Data publikacji: 1. kwietnia 2012, No. 96
|
|
O tym, że firma Leema Acoustics ma mieć polskiego dystrybutora dowiedziałem się jakieś trzy, a może nawet cztery lata temu. Nie wiem, kto to miał być, wiadomo było tylko, ze niedługo będę mógł pożyczyć coś do testu. Bo starałem się o to już wcześniej. Firma postanowiła jednak ja pierw znaleźć dystrybutora tu, na miejscu, chcąc otoczyć swoich klientów jak najlepsza opieka, w tym dobrą sprzedażą i serwisem. Nic z tego jednak nie wyszło. Z powodów, których nie znam, nawet nie wiem, co by to mogło być, dopiero od początku tego roku znany jest oficjalny polski dystrybutor – jest nim firma Galeria Audio. I dopiero teraz mogłem coś sobie wybrać.
Leema Acoustics to firma brytyjska, produkty tam są projektowane i budowane, mająca na tamtejszym rynku już ugruntowaną, mocną pozycję. Jej oferta pokrywa się w pewnej mierze ofertami Naima i Cyrusa, zaczynając się trochę wyżej niż np. Arcama i sporo wyżej niż NAD-a, kolejnych znanych, uznanych firm z Wysp. Jej oferta podzielona jest na trzy serie – klasyczną, przynajmniej jeśli chodzi o rozmiary, o nazwie Constellation, serię Spectrum oraz Elements, o gabarytach przypominających urządzenia Cyrusa, czy węgierskiego Heed Audio. Na początek wybrałem do testu urządzenia z tej ostatniej – odtwarzacz CD i wzmacniacz zintegrowany.
Czego się można po nich spodziewać? Po CD dedykowanego transportu firmy TEAC i podwójnych wyjść analogowych. Te ostatnie pozwalają na purystyczne połączenie urządzeń w systemie bi-amping, korzystając z dwóch identycznych wzmacniaczy zintegrowanych. W zarządzaniu tym połączeniem, a także wszystkimi innymi, także hybrydowym – kina domowego i stereo – pomaga specjalnie opracowany przez firmę protokół LIPS (Leema Intelligent Protocol System), opracowany przez założycieli firmy (która powstała w 1998 roku), panów Mallory’ego Nichollsa oraz Lee Taylora. Wzmacniacz jest niewielki, a ma dużą moc. Jak się później okaże, jego podstawą są moduły końcówek mocy pracujących w analogowej klasie D.
ODSŁUCH
Płyty użyte do odsłuchu (wybór):
- Bill Evans&Jim Hall, Intermodulation, Verve/Universal Music Japan, UCCV-9342, CD (2008).
- Cocteau Twins, Milk&Kisses, Fontana/Mercury Records, 514 501-2, CD (1995).
- David Sylvian, Sleepwalkers, P-Vine Records, PVCP-8790, CD (2010).
- Denielsson/Dell/Landgren, Salzau Music On The Water, ACT Music + Vision, ACT 9445-2, CD (2006); recenzja TUTAJ.
- Depeche Mode, Fragile Tension/Hole to Feed, Venusnote Limited/Mute Records, CDBONG42, maxi-SP CD (2009).
- Dominic Miller, Fourth Wall, Q-rious Music, QRM 108-2, CD (2006); recenzja TUTAJ.
- Grabek 8, Polskie Radio, PRCD 1372, CD (2011); recenzja TUTAJ.
- Jeri Southern, The Southern Style, Decca/Universal Music Japan, UCCU-9643, SHM-CD (2008).
- John Lennon, Mind Games, Capitol/Mobile Fidelity, UDCD 761, gold-CD (2005).
- Josquin Desprez, Missa D’ung aultre amer, Motets & Chansons, wyk. Alamare, dyr. David Skinner, Obsidian, CD701, CD (2007).
- Lars Danielsson, Mélange Bleu, ACT Music+Vision, ACT 9604-2, CD (2006); recenzja TUTAJ.
- Nosowska, 8, Supersam Music, SM 01, CD (2011); recenzja TUTAJ.
- Pat Martini, El Hombre, Prestige/JVC, VICJ-41574, K2 CD (1999).
- Pieter Nooten & Michael Brook, Sleeps With The Fishes, 4AD, GAD 710 CD, CD (1987).
- Pink Floyd, The Wall, EMI Records/EMI Music Japan, TOCP-71142-43, 2 x CD (2011).
- The Red Garland Trio, A Garland of Red, Prestige/Universal Music Japan, UCCO-5126, CD (2007).
- Thybo/Stief/Gruvstedt, Super Trio, Sundance/Lasting Impression Music, Limited Edition, LIM UHD 047, UltraHD CD (2011).
Japońskie wersje płyt dostępne na CD Japan
To system o dość charakterystycznym dźwięku. Jego cechami szczególnymi jest swego rodzaju miękkość, brak wyostrzeń i spora moc. Cechami drugorzędnymi są średnia rozdzielczość i podobne różnicowanie oraz absolutnie „bezpieczny” charakter. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić kolumn, z którym zagra zbyt jasno, albo zbyt ciemno. Mówię oczywiście o sensownych kolumnach, nie „wynalazkach”…
System buduje ładne źródła pozorne, które na wszystkich płytach będą miały jednak dość zbliżony charakter. Nie będą bardzo duże, ale za to „aksamitne”, jeśli tak można powiedzieć. Nie ma w nich wyrazistych detali, krawędzi itp., jest natomiast wewnętrzna ciągłość i zwartość. Słychać, że wzmacniacz ma wysoką moc i że jest całkiem wydajny prądowo. Słychać też, że dynamika jest nieco uśredniana, jakby impulsowe oddawanie mocy było większym problemem niż moc ciągła.
Jak mówię, to dość ciepły dźwięk. Inaczej jednak niż ze wzmacniaczami lampowymi (większą ich częścią), czy typowo „ciepłymi” wzmacniaczami tranzystorowymi, nie chodzi o podbarwienie środka, o jego dominację. Tutaj wrażenie ocieplenia bierze się z miękkiego ataku dźwięku, z wyeliminowaniu z niego wszelkich drażniących elementów, z wygładzenia wszystkiego. To i dobrze, i źle, w zależności od tego, czego od systemu oczekujemy. Źle, bo ostatecznie w muzyce jest wiele zamierzonych ostrości i twardych elementów, tak gra część instrumentów itp. Dobrze, bo – z drugiej strony – w domowym audio pewne cechy, ich odbiór zależne są od kontekstu i często lepiej poświęcić „neutralność” w imię ogólnie pojętej „naturalności”.
A w kontekście 6000-7000 zł za element, w kontekście potencjalnych odbiorców, wydaje mi się, że system Leema przeznaczony jest dla tych, dla których audio jest ważne (Leema swoje przecież kosztuje), ale nie jest centralnym punktem ich życia, a nawet miejsca tego systemu w domu (zapewne będzie to gabinet, a może sypialnia). Dla nich wszystkich testowane urządzenia są niezwykle atrakcyjną propozycją. Przepraszam za kilka zdań pod rząd, zamiast jednego, krótkiego, ale dobrze oddaje to warunkowy charakter tego, co mówię.
Oto bowiem żadna muzyka nie zagra z tą elektroniką źle. Żadna i amen, alleluja! Choć odsłuch zacząłem od starych, monofonicznych płyt w rodzaju Carmen McRae tejże i A Garland of Red The Red Garland Trio, a te zagrały bardzo przyjemnie, to największe zaskoczenie było po puszczeniu mocnej, rytmicznej muzyki Depeche Mode z remiksami (Remixes 2. 81-11), która do najlepiej nagranych nie należy.
Z tego typu muzyką przydało się wszystko, co Leema oferuje: wysoka moc, łagodna, nieco wycofana góra, mocny bas i ładny, gładki środek. No i generalnie gładka faktura dźwięku. Niespodziewanie odszukałem w tych nagraniach wiele elementów, które na bardziej analitycznych systemach uciekają, przykrywane przez dość jasny charakter dźwięku. Było świetnie!
Także nagrania z gitarami, jak te z Fourth Wall Dominica Millera będzie fajnie, a to dlatego, że dostaniemy dobry podkład basu, na którego tle bardzo przyjemnie zabrzmi zarówno gitara akustyczna, jak i klasyczna. Góra będzie wycofana, a bas nie będzie specjalnie różnicowany, ale o tym już mówiłem.
Tak więc, współpracując z kolumnami system Leema generuje nasycony, gładki, nieco ciepły dźwięk z mocną podstawą basową. Atak dźwięku jest zaokrąglony, tu nie ma natychmiastowych impulsów, nie ma uderzenia, trzaśnięcia, a wszystko jest nieco odroczone w czasie. Nie znalazłem w swoim zbiorze płyty, która zagrałaby z nim źle.
Ale kolumny to nie jedyny sposób, w jaki można słuchać z nim muzyki. We wzmacniaczu jest przecież wyjście słuchawkowe. No, niby jest, tyle, że tego typu wyjścia są zwykle dodatkiem poprawiającym funkcjonalność urządzenia, bez znaczenia dla jego „wartości” w tym sensie, że zwykle dźwięk jest z nich kiepski. Nie tym razem.
Żeby była jasność: to nie jest najlepszy dźwięk, jaki słyszałem z Sennheiserów HD800 i AKG K701, jaki znam. Daleko mu do tego. To jednak jeden z dwóch, może trzech przypadków, kiedy wyjście słuchawkowe w tranzystorowym wzmacniaczu jest na tyle dobre, a dźwięk na tyle atrakcyjny, że nie widzę potrzeby stosowania zewnętrznego wzmacniacza, tylko dla słuchawek.
|
A odsłuch rozpocząłem od bardzo trudnego przypadku, bo od płyty Milk&Kisses Cocteau Twins, charakteryzującej się bardzo jasnym dźwiękiem, brakiem dołu i generalnym przejaskrawieniem. Byłem naprawdę zaskoczony, z jakim spokojem, z jaką gracją poradził sobie z nią wzmacniacz Leemy, bo to on nadaje temu systemowi charakter. Dźwięk był gładki, jak przy innych płytach, nie było jasno, nie było chrapliwie. Po raz pierwszy od dawna posłuchałem tej płyty od początku do końca – bo to ostatecznie fajna muzyka, muzyka, którą lubię. Co ciekawe, w dość zbliżony sposób zagrały inne płyty, w tym kolejna, którą wysłuchałem w całości, Goodbye Anity Lipnickiej i Johna Portera. Oznacza to, że wzmacniacz nie jest specjalnie różnicujący, że nadaje nagraniom mocne własne piętno. Z drugiej jednak strony być może to jest warunek „wystarczający dla tego typu urządzeń. Bo wszystkiego dało się wysłuchać ze spokojem i z przyjemnością. To nie był dźwięk precyzyjny, rozdzielczy, różnicujący itp. To nie ta bajka. Ale był właśnie taki – przyjemny i całkowicie „przyswajalny”.
I tak bym ten system traktował: jako bezpieczną propozycję dla każdego, kto chciałby zainwestować, przecież spore, pieniądze w sprzęt audio, ale kto nie chce się bawić w jego wymienianie, w całe to audiofilskie „tamtaradam!”, które nas kręci. System Leema jest świetnie wykonany, bardzo ergonomiczny, wygodny w obsłudze i gra w bardzo bezpieczny sposób. To dużo, bardzo dużo.
BUDOWA
Urządzenia serii Elements dzielą bardzo podobną obudowę – niewielką, o gabarytach przypominających urządzenia brytyjskiego Cyrusa lub – może nawet bardziej – węgierskiego Heeda. Front wykonano z aluminium i wyfrezowano w specyficzny dla tego konkretnego producenta sposób, z półokrągłymi frezami z boku. Urządzenia stoją na małych gumowych nóżkach. Sterujemy za pomocą systemowego pilota – jest on całkiem ergonomiczny i przyjemny. Pomiędzy obsługiwanymi urządzeniami wybieramy małymi, podświetlanymi guzikami. Jedynym problemem jest to, że regulacja siły głosu działa tylko wtedy, kiedy pilot przełączony jest na „amp”. A powinna działać zawsze.
Elemens CD
Pośrodku przedniej ścianki umieszczono dwulinijkowy wyświetlacz ciekłokrystaliczny o niebieskim kolorze tła. Nad nim mamy wąską szufladę – nie jest zbyt solidna, chociaż, jak podaje producent, to napęd TEAC-a, dedykowany dla płyt CD. Wiadomo jednak, że odtwarza także płyty CD-R z plikami mp3. Mamy też sześć małych przycisków sterujących napędem i jeden większy, podświetlany, „standby”.
Z tyłu jest sporo gniazd. Mamy dwa wyjścia cyfrowe – RCA i optyczne, a także po dwie pary wyjść analogowych – zarówno XLR, jak i RCA. A to po to, aby można było w purystyczny sposób zrealizować układ bi-ampingu. Chodzi mianowicie o to, żeby sygnał do drugiego wzmacniacza nie przechodził przez selektor i przedwzmacniacz pierwszego wzmacniacza, ale żeby identyczny sygnał biegł do obydwu. Bo do bi-ampingu Leema stosuje dwa identyczne wzmacniacze zintegrowane.
Żeby to jakoś ogarnąć, firma napisała specjalny program służący do komunikacji między urządzeniami – o nazwie LIPS (Leema Intelligent Protocol System). Pomiędzy urządzeniami biegnie cieniutki kabel zakończony mini-jackami z czterema ringami i to nim przesyłane są komunikaty. Ten sam system pomaga w zestawieniu systemu kina domowego zintegrowanego z urządzeniami stereo. To jeden z najlepiej zaprojektowanych systemów tego typu, jaki znam.
Większą część wnętrza zajmuje napęd – to model CD-5020-AAT japońskiej firmy TEAC. Jest plastikowy, a pod spodem jest zintegrowana z nim płytka ze sterowaniem.
Pod spodem jest też duża płytka drukowana. Sygnał biegnie jednak bardzo krótką ścieżką. Na wejściu jest przetwornik cyfrowo-analogowy Wolfson Microelectronics WM8804, obok którego, niemal na nim jest zegar taktujący. Zamianą prądu na napięcie (I/U) zajmuje się czterokanałowy układ scalony Burr Brown OPA4134. Na wyjściu, w sekcji wzmacniającej i buforującej są kolejne układy, też BB, OPA134. Jedna para wyjść kluczowana jest przekaźnikami – najwyraźniej są aktywne tylko w układzie bi-ambing.
Zasilacz jest niewielki – to mały transformator toroidalny norweskiego Noratela i kilka układów stabilizujących napięcie. Wyjście cyfrowe jest bardzo ładnie potraktowane – przez gniazdem RCA jest transformator dopasowujący.
Elements AMP
Front wzmacniacza jest podobny do CD – pośrodku też jest wyświetlacz, podobny do tego w odtwarzaczu, choć ma nieco inny odcień. Pokazuje się na mim siła głosu, wybrane wejście oraz bargraf pokazujący siłę głosu. Z boku jest mała gałka – możemy zmieniać nią siłę głosu lub, po naciśnięciu, wejście. Pod nią mamy dwa podświetlane guziki – ‘mute’ oraz ‘menu’. Wybierając ten drugi zmienimy np. nazwę wejść, albo ustalimy, które będzie pracowało w trybie „unity gain”, co pozwoli wpiąć wzmacniacz w system kina domowego. Po drugiej stronie wyświetlacza umieszczono dwa gniazda mini-jack fi 3,5 mm – jeden to wejście liniowe, a drugi to wyjście słuchawkowe. I jest jeszcze jeden podświetlany przycisk, ‘standby’.
Z tyłu mamy pięć wejść liniowych – jedno zbalansowane i cztery niezbalansowane. Są też dwa gniazda komunikacji systemowej LIPS oraz dwie pary gniazd głoskowych – to gniazda BFA, w więc „dziury” w obudowie. Myślę, że gniazda i wtyki BFA to jedne z najlepszych tego typu elementów, jakie są na rynku i odmowa ich stosowania przez przeczulonych producentów (może poza Cyrusem i Naimem) to błąd.
Wzmacniacz jest wyjątkowo ciężki i zwarty. A to dzięki zastosowaniu w nim bardzo dużego transformatora zasilającego (ponownie toroid Noratela) oraz konstrukcji mechanicznej – po zdjęciu ścianki górnej widać nie wnętrze, a duży, choć niski, radiator. Ponieważ nie nagrzewa się zbytnio, a moc urządzenia jest wysoka, wydaje się, że mamy do czynienia ze wzmacniaczem pracującym w klasie D.
Selektor wejść wykonano na przekaźnikach. Po wybraniu aktywnego wejścia sygnał trafia do dwóch układów AD5293. To wysokiej klasy zintegrowany potencjometr elektroniczny o bardzo dużej ilości kroków (do 1024!). To dlatego w Leemie można ustawić bardzo dokładny poziom siły głosu. Potem sygnał jest wzmacniany w układach scalonych OP275 Analog Devices. I dopiero wtedy trafia do końcówki mocy. Wyjście z przedwzmacniacza buforowe jest układami NE5532. W takim samym układzie desymetryzowany jest sygnał z wejść zbalansowanych.
Wzmacniacz można wyposażyć w opcjonalną płytkę z wejściami cyfrowymi i przetwornikiem cyfrowo-analogowym. Mamy tam także asynchroniczne wejście USB 24/192.
Dane techniczne (wg producenta):
Elements CD
Napęd: TEAC
Przetwornik D/A: Wolfson Microelectronics WM8804 w układzie Leema Quattro Infinity DAC
Wyjścia cyfrowe: optyczne TOSLINK + elektryczne RCA
Wyjścia analogowe: 2 x XLR + 2 x RCA
Jitter:typowo mniej niż 50 ps
Wymiary (W x H x D): 217 x 90 x 375 mm
Elements AMP
Moc wyjściowa: 2 x 56 W/8 Ω ǀ 2 x 112 W/4 Ω ǀ 2 x 160 W/2 Ω
Wejścia analogowe: 3 x niezbalansowane RCA + 1 x zbalansowane XLR + 1 x mini-jack 3,5 mm
Wejścia cyfrowe (opcja):
3 x optyczne TOSLINK 24 /96
1 x elektryczne RCA 24 /192
1 x asynchroniczne USB 24/192
Wymiary (W x H x D): 217 x 90 x 375 mm
Urządzenia dostarczyła firma: Galeria Audio
Kontakt:
ul. Powstańców Śląskich 118 ǀ 53-333 Wrocław
tel.: 71 336 52 67 ǀ tel. kom.: 790 425 142
e-mail: info@galeriaaudio.pl
Strona internetowa: www.galeriaaudio.pl
Pobierz test w PDF
|