Data publikacji: 16. kwietnia 2012, No. 96
|
|
Brytyjski „Hi-Fi News & Record Review” jest chyba najstarszym, działającym bez przerwy magazynem audio na świecie. W 2005 roku obchodził hucznie swoje 50. lecie – mówimy więc o piśmie ukazującym się od 57 lat. W tym czasie wielokrotnie zmienia właściciela, layout, a nawet logo. Pismo wyraźnie chciało się unowocześnić i, jak niemal wszystkie inne pisma audio, przeszło przez „ciemną dolinę” kina domowego, odrzucając międzyczasie część swojego tytułu – przez jakiś czas był to magazyn „Hi-Fi News”.
Wraz z przejęciem w nim sterów redaktora naczelnego przez Paula Millera, wieloletniego szefa laboratorium pomiarowego, konstruktora pierwszego komercyjnie dostępnego miernika jittera nastąpiła jednak znacząca zmiana, która można nazwać powrotem do korzeni. Wróciła bardzo charakterystyczna, żółta ramka na okładce, stare logo, jak również cząstka „Record Reviews”, co ma odzwierciedlenie w zawartości pisma, teraz z wieloma kolumnami poświęconymi płytom.
Jak większość innych pism audio, tak i HFN&RR miało swoje lepsze i gorsze okresy. Często to, co dobre było mocno powiązane z tym gorszym, przez co trudno jednoznacznie to ocenić. Tak było np. z okresem w latach 60., kiedy to testy polegały na opisie technicznym i pomiarach. Wzmacniacze według takiego podejścia teoretycznie grały tak samo, niezależnie od tego, jak było w rzeczywistości. To w kontrze do tego podejścia powstały takie pisma jak „Stereophile” i „The Absolute Sound”, można więc powiedzieć, że na coś się ta błędna droga przydała.
A to tylko jeden z pomniejszych elementów, z jakich zbudowana jest piękna, bogata historia „Hi-Fi News & Record Review”. A takie historie domagają się uwiecznienia. Dlatego też postarano się ją uwiecznić - w 2005 roku ukazała się oficjalna historia pisma pt. Sound Bites. 50 Years of Hi-Fi News złożona z wywiadów, wspomnień, anegdot itp., spisanych przez Kena Kesslera i ówczesnego naczelnego, Steve’a Harrisa (IPC Media, Londyn 2005).
Oprócz swoistej „kroniki wydarzeń” stała się również trampoliną, zaczynem dla wspomnianego Kena Kesslera, który napisał następnie trzy, znakomite, pięknie wydane książki, historie firm Quad (Quad: The Closest Approach, 2003), McIntosh (McIntosh. „…for the love of music…”, 2006) oraz KEF (KEF. 50 Years of Innovation in Sound, 2011). I właśnie z tym niezwykle ciekawym człowiekiem postanowiłem porozmawiać o jego piśmie, o jego metodach badawczych, warsztacie itp. Jestem pewien, że jego historia jest nie mniej ciekawa niż historia całej naszej branży. Zresztą – trudno powiedzieć, gdzie kończy się jedna, a zaczyna druga.
O Kenie można przeczytać we wspomnianej historii magazynu „Hi-Fi News”, a także w wywiadzie, jaki udzielił swojemu pismu w czerwcu 2009 roku (Vol 56, No.03, March 2011, s. 88-93). Na co dzień testuje w HFN&RR urządzenia nowe, urządzenia vintage, recenzuje płyty (głównie winyle), a także prowadzi swoją kolumnę Off the leash!, zamykającą magazyn.
Do tej pory rozmawialiśmy z:
- Srajanem Ebaenem, redaktorem naczelnym „6moons.com”, wywiad TUTAJ
- Michaelem Fremerem, redaktorem magazyny „Stereophile”, wywiad TUTAJ
- Martinem Collomsem, wydawcą i redaktorem magazynu „HIFICRITIC”, wywiad TUTAJ
Z Kenem Kesslerem rozmawia Wojciech Pacuła
Wojciech Pacuła: Powiedz proszę parę słów o HFN & RR i jego pozycji na brytyjskim rynku.
Ken Kessler: „Hi-Fi News & Record Review” jest najstarszym na świecie anglojęzycznym magazynem hi-fi i jedynym brytyjskim pismem z tak kompleksowymi pomiarami. Pracujący w nim dziennikarze należą do najbardziej doświadczonych – to m.in. Keith Howard specjalizujący się w kolumnach głośnikowych, Barry Fox, najbardziej doświadczony obserwator branży i Paul Miller, który projektuje i konstruuje przyrządy pomiarowe. Nasza sekcja poświęcona muzyce redagowana jest przez godnego szacunku Chrisa Breuniga, a nasi redaktorzy muzyczni są prawdziwymi ekspertami. Warto zwrócić uwagę na to, że „Hi-Fi News & Record Review” należy wraz z magazynem „Hi-Fi Choice” do AVTech Media Ltd, która z kolei jest częścią MHS Group.
WP: Wiesz może, jaki jest nakład pisma?
KK: Nie mam pojęcia.
WP: Jak to się stało, że pracujesz w HFN&RR? Amerykanin w UK…
KK: Kiedy to się zaczęło, mieszkałem w UK już od dziesięciu lat. W latach 1982-83 pracowałem w – niestety już nieistniejącym – piśmie „Stereo – The Magazine”, pisanym dla zorientowanej na gadżety, młodej generacji słuchaczy. Zajmowaliśmy się głównie hi-fi i audio, ale sposób, w jaki sposób to robiliśmy zapowiadało to, czym kilka dekad później zajęły się magazyny w rodzaju „Stuff” i „T3”. Niestety jego wydawca zamknął pismo po 12 wydaniach. W tym samym czasie, równolegle, pisałem też jako wolny strzelec do „Hi-Fi News”, a moim głównym polem zainteresowań były urządzenia typu „vintage”. Istotne było także moje doświadczenie jako Amerykanina pracującego w latach 1970-1972 w sklepach audio w USA – myślę, że to wszystko razem sprawiło, że wydałem się użyteczny dla magazynu. Kiedy zamknięto „Stereo – The Magazine” zostałem zatrudniony w „Hi-Fi News & Record Review” w pełnym wymiarze czasu.
WP: Powiedz mi proszę coś o sobie – masz długą, piękną historię związaną z branżą audio…
KK: To klasyczna historia audiofila: uzależniłem się od muzyki jako nastolatek ponieważ dwóch ojców moich przyjaciół kolekcjonowało płyty z muzyką big bandową i soundtrackami; byli też entuzjastami magnetofonów szpulowych. Kluczowy zwrot nastąpił jednak kiedy osiągnąłem wiek 12 lat, jak tylko Beatlesi podbili USA. Moją pierwszą płytą LP była Meet the Beatles, a pierwszym singlem Da Do Ron Ron Crystalis.
O urządzeniach high-end dowiedziałem się dzięki moich przyjaciołom. Ojcowie dwóch z nich mieli rywalizujące ze sobą sklepy z meblami, a te w tych czasach sprzedawały wybrany sprzęt audio, marki Fisher, AR, Dual, etc. Tak więc wiedziałem, co jest dostępne. Mimo to aż do moich 16. urodzin miałem jakiś słaby gramofon - kupiłem wówczas gramofon Duala 1019, amplituner stereo Scott 344C i kolumny Scott. Zapłaciłem za to pieniędzmi zarobionymi w pracy po szkole. Zebranie tych 700 USD zajęło mi dwa lata …
Po średniej szkole poszedłem na University of Maine i nienawidziłem każdej spędzonej tam sekundy. Dlatego też skorzystałem z możliwości przeniesienia się do UK na trzeci rok studiów – to był rok 1972-73. Studiowałem filologię angielską i filozofię. I tak, za moje grzechy, zostałem w UK na stałe. Pracowałem w różnych miejscach, pisałem różne dziwne rzeczy dla różnych magazynów, aż zostałem zatrudniony na stałe w „Stereo - The Magazine” – na bazie mojego pisania dla magazynów muzycznych, samochodowych itp. – gdziekolwiek, gdzie się dało. „Stereo - The Magazine” wynalazł mnie ponieważ pisałem dla „Custom Car”, siostrzanym piśmie nakierowanym na podobnych odbiorców, piszącym w podobnym stylu.
WP: Czym pismo w którym pracujesz różni się od innych pism tego typu?
KK: Myślę, że przede wszystkim tym, jak wyważamy subiektywne odsłuchy z POWAŻNYMI pomiarami i oglądem technicznym. Idealnym przykładem na to są pomiary plików hi-res ściąganych przez Internet, pokazujące czy to prawdziwe pliki wysokiej rozdzielczości, czy nie. Paul Miller jest najsurowszym redaktorem w tym biznesie. Kropka.
WP: Czym pisma z Wielkiej Brytanii różnią się od reszty świata?
KK: Moje pismo ma unikalną pozycję ze względu na to, że jego globalny wpływ nie ma żadnego powiązania z lokalną sprzedażą. Rynek w UK jest płaski, jak wszędzie, jednak brytyjskie pisma wciąż mają czytelników na całym świecie, przede wszystkim w dawnych koloniach, jak Australia, Hong Kong, Kanada, etc.
Kolejną wartością pism z Wielkiej Brytanii jest to, że kraj ten jest, zaraz za USA, drugim na świecie pod względem ważności producentem urządzeń high-end na świecie. Także we Włoszech czy w Niemczech produkuje się sprzęt high-end i kraje te mają świetne magazyny audio, jednak poza USA i UK wszystkie inne pisma są zorientowane lokalnie, nie mają czytelników poza swoimi krajami – język angielski jest językiem „uniwersalnym”. [Dotyczy to pism drukowanych; niektóre internetowe, jak szwajcarski „6moons.com” czy polski „High Fidelity” wydające w języku angielskim są pismami uniwersalnymi, ogólnoświatowymi – przyp. red.]
WP: Jaką masz metodologię testów?
KK: Prostą: słucham testowanego produktu w co najmniej dwóch różnych systemach przy pomocy kilku znanych na wylot utworów. Mój pokój odsłuchowy pozwala usłyszeć nawet bardzo małe sygnały – mam znakomite zasilanie AC, a podłoga to 1 m betonu, ściany mają grubość 50 cm. W moim pokoju każdy jest w stanie z łatwością usłyszeć nawet drobne zmiany. Mam kolekcję tranzystorowych i lampowych wzmacniaczy oraz przedwzmacniaczy, jak również kolumny od małych podstawkowych do dużych, w rodzaju Wilson Audio Sophia 3 i MartinLogan Summit, wiele wkładek gramofonowych, odtwarzaczy CD.
W skład mojego systemu referencyjnego wchodzą: gramofon SME 30/12 z wkładką Koetsu Urushi, przedwzmacniacz gramofonowy Audio Research PH5 i liniowy REF5, kolumny Wilson Audio Sophia 3 i wzmacniacze mocy w rodzaju monobloków Quad II-eighty oraz McIntosh MC2102.
WP: Wierzysz w „narodowy” rodzaj dźwięku?
KK: Niestety – tak. Myślę, że ten koncept zniknął gdzieś w latach 80., jednak wciąż są komponenty, które brzmią zgodnie ze stereotypami z przeszłości, jak „dźwięk BBC” kolumn z UK, niemieckie tuby, mięsisty dźwięk „West Coast” amerykańskich kolumn high-end itd.
Ale to nie jest już to samo, co było 25 lat temu, ponieważ świat się kurczy: firmy nie mogą już projektować urządzeń w izolacji, z myślą o swoim własnym rynku i dopiero potem o rynkach zagranicznych. Poza tym firmy z US i UK zawsze mnóstwo eksportowały, tak więc każdy stara się osiągnąć dźwięk uniwersalny – i taki powinien być dźwięk aspirujący do neutralności, akuratności i realizmu.
|
WP: Co myślisz o przyszłości audio? Jakieś przemyślenia?
KK: Wolałbym nie eksponować tutaj swojego pesymizmu. Wystarczy, że powiem, iż iPod wygrał, zabijając przy tym jakość dźwięku oraz miłość do niego. Większość dzisiejszej młodzieży ma gdzieś jakość dźwięku. Słuchają muzyki z komputerów, konsoli, telefonów przez fatalne słuchawki. Wynikiem tego jest zapotrzebowanie na małe systemy – co wyklucza stosowanie oddzielnych komponentów – a przy tym najważniejsza jest wygoda, a nie jakość. W rezultacie tego większość współczesnych konsumentów dba bardziej o pilot zdalnego sterowania niż o dźwięk. To smutne, ale – jak sądzę – to po prostu ewolucja.
