Przedwzmacniacz liniowy Audiomatus TP-01 Cena (w Polsce): 4998 zł Producent: Audiomatus Kontakt: Andrzej W. Matusiak ul. Grunwaldzka 13, 72-010 Police | Polska e-mail: audiomatus@audiomatus.com Strona internetowa producenta: www.audiomatus.com Kraj pochodzenia: Polska Tekst: Marek Dyba Zdjęcia: Marek Dyba |
Data publikacji: 16. marzec 2013, No. 107 |
|
Audiomatus – polska firma, która mi, a podejrzewam, że i większości z Państwa, kojarzy się jednoznacznie ze wzmacniaczami mocy pracującymi w klasie D. To jak najbardziej słuszne skojarzenie, bo to właśnie takie urządzenia stanowią podstawę oferty tej marki od początku jej istnienia. A warto dodać, że niedługo firma będzie obchodzić okrągły jubileusz dziesięciolecia. Końcówki mocy Audiomatusa oparte są na modułach ICEpower, a ich zaletą, na miarę XXI wieku, jest niewielkie (zwłaszcza w porównaniu z wzmacniaczami w klasie A, czy nawet AB) zużycie prądu. Z drugiej strony oferują wysoką moc, która pozwala wysterować większość kolumn. No i mają jeszcze jedną zaletę – na tle konkurencji w postaci wzmacniaczy lampowych, czy tranzystorowych, produkty Audiomatusa są niedrogie, by nie rzec wręcz: tanie. Na temat brzmienia nie będę się tu wypowiadał, bo nie jest to przedmiotem tego testu, większego doświadczenia z Audiomatusami nie mam. Poza tym wzmacniacze w klasie D mają swoich zwolenników i przeciwników, a nie o rozpętywanie dyskusji o wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą tu chodzi. Przedwzmacniacz Audiomatus TP-01 jest dopasowany wzorniczo do wzmacniaczy tej marki. Front to solidna płyta aluminiowa, srebrna, reszta obudowy ma kolor czarny, całość sprawia bardzo solidne wrażenie. Nie jest to oczywiście urządzenie urodą mogące konkurować z Accuphasem, ale do wykonania i wykończenia absolutnie nie da się przyczepić. Na przedniej ściance znajdziemy 4 pokrętła. Dwa nieco większe, skrajne, to selektor wejść, oraz regulacja głośności, a dwa mniejsze to główny włącznik oraz gałka pozwalająca zmieniać balans między kanałami. Pośrodku umieszczono nazwę/logo firmy, a pod nim jedyną diodę, pokazującą, czy urządzenie jest włączone. Z tyłu mamy 5 wejść liniowych (RCA) oraz dwa niezbalansowane wyjścia. Wszystkie gniazda RCA są pozłacane, bardzo solidne i, co ważne, umieszczono je w rozsądnych odległościach od siebie, więc nawet spore wtyki RCA nie powinny sprawiać problemu. W wersji, która trafi do sprzedaży, urządzenie będzie wyposażone w pilota zdalnego sterowania, ale mój egzemplarz testowy jeszcze go nie miał. W środku pracują dwie podwójne triody 6N30Pi, po jednej na kanał, bez sprzężenia zwrotnego – ot wydawałoby się prosta konstrukcja. Tyle tylko, że w przypadku urządzeń lampowych prostota jest jak najbardziej pożądana i daje zwykle lepsze efekty niż rozbudowane, skomplikowane układy. ODSŁUCH Płyty wykorzystane w odsłuchu (wybór)
Przed rozpoczęciem odsłuchu miałem pewne obawy, czy aby nie jest to pre 'uszyte na miarę' dla wzmacniaczy Audiomatusa, które z innym wzmacniaczem nie zagra. Wystarczyło mi jednak ledwie kilka minut odsłuchu z końcówką mocy Modwrighta, żeby wiedzieć, iż obawy były nieuzasadnione. W ostatnich miesiącach, w czasie których odsłuchiwałem sporo przetworników cyfrowo-analogowych, nabrałem zwyczaju zapisywania pierwszego wrażenia, które często bardzo trafnie opisywało najważniejszą cechę danego urządzenia. Tu także popełniłem taką notatkę zapisując: „ale dynamit!”. W przypadku urządzeń lampowych, przedwzmacniaczy, czy wzmacniaczy dynamika bardzo rzadko jest cechą, na którą zwracam uwagę na samym początku. Gładkość, płynność, słodycz średnicy – tego raczej po nich się spodziewam i to zwykle dostaję. Chyba, że w grę wchodzą znakomite wzmacniacze Gerharda Hirta, choćby Crossfire III, wówczas faktycznie z głośników płynie dynamit. Ale to przypadek dość odosobniony i na dodatek dotyczy wzmacniacza zintegrowanego, a nie jedynie jednej części amplifikacji, czyli w tym wypadku samego pre. Idąc za ciosem wręcz musiałem posłuchać australijskich rock'n'rollowców z AC/DC. I znowu byłem pod wrażeniem dynamiki i energetyczności tej prezentacji. To oczywiście taka właśnie muzyka i zawsze jest dynamicznie, zawsze słychać ogromne pokłady energii, której, nie najmłodszym już przecież muzykom, może pozazdrościć niejedna dużo młodsza kapela,. Z moim LS100 nie było jednak w głośnikach aż takiej ekspresji, takiego rozmachu jakie prezentował pre Audiomatusa. Jednocześnie nie było tu śladów nadmiernej agresywności prezentacji, utraty kontroli na całością – nic z tych rzeczy. Dynamicznie - tak, energetycznie – bardzo, czysto, klarownie – wyjątkowo, ale zero chaosu, wyostrzeń, czy innych negatywnych objawów owej wyjątkowej ekspresyjności tego urządzenia. Także ze starszym rockiem – Floydami, czy Zeppelinami TP-01 radził sobie bardzo dobrze. Jego brzmienie określiłbym mianem bardzo czystego, transparentnego, co przy starszych nagraniach sprawdzało się doskonale, bo brzmiały nieco klarowniej i żywiej niż z LS100. ModWright więcej uwagi poświęca dociążeniu, wypełnieniu dźwięku, przez co wydaje się, że jego dźwięk jest ocieplony, zwłaszcza na średnicy. A tego typu modyfikacja w konkretny sposób wpływa na nasz odbiór dźwięku – otóż wydaje nam się, iż jest on nieco mniej rozdzielczy, mniej transparentny. Czy naprawdę jest mniej rozdzielczy? Nie, nie jest, ale nasze uszy dość łatwo można oszukać. Stare nagrania rockowe wydają się być nieco ciemniejsze, niż większość współcześnie realizowanych, kiedy więc TP-01 wkracza do akcji, ze swoją żywiołowością, transparentnością, zdaje się te nagrania nieco rozjaśniać, w jak dobrym tego słowa znaczeniu. To 'rozjaśnienie' skutkuje wrażeniem większej rozdzielczości, bo po prostu łatwiej jest dostrzec wszystkie detale, detaliki i subtelności. |
Podobny wpływ obserwowałem na starszych nagraniach jazzowych, które Audiomatus także nieco 'doświetlał', przez co zyskiwały na swobodzie, plastyczności i na, nie tyle większej, ile łatwiejszej do zauważenia rozdzielczości. Inaczej miała się rzecz z bardziej współczesnymi audiofilskimi nagraniami, w których nieco większe nasycenie, dociążenie przede wszystkim środka, oferowane przez ModWrighta sprawiało, że TP-01 dawał, w porównaniu, nieco odchudzony dźwięk. Nie było to jednak odchudzenie, które można by mu wytknąć jako wadę – po prostu nie robił czegoś tak dobrze, jak (co stwierdziłem dopiero później) ponad dwa razy droższy konkurent. Także porównując choćby nagrania gitar akustycznych musiałem przyznać palmę pierwszeństwa ModWrightowi, który dawał przede wszystkim lepsze, dłuższe wybrzmienia od TP-01. I znowu: nie znaczy to, że ten drugi coś zawalał – wybrzmienia jak najbardziej tu były, tyle, że miałem wrażenie, iż były ciut za krótkie. Pudło wyraźnie zaznaczało swoją obecność w tworzeniu dźwięku, grało swoją rolę, ale i ona była nieco mniejsza niż w moim przedwzmacniaczu odniesienia. To są detale, usprawiedliwione przez różnicę w cenie, ale na tym etapie owej rozbieżności cenowej jeszcze nie byłem świadomy, więc starałem się wyłapać każdą, nawet najdrobniejsza różnicę w brzmieniu. Polski przedwzmacniacz nieco inaczej budował też scenę, która po pierwsze była trochę bardziej oddalona, jakby cofnięta minimalnie za linię kolumn. Na tych samych nagraniach, zwłaszcza live, czułem się po prostu, jakbym siedział 2-3 rzędy dalej od sceny. Ma to swoje wady i zalety. Zaletą nieco większej perspektywy w przypadku każdego obrazu, w tym muzycznego, jest większa łatwość w przyswajaniu całości kompozycji, łatwiejsze ogarnięcie jej jednym rzutem oka, tudzież ucha. ModWright prezentuje te same nagrania nieco bardziej „na twarz” co sprawia, że człowiek skupia się bardziej na tym, co dzieje się na pierwszym planie. W przypadku Audiomatusa pierwszy plan odgrywa oczywiście znaczącą, ale już nie tak dominującą rolę. Wracając do pokazywania wydarzeń na scenie z nieco większej perspektywy, wydaje się oczywiste, że pociąga to za sobą pewne konsekwencje – przede wszystkim wydaje się, iż umykają nam niektóre detale. Rzecz nawet nie w tym, że tych detali nie ma, tylko że są trudniejsze do wychwycenia, czy też nie tak oczywiste, jak wtedy, gdy mamy je podane bliżej. Coś za coś, jak to w audio bywa i nie jest to kwestia różnicy klas dźwięku, tylko raczej innego spojrzenia na tę samą muzykę, a docelowo także preferencji słuchacza. Te mogą po części wynikać z muzyki, jakiej dana osoba najczęściej słucha, a częściowo z tego, jak lubi mieć swoją muzykę podaną – z bliska, czy raczej z pewnej perspektywy. Do symfoniki TP-01 może być lepszym wyborem, bo pozwala łatwiej „ogarnąć” duży skład, plus dodajmy do tego ponadprzeciętną dynamikę tego przedwzmacniacza, która także dużej muzyce klasycznej potrafi się przysłużyć. Chyba, że dana osoba jest fanem studiowania każdego instrumentu z osobna, wówczas może jednak preferować ModWrighta, który pokazuje wszystko nieco bliżej, co ułatwia zagłębianie się w utwór. Swoją drogą o ile makrodynamika to plus Audiomatusa, o tyle nieco lepszą mikrodynamikę oferuje jednak LS100, jest tu nieco więcej drobnych smaczków, 'planktonu', który czasem stanowi o przewadze jednego wykonania nad innym, albo jednej realizacji nad drugą. Do małych składów, do wokalistyki wybrałbym raczej ModWrighta, bo tam uwaga ma się skupić na pierwszym planie, to ta część sceny ma być przedstawiona najdokładniej, najbardziej namacalnie, a reszta to tylko tło. Oba przedwzmacniacze bardzo dobrze spisywały się umieszczaniu poszczególnych źródeł dźwięku w przestrzeni i w definiowaniu ich wielkości, a w tym drugim aspekcie Audiomatus był chyba nawet odrobinę dokładniejszy. Również oba, jak przystało na urządzenia lampowe, prezentują wydarzenia na scenie w plastyczny, a przez to przekonujący, namacalny sposób. Składa się na to zarówno wspomniane oddanie odległości między instrumentami, głębi sceny, ale również i otoczenia akustycznego, pogłosu, etc. W tych aspektach obydwa przedwzmacniacze szły łeb w łeb. Podsumowanie Patrząc na te dwa urządzenia (testowane i odniesienia) przekrojowo, powiedziałbym, że Audiomatus gra nieco bardziej neutralnym barwowo dźwiękiem, z szybszym, bardziej energetycznym, bardziej sprężystym basem, nieco mniej nasyconą, ale ciągle bardzo dobrą, kolorową średnicą, oraz nieco lżejszą, „świeższą”, bardziej „radosną” górą pasma. Oferuje również kapitalną dynamikę, niemal wzorowy „pace&rhytm”, oraz czystość i klarowność dźwięku, jaką rzadko zdarza się słyszeć z urządzeń lampowych. Co więcej, to urządzenie bardzo, bardzo ciche – lampy mają to do siebie, że generują a to delikatny szum, a to niewielki brum – zwykle coś się dzieje, przynajmniej gdy używa się wysokoskutecznych kolumn. Tymczasem tu w głośnikach była cisza, a i samo urządzenie nie „buczało”, a słyszałem w nich trafo wielu duuużo droższych urządzeń. To są niby drobiazgi, ale świadczą one o tym, że pan Matusiak przykłada dużą wagę do najmniejszych nawet szczegółów i chwała mu za to! Najkrócej rzecz ujmując mogę po prostu stwierdzić, że to kolejny (choćby po Rocku) polski produkt, który bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, choć właściwie nie powinienem być zaskoczony. Nie od dziś bowiem wiadomo, że polskie firmy potrafią robić urządzenia, które, choć sporo tańsze, mogą bez problemu konkurować z produktami uznanych, światowych marek. Problemem polskich firm jest podejście Polaków, którzy wolą kupić produkt zagranicznej marki, bo później łatwiej się sprzeda. Mogę zrozumieć takie pragmatyczne podejście, z drugiej jednak strony przecież w tej zabawie chodzi o dźwięk, nieprawdaż? Proszę więc porzucić uprzedzenia do polskich produktów, nie zakładać od razu, że na pewno za rok, czy dwa będziecie zmieniać system i proszę dać szansę takim produktom jak właśnie TP-01 Audiomatusa. Mówiąc szczerze, ja, gdybym dziś miał się decydować na zakup przedwzmacniacza do ModWrighta KWA100SE, miałbym bardzo twardy orzech do zgryzienia. LS100 tej firmy jest co prawda, obiektywnie patrząc, nieco lepszym brzmieniowo urządzeniem (a od strony funkcjonalnej jego przewaga jest jasna), ale to tylko niewielkie 'nieco', a różnica w cenie jest ponad dwukrotna! Patrząc z drugiej strony to Audiomatus wszystko robi co najmniej dobrze, a dynamiką, przejrzystością, szybkością może się równać z produktami z jeszcze wyższej, niż mój ModWright półki. W cenie niespełna 5 tysięcy złotych nie widzę dla niego żadnej konkurencji, a parowanie go z końcówkami mocy za kilkanaście tysięcy złotych nie będzie żadnym mezaliansem. To po prostu znakomity produkt. BUDOWA TP-01 to przedwzmacniacz lampowy firmy Audiomatus. Urządzenie wyposażono w obudowę stylistycznie dopasowaną do końcówek mocy tej marki. Front stanowi gruba na 12 mm, aluminiowa płyta w kolorze srebrnym, z czterema, także aluminiowymi pokrętłami. Dwa skrajne, także większe pełnią funkcje: selektora wejść (lewy), oraz regulacji głośności (prawy). Jedno z dwóch mniejszych, umieszczonych bliżej środka płyty frontowej, to główny włącznik przedwzmacniacza, drugim można regulować balans między kanałami. Na tylnej płycie znajduje się gniazdo IEC ze zintegrowanym bezpiecznikiem, dwie pary wyjść liniowych (RCA) oraz pięć par wejść analogowych niezbalansowanych (RCA). Bardzo solidne, złocone, izolowane teflonem gniazda RCA pochodzą od znanego producenta, firmy Vampire Wire. Rozmieszczono je w rozsądnych odległościach od siebie, więc wpinanie nawet dużych wtyków nie sprawia problemów. Resztę metalowej obudowy wybarwiono na kolor czarny, całość oparto na czterech gumowych nóżkach. Obudowa jest sztywna i robi bardzo solidne wrażenie. Design jest dość prosty, ale w swej prostocie elegancki, a wykończenie stoi na naprawdę wysokim poziomie. Zadbano o takie szczegóły jak nieco większa, od samej obudowy, wysokość płyty czołowej, czy też czarny kolor śrubek znajdujących się na górnej pokrywie i ściankach bocznych, które dzięki temu nie rzucają się specjalnie w oczy. W torze sygnałowym przedwzmacniacza TP 01 pracują dwie podwójne triody 6N30Pi, po jednej na kanał. Stopień wzmocnienia nie jest objęty ujemnym sprzężeniem zwrotnym (w układzie nie użyto rezystorów ani kondensatorów katodowych). Siatki lamp polaryzowane są ogniwem litowym o wieloletniej trwałości. Zasilanie anod lamp zrealizowano za pomocą trójstopniowych stabilizatorów o impedancji wyjściowej nie przekraczającej jednego milioma (0,001 Ω) w całym paśmie akustycznym (od 20 Hz do 20 kHz) oraz szumach rzędu dwóch mikrowoltów. Takie parametry sprawiają, że zasilacz jest praktycznie rzecz biorąc niesłyszalny, czego zwykle nie da się powiedzieć o wielu drogich urządzeniach lampowych. Dla zmniejszenia impedancji wyjściowej dwie triody w każdej lampie połączone są równolegle. Lampy pracują w warunkach zapewniających długą żywotność, która według producenta powinna być nie mniejsza niż 4000 godzin. Wzmocnienie napięciowe przedwzmacniacza wynosi 10 dB (około 3 x), a minimalna impedancja obciążenia to 5 kΩ. Dzięki temu TP-01 będzie zatem współpracował poprawnie ze wzmacniaczami mocy o czułości od 1 do 2V i impedancji wejściowej równej lub większej niż 10 kΩ. Dane techniczne (wg producenta) |
|
|||
|
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity