pl | en
Test
Wzmacniacz mocy
Kondo SOUGA

Cena (w Polsce): 190 000 zł | 55 000 euro (reszta Europy)

Producent: Audio Note Co., LTD.

Kontakt: 242 Shimohirama, Saiwai-ku | Kawasaki
Kanagawa 212-0053 | Japan
tel.: +81-44-520-3150
e-mail: infor@audionote.co.jp


Strona internetowa producenta: www.audionote.co.jp

Kraj pochodzenia: Japonia

Produkt dostarczyła do testu firma: Szemis Audio Konsultant

Tekst: Marek Dyba | Zdjęcia: Kondo (3-8), Marek Dyba (9-16), Wojciech Pacuła (1-2)

Data publikacji: 16. maja 2013, No. 109




Spotkanie z legendą, albo recenzja egzaltowana

Choć zwykle nie tytułujemy naszych tekstów, to ten jest dla mnie tak szczególny, a tytuł tak oczywisty, że po prostu musiałem... Numer majowy, jak zwykle w „High Fidelity”, poświęcony jest produktom japońskim. Jest tak co roku mimo tego, że coraz trudniej jest o produkty z tego kraju. Japonia boryka się bowiem ze swoimi problemami – na wysoki kurs jena nałożyła się jeszcze katastrofa z 2011 roku – trzęsienie ziemi, tsunami i awaria w elektrowni atomowej Fukushima. Wszystkie te elementy razem wzięte sprawiają, że i do Polski trafia mniej japońskich nowości, więc i trudniej cokolwiek wypożyczyć do testu. Szukając więc jakiegoś produktu, niemal w desperacji skontaktowałem się z panem Wojtkiem Szemisem, mówiąc szczerze, nie licząc na wiele. Tymczasem usłyszałem w słuchawce: „Mam w tej chwili wzmacniacz Kondo Souga – jest pan zainteresowany?” Czy taki fan lampowych SET-ów jak ja mógł odpowiedzieć przecząco?! Oczywiście nie było takiej opcji! Co roku spędzam sporo czasu w pokoju pana Wojtka w czasie wystawy Audio Show, jako że, zwłaszcza gdy gra tam gramofon, gra pięknie i to pomimo znanych wszystkim warunków wystawowych. Jak dla zdecydowanej większości audiofilów, tak i dla mnie to właściwie jedyna okazja do obcowania z produktami tej legendarnej marki. Na ostatniej wystawie mieliśmy posłuchać najnowszego produktu w ofercie Kondo – kolumn głośnikowych – które niestety na wystawę nie dotarły. Wrócę do tego na końcu, jednakże już teraz wspomnę, że miałem okazje posłuchać ich na wystawie High End 2013 w Monachium – tym bardziej żałuję, że w Polsce ich nie było.

Choć zarówno pan Wojtek, jak i tym bardziej ja, zdawaliśmy sobie sprawę, że nie jestem w stanie zapewnić Soudze sprzętu towarzyszącego tej samej klasy, to i tak miało to być dla mnie doświadczenie, którego nie odpuściłbym za żadne skarby świata. Kondo (Audio Note Japan) jest synonimem lamp najwyższej klasy, cichego marzenia większości miłośników baniek próżniowych, marzeniem możliwym do realizacji dla bardzo, bardzo nielicznych. Produkty tej marki są bowiem traktowane jak dzieła sztuki, według mnie rzeczywiście nimi są, i tak też są wyceniane. Dyskusja na temat ich ceny ma mniej więcej tyle samo sensu, co zastanawianie się dlaczego za taki, czy inny obraz, koneser płaci miliony dolarów. Analiza kosztów materiałów, czy zastanawianie się, czy jakikolwiek wzmacniacz powinien tyle kosztować, nie ma większego sensu (w przecież są na rynku jeszcze droższe i to nie tylko w ofercie Kondo). Osoba, którą na to stać po prostu chce mieć w domu coś wyjątkowego, co poruszy jego duszę, co pozwoli mu obcować w domowym zaciszu ze SZTUKĄ, albo... traktuje to jak inwestycję. Kondo może spełniać obydwie funkcje – to jak gra muzykę, poruszy wiele dusz i serc, a na wartości ten sprzęt także nie traci tak. Choć sam Kondo San przeniósł się już do lepszego świata, gdzie, być może, nadal tworzy swoje boskie dzieła (jego następcą jest pan Ashizawa Masaki), to firma nadal działa, ba! wręcz się rozwija, proponując nowe produkty. Takim właśnie jest recenzowany wzmacniacz mocy Souga, będący następcą, rozwinięciem starszego modelu o nazwie KSL Neiro.

A skąd w tytule „recenzja egzaltowana”? Po odsłuchu, w podczas którego oczywiście powstały notatki, dałem sobie trochę czasu zanim zasiadłem do pisania tego tekstu, właśnie po to, by ta recenzja przesadnie egzaltowaną nie była. Mimo to, nie udało mi się uniknąć pisania niemal wyłącznie przez pryzmat uczuć, wrażeń, doznań, które wielką egzaltację wywołały i zostawiły trwały ślad na mojej audiofilskiej duszy. Zbyt poetycko? Trudno – obcowanie z wielką SZTUKĄ w wydaniu Audio Note Japan daje u mnie właśnie takie efekty.

ODSŁUCH

Nagrania użyte w teście (wybór)

  • The Ray Brown Trio, Summer Wind, Concord Jazz, CCD-4426, CD/FLAC.
  • Pepe Romero, Flamenco, Lasting Impression Music, LIM K2HD 022, CD/FLAC.
  • Eva Cassidy, Live at Blues Alley, G2-10046, CD/FLAC.
  • Louis Armstrong & Duke Ellington, The great summit, Roulette Jazz, 7243 5 24548 2 2, CD/FLAC.
  • Cassandra Wilson, Travelin’ Miles, Blue Note, 7243 8 54123 2 5, CD/FLAC.
  • Keith Jarret, The Koeln Concert, ECM, 1064/65 ST, LP.
  • Rodrigo y Gabriela, 11:11, EMI Music Poland, 5651702, CD/FLAC.
  • Arne Domnerus, Jazz at the Pawnshop, Proprius, ATR 003, LP.
  • The Ray Brown Trio, Soular energy, Pure Audiophile, PA-002 (2), LP.
  • Patricia Barber, Companion, MFSL 2-45003, 180 g LP.
  • Joseph Haydn, Les sept dernieres paroles de notre Rédempteur sur la Croix, Le Concert des Nations, Jordi Savall, Astree, B00004R7PQ, CD/FLAC.
  • Miles Davis, Sketches of Spain, Columbia Stereo, PC8271, LP.
  • Lou Donaldson, LD+3, Blue Note Stereo, MMBST-84012, LP.
  • Ray Brown Trio, The red hot, Groove Note, GRV-1028-1, LP.
Japońskie wersje płyt dostępne na