WP: Jaka jest więc przyszłość hi-fi? A branży muzycznej?
KK: Prognozy nie są zbyt dobre. Sprzedaż płyt – CD, LP I DVD – spada na korzyść streamingu, downloadu itp. A jeśli wytwórnie zarabiają mniej pieniędzy, to mniej inwestują w muzykę, nowych artystów. Nie jestem optymistą. Spodziewam się raczej tsunami badziewiastych, napędzanych przez wymogi rynku programów typu Pop Idol (w UK) i Got Talent (w USA). A większość zwycięzców wydaje się być wybierana ze względu na ich wartość komercyjną, a nie ze względu na talent.
WP: Jak odbierasz pisma internetowe – jako nowe możliwości, czy ślepy zaułek?
KK: W większości przypadków – z lekceważeniem. Nie stosują się do żadnych standardów, jak np. ustawy o zniesławienie. Każdy głupek z myszką komputerową może pisać do pisma online. Dziennikarze publikujący w pismach drukowanych muszą przejść przez sito redakcyjne i prawnicze. Niektóre webziny są OK., ale w stosunku do większości z nich jestem podejrzliwy. Każdy dziennikarz z pism drukowanych traktuje swoje zajęcie jak pracę, jak zawód i nie jest w stanie wystawiać swojego stanowiska na niebezpieczeństwo. Zbyt wielu internetowych geeków to hobbyści ze skrzywieniem na dołowanie wszystkiego, z dziwnym podejściem, co niestety widać.
WP: Zakładając więc, że jeśli warsztat pracy jest OK., jeśli to jest praca, a nie hobby, jeśli dziennikarz piszący online jest profesjonalistą, to czy jest coś, co pisma drukowane mogłyby się nauczyć magazynów internetowych, czy nie? Pytam dlatego, że dobre pisma online mają mnóstwo czytelników, czyli coś jednak jest na rzeczy, prawda?
KK: Powód tego ostatniego jest prosty – magazyny internetowe są darmowe, a ludzie z gruntu są sknerami. To dlatego mają tak wielu czytelników. Magazyny drukowane, jak na to, co oferują, nie są drogie – i są „fizycznie” dostepne, jeśli tylko chcesz je trzymać u siebie na półce. Ale, jak mówię, miliony wolą nie płacić i kropka. Wolą jeść darmowe śmieci niż filet mignon, za którego trzeba by zapłacić.
Nie ma niczego, czego można by się nauczyć od pism internetowych ze względu na techniczną/praktyczną/fizyczną naturę różnic między nimi. Jedynymi obszarami w których pisma drukowane nigdy nie dościgną internetowych to szybkość publikacji (np. po wystawach), a także interaktywność. Drukowane pisma zmuszają ludzi do myślenia, nie tylko do klikania myszą.
Jeśli chodzi o zawartość, to – no cóż – większość piszących w sieci wydaje się być idiotami, którzy nie byliby zdolni nigdzie publikować, jeśli mieliby pisać dla profesjonalnych redakcji. Jedynymi pismami internetowymi, które są coś warte to te, które są powiązane z wartościowymi pismami drukowanymi, w których pracują profesjonalni dziennikarze. Nie jestem zainteresowany opiniami niezdyscyplinowanych geeków, pozbawionych doświadczenia, poczucia winy czy odpowiedzialności.
WP: Jakie są w takim razie mocne i słabe strony pism drukowanych?
KK: Słabe strony są proste – ich przygotowanie kosztuje więcej niż przygotowanie webzinów, „konsumują” drzewa, zabierają miejsce na półce. Ale wśród ich zalet trzeba wymienić odpowiedzialność przed prawem za każde opublikowane słowo. Mają realne biura, siedziby, tak więc producenci mogą je łatwo znaleźć, jeśli to konieczne. Spróbuj pozwać jakiegoś cymbała z adresem IP gdzieś w Korei czy Peru, bez adresu pocztowego itp., itd. No i po prostu wolę trzymać w ręku drukowane pismo, a nie iPada.
WP: Jakiej muzyki słuchasz (poza testami)?
KK: Gustuję w standardach śpiewanych przez takich artystów jak: Louis Prima, Nat King Cole, Dean Martin, Keely Smith, Doris Day, Tony Bennett. Słucham sporo brytyjskiego rocka z lat 60., dużo bluesa, soulu i R&B. Moimi ulubieńcami są The Beatles, Buddy Holly, The Buffalo Springfield, Howard Tate, Sam & Dave, The Kinks, Aretha Franklin. Spośród obecnie występujących lubię Kings of Leon, The Strokes, Weezer, Seasick Steve, Wheatus.
WP: Myślisz, że odrodzenie się rynku płyt winylowych to tendencja, czy krótkotrwały wyskok?
KK: To kult, nic więcej. Stale spieram się na ten temat z moim drogim przyjacielem Michaelem Fremerem [wywiad z Michaelem TUTAJ - przyp. red.]. A fakty są takie: cała zeszłoroczna, światowa sprzedaż winyli jest mniejsza, niż sprzedaż płyt Beatlesów w 1964 roku w ciągu JEDNEGO DNIA. Kocham winyl, ale to jedynie pogoń za kultowym obiektem. Już nigdy nie będzie to dominujące medium muzyczne. To jak palenie fajki, noszenie mechanicznego zegarka czy używanie aparatów fotograficznych na film, a nie cyfrowych: ukochane retro.
WP: Czy w takim razie PCM wysokiej rozdzielczości to przyszłość audio?
KK: Nie jestem pewien. Myślę, że przed nami wciąż sporo przeszkód do przezwyciężenia, związanych ze stale zachodzącymi zmianami i brakiem określonego kierunku. Dla przykładu – sporo problemów sprawia prawo antypirackie, sporo plików hi-res to po prostu kopie z SACD, są plotki, że iTunes będzie poprawiony – miejmy nadzieję, że będzie pracował z plikami wysokiej rozdzielczości – a jest też wiele innych problemów. Ale, jak powiedziałem, młoda generacja nie dba o jakość dźwięku, a pliki hi-res zjadają mnóstwo miejsca na dyskach 64GB iPodów Touch czy nawet mniejszych iPhone’ów. To, czego bym sobie życzył to tego, żeby więcej ludzi usłyszało, jak brzmią płyty Blu-spec CD, SHM-CD i SHM-SACD – to naprawdę świetne formaty. Także najnowsze reedycje na winylu Mobile Fidelity i Analogue Productions brzmią fantastycznie.
WP: A tak generalnie, to wciąż jest przyszłość przed CD?
KK: Niespecjalnie. Sprzedaż spada tak dramatycznie, że aż przerażająco. Są nawet plotki, że „mejdżersi” [czwórka największych firm – przyp. red.] mają zamiar wstrzymać produkcję płyt CD w ciągu trzech-pięciu lat. A Apple – w tej chwili najbardziej wpływowa firma elektroniczna na ziemi – chce przekonać wszystkich do porzucenia optycznych dysków i przeniesienie się do iCloud, wirtualnej pamięci. Tak więc CD zniknie, a Apple jeszcze mocniej przyczyni się do zniszczenia muzyki.
WP: Jak sądzisz – „anachrofilizm” to skłonność starszych wiekiem melomanów, czy coś mogącego konkurować z nowoczesnymi urządzeniami? Co powoduje, że to tak atrakcyjne zajęcie?
KK: Podobnie jak w przypadku winylu to „kult”. Sprzedaż starego sprzętu nie przewyższy sprzedaży nowego, ani też mu nie zagraża. Ale kult w tej mierze jest równie silny, jak kult wokół winyli. Wymaga jednak wiedzy i trochę umiejętności dotyczących napraw sprzętu po to, aby utrzymać te urządzenia na chodzie. Kiedy słuchasz wzmacniacza lampowego Radforda lub starego wzmacniacza McIntosha czy Marantza, napędzających ESL-e Quada, to jest to coś specjalnego.
Znam wielu kolekcjonerów i szczęśliwie żyję niedaleko Audiojumbles, mającej miejsce dwa razy do roku wystawy organizowanej przez Johna Howesa, gromadzącej mnóstwo ludzi zainteresowanych urządzeniami vintage. W USA dobrą robotę wykonuje, na przykład, Audio Classic – szczególnie jeśli chodzi o McIntosha. Japońscy i koreańscy kolekcjonerzy są w tych miejscach najbardziej aktywni, z mocnymi pozycjami członków audiofilskich familii z Włoch i Francji. Francuzi kochają lampy, a Włosi z kolei są szczególnie entuzjastycznie nastawieni do starych gramofonów i tunerów.
Dla mnie anachrofilizm („anachrophilia”) zawsze był sprawą pasji i właśnie dlatego John Atkinson pozwolił mi o tym pisać w „Hi-Fi News” już w 1983 roku. I właśnie wtedy ukuliśmy termin „anachrophilia”. Dlatego nie rozróżniam między produktami vintage i nowymi, w ujęciu bezwzględnym, ponieważ używam obydwu rodzajów. Muszę jednak testować urządzenia w systemie, który jest obecnie dostępny, albo przynajmniej był niedawno. Jedynym starszym komponentem, którego podczas testów używam jest dzielony odtwarzacz Marantza CD12/DA12.
Niektóre z nowych produktów są fantastyczne, na przykład najnowsze przedwzmacniacze Audio Research, kolumny Wilsona i ramiona oraz gramofony SME. Ale, jak w przypadku zegarków ręcznych, większość moich ulubionych komponentów od dawna nie jest produkowanych.
WP: Zamierzasz pozostać w UK na stałe, czy może, pewnego dnia…
KK: Nie mam możliwości, żeby stąd wyjechać.
WP: Co było dla ciebie największym zaskoczeniem podczas pisania książek?
KK: Pisząc książkę o McIntoshu udało mi się odkryć nowe, niepublikowane materiały dotyczące Woodstock, Howarda Hughesa i Beatlesów. Przy książce o Quadzie nic szczególnie mnie nie zaskoczyło, jednak było to pouczające doświadczenie o czasach zanim hi-fi stało się rozpoznawalne.
Książka o KEF-ie była wyjątkowa pod tym względem, że dowiedziałem się, jak nieprawdopodobna ilość firm korzystała z jej przetworników. I to nie tylko z UK.
WP: Największe rozczarowanie?
KK: Wolałbym o tym nie mówić.
WP: Największe „wow”?
KK: Sprzedanie 200 egzemplarzy książki o Quadzie w ciągu 60 minut, tuż po pojawieniu się jej na rynku i poznanie legendarnego „Beara”, który pracował z Grateful Dead [Owsley "Bear" Stanley był wieloletnim akustykiem Grateful Dead – przyp. red.].
WP: Nowe pomysły - mam na myśli kolejne książki?
KK: Pracuję właśnie o książce o Wilson Audio, publikacja zaplanowana jest na 2014 rok. Prowadzę też rozmowy z trzema czy czterema innymi firmami, ale jeszcze o tym nie mogę mówić, żadne kontrakty nie są podpisane. Potem mam nadzieję udać się na emeryturę.
WP: Powiedz proszę, jak byś radził czytać testy w magazynach audio?
KK: Jeśli założymy, że mamy do czynienia z doświadczonym audiofilem, to podstawową rzeczą, jaką musi wziąć pod uwagę to różnego rodzaju preferencje i uprzedzenia, jakimi kieruje się recenzent. To jedyny sposób, żeby móc umieścić jego uwagi w jakimkolwiek kontekście. Ja, dla przykładu, nie jestem specjalnie dobry w „czytaniu” ekstremalnego basu, koncentruję się raczej na środku pasma. Inni mają obsesję na punkcie sceny dźwiękowej itp.
Kiedy już uzbroimy się w wiedzę o tym, jak dany recenzent pracuje, trzeba gdzieś dany produkt odsłuchać, znaleźć sklep, który go udostępnia. Niestety wraz z upływem czasu jest to coraz trudniejsze. Być może więc najlepszym sposobem na odsłuchanie jakiegoś produktu jest obracanie się w kręgu przyjaciół audiofilów, którzy mają zróżnicowane systemy.
WP: Dziękuję!
KK: Ja również.
Pobierz test w PDF
|