Wzmacniacz słuchawkowy Schiit Audio MJOLNIR Cena (w Polsce): 3950 zł Producent: Schiit Audio Kontakt: Schiit Audio, 22508 Market Street Newhall, CA 91321, USA tel.: (323) 230-0079 | e-mail: info@schiit.com Strona internetowa: www.schiit.com Kraj pochodzenia: USA Produkt do testu dostarczyła firma: EARMANIA.PL Tekst: Marek Dyba | Zdjęcia: Marek Dyba, Schiit |
Data publikacji: 18. stycznia 2013, No. 105 |
|
Firmę Schiit Audio nieco Państwu przybliżyłem przy okazji recenzji przetwornika cyfrowo-analogowego Bifrost (czytaj TUTAJ). Marka istnieje ledwie od kilku lat, ale stworzyło ją dwóch weteranów branży audio - Jason Stoddard (znany przede wszystkim z wcześniejszych dokonań w firmie Sumo), oraz Mike Moffat (dawniej pracujący w firmie Theta Digital). Trzeba przyznać, że po pierwsze mieli oryginalny pomysł na nazwę, którą wymyślili tak, by przyciągała uwagę potencjalnych klientów, a po drugie mieli żelazny plan, którego od samego początku się konsekwentnie trzymają. Ostatni z wymienionych wzmacniaczy trafił do mnie w swoim czasie do testu i wraz ze słuchawkami planarnymi HiFiMAN-a przekonał mnie w końcu, że muzyka na słuchawkach także może brzmieć pięknie. Jego zaletami, oprócz bardzo dobrego brzmienia, jest także wysoka moc (6 W przy 32 Ω) pozwalająca napędzić nawet bardzo trudne słuchawki (czyli przede wszystkim planarne/magnetostatyczne) oraz fakt, że to wzmacniacz hybrydowy, z lampami na pokładzie. Jakby tego było mało można w nim stosować kilka różnych rodzajów lamp, co pozwala w sporym zakresie kształtować jego ostateczne brzmienie. Bez dwóch zdań LYR to wzmacniacz wyjątkowy i pod względem klasy brzmienia, i wybitnego stosunku jakości do ceny. Dlatego po testach zakupiłem go na własny użytek, choć wówczas nawet jeszcze nie miałem słuchawek ortodynamicznych (acz byłem przekonany, że jestem na takowe skazany i prędzej czy później będę je posiadał). Później w ofercie pojawił się pierwszy przetwornik cyfrowo-analogowy – Bifrost, którego dla Państwa opisywałem. To także bardzo solidny zawodnik, zbudowany w sposób modułowy, dzięki czemu można go zamówić w wersji podstawowej (z wejściami: koaksjalnymi i optycznym) lub z dodatkowym modułem USB, który się w DAC-u instaluje niczym kartę rozszerzeń w komputerze. W tej ostatniej wersji koszty są co prawda nieco wyższe, ale takie rozwiązanie to po pierwsze możliwość dokupienia tego modułu później, a po drugie, przynajmniej w teorii, jeśli na rynku pojawią się lepsze rozwiązania, producent zapowiada, iż może wypuścić nową kartę, a użytkownicy samodzielnie swoje przetworniki apgrejdują. W (już) poprzednim roku, Schiit wykonał kolejny krok – wszystkie wymienione wyżej produkty należą bowiem do podstawowej linii tego producenta, a teraz przyszła pora na serię wyższą, choć jeszcze nie topową. Pamiętam jak naprawdę mnóstwo osób na headfi.org z niecierpliwością czekało, najpierw kiedy w końcu będę mogli złożyć preordery na nowy wzmacniacz słuchawkowy o nazwie nadal związanej z nordycką mitologią - Mjolnir - oraz na nowy DAC, zwany Gungirem. Później czekali jeszcze bardziej niecierpliwie na to, kiedy wreszcie ich zamówienia zostaną zrealizowane. Schiit Audio to bowiem ciągle stosunkowo niewielka manufaktura, prowadzona w sposób rozsądny, stąd nie da się ukryć, że miewa kłopoty z nadążeniem za sporym popytem z produkcją. Na to składa się także polityka cenowa – ich produkty, nawet z nowej, zdecydowanie droższej serii, nadal mają mieć wyjątkowy stosunek jakości do ceny, dlatego są tak popularne. Z drugiej strony tak skonstruowane ceny, w połączeniu z polityką produkcji wszystkiego co się da w Stanach, niewątpliwie nie pozwala właścicielom firmy czerpać takich zysków, jakie mogliby osiągać zlecając wytwarzanie Schiitów w Chinach. Chwała im za to, chciałoby się rzec. Myślę, że - zwłaszcza dla wielu Amerykanów - spore znaczenie ma fakt, że jest to produkt "Made in USA". W ludzie doczekali się swoich Mjolnirów i Gungirów i zaczęli rozpisywać się na temat ich dźwięku. Jasne było, że to faktycznie zdecydowanie wyższa klasa niż, tak przecież udani poprzednicy. Nie pozostało mi nic innego jak poprosić polskiego dystrybutora, by, gdy tylko uda mu się „wyrwać” pierwsze egzemplarze z USA, mi ich użyczył. Przyznaję bez bicia, że moje zainteresowanie było po części prywatą, jako że Audeze LCD3 napędzane Lyrem nie mają okazji się w 100% wykazywać, a wszelkie znaki na niebie, ziemi i HeadFi.org wskazywały, że połączenie Mjolnira z Audeze jest wyjątkowo udane. Na razie udało się właśnie z Mjolnirem, który, z opisanych wyżej względów, interesował mnie bardziej niż nowy przetwornik. Według opinii wielu osób ma to być absolutnie godny partner dla najlepszych słuchawek, ze szczególnym uwzględnieniem magnetostatów. Cóż, zobaczymy... ODSŁUCH Nagrania użyte w teście (wybór):
Gdy w końcu Mjolnir do mnie dotarł zdziwiły mnie jego rozmiary. Widziałem go wcześniej na zdjęciach, ale jakoś nie zwróciłem uwagi na fakt, że jego obudowa jest circa dwa razy większa niż u jego poprzedników. Wszystkie dotychczasowe modele miały takie same, niewielkie obudowy, różniące się oczywiście detalami. Tymczasem Mjolnir to już klocek całkiem słusznych rozmiarów – szerokość rzędu 40 cm, jak na wzmacniacz słuchawkowy, robi wrażenie. Generalnie rzecz biorąc wygląd specjalnie się nie zmienił – to jakby dwie dotychczasowe obudowy połączone ze sobą bokami. Druga, od razu rzucająca się w oczy różnica to brak gniazda dla dużego jacka – mamy tu wyłącznie wejścia zbalansowane – pojedyncze (dla 4-pinowego XLR-a) oraz podwójne (dla dwóch 3-pinowych XLR-ów), dla słuchawek z każdym kanałem podłączanym osobno. Jest to w urządzenie w 100% zbalansowane, od wejścia (nawet jeśli można go zasilać sygnałem przez wejścia RCA) aż po wyjście. Jak twierdzi producent, po drodze nie ma konwersji sygnału zbalansowanego na niezbalansowany ani w drugą stronę. Nie ma możliwości podłączenia niezbalansowanych słuchawek nawet przy użyciu przejściówek duży jack/XLR – zaimplementowane zabezpieczenia nie pozwolą na jego włączenie. Urządzenie oparto na topologii podobnej do cyrklotronu (tam używano lamp, tu JFET-ów i MOSFET-ów) - na wejściu pracują wysokonapięciowe JFET-y, a na wyjściu MOSFET-y. Mjolnir jest w stanie dostarczyć 8 W (!) dla 32 Ω obciążenia (5 W dla 50 Ω) – dlatego właśnie jest