FELIETON
Ancient Audio O początkach firmy Ancient Audio opowiada jej właściciel, Jarek Waszczyszyn |
odobnie było z Ancient Audio. Zaczęło się od iskry, a właściwie pioruna. Zdążając od X Liceum do domu możliwie krętą trasą zahaczałem przez księgarnię, sklep elektroniczny i komis przy ulicy Długiej w Krakowie. Przez szybę wystawy zobaczyłem gramofon Transcriptor- Hydraulic Reference J.A. Michell. To był szok. To było połączenie dźwięku hi-fi z absolutnie odlotową formą. To był HI-END. Gramofon też zresztą powalił nie tylko mnie, albowiem zagrał w kultowej Mechanicznej Pomarańczy Kubricka.
Szans na zakup nie było żadnych, sprzedawca widząc moją physis nawet ceny nie raczył rzucić. Pamiętajmy, że miesięczna pensja wystarczała na zakupu JEDNEJ płyty... Za kilka półlitrówek mechanik wytoczył aluminiowe walce, resztę prymitywnymi narzędziami wykonałem w garażu. Gramofon miał kiepskie łożyska, czasami przeskakiwała igła. Był to w dodatku plagiat. Ale skoro nawet profesor Tatarkiewicz twierdził, że pomiędzy kopią a oryginałem nie ma różnicy estetycznej, tym bardziej moi koledzy obiekcji nie mieli i wygląd swoje zrobił . Koleżanki natomiast jakoś nie pojawiały się, sprawiając zawód. Mogłem tylko znucić Money for nothing and chicks for free. Romantyczne wieczory przy świecach, płytach i winie wprowadziła dopiero Elżbieta - małżonka. Drugim momentem przełomowym był pierwszy numer "Magazynu hi-fi". To już nie był "Stereophile" podczytywany w Konsulacie USA, to się działo TU i TERAZ. Po zrzuceniu Miłościwie Panującego Ustroju pojawił się normalny rynek audio ze sklepami, producentami krajowymi, prasą. Wtedy postanowiłem moje hobby przenieść na płaszczyznę profesjonalną. Pierwszą konstrukcją (jeszcze bez nazwy firmy) był wzmacniacz mocy dual mono w klasie A. Mariusz wykonał kilka dobrych fotografii, i wydrukowane na laserówce ulotki poszły w Polskę. Odezwała się jedna osoba - Roger Adamek (HiFi-Atelier w Katowicach) . Z wypiekami na twarzy zaprezentowałem mu swoje dzieło. Powiedział, że wzmacniacz nie gra źle, nie wgląda brzydko i zachęcił do dalszej zabawy. Następnym krokiem był Hybrid w wersji z tunerem: Urodziła się też nazwa firmy. Ponieważ Hybrid nadał styl retro, myślałem o Classic Audio, Retro Audio i podobnych. I znów podpowiedź: Academy of Ancient Music - słynna orkiestra Christophera Hogwooda. Ancient Audio było czymś, co wyrażało credo firmy: coś wyrafinowanego, trzymającego się tradycji i kanonu dobrego smaku. Był rok 1995. Powodzenie Hybrida skłoniło mnie do tańszej, tranzystorowej konstrukcji. Solid, a później Solid Max miały udostępnić dźwięk Ancient Audio dla mniej zamożnych audiofilów. Jednak mimo niskiej ceny (1200 zł) Solid zainteresowania nie wzbudził: Rozwijanie projektów wzmacniaczy naturalną drogą prowadziło do lampy. Do pierwszej konstrukcji wziąłem kultowe triody 211 owiane legendą Ongaku Audio Note. Nazwa Triode nie była wyrafinowana, mieściła się w przyjętym powszechnie „decorum”. Kolejna mutacja to Triode Mono: Wersja ze srebrnymi transformatorami połączyła siły moje, jako twórcy, oraz Janusza Stopy jako krytyka: Od 1998 roku wspólnie weryfikujemy wszystkie moje projekty. Ciągle w tym samym pokoju, na tych samych Sonusach Electa Amator. Godzin z lutownicą, śrubokrętem i tysiącem płyt nie zliczę. Goryczy porażek i tańców radości w okolicznościach różnych także. Wspólna pasja przerodziła się w przyjaźń. Obydwaj mamy też swoje ograniczenia, stąd przejście od formy "Pan" na swobodne "Ty" zajęło nam kilka lat. Pomogły w tym przełamaniu nasze małżonki, cierpliwie znoszące graną siedemnasty raz pod rząd Girl from Ipanema czy Fridę. Silver 300 był ostatnim produktem opartym o cudze doświadczenia. Wraz z Januszem przez 6 lat dokonywaliśmy eksperymentów, aby przeskoczyć istniejący kanon wzmacniacza lampowego Single Ended: zasilacz z lampą prostowniczą, olejowe kondensatory, żarzenie prądem zmiennym, okablowanie drutem, tradycyjny montaż na metalowym chassis. Szczegóły później, bo tymczasem ruszyła wystawa Audio Show. Na jej pierwszą edycję dowlokłem się po przygodach szpitalnych, jako gość. Stąd Ancient Audio premierę miał w czasie drugiej edycji. Wystawa zaczęła się nieszczególnie, bo firma z którą się wystawiałem bardzo późno dotarła do Warszawy. Zanim rozpakowaliśmy pudła z ich kolumnami, wzmacniaczami, ekranem, zaczęło świtać. Na pół godziny przed rozpoczęciem wystawy goniłem po korytarzu w pidżamie, roznosząc ostatnie drobiazgi. Tymczasem ochroniarze snuli się po korytarzach w czarnych garniturach i wykrochmalonych koszulach. Dla mnie Audio Show był pierwszą konfrontacją z tłumem. Tłum dzierżył w rękach ulotki, reklamówki, plecaki i płyty z żądaniem zagrania w moim pokoju. Zestaw prezentacyjny (Lektor + Triode Mono + JMLab Elektra) był dobrze sprawdzony, a moje płyty solidnie wyselekcjonowane. Udało się i od tej pory prezentacje Ancient Audio zapełniają pokój do granic możliwości. Były momenty, kiedy goście czekali na wejście przez pól godziny w kolejce, żeby tylko się wcisnąć. To jest fantastyczne, dla obydwu stron. Dla mnie to najsympatyczniejszy znak, że moja praca daje ludziom coś przyjemnego, że jej potrzebują. Mnóstwo życzliwych osób, wchodzących do pokoju po raz kolejny potwierdzało sens przebijania się przez kolejne mury i burze. Na każdą wystawę przygotowuję się bardzo solidnie, i prowadzę prezentacje praktycznie non-stop. Po powrocie jestem ochrypły, wymięty, przeżuty i wypluty. Ale szczęśliwy. Na Audio Show 1997 nastąpiła kolejna iluminacja. Tym razem trafiony został Andrew Harrison. Napisał on reportaż z Audio Show jako element egzotyki w statecznym, brytyjskim czasopiśmie „Hi-Fi News and Record Review” (to chyba najstarsze aktywne czasopismo audio). Warszawa w świadomości Europejczyków znajdowała się w okolicach kręgu polarnego - tylko nie wiadomo było czy pod, czy nad. Andrew (zwany Harrym) pisał o lokalnych produktach, nieznanych w Wielkiej Brytanii. Stąd zamieścił nie tylko fotki moich konstrukcji, ale też wyjaśnił jak przeczytać "Waszczyszyn" po angielsku. Traf chciał, że reportaż ten przeczytał Terje, właściciel Audioaktoren. Zadzwonił do mnie, w formie krótkiego egzaminu. Potem zaproponował, aby jego przyjaciel - Dag Thomas - w drodze z Pragi zahaczył o Kraków i rzucił uchem na moje projekty. Oczywiście, szybko wyprostowałem, że Kraków jest od Pragi znacznie ciekawszy. I tak towarzystwo zawitało w me progi. Granie spodobało się na tyle, że Dag Thomas wrócił z Silver Integrą do Norwegii. Wrócił i cisza. Wtedy nadchodzą myśli : "zepsuł się", " zgubili na lotnisku", " klapa " itp. Tymczasem po dwóch tygodniach Dag Tomas oddzwonił, że wzmacniacz grał u Steina, Leifa, Terje i wielu innych. Jest super i proponują normalną dystrybucję na Norwegię, Szwecję i Danię. To otworzyło mi drzwi do innych krajów. Ruszyła audiofilska wystawa w Norwegii, gdzie wystawiane były moje wzmacniacze: Silver 300 i Silver Integra oraz odtwarzacz CD Lektor III. |
Tymczasem intensywnie rozwijałem odtwarzacze CD. Wzmacniacze produkowało wiele firm, ale komplet: CD + wzmacniacz to już było coś. "Lektor" był pierwszym polskim odtwarzaczem hi-end. Nie był to przełom, bo wiele zastosowanych rozwiązań było inspirowanych Meridianem, Burmesterem i Audiomecą. Przełomem był Lektor II, albowiem płyta CD nie została niczym osłonięta, jak w gramofonie. Był to komputer w stylu Ludwika XIV. Tylko jedna firma – japońska 47 Labs - coś takiego jeszcze stosowała [teraz jest ich więcej, np.: Metronome Technologie i Human Audio - przyp. red.]. Firma Kamico (producent granitów, marmurów itp.) zamówiła wersję w granicie, jako swoją wizytówkę: Kolejny odtwarzacz, Lektor III, był wyposażony w unikalny stopień wyjściowy z lampą. Lampę zastosowałem jako fanaberię klienta. Klient nasz pan! Ale okazało się, że taki stopień wyjściowy zamiast spodziewanego rozmamłania dźwięku wprowadza na scenie porządek. Początkowo myślałem, że jest gdzieś zwarcie pomiędzy kanałami, bo głos tenora pojawił się idealnie na środku sceny. Kiedy jednak na cały pokój huknęła orkiestra, wiadomo było, że to jest dobra droga. Rozwiązanie z lampą stosuję do dnia dzisiejszego: Do pełni szczęścia brakowało porządnego transportu. Po rozmowach z przedstawicielstwem Philipsa wykonałem próbę z CD-Pro2 , najlepszym dostępnym wtedy mechanizmem. Prototyp wyglądał jak zwykle (lampę zasłoniła Mizia ogonem - trudno). Ale dźwięk o klasę wybił się ponad Wadię 850, własność Janusza. Lektora IV należało tylko ładnie wykonać i opakować. Januszowi to jednak nie wystarczało. Wiele godzin przegadaliśmy rozważając różne koncepcje. Urodził się pomysł całkowitego rozdzielenia transportu CD i obydwu przetworników C/A, aby zminimalizować wzajemne zakłócenia. A tak software: Konfrontacja nie wypadła źle. Lektor miał pewne niedostatki potęgi brzmienia, ale rysował znakomitą przestrzeń. Mój odtwarzacz szlifowałem jeszcze sporo czasu, a podobnych porównań był wiele. Podczas jednego, (bohaterem była chyba Wadia 860) zeszły się drogi moje, Janusza, Ryśka i Wojtka. Wojtek chciał zrobić reportaż w stylu "co szczerze myśli obywatel w temacie", cichcem nasze rozmowy nagrywał więc na magnetofon. To Janusza rozsierdziło i coś tam żołądkował o policyjnych metodach. Wojtek się bronił, że zrobił to ze szlachetnych pobudek, aby oddać prawdę o naszym spotkaniu, a nie pisać laurkę. Tak więc wyjaśniwszy swoje intencje grupa maniaków, nazwana później Krakowskim Towarzystwem Sonicznym, zaczęła ze sobą współpracować [muszę powiedzieć, że ja pamiętam to zupełnie inaczej; być może więc, że „software” zadziałał u każdego z nas inaczej… - przyp. WP]. Drugim referencyjnym produktem Ancient Audio jest Silver Grand Mono. Tu również nękanie przez Janusza ("a co można by lepiej?") dało efekty. Trwało to jednak dobrych kilka lat. Początkiem była para monobloków Silver 300 wysłana do USA, przystosowana do 110 V. Para ta zagrała fenomenalnie w stosunku do poprzedniego egzemplarza. Kilka drobnych poprawek przyniosło znakomitą dynamikę, głębokość sceny i gładkość. Wielka frajda, albowiem w warsztacie montowane były kolejne dwie pary, z tych samych elementów. Parę tą wysłałem do USA i ze zdwojoną energią zabrałem się finalny montaż reszty. No i dramat... Magii tego, co wysłałem za Wielką Wodę nie dało się za nic powtórzyć. Próby przełamania impasu trwały dwa lata. Wydawało się, że pozostało mi wykonać wersję na 110 V, ale nie widziałem w tym sensu. Na szczęście doświadczenia Janusza z kablami i listwami zasilającymi skierowały mnie na właściwą drogę. Otóż mnie, jako inżyniera elektronika irytują rozwiązania magiczne, nie mające uzasadnienia w fizyce, a nawet jej przeczące. Nie czuję tego, nie potrafię stosować, nawet jeśli coś działa. I właściwie na tym można prehistorię Ancient Audio zakończyć. Prehistoria, czyli rzeczy jeszcze nie publikowane. Całą historię mogliście Państwo prześledzić na łamach „Magazynu Hi-Fi”, "High Fidelity", "6moons", "Audio", "Hi-Fi i Muzyki". Należałoby wspomnieć też o wielu życzliwych ludziach, którzy mnie wspomagali. Tacy jak Rysiek (bez niego nie byłoby Johna Tu – czytaj TUTAJ), Srajan (kapitalna promocja na www.6moons.com) , Wojtek (promocja nie tylko Ancient Audio, ale i tego co robimy w Krakowie), Mariusz (artystyczne fotki i wisielczy humor ratujący życie podczas wystaw) i cała nie wymieniona z imienia reszta do mojego sukcesu się przyczyniła. Każda historia (pre także) musi mieć morał. Otóż pewien rolnik rzekł parobkom, sprzątającym oborę: O Ancient Audio w High Fidelity
Kontakt: |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity