Data publikacji: 1. maja 2013, No. 109
|
|
Myślę, że każdy meloman, audiofil, nawet „niedzielny” wie, jak wygląda ramię gramofonowe. Proste lub wygięte, skomplikowane lub banalnie proste – zawsze jest tym samym ramieniem, w jednym z dwóch podstawowych rodzajów – z zawieszeniem kardanowym („gimballed”) i z pojedynczym punktem podparcia („pivot”). Komplikację wprowadzają ramiona tangencjalne, przede wszystkim ze względu na duży stopień komplikacji i kompletnie inny wygląd. Część konstruktorów mówi im jednak „tak”, ze względu na brak w nich błędu kątowego, czyli zniekształceń wynikających z różnicy pomiędzy kątem ostrza nacinającego acetat płyty i igły płytę odczytującej. Tylko w dwóch miejscach płyty błąd odczytu wynosi zero, w każdym innym jest większy od zera. Jednym z powodów popularności ramion o długości 12” jest właśnie nieco mniejsza wartość owego błędu. Kilka lat temu pojawiły się jednak ramiona Thales firmy HiFiction, wyglądające w zbliżony sposób do klasycznych, pozwalające jednak na taki ruch główki ramienia, aby imitował ruch głowicy przy nacinaniu.
Ale znacznie wcześniej, bo już w 1984 roku, zamieszała japońska firma Dynavector, wprowadzając do sprzedaży ramię, której najnowszą wersją jest DV507 Mk2. Jego wygląd, na pierwszy rzut oka, niczym nie zaskakuje: mamy długi element, przypominający rurkę klasycznego ramienia, na końcu którego, pod kątem, zamocowano główkę ramienia. Kiedy jednak się zbliżymy, popatrzymy, jak to działa, okaże się, że mamy do czynienia z kompletnie innym konceptem. To, co jest w zwykłym ramieniu rurką ramienia, tutaj jest płaskim, wykonanym ze stali elementem, poruszającym się w jednej płaszczyźnie – poziomo. Ruch jest ultra-gładki, tłumiony przez magnesy neodymowe. Inżynierowie Dynavectora wyszli z założenia, że jednym z głównych problemów klasycznych ramion są drgania spowodowane dźwiękami o niskich częstotliwościach, zapisanymi na płycie. Jako, że niemal wszystkie zapisywane są w systemie stereofonicznym Long Play w płaszczyźnie poziomej, ramię, które ma dużą bezwładność i się im nie poddaje, efektywnie wytraca je w postaci ciepła, nie wpadając w rezonanse. Wciąż pozostaje oczywiście króciutka, mierząca od punktu podparcia do końca główki 7,5 cm, część ramienia poruszająca się w płaszczyźnie pionowej. Ma ona bardzo małą bezwładność, dzięki czemu bez problemu odtwarzane są średnie i wysokie tony, które wymagają właśnie jak najmniejszej masy własnej.
Na końcu dłuższej części ramienia, po drugiej stronie punktu podparcia, tam gdzie zwykle jest przeciwwaga ramienia, mamy element, który nieco ją przypomina. Nie równoważy jednak wagi ramienia i wkładki, a jedynie wyrównuje masę ramienia, minimalizując jego bezwładność. Jak mówiłem, ramię jakie znamy jest króciutkie – zamocowano je na końcu, poruszającego się poziomo, elementu. Otrzymujemy w ten sposób coś w rodzaju dwóch ramion w jednym, charakteryzujących się dużą bezwładnością w poziomie i minimalną w pionie.
Ramię porusza się na stalowych łożyskach kulkowych – rzecz w gramofonach niespotykana. Główka ranienia mocowana jest w klasyczny sposób, za pośrednictwem czeropinowego wtyku. W nowej wersji ramienia styki są rodowane. Ramię okablowano miedzią o czystości 6N. Do kompletu dostajemy wysokiej klasy (naprawdę!) kabel połączeniowy, także o czystości 6N. Ważną właściwością DV507 Mk2 jest dynamiczny balans siły nacisku. Możemy regulować także dynamiczny antyskating (w poprzednich wersjach nieobecny) oraz VTA. To ostatnie jest bardzo proste – wystarczy odkręcić nieco długą śrubę z moletowaną końcówką i przekręcić ją w poziomie – baza ramienia porusza się wówczas po ślimaku o dużym skoku. Choć przesuw jest gładki, w czasie odtwarzania płyty bym go raczej nie ruszał. Ramie wykonane jest perfekcyjnie, zaświadczając o inżynierskim kunszcie ludzi Dynavectora.
METODOLOGIA TESTU
Ramię jest jednym z trzech elementów składowych gramofonu, obok podstawy (talerza z silnikiem) oraz wkładki gramofonowej. Nie może więc zaistnieć osobno i musi być rozważane tylko w pewnym kontekście. Do testu ramię Dynavectora zamocowano na fantastycznym gramofonie Dr. Feickert Analogue Firebird i zamocowano na nim wkładkę Dynavectora XV-1T. Sygnał wyprowadzony był standardowym, dołączanym do kompletu kablem. Do testu wykorzystałem dwa przedwzmacniacze gramofonowe: RCM Audio Sensor Prelude IC oraz REQ-S1 EX firmy SPEC.
Pewnym problemem, przynajmniej w tym zestawieniu, okazały się trzaski. Nie są tak dobrze separowane od sygnału użytecznego, jak w najlepszych gramofonach, jakie znam, przez co nakładają się na muzykę. Trzeba więc pomyśleć o dokładnym myciu płyt – nie ma od tego odwrotu. Z dobrze umytym krążkiem nie powinno być większych kłopotów.
ODSŁUCH
Płyty użyte do odsłuchu (wybór)
- Air, Love 2, Archeology/The Vinyl Factory, 6853361, 180 g, 2 x LP (2009/2011).
- Bill Evans, Selections from Live at Art D'Lugoff's Top Of The Gate, Resonance Records, HLT-8012, Limited Edition #270, blue vax 10” LP (2012).
- Clan of Xymox, A Day/Stranger, 4AD, BAD504, 45 rpm 12”, Maxi-SP (1985)
- Clifford Brown and Max Roach, Study In Brown, EmArcy/Universal Music Japan, UCJU-9072, 180 g LP (mono).
- Depeche Mode, Delta Machine, Columbia, 460631, 180 g, 2 x LP (2013).
- e.s.t., Leucocyte, ACT Music + Vision, ACT 9018-2, 180 g, 2 x LP.
- Eva Cassidy, Songbird, Blix Street Records/S&P Records, S&P-501, 180 g, LP (1998/2003).
- Kankawa, Organist, T-TOC Records, UMVD-0001, “Ultimate Master Vinyl”, No. 102/300, 45 rpm, 200 g, 4 x LP (2010); recenzja TUTAJ.
- Keith Jarrett, The Survivors’ Suite, ECM Records, ECM 1085, LP (1977).
- Metallica, Master of Puppets, Asylum Records/Warner Music Group, 49868-7, “45 RPM Series, 180 g, 2 x LP (1986/2008).
- Miles Davis, Miles Davis and The Modern Jazz Giants, Prestige/Analogue Productions, AJAZ 7150, “45 RPM Limited Edition #0706”, 180 g, 2 x LP (1959/2006).
- Thelonious Monk and Gerry Mulligan, Mulligan Meets Monk, Riverside/ Analogue Productions, AJAZ 1106, “45 RPM Limited Edition #0584”, 180 g, 2 x LP (1957/?).
- Tingvall Trio, Skagerrak, Skip Records, SKL 9057-1, “Limited Edition”, 180 g, LP (2006).
- Tommy Schneider & Friends, The Hidden Port, Kolibri Records, No. 12001, 180 g, LP (2012).
- Tsuyoshi Yamamoto, Autumn in Seattle, First Impression Music, FIM LP 004-LE, “First 1000 Pressings”, 200 g, LP (2011).
- Wes Montgomery & Wynton Kelly Trio, Smokin’ At The Half Note, Verve/Universal Music K.K. [Japan], UCJU-9083, 180 g LP (1965/2007).
- Zakir Husain, Making Music, ECM 1349, LP (1987).
Ludzie z firmy RCM, dystrybutora Dynavectora, to goście, którzy znają się na rzeczy. Jak każdy, kto dużo wie, wiedzą swoje; innymi słowy mają mocno zakorzenione, „święte” przekonania i poglądy, co do których wartości są pewni i które podzielają. Często jest tak, że ludzie świadomi wagi tego, co mówią, są na tyle „osobni”, że zamykają się na wszystko inne. Choć na pierwszy rzut oka RCM-owcy robią podobne wrażenie, okazuje się, że to pozór, może na mój użytek, może na swój własny, a może sobie z tego nawet nie zdają sprawy. Niezależnie jednak od tego wszystkiego nauczyłem się w ciągu lat, że trzeba ich posłuchać, podpatrzeć, bez względu na to, co sam myślę i co mi się wydaje. Można się bowiem w ten sposób wiele nauczyć.
Kiedy więc Wojtek, RCM-owiec, regulujący u mnie ramię, kilka razy powtórzył „bas”, w różnym kontekście, ale odnoszące się jednoznacznie do DV507 mk2, zacząłem pilnie nasłuchiwać. Kiedy zaś zostałem sam i zacząłem słuchać muzyki, koniecznie chciałem ów bas usłyszeć. I zawiodłem się. Nie było żadnej nawały, lawiny, potęgi, „wypierdu”, „masażu”. Ramiona SME, szczególnie te o długości 12”, grają bardziej mięsistym niskim zakresem, wydają się brzmieć głębiej. Także Kuzma 4Point wydaje się brzmieć czyściej, lepiej kontroluje, wręcz: nadzoruje, basisko. Co więcej – nawet niedrogie ramiona Jelco zdają się lepiej wypełniać dźwięk, grać cieplej, bardziej zmysłowo. A Dynavector? Żeby sobie na to pytanie odpowiedzieć musiałem przesłuchać więcej niż zwykle płyt i pozbyć się z głowy głosiku mówiącego: „bas, nie zapomnij o basie!”.
Jak się okazuje, to jedno z trudniejszych do scharakteryzowania w detalach ramienia, jakie miałem i u siebie w domu. A to dlatego, że wszystko, co robi – robi dobrze, znakomicie. Po raz pierwszy słyszałem ramię, które nie tyle, że znika z toru, bo to sugeruje często „nijakość” produktu, a takie, które wtapia się w tor, wydobywając najlepsze jego cechy, nie maskując gorszych, pozwalając cieszyć się z każdej płyty jak dziecko. Nie słyszałem jeszcze tak mało podbarwionego ramienia., przynajmniej jeśli chodzi o balans tonalny, selektywność i rozdzielczość. Są rzeczy, które bardziej podobały mi się gdzie indziej, ale te elementy rozproszone są po wielu ramionach, nigdy nie występują razem; nigdzie nie było to wszystko tak dobrze poukładane, tak „zgodne” wewnętrznie ze sobą.
I chyba dlatego nie od razu usłyszałem to, co Wojtek musiał już wiedzieć, a ja musiałem dopiero usłyszeć: bas z Dynavectora potrafi być mocny, pełny, duży, ale też grany z wyczuciem, selektywny i rozdzielczy zarazem, bogaty w harmoniczne. Nigdy się jednak nie narzuca. Podawany jest w podobny sposób, jak reszta pasma – z wyczuciem. Ramię Dynavectora nie zwraca na siebie uwagi. I to właśnie stanowi o jego wartości.
Jak mówię, znam wiele ramion, które mi się bardzo podobają. To wszystkie wspomniane, a więc SME Series V, w obydwu wersjach (9 i 12”), Kuzma 4Point, ale i Stogi 12VTA, Reed Q3 i ramiona Jelco. Nie można oczywiście zapomnieć o klasykach – ramionach Regi. Osobną grupę stanowią ramiona typu „vintage” firm SME i EMT, z których część ma cechy w nowych konstrukcjach nieobecne. Dynavector jest z nich wszystkich najbardziej wstrzemięźliwy w ujawnianiu swoich zalet i wad. To dlatego dużo więcej czasu niż zwykle zajęło mi dotarcie do nich i ich zrozumienie.
|
Brzmienie tego ramienia z wkładką Dynavectora powoli wchodzi pod skórę. Sprawdzając to jedno, to drugie, z tą, czy tamtą płytą, nie zwróciłem uwagi na to, że zaczynam przyjmować „punkt widzenia” japońskich konstruktorów, bo tym jest przecież „dźwięk” (czyli jego modyfikacje) manifestujące się w danym produkcie. To niespieszne, lekko zdystansowane brzmienie. Żeby usłyszeć coś mocniej trzeba podkręcić gałkę siły głosu. Przy cichym słuchaniu przekaz jest nieco zmniejszony i brakuje selektywności. Podgłaśniamy, zbliżając ciśnienie SPL do poziomu podczas masteringu płyty (to zawsze praca na wyczucie) i wszystko odzywa się tak, jak to sobie wyobrażaliśmy. Dla kontrastu, ramiona Jelco zawsze trochę powiększają źródła pozorne, skupiając się na środku pasma, jego niższej części. ramiona SME są bardzo dokładne, ale i one mają tendencje do dociążania brzmienia i do lekkiej homogenizacji średniego basu i wyższego środka. Dlatego wydaja się ultra-dokładne. W rzeczywistości to 4Point Kuzmy jest chyba najbardziej neutralnym ramieniem, jakie do tej pory u siebie miałem. Płacimy za to jednak lekkim osuszeniem całego pasma i nie tak namacalną średnicą, jak by się chciało.
Dynavector jest zupełnie inny niż one wszystkie. Jego bas jest wybitny. Choć nie wydaje się duży, to tylko do momentu, kiedy puścimy coś z dużą energią w dolnym skraju pasma. Angel, drugi utwór z Delta Machine Depeche Mode zabrzmiał rockowo, z masą i pulsem, który słychać było, jak sądzę, w całym bloku, w którym mieszkam. I nawet nie dlatego, że zagrałem go bardzo głośno. Chodziło o skumulowaną i ukierunkowaną energię, wypuszczaną w ściśle odmierzonych interwałach, o mocny atak i głębokie wypełnienie. Słuchając całej płyty, bo tak to się skończyło, miałem czasem wrażenie, że bas mógłby być nieco bardziej zwarty, bardziej selektywny. Puszczając, jedna za drugą, tak różne płyty, jak: 12” maxi-singiel A Day grupy Clan of Xymox (ale czad!), japońską wersję Study In Brown Clifforda Bwona i Maxa Roacha i wreszcie niespodziankę, płytę z nowoodkrytej dla mnie przez właściciela firmy Swissonor.ch, wytwórni Kolibri Records, dorastałem stopniowo do tego, co słyszę. Za każdym razem bas był inny. Wyraźnie słyszałem genialne różnicowanie tego zakresu, zarówno jeśli chodzi o barwę, dynamikę, rozciągnięcie, ale i charakter. Z Xymoxami było dynamicznie, szybko, transowo, z Brownem magicznie, a z The Hidden Port Tommy’ego Schneidera – precyzyjnie i zmysłowo. Kiedy w tej ostatniej, w utworze Take Five z repertuaru Paula Desmonda wchodzą organy Hammonda B3 – nagle wszystko ozywa, wypełnia się. Konturowość tak prowadzonego dźwięku jest wyjątkowa. A mimo to wydaje się, że dźwięk nie jest zbyt selektywny, a nawet zbyt rozdzielczy. Dlaczego?
Wydaje mi się, że dlatego, że się przyzwyczailiśmy (mam na myśli siebie, ale łatwiej być w jakiejś grupie) do trochę podrasowanego i przez to nie do końca naturalnego brzmienia systemów audio. Choć często mam do czynienia z instrumentami na żywo, zarówno słuchając ich w czasie koncertów, jak i nagłaśniając je, słuchając muzyki w domu zmieniam perspektywę, automatycznie, wychodząc z jedynie słusznego założenia, że nie da się przenieść wydarzenia na żywo do domu w stosunku 1:1. I dalej: żeby dało się mówić o naturalnym przekazie w tym sensie, że oddziałującym na nasze emocje, włączającym nas w muzykę, konieczne są pewne modyfikacje, przesunięcia, a nawet wyraźne zmiany. Nie ma się co łudzić – tak to wygląda.
DV507 mk2 też modyfikuje sygnał, zmienia dźwięk. Robi to jednak subtelnie, bez cyrkowych sztuczek, bez heroicznych dokonań na pokaz. Brzmienie, jakie oferuje z wkładką XV-1T jest bardzo delikatne, ale delikatnością kogoś, kto ma odpowiednią siłę za sobą i nie musi jej każdemu przedstawiać, przypominać. Dlatego też wszystkie podzakresy są tak równe. Niemal każde (jeśli nie po prostu: każde) inne ramię w porównaniu z tym wydaje się lekko podrasowane – a to tu, a to tam. W tym przypadku każda płyta odzywa się własnym głosem.
Żeby to jednak było możliwe, ramię nie tyle musi się „wycofać” za muzykę, bo to sukces zaledwie połowiczny i wiele produktów, przede wszystkim studyjnych, coś takiego potrafi. Po wycofaniu się trzeba jeszcze to, co pozostaje na widoku pokazać w możliwie najlepszy sposób, wypełnić treścią. Japoński system jest zaś niebywale rozdzielczy i selektywny, dzięki czemu nie ma z tym najmniejszych problemów. Choć wcale tego, przynajmniej w pierwszym momencie, nie słychać. Wydaje się nawet, że dźwięk jest lekko zamglony, nie do końca przezroczysty. Kuzma jest znacznie bardziej selektywna i otwarta, przez co z nią nigdy nie przyjdzie nam to na myśl. W rzeczywistości jednak niezwykłe ramię z Japonii wchodzi w materię głębiej. Pokazuje zależności wewnętrzne, jak to, jak brzmi dany instrument, jak się porozumiewają muzycy, jak to się ma do pomieszczenia, jak poustawiali sobie to wszystko realizator z producentem. Pokazuje to bez wysiłku. Stąd, wspomniany, brak nerwowości. Po prostu to się dzieje, a nie jest „robione”. Być może jednak wrażenie o którym mówię bierze się z tego, że oczekujemy czegoś niezwykłego, a otrzymujemy zupełnie normalny przekaz. Nie ma w nim miejsca na nudę, to nie jest wyprane z emocji – powiedziałbym nawet, że dopiero tutaj emocje są prawdziwe, nie zafałszowane, nie udawane.
Sporo miejsca poświęciłem basowi. Trochę sprowokowany, trochę zafascynowany tym, co usłyszałem. Miałem jednak na myśli cos więcej: dokładnie tak samo brzmi całe pozostałe pasmo. Równo. W skomplikowany, złożony sposób. Czysto. Wszystko, co napisałem o dolnym zakresie można powtórzyć przy średnicy i górze.
Równowaga tonalna to jednak nie wszystko. Choć w tym przypadku ustawia całe brzmienie, to warto wspomnieć tez o dynamice i scenie dźwiękowej. Ta pierwsza jest wybitna. Ale dopiero, kiedy podkręci się siłę głosu. Orzy cichym słuchaniu dźwięk jest wycofany i raczej delikatny niż wypełniony i naturalny. Podgłaśniamy i wszystko staje się jasne – blachy otwierające płytę Clifforda Browna uderzają mocno, jak zwykle, gitara Wesa Montgomery’ego wypełnia się i nabiera kształtów. Nie trzeba słuchać bardzo głośno, żeby otrzymać to, o czym mówię – wystarczy zagrać trochę powyżej muzyki „w tle” i będzie dobrze. Ale jako podkład taki przekaz się nie sprawdza, bo jest nudny.
Podobnie jest ze sceną dźwiękową. Dynavector prowokuje do głośnego słuchania. Jesteśmy zaciekawieni, co tam jest w muzyce, co jest głębiej, pod powierzchnią melodii i rytmu. Ma się wrażenie, że tylko pełne uczestnictwo ma sens, że wszystko inne jest udawaniem.
Podsumowanie
Systemy profesjonalne, tj. stosowane w studiach nagraniowych i masteringowych, maja tendencję do grania bezosobowym dźwiękiem. Do rangi cnoty urasta brak wprowadzanych podbarwień polegających na dodaniu czegokolwiek. Systemy te brzmią w klinicznie czysty sposób, są wybitnie selektywne. Ich problemem jest to, że o ile niczego nie dodają, to najczęściej bardzo dużo zabierają. Nie potrafią pokazać bryły instrumentu, a jedynie jego czoło, atak dźwięku; są płaskie emocjonalnie, bo mają problem z właściwym oddaniem relacji pomiędzy dźwiękiem podstawowym i harmonicznymi. Ich dźwięk jest najczęściej martwy. I równie często zbyt jasny.
Audio domowe kultywuje dokładnie odwrotne wartości: wcale nie musi być czysto, byle by było ładnie; lepiej coś dodać, aby wywołać reakcję emocjonalną w słuchaczu niż podać dźwięk bez podbarwień, ale nijaki. Obydwie koncepcje są z gruntu niewłaściwe. Wygląda jednak na to, że nie da się tego zrobić inaczej, przynajmniej jeszcze nie teraz. A jeśli można się zbliżyć do jakiejś fuzji, np. do czystości dającej ciepło, to trzeba za to zapłacić koszmarnie duże pieniądze.
Ramię Dynavectora nie jest panaceum na cale zło, nie przewraca niczego do góry nogami. Nie jest też tanie. Chociaż, jeśli spojrzymy na naprawdę drogie ramiona, okaże się, że jego cena jest wręcz niepoważna. W każdym razie – nie robi niczego, czego by inne ramiona nie potrafiły. Jego „problemy” to często nasze własne problemy, związane z oczekiwaniami, z ograniczeniami mechanicznego odtwarzania dźwięku u nas w domu. Są jednak i elementy, w których inne, równie dobre ramiona pokazują coś więcej. Topowe SME rysują większą, bardziej ekspansywną scenę. Dynavector może się czasem wydać nieco suchy, a to dlatego, że nie ma tłustego brzmienia. Kuzma pokazuje, że japońskiemu ramieniu niczego nie brak i że nie jest odchudzone, ale lekkie stłumienie pogłosów, akustyki powoduje, że brzmienie nie jest równie ekscytujące.
Wszystko to jest jednak niczym wobec wrażenia, jakie pozostaje po dłuższych odsłuchach. A to jest bardzo czytelne: nie chce się słuchać niczego innego. Z Dynavectorem wszystko jest jednoznaczne, proste, właściwe. Żadnych wymyków, puszczania oka, pseudo-filozofii. Czysta mechanika, tyle że robiona z głową i z wrażliwością na muzykę, a nie na pomiary. Myślę, że wszyscy mający miejsce na dwa ramiona powinni zastanowić się nad tym, czy aby jedno z nich nie powinno być zajęte przez DV507 mk2, które będzie punktem odniesienia dla innych elementów gramofonu. To mogę rekomendować każdemu, bez względu na wyznawane przezeń zasady i „szkołę” dźwięku, jakiej hołduje. Jeślibym miał jednak wybrać jedno, jedyne ramię dla siebie, jeślibym miał jechać na bezludną wyspę i miał wybierać, co ze sobą wezmę, myślę, że japońskie ramię byłoby na najkrótszej liście, jaką można by sobie można było wyobrazić.
Specyfikacja techniczna (wg producenta)
Typ: Bi-Axis, z dynamicznie kontrolowaną inercją i tłumieniem prądów wirowych, dynamiczny balans
Długość całkowita: 306 mm; wraz z główką: max 326 mm
Długość efektywna: 241 mm (od punktu podparcia ramienia do igły wkładki)
Overhang: 15 mm
Offset: 21,5º
Wysokość: 59 mm (podniesione: 92 mm)
Zakres regulacji wysokości: 39 mm – 72 mm
Głębokość: 36 mm
Optymalna waga wkładki: 15-35 g, wraz z główką
Błąd śledzenia w poziomie (horizontal tracking angle error): -1,1º/- +2,2º, 0º wewnątrz płyty, 2,2º na zewnątrz płyty
Zakres siły nacisku: 0-38 g, w krokach co 0,2 g
Czułość: poziomo – mniej niż 50 mg, pionowo – mniej niż 40 mg
Waga: 1380 g
Wyjście: 5P
Złącze główki: EIA/4 Pin
Kabel połączeniowy: niskooporowy (0,046 Ω/m, 54 pF/m)
Waga główki: 15,4 g
|