Jak już wspomniałem, od początku było jasne, iż nie posiadam systemu tak wysokiej klasy, jak testowany wzmacniacz. Tym razem więc zamiast oceniać maksimum możliwości testowanego elementu mogłem raczej sprawdzić jak duży wpływ ma on na klasę dźwięku, dostarczaną przez cały system. Pierwsze zestawienie, jakiego użyłem, to połączenie Sougi z Vitusem RD-100 – nowym przetwornikiem cyfrowo-analogowym duńskiego producenta, wyposażonym nie tylko w wejścia cyfrowe, ale i analogowe, oraz regulację głośności, dzięki czemu mogłem go podłączyć bezpośrednio do japońskiej końcówki mocy. Gdy pan Wojtek przywiózł do mnie Sougę miałem ciągle jeszcze w systemie fantastyczne kolumny Ardento Alter (recenzja TUTAJ). Zakładałem, że będę je musiał zamienić na własne Bastianisy, ponieważ moc, około 8 W na kanał (około, jako że każda sztuka Kondo jest osobno mierzona, a klient dostaje z urządzeniem małą książeczkę z wynikiem pomiarów, m.in. mocy wyjściowej, która czasem jest nieco mniejsza, czasem nieco większa), nie rokowała najlepiej – ani mój SET na 300B (ArtAudio Symphony II i to z trafami z wyższego modelu Diavolo), ani nawet znakomity Air Tight ATM-300 nie były w stanie w pełni napędzić tych kolumn. O ile góra i średnica z tymi urządzeniami była wyborna, o tyle do pełnej kontroli nad 15-calowym basem brakowało już nieco „pary”. Dla przypomnienia - Altery to otwarte odgrody z 15-calowym wooferem, szerokopasmowcem Sonido na średnicy oraz wstęgą Founteka na górze. Do tej pory, a prób było kilka, za każdym dopiero kilkunastowatowe wzmacniacze były je w stanie napędzić. Trudno więc było oczekiwać, że 8 W z Kondo wystarczy.
Souga to bowiem stereofoniczna końcówka mocy oparty o lampy 2A3, po dwie na kanał, gwoli ścisłości, pracujące w układzie PSE. Różnica między tym modelem, a poprzednikiem (KSL Neiro) polega m.in. na tym, że nowy model całkowicie oparto o srebro – trafa nawinięto (oczywiście ręcznie) srebrnym drutem, wewnętrzne okablowanie i kondensatory są także srebrne, a i gniazda RCA wyglądają na wykonane z tego samego materiału. Zważywszy na powyższe producent rekomenduje stosowanie z Sougą własnych, srebrnych kabli, modelu KSL-LPz – pan Wojtek Szemis, wraz z wzmacniaczem, dostarczył mi zarówno rekomendowany kabel głośnikowy jak i interkonekt.