idealnym partnerem dla trudnych do napędzenia słuchawek magnetostatycznych i pewnie dlatego otrzymał imię młota Thora. Miałem to szczęście, że w trakcie testu Mjolnira mogłem go karmić sygnałem nie tylko z moich własnych źródeł, ale także z DAC-ów z bardzo wysokiej półki – Hegla HD25, Calyxa Femto czy Bricasti M1. I choć może nie powinienem od tego zaczynać opisu wrażeń odsłuchowych, to jednak po prostu muszę – im lepsze było źródło, tym lepszym dźwiękiem amerykański wzmacniacz się odwdzięczał. I mimo ogromnej różnicy w cenie nawet te najdroższe nie wydawały się być dla Mjolnira „za dobre”. Choć to oczywiście trudno na 100% stwierdzić, to jednak również na podstawie odsłuchów tych DAC-ów w „normalnym” systemie i dodatkowo w systemie Reymio, odważę się zaryzykować stwierdzenie, że Mjorlnir nie ograniczał w żaden sposób tego, co te źródła miały do zaoferowania. Patrzę na to co do tej pory napisałem i sam widzę, że to trochę chaotyczne i nie ma póki co za wiele wspólnego z normalną recenzją, tym bardziej, że zacząłem właściwie od końca. |
Wszystko dlatego, że Mjolnir od pierwszych chwil odsłuchu zrobił na mnie ogromne wrażenie, które z czasem się nie zamierzało się zatrzeć. W ciągu kilku miesięcy poprzedzających ten test za wiele muzyki na słuchawkach nie słuchałem, a to z dwóch głównych powodów. Po pierwsze Bastanisy Matterhorn, które tak mi się spodobały w czasie testu, że je kupiłem, cały czas zyskiwały w moich oczach/uszach. Z drugiej strony doskonale zdawałem sobie sprawę, że LYR nie pozwalał brzmieć Audeze tak jak potrafią – było dobrze, ale ja miałem świadomość, że mogło być genialnie a nie tylko „dobrze”. A do wyboru miałem słuchanie na coraz lepszych Bastanisach... . Aż w końcu pojawił się Mjolnir, na którego czekałem dość długo, bo (z naszego punktu widzenia) niestety, Schiit priorytetowo traktuje rodzimy rynek i dopiero gdy ten się choć wstępnie nasyci, zaczyna wysyłać część produkcji za ocean. Dotarło więc do mnie nowiutkie urządzenie, które dostało tydzień na rozgrzewkę, a potem zaczęło mnie czarować przypominając co potrafią te niezwykłe słuchawki. Choć określenie charakteru Mjolnira na podstawie doświadczeń z jednymi tylko słuchawkami nie jest proste, to jednak postaram się to zrobić. Amerykański wzmacniacz to niezwykle transparentne, czyste granie z ogromną ilością detali. Jak już wspomniałem testowane urządzenie „doświetliło” to, co są w stanie pokazać znakomite LCD3, sprawiając, że w tym połączeniu zapewne znacznie mniej osób uznałoby Audeze za grające nieco ciemno. To nadal jest mocno nasycony, dobrze dociążony dźwięk, z fantastycznie prowadzonym basem – jest rytm, jest potęga, jest wyborne wręcz różnicowanie niskich tonów. To właśnie skraje pasma pokazują najdobitniej, jak niesamowicie te słuchawki rozwijają skrzydła w połączeniu z właściwym wzmacniaczem. Dół jest potężny, ale i bardzo dobrze kontrolowany – potrafi przy...łożyć tak, że można podskoczyć w fotelu, ale gdy trzeba natychmiast jest w stanie dźwięk wygasić i zacząć następny. Jedną z różnic między HiFiMAN-ami HE-6 a Audeze jest sposób prezentacji basu – te pierwsze oferują bas szybszy, nieco twardszy, bardziej konturowy, te drugie bardziej dociążony, mięsisty, z nieco dłuższymi wybrzmieniami np. kontrabasu. Mjolnir nieco zniwelował tą różnicę, tzn. Audeze zagrały nieco szybszym, nieco bardziej konturowym basem, nic nie tracąc ze swoich dotychczasowych zalet. Bajecznie wypadał w tym połączeniu kontrabas – ja i tak słucham tego instrumentu dużo, ale gdy usłyszałem pierwsza płytę Raya Browna na tym zestawie, ustawiłem sobie w playliście wszystkie nagrania Raya, dorzuciłem Isao Suzuki, Renaud Garcię Fonsa i kilku innych, a na sam koniec poprawiłem Marcusem Millerem, ot żeby sprawdzić, czy i bas elektryczny wypadnie tak fantastycznie. I nie zawiodłem się na żadnej z płyt – Mjolnir z taką sama swobodą i naturalnością radził sobie z każdym wyzwaniem. A że słuchanie muzyki przez słuchawki to na dodatek trochę jakby oglądanie jej przez lupę, więc mimo, iż każdą z tych płyt znam niemal na pamięć, to było to trochę jak powtórne ich odkrywanie. Owa transparentność i znakomita rozdzielczość amerykańskiego wzmacniacza wydobywały na wierzch mnóstwo detali, które oczywiście przy słuchaniu przez kolumny także są obecne w dźwięku, ale tu pełnią jakby ważniejszą, bardziej wyrazistą rolę. Jestem i pewnie zawsze będę fanem słuchania muzyki przede wszystkim na kolumnach, bo bardzo sobie cenię przestrzeń, jaką potrafią one budować, owo przekonujące wrażenie trójwymiarowości malowanego obrazu, ale z drugiej strony gdy słuchawki podają to samo znacznie bliżej uszu to trudno nie docenić takiego właśnie, odmiennego sposobu prezentacji, dającego zdecydowanie lepszy wgląd do wnętrza muzyki/nagrania. Nie tylko dół pasma jest w wydaniu Mjolnira spektakularny, góra nie ustępuje mu na krok. Choć Audeze są odbierane przez wiele osób jako grające nieco ciemno, to de facto na górze absolutnie nic im nie brakuje – to niezwykłe nasycenie, dociążenie także i tej części pasma daje takie wrażenie. Mjolnir robi to, o czym już pisałem – doświetla dźwięk amerykańskich słuchawek, nie rozjaśnia, tylko doświetla. Wydobywa detale na wierzch, pozwala im swobodniej, wyraźniej lśnić, sprawia, że dźwięk nabiera... blasku, takiej magicznej aury, która powoduje, że człowiek szerzej otwiera oczy, że szybciej zaczyna bić serce gdy np. pałeczka mocno uderzy w talerz, czy trójkąt, albo gdy zadźwięczy niewielki dzwoneczek i gdy widzi się niemal wibrujące powietrze przenoszące jego dźwięk, i gdy ten wibrujący dźwięk wisi w powietrzu naprawdę dłuuuuugo. A przecież powietrza między membraną a uchem jakby niewiele... . Mjolnir to także wzmacniacz bardzo dynamiczny, świetnie prowadzący rytm, znakomicie trzymający tempo. Dzięki temu wszystkie nieco cięższe, bardziej dynamiczne kawałki brzmiały niezwykle energetycznie, porywająco wręcz. Czy to AC/DC czy Metallica – był wykop, rytm, świetne, ostre gitarowe riffy, mocna, sprężysta stopa i, zwłaszcza w przypadku tej pierwszej kapeli, niezwykłe pokłady pozytywnej energii, wywołujące mimowolny uśmiech na twarzy (w przypadku Audeze reakcje nawet na porywającą muzykę trzeba ograniczyć do minimum – to naprawdę ciężkie słuchawki, które łatwo spadają z głowy...). A średnica? – Jakoś o niej specjalnie do tej pory nie wspominałem. Dlaczego? Bo... po prostu jest dokładnie taka, jak być powinna – namacalna, gęsta, kolorowa, rozdzielcza, plastyczna, itp., itd. Trudno o tak namacalne, przekonujące, intymne wręcz obcowanie w ludzkimi głosami, jak w przypadku Mjolnira napędzającego LCD3. Wystarczy zamknąć oczy i już widzimy poruszające się usta wokalistki, mimikę twarzy, emocje w jej oczach – tak właśnie odbierałem i nagrania Evy Cassidy i Kate Bush, czy wspaniałej Etty James. Każda z nich czarowała na swój sposób, każda była wspaniała, cudowna i jedyna w swoim rodzaju. Podsumowanie Niejedna firma po stworzeniu wzmacniacza tej klasy co Mjolnir uznałaby, że to "end-game performer", wystawiłaby na niego cenę 2 tysięcy dolarów i cieszyła się z rosnącego stanu konta. Ale nie Schiit Audio. Panowie pracują już nad wzmacniaczem "state-of-art", czy "reference", czyli takim, który ma wyznaczać wręcz standardy dla konkurencji. I wcale się nie zdziwię, jeśli uda im się tego dokonać i na dodatek zaoferować to urządzenie w cenie, w której po prostu nie będzie konkurencji. Już Mjolnir jest bowiem urządzeniem, które wydaje się kompletne, znakomite, wyjątkowe, w którym trudno cokolwiek poprawić. Za jedyną jego „wadę” można by, na siłę, uznać fakt, że partnerować mu mogą jedynie słuchawki zbalansowane. Robienie z tego zarzutu byłoby jednak niepoważne. Wynika to bowiem z takiej, a nie innej topologii tego konkretnego układu wzmacniającego, skutkującej tak wybornym dźwiękiem, że nie sposób się spierać z wyborem konstruktorów. BUDOWA Obudowę wykonano w całości z aluminium – jest bardzo sztywna i robi solidne wrażenie. Na froncie znajduje się średniej wielkości gałka, służąca do regulacji głośności (potencjometr to Alps RK27) oraz trzy gniazda XLR. Do pierwszego z lewej podłączamy słuchawki zbalansowane, których kabel zakończono wtykiem XLR, dwa pozostałe służą do podłączenia słuchawek, w których kabel każdego kanału jest zakończony osobną wtyczką XLR. Nie ma tu wejścia na dużego jacka, jako że jest to w urządzenie w 100% zbalansowane, od wejścia (nawet jeśli można go zasilać sygnałem przez wejścia RCA) aż po wyjście, nie można więc podłączać do niego słuchawek niezbalansowanych (nawet z użyciem przejściówek). Jak twierdzi producent, nigdzie po drodze nie ma konwersji sygnału zbalansowanego na niezbalansowany ani w drugą stronę. Urządzenie oparto na topologii podobnej do cyrklotronu (tam używano lamp, tu JFET-ów i MOSFET-ów) - na wejściu pracują wysokonapięciowe JFET-y, a na wyjściu MOSFET-y. Jako, że nie jest to klasyczny układ cyrklotronu, Schiit Audio wymyśliło własną nazwę na ten układ – Crossfet. Mjolnir jest w stanie dostarczyć 8 W (!) do 32 Ω obciążenia (5 W dla 50 Ω) – co sprawia, że jest idealnym partnerem nawet dla najtrudniejszych obciążeń, takich jak słuchawki magnetostatyczne. Na z tyłu obok gniazda IEC znajduje się prosty włącznik hebelkowy, wejścia analogowe RCA i XLR a między nimi kolejny przełącznik, umożliwiający wybór wejścia z którego chcemy korzystać oraz wyjście analogowe XLR. Dane techniczne (wg producenta) |
|
|||
|
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity