używamy wzmacniacza przełącznik powinien się znajdować cały czas w górnej pozycji, gdy przestajemy słuchać możemy albo całkowicie wyłączyć urządzenie przyciskiem na froncie, albo przestawić je w tryb niskiego zużycia prądu, przestawiając wspomniany przełącznik do pozycji: low bias. Przy tym ostatnim rozwiązaniu urządzenie jest gotowe do pracy natychmiast po ponownym przełączeniu do pozycji high bias, a gdy używamy głównego włącznika potrzebuje ok. minuty zanim osiągnie właściwa temperaturę pracy. Dane techniczne (wg producenta) |
|
|||
|
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity