Data publikacji: 1. lipca 2012, No. 99
|
|
Dan Wright, właściciel ModWright Instruments jest znany ze swoich pasji związanej z modyfikacjami, poprawianiem wszystkiego, co się da. Jego produkty dobrze pokazują tę tendencję, ponieważ, choć wcale nie są specjalnie drogie, to trudno w ich budowie wskazać coś, co chcielibyśmy zmienić. Mając konkretny budżet wybiera bowiem najlepsze możliwe elementy, stosuje najlepsze możliwe obudowy, a całość wygląda na świetnie skomponowaną, skończoną. Być może dlatego urządzenia w jego ofercie pozostają na długo i są jedynie poprawiane, dopieszczane. Poza tym można je jeszcze podrasować, jak np. testowany przedwzmacniacz, do którego można dokupić zewnętrzny, lampowy zasilacz PS 35.5 z sześcioma lampami na pokładzie!
LS 35.5 (LS = Line Stage) jest dobrym przykładem na to myślenie. W ofercie jest już od kilku lat i nie widać, żeby w krótkim okresie czasu miał być wymieniony na nowy model. To przedwzmacniacz liniowy, całkowicie lampowy, z unikalnym dla Dana Wrighta układem wzmacniającym. Zasilacz zbudowano wokół lampy 5AR4 i dławika. Ten pracuje z dwoma kondensatorami, tworząc klasyczny filtr typu „Pi”. Ale kondensatory to nie klasyczne elektrolity, a – podobnie jak u Conrada Johnsona – kondensatory foliowe. Te konkretne produkowane są na zamówienie ModWrighta i mają teflonowe okładziny impregnowane w oleju. Podobne kondensatory użyto też w torze sygnału.
Wzmocnienie prowadzone jest w dwóch lampach, po jednej na kanał, 6H30P, takich samych jak w przedwzmacniaczach BAT-a i Audio Research. W tym konkretnym egzemplarzu dostałem lampy NOS z czasów ZSRR z fabryki Reflector, produkowane wówczas dla radzieckiego wojska. Ale obecnie dostępne są z firm Electro-Harmonix i Sovtek. W fabryce Sovteka osobno produkowane i odpowiednio brandowane są lampy dla BAT-a.
Dan Wright zastosował je w specjalnym układzie, znanym wcześniej, ale wcale nie tak często używanym, jak by się mogło wydawać: to praca w czystej klasie A, cathode bias ‘Mu’, bez sprzężenia zwrotnego. To najlepszy przedwzmacniacz oferowany przez Dana, a mimo to jego cena jest niezwykle „przyjazna”, przynajmniej w kontekście innych high-endowych urządzeń.
O ModWright w „High Fidelity”:
- TEST: OPPO BDP-83 by Dan Wright, czytaj TUTAJ
ODSŁUCH
Płyty użyte do odsłuchu (wybór):
- Audio Accessory - T-TOC Records High Quality Data Master Comparison, TDVD-0002, DVD-R (2011), ripy 16/44,1, 24/96, 24/192 FLAC.
- Paganini for two, Gil Shaham, Göran Söllscher, Deutsche Grammophon/JVC, 480 246-5, XRCD24 (1993/2009).
- Stereo Sound Reference Record. Jazz&Vocal, Stereo Sound, SSRR4, SACD/CD (2010).
- Stereo Sound Reference Record. Nobu’s Popular Selection, Stereo Sound, SSRR5, SACD/CD (2010).
- André Previn, After Hours, Telarc/Lasting Impression Music, LIM UHD 051, CD (1989/2011).
- Assemblage 23, Bruise, Accession Records, A 128, Limited Edition, 2 x CD (2012).
- Beverly Kenney, Beverly Kenney sings for Johnny Smith, Roost Records/EMI Music Japan, TOCJ-9731, CD (1956/2012).
- Clan of Xymox, Subsequent Pleasures, Metropolis, Met 204, CD (1983/2001).
- Depeche Mode, Personal Jesus 2011, Sire/Reprise 21328-2, MS CD (2011).
- Dominic Miller & Neil Stancey, New Dawn, Naim, naimcd066, CD (2002).
- Dominic Miller, Fourth Wall, Q-rious Music, QRM 108-2, CD (2006); recenzja TUTAJ.
- e.s.t. Esbjörn Svenson Trio, 301, ACT Music + Vision, ACT 9029-2, CD (2012).
- Handel, La Maga Abbandonata, Simone Kermes, Maite Baumont, Il Complesso Barocco, dyr. Alan Curtis, Deutsche Harmonia Mundi/Sony Music Entertainment, CD 88697846212, CD (2003/2011).
- McCoy Tyner, Nights of Ballads & Blues, Impulse!, IMP 12212, 20-bit Super Mapping, CD (1963/1997).
- Me Myself And I, Do Not Cover, Creative Music, 005, CD (2012).
- Pat Metheny Group, Offramp, ECM, ECM1216, CD (1982).
- Sara K., Don’t I Know You From Somewhere?, Stockfisch, SFR 357.6055.2, CD (2008); recenzja TUTAJ.
- Sigur Rós, Valtari, Parlophone/EMI Records Limited, 623555, CD (2012).
Japońskie wersje płyt dostępne na
Brzmienie ModWrighta w dużej mierze przypomniało mi to, co wcześniej słyszałem z kosztującego cztery razy więcej przedwzmacniacza C-600 firmy TAD. To bardzo gładki, świetnie ułożony dźwięk. Jeśli miałbym do jego opisania użyć jednego słowa, byłoby to ‘szlachetny’. Tę jego właściwość słychać od samego początku, od pierwszych taktów znajomej płyty. To tak, jakbyśmy szli ulicą pełną ludzi i widzieli przeważnie przyjazne twarze, czasem mniej, ale nagle, tak znikąd skupiamy wzrok na twarzy, która jest po prostu inna niż wszystkie pozostałe. Nie, że ładniejsza czy brzydsza per se, ale raz, że interesująca, a dwa, że od razu czujemy, że jest – właśnie – szlachetna. Coś w ułożeniu kości twarzy, w rozłożeniu akcentów, w napięciu mięśniowym, w wewnętrznym „blasku” sugeruje nam, że to ktoś różniący się od tłumu wokół. W takich przypadkach zdarza się oczywiście, że kiedy dany osobnik (bo to może być zarówno kobieta, jak i mężczyzna) otworzy usta i coś powie, magia znika i widzimy tylko ciekawe, ale puste opakowanie. Ale jest duże prawdopodobieństwo, że rozmowa tylko potwierdzi to, co wiedzieliśmy od początku – że to ktoś inny niż pozostali. Nie lepszy, nie gorszy, po prostu inny, bardziej interesujący.
Z przedwzmacniaczem ModWrighta jest tak samo. To nie jest wcale najlepszy przedwzmacniacz, jaki znam, ani nawet się do topu nie zbliża. W jego dźwięku znajdziemy elementy, które w innych, lepszych, droższych urządzeniach są lepsze, albo dużo lepsze. Nie omieszkam o nich powiedzieć. A jednak za każdym razem, przy głębokiej analizie, przy porównaniu łeb w łeb z najlepszymi przedwzmacniaczami liniowymi, jakie znam, za każdym razem, raz po raz odbierałem to w taki sam sposób – to był szlachetny dźwięk.
Co się nań składa? Jak ową „szlachetność” można by scharakteryzować? Pytania proste, jednoznaczne, odczucia z odsłuchów zresztą też, jednak odpowiedź już niekoniecznie. Bo chodzi przede wszystkim o odczucia, o wrażenia. A to nie są rzeczy, które można by sfalsyfikować, a więc sprawdzić ich wartość. Dlatego też, żeby zbudować dla nich jakąś podstawę powiedzmy o wszystkich głównych cechach tego brzmienia.
To bardzo gładkie granie. Choć trudno je jednoznacznie nazwać „lampowym”, bo nie jest jakoś szczególnie ocieplone, ani jakoś bardzo namacalne, to jednak swego rodzaju koherencja, łączność między poszczególnymi podzakresami, wyraźnie continuum dźwięku wskazują na obecność lamp w torze sygnału. To cecha współczesnych urządzeń w ogólności – to, że zalety danej technologii coraz mniej mają wspólnego ze stereotypowymi wyobrażeniami, a coraz więcej z realnymi przewagami, a to lamp, a to tranzystorów, a nawet układów scalonych. Eksplorują natomiast ich zalety, jak gdyby wreszcie elektronika, przynajmniej w tym wąskim wycinku dojrzała.
I z LS 36.5 ładnie to słychać. W odsłuchu w ciemno wprawdzie obstawiałbym, że to lampa, ale właśnie ze względu na to, że ten dźwięk ma bryłę, nie jest płaski, że ma znakomitą mikrodynamikę, w żaden sposób nie związaną z rozdzielczością (z którą jest zresztą często mylona). Mikrodynamika sprawia też, że dużo się tam dzieje, że to nie jest nudny dźwięk. Wprawdzie rozmiary brył, źródeł pozornych nie są zbyt duże, przez co nie można mówić o rozmachu, to jednak zarówno remiksy z singla Depeche Mode Personal Jesus 2011, jak i nagrania z nowej płyty Assemblage 23 Bruise, czyli ogólnie mówiąc – elektronika, zabrzmiały fajnie, ciekawie, z bardzo ładną barwą.
Najlepiej na tym wypadają jednak mniejsze grupy instrumentów i to raczej instrumentów akustycznych. Nie, żeby w odtwarzaniu elektroniki przez ModWrighta było coś nie tak – po prostu akustyka, jazz itp. zabrzmiały z nim bardziej wciągająco.
Tak było np. z nowym remasterem płyty, oryginalnie wydanej przez Telarca, After Hours André Previna, z Joem Passem i Rayem Brownem. To mocne granie, z blisko ukazanymi instrumentami, szczególnie kontrabasem. W jego brzmieniu realizatorzy podkreślili średni zakres, przez co jest nieco konturowy, trochę dobitny.
|
Amerykański przedwzmacniacz dobrze to pokazał, nie odchudzając brzmienia, ani nie zaokrąglając jego ataku. Nawet jeśli lekkie zmiękczenie dało się wychwycić, to raczej na granicy percepcji i nie jako błąd, a jako cecha, część składowa „szlachetności”. Nie było się jednak nad czymś zastanawiać, bo to było po prostu dobre granie, tym bardziej, że bardzo dobrze różnicowane były barwy poszczególnych instrumentów, że i gitara, i fortepian bardzo ładnie „blendowały” się, czyli stapiały bez homogenizacji, przy zachowaniu istotnych własności każdego z nich.
Jak mówię, nie słyszałem odchudzenia niskich częstotliwości. To samo miałem przy płytach McCoy Tynera, Sary K. i grupy e.s.t. Nie słyszałem z nimi żadnych modyfikacji barwy i pasma przenoszenia. Dół kontrabasów był wyraźny, podobnie jak fortepianów. Jeśli, jak u Tynera, był nieco ograniczony już na etapie rejestracji, to tak został pokazany, zaś jeśli miał szerokie pasmo, jak przy e.s.t., to też od razu to słyszeliśmy. Różnicowanie stało na bardzo wysokim poziomie.
Trzeba jednak powiedzieć, że coś jednak się tam na dole dzieje, czego z droższymi przedwzmacniaczami nie słyszałem. Puszczając wspomnianą elektronikę, ale także Offramp Pat Metheney Group dało o sobie znać coś, na co trzeba zwrócić uwagę - lekkie zmniejszenie wielkości źródeł. I to z tego powodu wspomniane płyty zagrały lżej niż np. z moim Ayonem. Miały mniejszy rozmach, namacalność. To wciąż było dobre granie, to był high-end, tj. dźwięk był wiarygodny, ale dźwięk nie był aż tak realistyczny.
Przekłada się to także na lekki dystans, z jakim dźwięk jest rekonstruowany w naszym pokoju. Przestrzeń nie jest wielka, a wydarzenia skupiają się w centrum sceny dźwiękowej. Elementy, które zostały umieszczone tam przez realizatora są dominujące, wiodące. Jak np. ze wspomnianym już kontrabasem z płyty Previna, który był pokazany w bardzo wyraźny, nieco konturowy sposób.
I to dwie główne różnice między ModWrightem i droższymi przedwzmacniaczami, jakie dają się wskazać palcem. Są też mniejsze, jak nieco mniej dźwięczne uderzenia blach itp., ale nie są jakoś duże i nie ma sensu się na nich skupiać. Można o nich zapomnieć.
Tym bardziej, że to właśnie na środku pasma i na górze słychać to, z czego lampy są znane i dlaczego są tak kochane. To niby-delikatny dźwięk. Niby, bo uderzenie było mocne, wyraźne, ale nie było ostrych krawędzi, nie było irytującej ziarnistości, spotykanej i z tranzystorami, i z lampami. ModWroght może być opisany w różny sposób, ale na pewno nie jako suchy, jasny, a nawet lekki. To leciutko ocieplony, całkiem mięsisty przekaz. Urządzenie jest bardzo ładnie zbudowane. Ścieżka sygnału jest krótka, co przekłada się na fantastyczną mikrodynamikę. Znakomite jest również różnicowanie. No i cena jest – w kontekście innych urządzeń w tym numerze HF – po prostu dumpingowa. To naprawdę fajne granie na bardzo wysokim poziomie.
Metodologia testu
Przedwzmacniacz porównywany by do mojej referencji, modelu Polaris III [Custom Version] firmy Ayon Audio, a także do innych przedwzmacniaczy testowanych do lipcowego wydania „High Fidelity”: Audio Research Reference 5 SE, Soulution 720, TAD C-600 i do bezpośredniego połączenia między odtwarzaczem Ancient Audio Lektor Air V-edition i końcówką mocy Soulution 710. ModWright LS 36.5 pracował z dwoma końcówkami – wspomnianym Soulution 710 i Lebenem CS-1000P. Do sieci podłączony był kablem sieciowym Harmonix X-DC350M2R Improved-Version i stał na stopach Franc Audio Accessories Ceramic Disc, a te na drewnianej półce stolika Base IV [Custom Version].
Test miał charakter porównania A/B ze znanymi A i B. Sample muzyczne miały długość 2 min. Odsłuchiwane były również całe płyty. Do podłączenia użyłem kabli niezbalansowanych – zarówno od strony odtwarzacza, jak i od strony końcówki mocy.
Wzmacniacz otrzymuje wyróżnienie RED FINGERPRINT.
Poprzednio wyróżnienie to otrzymały:
- kolumny wolnostojące Dynaudio Focus 260; czytaj TUTAJ
- przetwornik D/A USB Musica Ibuki Digital; czytaj TUTAJ
- programowy odtwarzacz plików audio JPLAY, czytaj TUTAJ
- platforma antywibracyjna Pro Audio Bono Acrylic AP, czytaj TUTAJ
- wzmacniacz zintegrowany Hegel H70, czytaj TUTAJ
- wzmacniacz zintegrowany Leben CS-1000P, czytaj TUTAJ
- przedwzmacniacz Octave Jubilee PRE, czytaj TUTAJ
BUDOWA
LS 36.5 to przedwzmacniacz liniowy, lampowy, z lampowym zasilaczem. Wzmocnienie odbywa się w nim w podwójnych triodach 6H30P, po jednej na kanał. Układ sprzęgnięty jest z wyjściem przez transformatory. Z wejściem z kolei lampy sprzęgnięte są przez duże kondensatory teflonowe, z impregnowanymi w oleju okleinami. Co ciekawe, wygląda na to, że obciążeniem katody jest tu aktywny element, tranzystor, a nie opornik. Podobne rozwiązanie u siebie stosuje firma Audio Research.
To niezwykle przemyślane urządzenie, w którym tor sygnału to jedynie ułamek tego, co w nim jest. Znacząca większość to bowiem układy zasilające. Zasilacz jest tu oddzielony od reszty układu aluminiowym ekranem. Jego podstawą jest duży transformator toroidalny z kilkoma uzwojeniami wtórnymi. Napięcie anodowe prostowane jest w pełnookresowym prostowniku lampowym 5AR4 Ruby, lampie selekcjonowanej i mierzonej. Na stronach internetowych firmy znajdziemy informację, że rekomendowany jest apgrejd tej lampy – wymiana na model GZ34 marek Mullard, Amperex lub Philips. Po niej mamy filtr typu „Pi” z dławikiem. Stabilizacja napięcia, a ta jest naprawdę rozbudowana, jest jednak półprzewodnikowa. Prostowany jest też prąd żarzenia.
Sygnał z wejść trafia na płytkę drukowaną z przekaźnikami kluczującymi wejście. Wydaje się, że potencjometr nie jest na wejściu, a między lampami – siłę głosu regulujemy dużym, malachitowym potencjometrem Alpsa. Połączenia wykonywane są miedzianymi kabelkami – te do potencjometru są ekranowane, pozostałe nie.
Dane techniczne (wg producenta):
Wymiary: 17-1/2“W x 12-1/2“D x 4-3/4“H
Waga: 27 lbs.
Wzmocnienie: ~12 dB
Impedancja wejściowa: 50 kΩ
Impedancja wyjściowa: 110 Ω
Pasmo przenoszenia (+/-1 dB): 20 Hz-100 kHz
Szum: -125 dB
Cała obudowa urządzenia wykonana jest z aluminium – to grube, sztywne płyty. Szczególnie gruba jest przednia ścianka. Wygrawerowano na niej duże logo firmy, jej nazwę oraz wszystkie opisy przełączników. Mamy więc pewność, że nic się nam nie zetrze nawet po 50 latach używania LS 36.5.
Centralnie na froncie umieszczono gałkę zmiany wejść. Tych mamy pięć – cztery niezbalansowane RCA i jedno zbalansowane XLR. Urządzenie ma jednak, tak to wygląda, budowę niezbalansowaną. Skrajnie po prawej stronie jest druga gałka, ze zmianą siły głosu. Pomiędzy nimi mamy trzy, duże przełączniki hebelkowe – Mute, Phase i HT/BP. Pierwszym wyciszamy wyjście przedwzmacniacza, drugim zmieniamy fazę absolutną sygnału, a trzecim uaktywniamy wejście dla zewnętrznego procesora, np. kina domowego. Nad dwoma z przełączników są duże, niebieskie diody LED, a nad hebelkiem Phase odbiornik sygnału podczerwieni.
LS 36.5 jest bowiem zdalnie sterowany. Niewielki, ale przyjemny pilot zdalnego sterowania, z membranowymi przyciskami pozwala na zmianę siły głosu, fazy absolutnej i uaktywnienie trybu Mute.
Skrajnie z lewej strony jest jeszcze jeden przełącznik z niebieską diodą LED, wyłączający mechanicznie zasilanie (nie ma trybu standby).
Tył wygląda naprawdę ładnie. Gniazda XLR są od Neutrika, a RCA, najwyraźniej, od WBT – to duże, zakręcane, izolowane Teflonem elementy; świetnie wyglądające elementy, dodajmy. Oprócz wejść mamy też cztery wyjścia – trzy z regulowanym poziomem sygnału (dwie pary RCA i jedna XLR) oraz wyjście do nagrywania (para RCA). Z boku jest gniazdo sieciowe IEC oraz mały hebelek, za pomocą którego możemy odłączyć obudowę od sygnału ochronnego (masy). Koło niego mamy zaślepiony otwór na gniazdo, za pośrednictwem którego zasilimy przedwzmacniacz z zewnętrznego zasilacza.
Urządzenie stoi na małych, gumowych nóżkach i to jedyna rzecz, którą trzeba wymienić. Ogólnie to bardzo ładna, czysta, solidna robota.
Dystrybucja w Polsce:
Soundclub
Kontakt:
ul. Skrzetuskiego 42 ǀ 02-726 Warszawa ǀ Polska
tel.: +48 22 586 3270 ǀ fax: +48 22 586 3271
www: www.soundclub.pl
Pobierz tekst w PDF
|