Wzmacniacz dostałem wieczorem i, nazywając rzeczy po imieniu, nie bardzo miałem siłę i ochotę zamieniać jedną ciężką parę kolumn na drugą. Uznałem, że przy cichym, wieczornym słuchaniu Souga zapewne sobie poradzi, więc zamianę kolumn postanowiłem zostawić na dzień następny. Na talerzu gramofonu wylądowała płyta Tria Raya Browna, igła pomalutku opadła i... zaczęła się, jak się okazało, bardzo długa noc. Zdarza mi się czasem pisać, że testowany produkt utrudniał mi życie jak tylko mógł, odciągając sposobem grania muzyki moją uwagę od tego, co powinienem był robić, czyli od oceniania danego urządzenia. W przypadku Sougi określenie „wciągnięty w muzykę bez reszty” nabrało zupełnie nowego wymiaru.
Jak przystało na lampę najwyższej klasy, Souga prezentuje muzykę w niezwykle sugestywny sposób. Składa się na to wiele elementów, począwszy od nadzwyczaj plastycznego, trójwymiarowego sposobu prezentacji, fenomenalnie prawdziwej, a może powinienem raczej napisać: przekonującej (bo nie będąc przy nagraniu nie mogę przecież być pewny) barwy instrumentów akustycznych, po otwartość, płynność i detaliczność dźwięku. To wszystko razem podane jest w tak sugestywny sposób, że gdy na kontrabasie zaczął grać Ray Brown włoski na karku stanęły mi dęba (tak, tak – to wspomniana egzaltacja, acz dokładnie tak się to odbywało). Co ciekawe, nawet przy, wymuszonym porą, cichym graniu kontrabas brzmiał kapitalnie – słychać było zejście basu, udział drewna, piękne, długie wybrzmienia, palce przesuwające się po strunach – każdy najmniejszy nawet detal, subtelność były podane w taki sposób, że siedząc w ciemności, rozświetlanej jedynie niebieską poświatą lamp, wytężałem wzrok próbując dojrzeć instrument, który przecież znajdował się może dwa metry przede mną. Doskonale, nawet na niskim poziomie głośności, było słychać jak dobrze wzmacniacz kontroluje głośniki – szybkie narastanie ataku i bajecznie długie wybrzmienia, chyba, że akurat muzyk szybko wytłumiał strunę – wówczas dokładnie było to słychać – tłumienie, a z nim jeszcze przez chwilę rezonujące pudło. Rzecz jednak w tym, że słuchając Soular energy ani przez moment nie zastanawiałem się nad którymkolwiek z tych elementów, aspektów prezentacji. Pierwsze takty muzyki powodowały bezwiedne przerzucenie przełącznika w moim mózgu, który zamiast, jak zwykle w trakcie testu, analizować dźwięk, zaczynał graną muzyką żyć. Liczyło się tylko to, co ze swoim instrumentami wyprawiali fantastyczny Ray Brown i nie ustępujący mu na krok Gene Harris. I nie chodziło tu właściwie nawet o maestrię obu panów, o brzmienie ich instrumentów, o to jak dobrze udało się to uchwycić na taśmie – choć to wszystko prawda! Rzecz w utrafieniu w samo sedno tego, co wydarzyło się w studio Concord Records. Tych dwóch genialnych muzyków łączyła bardzo specjalna, muzyczna chemia, co na tej płycie (a nagrali razem przecież także wiele innych) słychać wyjątkowo dobrze. Choć jest tu sporo standardów, m.in. Counta Basiego, czy Billy’ego Strayhorna, to jednak w interpretacji tych dwóch panów, tak doskonale się rozumiejących, raz ze sobą współpracujących, raz, w pewnym sensie, konkurujących/ walczących niemal, wypadają niezwykle świeżo i bardzo przekonująco.
I choć zachwycałem się tym nagraniem już wiele razy, to jednak słuchając go z Sougą w systemie, czułem się mniej więcej jak wtedy, gdy X lat temu tę płytę odkryłem. Wtedy słuchałem jej na zdecydowanie gorszym sprzęcie, na dodatek z płyty CD, a mimo to zrobiła na mnie gigantyczne wrażenie i od razu trafiła do mojego osobistego kanonu jazzu. Teraz czułem się jakbym odkrywał Soular energy na nowo, delektując się już nawet nie samą muzyką jako taką, nie wybitnym poziomem realizacji tego nagrania, ale właśnie widoczną słyszalną chemią między dwoma fantastycznymi muzykami, emocjami wędrującymi od jednego do drugiego, nieodpartym wrażeniem, że w czasie nagrania obaj panowie doskonale się bawili, etc, etc, etc.
Tak właśnie musieli się czuć ludzie, którzy w czasie nagrania siedzieli w studio, może i za szybą, ale obcując z muzyką graną na żywo, rozmawiając z muzykami w czasie przerw w nagraniu, żyjąc tym co się tam działo. Czy więc grało to jak na żywo? Nie, bo to po prostu niemożliwe niezależnie od tego, jak drogim i jak dobrym sprzętem się dysponuje. Ale Souga była w stanie zapewnić poziom emocji dorównujący temu, co przeżywamy na (dobrze zrealizowanych) koncertach.

Teraz, patrząc na to (tzn. nie tylko na odsłuch tej płyty, ale i wielu kolejnych) już z perspektywy ładnych kilku dni „nie-obcowania” z Kondo, mogę nieco wytłumić emocje związane z przeżywaniem muzyki granej przez japoński wzmacniacz, dzięki czemu łatwiej jest mi się skupić na bardziej „audiofilskich” elementach prezentacji. A tym, co robi największe wrażenie, obok fenomenalnego oddawania pozamuzycznych elementów, o których pisałem wyżej, to niezwykle realistyczna scena. Scena, która w każdym nagraniu jest inna – zdarzają się urządzenia, które grają ogromną sceną, właściwie niezależnie od tego, na jakiej faktycznie muzycy grali na konkretnej płycie, czy też co wykreowali realizatorzy nagrania.
Tymczasem tu, gdy grałem Jazz at the Pawnshop słychać było jak bardzo stłoczeni byli muzycy na niewielkiej scenie, acz nawet na niej każdy instrument miał swoją wielkość, swoje miejsce, odległości między instrumentami były doskonale zdefiniowane, a rewelacyjna selektywność Sougi pozwalała przeskakiwać z instrumentu na instrument delektując się brzmieniem każdego z nich. Gdy natomiast przyszło do zagrania mojej ulubionej Carmen, czy Siedmiu ostatnich słów Chrystusa na krzyżu, scena robiła się gigantyczna pokazując, że te nagrania zrealizowano w ogromnych wnętrzach.

Było więc znakomicie, fantastycznie wręcz, a wszystko to z „budżetowym high-endem” Vitusa – w końcu RD-100 to nowość w serii Reference duńskiego producenta, z tym, że o ile u innych nazwę Reference stosuje się zwykle w odniesieniu do najwyższej serii w ofercie, o tyle u Ole Vitusa od Reference oferta dopiero się zaczyna.

Nie bez przyczyny nawiasem mówiąc, bo już nawet najtańsze urządzenia tej marki mogą być referencją dla wielu innych. Próbując jednakowoż „wyciągnąć” jeszcze więcej z Sougi wpiąłem do systemu swój przedwzmacniacz ModWright LS100. To posunięcie nieco zmieniło brzmienie, ale był to chyba jednak bardziej krok w bok, niż faktyczny krok do przodu. Dźwięk nieco się ocieplił, chyba jeszcze troszkę wygładził, ale też i odrobinę stracił na przejrzystości. Nie miałem możliwości pożyczyć przedwzmacniacza Kondo, więc, co staje się ostatnio niemal normą, poprosiłem o pomoc znajomego, Jacka (pozdrawiam), posiadacza systemu Reimyo. Jacek przyjechał do mnie z przedwzmacniaczem CAT-777 tejże marki, ale także dzielonym odtwarzaczem CD (DAC i transport; czytaj TUTAJ i TUTAJ). Dodanie tych urządzeń do systemu sprawiło, że stało się to, czego wielu audiofilów jest dość często świadkami – wydaje się, że dany system gra już tak dobrze, że właściwie lepiej się nie da, a wystarczy zmienić jeden, czy dwa elementy i przechodzimy na jeszcze wyższy poziom.

Teraz oczywistą sprawą stało się np.: że różnicowanie nagrań (nie tylko pod względem wielkości sceny, o czym pisałem wcześniej) to także jedna z ogromnych zalet Kondo. Nie jestem aż takim znawcą, by słuchając nagrań bez wahania wskazywać, że dokonano go na takim czy innym fortepianie, czy skrzypcach, czy też że grał na nich właśnie ten, czy inny muzyk (w każdym razie nie za każdym razem), ale Souga różnice w brzmieniu instrumentów, w sposobie grania poszczególnych wirtuozów, ale i także w sposobie realizacji nagrań pokazywała niezwykle klarownie.

Kontrabas Raya Browna inaczej brzmiał na Soular energy, a inaczej na The red hot, a jeszcze inaczej na podwójnym CD Live from New York to Tokyo. Inne miejsca, inny nastrój – po prostu inna chwila, w której uchwycono muzykę na taśmie, a przez to nieco inne brzmienie – raz nieco bardziej energiczne, innym razem stonowane, raz wyraźnie na pierwszym planie, innym razem oddające pierwszeństwo kolegom z zespołu. Na niektórych nagraniach bas jawił się jeszcze większym, potężniejszym instrumentem niż jest w rzeczywistości, w innych delikatnie „plumkał”, jakby był o połowę mniejszy.

Przyczepiłem się tego kontrabasu, ale to mój ulubiony instrument, a po drugie właściwie o każdym innym mógłbym napisać to samo, bo nie miało znaczenia jaki instrument grał, byle był to instrument akustyczny, więc łatwiej było wybrać jeden. Dzięki temu praktycznie rzecz biorąc każde nagranie jazzowe, przede wszystkim te starsze, ale także i choćby nowe ECM-owskie nagrania Stańki, akustycznego bluesa, czy klasyki, brzmiały w absolutnie niepowtarzalny sposób. Przy innych znakomitych urządzeniach – Soulution, Tenorze, Air Tightcie brzmienie było znakomite i jeszcze miesiąc temu powiedziałbym, że zbliżone do muzyki live jak to tylko jest możliwe. Ale Kondo, choć w pewnych, poszczególnych „audiofilskich” aspektach może tym urządzeniom ustępować – Soulution lepiej definiuje bas i imponuje czystością brzmienia, Tenor łączy zalety lampy i tranzystora grając dynamicznie i słodko jednocześnie, a monobloki Air Tighta dawały niesamowitą potęgę brzmienia, łącząc ją z niezwykłą, cudowną delikatnością góry pasma – to jednak to Souga zapewniła mi niepowtarzalny dreszcz emocji. To właśnie dzięki japońskiemu wzmacniaczowi odkrywałem w doskonale znanych mi nagraniach nowe barwy, odcienie, emocje. Słuchając innych urządzeń jestem w stanie przynajmniej od czasu do czasu oderwać się od słuchania, zrobić notatki, wyjść na chwilę z pokoju – tu nie było o tym mowy.

Odsłuchy Sougi przypominały oglądanie jakiegoś genialnego, zapierającego dech w piersiach thrillera, od którego nie można się nawet na moment oderwać choćby się wokół waliło i paliło. Każde kolejne nagranie było czymś specjalnym, nowym przeżyciem, nowym doświadczeniem, choć przecież odtwarzałem teraz płyty, których wcześniej już słuchałem (minimum) po kilkadziesiąt razy. Tym razem użyję porównania literackiego – słuchanie znanej doskonale muzyki na Soudze przypominało powrót do ulubionej książki po przeczytaniu np. biografii autora, wyjaśniającej w jakich okolicznościach prywatnych, czy politycznych dana książka powstawała, co czasem pozwala jeszcze lepiej zrozumieć co i jak zostało w tej książce napisane. Tu było podobnie – przy odsłuchach wielu, wielu płyt na różnych testowanych sprzętach od dawna nic mnie już nie zaskakiwało, a nawet jeśli to najwyżej jakieś małe, pojedyncze elementy. Dopiero Souga pozwoliła mi odkryć wiele płyt na nowo, doszukując się kolejnych warstw przekazu, do tej pory ukrytych gdzieś pod spodem, albo nawet i słyszalnych, ale prezentowanych w taki sposób, że automatycznie traktowałem je jako nieistotne. W trakcie odsłuchu Kondo na dobrą sprawę w przypadku każdej kolejnej płyty, czy to granej z winylu, z płyty CD, czy nawet z plików, miałem wrażenie odkrywania jej na nowo. Co najważniejsze, rzecz w odkrywaniu nowych elementów w warstwie muzycznej i emocjonalnej, a nie dźwiękowej. To ogromna różnica!

Mam wrażenie, że często współcześni audiofile, ale i audiofilskie firmy, skupiają się na dźwięku, a nie na muzyce. Ma być świetnie kontrolowany, konturowy szybki bas, gładka, nasycona średnica i dźwięczna góra. Zgoda – wszystkie te elementy przyczyniają się do tworzenia bardzo dobrego dźwięku. Ale nawet jeśli wszystkie te elementy są w prezentacji, tyle, że nie łączą się odpowiednio, nie ma między nimi odpowiedniej interakcji, nie ma w przekazie kwintesencji muzyki, emocji to czy o to tak naprawdę chodzi? Analizując dźwięk Sougi, zakładając, że ktoś po posłuchaniu na niej muzyki w ogóle chciałby to robić, można wskazać na kilka elementów, które da się zrobić lepiej, choć nie ma ich wcale za wiele. Rzecz jednakże w tym, że tu siedzi się z zapartych tchem czekając co będzie dalej, czym nas ten wzmacniacz jeszcze zaskoczy, śledząc z jaką niewymuszoną łatwością ta niezwykła końcówka mocy wydobywa z dowolnego nośnika muzyki jej kwintesencję, jak rzuca czar na słuchacza, pokazując mu nowe oblicze doskonale znanych nagrań. Wystarczy posłuchać kilku płyt danego wykonawcy i nagle ta osoba z jakiejś odległej (w przestrzeni, czy czasie) gwiazdy, o której co najwyżej czytaliśmy, staje się niemal przyjacielem, grającym dla nas prywatny koncert. Wszystko jest po prostu na swoim miejscu – ot, zawitał do nas jeden z przyjaciół: Louis Armstrong, Miles Davis, czy Tomasz Stańko i jak co środę grają wyłącznie dla nas.

Souga nie jest wzmacniaczem uniwersalnym – po pierwsze potrzebuje względnie łatwych do napędzenia kolumn, bo choć jego 8 W jest najwyraźniej zdecydowanie „mocniejsze” niż 8 W mojego SET-a 300B, to jednak kolumny o skuteczności powyżej 90 dB są zdecydowanie wskazane. Po drugie nawet z dobrze dobranymi kolumnami, a za takie uznaję Altery, Souga nie będzie wyborem osób lubujących się zwłaszcza w mocniejszym rocku, metalu, czy hip-hopie – do takiej muzyki trzeba sobie jednak zafundować mocniejszy wzmacniacz. Co wcale nie znaczy, że Soudze brakuje dynamiki – słuchałem z jego pomocą nawet i AC/DC, bawiąc się przy tym wybornie. Tyle tylko, że taką muzykę da się zagrać jeszcze lepiej niż robi to japoński wzmacniacz. Jeśli więc ktoś słucha w większości właśnie takiej muzy, to raczej zbuduje sobie inny system.
Jeśli jednak wszelka muzyka grana na instrumentach akustycznych – jazz, blues, klasyka (dzięki znakomitej rozdzielczości i selektywności wzmacniacza również ta wielka), etc. stanowi większość repertuaru jakiego dana osoba słucha, to mówiąc szczerze nie tylko nie znam, ale i nie wyobrażam sobie lepszego wzmacniacza.

Jak państwo, którzy przebrnęli przez ten egzaltowany tekst, zapewne zauważyli, w przeciwieństwie do innych recenzji nie zajmowałem się niemal w ogóle poszczególnymi elementami dźwięku, o których zwykle w recenzjach pisze się sporo. W tym wypadku nie ma to po prostu najmniejszego sensu. W tym wypadku liczy się wyłącznie muzyka, a nie dźwięk, liczy się to jak bardzo ten wzmacniacz potrafi zbliżyć słuchacza do przeżywania muzyki na emocjonalnym poziomie niemal identycznym z tym, jaki osiągamy na koncercie. Inne high-endowe wzmacniacze także starają się nas zbliżyć do przeżyć koncertowych, tyle że zwykle dźwiękowych, brzmieniowych, a nie muzycznych. Chodzi o to by zagrały odpowiednio głośno, z odpowiednią dynamiką, odpowiednią sceną, wykopem i czym tam jeszcze. Słuchając muzyki z Kondo w systemie czuje się dreszcz emocji, intymny, bezpośredni kontakt z wykonawcą, ciarki chodzą po plecach, gdy boski Luciano Pavarotti śpiewa Nessun Dorma, albo wielki Miles gra Concierto de Aranjuez. Przestaje się liczyć, że nagranie ma ileś tam lat, że winyl nieco trzeszczy – jest tylko kontakt z (niemal) żywą muzyką na poziomie, który dotyka bezpośrednio duszy człowieka, wywołując ogromne emocje.
Cóż, cena tego wzmacniacza sprawia, że dołączam do ogromnej grupy ludzi, którzy bezwarunkowo, acz platonicznie, zakochali się w produktach Kondo. Jeśli jednak pewnego dnia zostanę bogatym człowiekiem, to przynajmniej jeden problem będę miał z głowy – dokładnie wiem jaki wzmacniacz zamówić do docelowego, prywatnego systemu (do prywatnego, bo do recenzenckiego zapewne znalazłoby się kilka bardziej uniwersalnych).

Post Scriptum

Pozwalam sobie jeszcze na dodanie małego postscriptum związanego z wizytą na wystawie High End w Monachium. Jak łatwo sobie zapewne wyobrazić po przeczytaniu powyższego tekstu, najwięcej czasu spędziłem w Monachium w niewielkim pokoiku Audio Note Japan. Tam równie cudownych wrażeń, jako Souga, dostarczał mi bowiem kompletny system Kondo (prawie kompletny – do prezentacji płyt CD używano bowiem transportu Esoterica). Grały więc kolumny Kondo Biyura (czyli te, które niestety na Audio Show nie dotarły), napędzane pokazywanymi przedpremierowo, nowymi monoblokami na podwójnej lampie 211, o nazwie Kagura, które przypuszczalnie zajmą miejsce w ofercie japońskiego producenta powyżej produkowanych obecnie monobloków Gakuon (a może je zastąpią?). Muzyka była odtwarzana na przemian z dwóch źródeł – firmowego gramofonu Ginga, oraz wspomnianego transportu Esoterica, zestawionego z przetwornikiem cyfrowo-analogowym Kondo. System uzupełniał przedwzmacniacz M1000 mkII, oraz srebrne, firmowe okablowanie. Osoby z Kondo prowadzące prezentacje używały na dobrą sprawę niemal wyłącznie nagrań klasyki i jazzu, zarówno w miarę współczesnych, jak i, właściwie przede wszystkim, dość wiekowych. I nawet te mające dziesiątki lat, trochę trzeszczące płyty winylowe dostarczały tego samego dreszczu emocji, którego doznawałem u siebie w domu słuchając Sougi. Oczywiście warunki wystawowe były dalekie od idealnych, bo akustyka pokoju to jedno a słyszalne odgłosy dochodzące spoza pokoiku to drugie, a jednak mimo to, gdy siadałem na krzesełku, muzyka wciągała mnie całkowicie, czas się zatrzymywał i nie istniało nic innego poza cudownymi artystami występującymi właśnie dla mnie. Może to i nie jest system dla audiofila, może nie jest najbardziej uniwersalny na świecie, ale jest to marzenie melomana, czyli człowieka, który kontakt z muzyką na poziomie silnych emocji przedkłada ponad wszystko inne. A tym właśnie produkty japońskiego Kondo obdarzają swych właścicieli nad wyraz szczodrze.

BUDOWA

Kondo Souga to lampowa końcówka mocy oparta o cztery lampy 2A3 (po dwie na kanał) pracujące w układzie PSE (Parallel Single Ended). Zestaw lamp uzupełniają po dwie 12BH7 na kanał oraz 6072 (12AY7), a w zasilaczu pracuje lampa prostownicza 5U4GB. W przeciwieństwie do swojego poprzednika, KSL Neiro, Sougę oparto o srebro – trafa głośnikowe nawijane są ręcznie srebrnym drutem, zastosowano srebrne (z elektrodą ze srebrnej folii) kondensatory, srebrne okablowanie (srebrny drut jest owijany jedwabną nicią i dopiero na nią trafia koszulka z PCV), a nawet gniazda RCA wyglądają na srebrne. Obudowę wykonano w całości z miedzi. Frontową, boczne i tylną płytę wykończono, podobnie jak i puszki transformatorów (w sumie cztery), kolorem grafitowym. Górna płyta natomiast ma kolor miedziany. Zamontowano na niej lampy sterujące oraz mocy, umieszczone przed puszkami traf, natomiast lampa prostownicza, wraz z pokaźnymi kondensatorami, schowana jest za środkowym trafem. Na górnej płycie, z przodu, w dodatkowej płytce umieszczono dwa satynowe pokrętła – jedno to włącznik urządzenia, drugie pozwala wyciszyć dźwięk (mute), a między nimi znajduje się czerwona dioda sygnalizującą, iż urządzenie jest włączone. Z tyłu, mniej więcej pośrodku, znajduje się gniazdo sieciowe ze zintegrowanym bezpiecznikiem, a po bokach pojedyncze pary specyficznych gniazd głośnikowych (stosowanych wyłącznie przez Kondo), oraz jedna para srebrnych wejść RCA. Wzmacniacz można zamówić z odczepami 8 lub 4 Ω. Trafa posiadają obydwa, więc oczywiście jest możliwa również późniejsza zmiana.

Specyfikacja techniczna (wg producenta)

Maksymalna moc wyjściowa: 8 W na kanał
Pasmo przenoszenia: 8 Hz – 35 kHz (+0 dB, -3 dB)
Wejście: 1 x RCA
Impedancja wejściowa: 100 kΩ
Lampy: 4 x 2A3, 2 x 12BH7, 2 x 6072 / 12AY7, 5U4GB x1
Pobierana moc: 130 W
Wymiary: 430 x 233 x 314 mm
Waga: 34 kg



system-odniesienia