KRAKOWSKIE TOWARZYSTWO SONICZNE Spotkanie #124:
Wydawca: Apple Records| Universal Music JAPAN |
bbey Road jest jedenastym albumem grupy The Beatles i ostatnim, który został przez nią zarejestrowany. Tak się jednak składa, że ostatnim wydanym przez Wielką Czwórkę albumem był Let it Be i to on został zapamiętany jako album „pożegnalny”. Nie zmienia to jednak faktu, że zaprezentowany 26 września 1969 roku Abbey Road jest najlepszym, bo najbardziej dojrzałym muzycznie wydawnictwem zespołu. Pięćdziesiąt lat później ukazała się jego nowa, zremiksowana na nowo wersja. Oprócz podstawowego materiału, który ukazał się oryginalnie, na dwóch pozostałych płytach CD otrzymaliśmy odrzuty z sesji oraz materiały demo. Całość powtórzono na krążku Blu-ray, na którym znalazły się dwa, osobne miksy surround –standardowy 5.1 oraz Dolby Atmos, jak również wersja stereofoniczna w wysokiej rozdzielczości. Głównym inżynierem odpowiedzialnym za dźwięk był Sam Okell, a nad całością czuwał, jako producent, Giles Martin, syn oryginalnego producenta albumu, George’a Martina. Nie była to jednak jego pierwsza przygoda z Beatlesami, ani też pierwszy remiks ich płyty. | REMIKSUJĄC THE BEATLES – początek Aż do 1987 roku wszystkie płyty Czwórki z Liverpoolu istniały jedynie w formie analogowej – przede wszystkim jako płyty LP, ale również na taśmach ¼”, kasetach magnetofonowych i 8-ścieżkowych cartidge’ach. Dopiero pod koniec tego roku ukazał się bowiem cały katalog na płytach CD. Przyczyna była dość prosta – pieniądze. Przez lata wydawnictwo, firma Capitol Records, nie zgadzała się na renegocjacje dotyczące procentów ze sprzedawanych nośników, które miałyby trafiać na konta trzech żyjących Beatlesów i wdowy po Johnie Lennonie. Wreszcie się udało, co przy prognozowanych wpływach było jedynym rozsądnym wyjściem. Pierwsze krążki Compact Disc ukazały się w sklepach 26 lutego 1987 roku. Były to, pochodzące z 1963 roku, albumy Please Please Me, With the Beatles oraz dwa z roku 1964 A Hard Day's Night i Beatles for Sale. Jak mówił magazynowi „Billboard” George Martin, wydawca naciskał na to, aby przygotować stereofoniczne wersje płyt z roku 1964. Sir Martin nie był z tego zadowolony. Jak mówi, zostały one wprawdzie zarejestrowane na taśmie stereo, ale tylko po to, aby łatwiej było miksować wokal i instrumenty. Chciał więc, aby ukazały się one w takiej formie, jak oryginalnie, czyli w mono, tym bardziej, że czasu na więcej prac nie starczyło. Deadline oddania przez niego cyfrowych masterów wyznaczono na grudzień 1986 roku. W tym samym wywiadzie Matrtin wspomina, że przygotowując kolejne trzy płyty, które pierwotnie miały również swoją stereofoniczną, oficjalną wersję, zdecydował się nie tyle przygotować ich cyfrowy master, co zremiksować dwa tytuły: Help i Rubber Soul. Jak mówi „nie tknąłem jednak Revolvera”. I dalej: Wróciłem do oryginalnych, czterościeżkowych taśm – jesteśmy już w czasach wydań stereofonicznych – i te wczesne wersje stereo nie były zbyt dobre, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że sam je przygotowałem. W tamtych czasach sam się uczyłem, podobnie jak inni. Nie zmieniałem ich, ogólny układ wszystkiego jest ten sam, nawet wszystkie dziwaczne wybory, które znalazły się na Rubber Soul. Ale oczyściłem trochę dźwięk, tak więc słuchając teraz ten materiał na CD, usłyszysz go bardziej tak, jak mogłeś go odebrać w tamtych czasach. | MIKS/REMIKS Żeby dobrze zrozumieć o czym mowa, dwa słowa o procesie, w wyniku którego otrzymujemy nagrania muzyczne. Dzieli się on na trzy główne części: REJESTRACJA jest po prostu zapisem na nośniku sygnału audio. MIKS polega na złożeniu dwóch (do mono) lub więcej (do stereo lub dźwięku surround) ścieżek audio. Najbardziej enigmatyczny jest MASTERING, ale można powiedzieć, że chodzi o ustawienie balansu tonalnego całej płyty, skompresowanie sygnału, wyrównanie poziomu siły głosu, wykonanie odszumiania, de-essing (zgaszenie zbyt ostrych głosek syczących), ostateczne ustawienie panoramy stereo itd. Początkowo wszystkie trzy miały miejsce w tym samym momencie i od razu nacinano też lakier, z którego następnie wykonywano metalowe matryce do tłoczenia płyt LP. Wraz z czasem wyspecjalizowano się w kolejnych etapach, aż wreszcie niemal zupełnie straciły one z sobą łączność – dzisiaj standardem jest, że każdy z nich wykonywany jest w osobnym studio (studiach), przez innych ludzi. Remaster | Wznowienia płyt, szczególnie w formie cyfrowej, wiążą się z procesem o którym mówi się REMASTER. Polega on na poprawie dynamiki, barwy oraz innych zabiegach – na przykład odszumianiu – oryginalnego nagrania „master”. Od końca lat 80. pojawiają się, a od końca lat 90. XX wieku dominują, remastery cyfrowe. Zresztą, co tu dużo mówić – każde wydanie na CD wymaga cyfrowej obróbki sygnału, nawet jeśli nie nazywa się tego zabiegu „remasterem”. Jest jednak tak, jak mówił kiedyś Jacek Gawłowski, jeden z najważniejszych polskich specjalistów od miksowania i masteringu, że to nałożenie nowego masteru na stary, czyli podwójna obróbka sygnału. A, jak wiemy, im dłuższy tor audio, tym dźwięk znosi to gorzej. Dlatego też, coraz częściej, mamy do czynienia z inną sytuacją – REMIKSEM. Remiks ver. 1.0 | Richard James Burgess, autor pracy The History of Music Production pisze: Miksowanie związane jest zazwyczaj z łączeniem materiału zarejestrowanego podczas oryginalnej produkcji albumu, zazwyczaj z myślą o singlu lub po to, aby znalazł się on na albumie. Mikserzy (mowa o ludziach zajmujących się miksem – red.) czasem coś dodają lub zmieniają materiał, co jest ostatnio coraz częstsze. Remiksy najczęściej zmieniają dużą partię materiału, jak również naturę oryginalnej produkcji (…). Specjaliści zajmujący się remiksami pojawili się w pierwszej połowie lat 80. Burgess mówi tu o podstawowym, pierwszym znaczeniu słowa ‘remiks’, mającym konotacje artystyczne. Chodzi mu o to, że pojawiły się wówczas nowe miksy utworów, przeznaczone dla sceny dance i dla DJ-ów. Znaleziono dla nich idealne medium – płytę 12” LP, kręcącą się z prędkością 45 rpm, czyli z taką samą, jak 7” singiel. Zespoły takie, jak: Depeche Mode, Talk Talk, Eurythmics i niezliczone zastępy wykonawców muzyki tanecznej przygotowywały wydłużone, przeznaczone na parkiet wersje swoich utworów; swoje maxi-single ma nawet zespół Genesis. Tak się składa, że było to możliwe dzięki postępowi w technice studyjnej. Jak pisze Samantha Bennett, zmiana wiązała się z wprowadzeniem do sprzedaży dużych, zautomatyzowanych stołów mikserskich („large-scale consoles”; Samantha Bennett, Modern Records, Maverick Methods: Technology and Process in Popular Music Record Production 1978-2000 ). Pierwszym takim urządzeniem był stół SSL-4000 E-series z 1981 roku, a w roku 1985 dołączył do niego największy konkurent, firma Neve z konsolą należącą do V-series. O co w tym chodzi? – rzecz jest prosta – były to analogowe stoły mikserskie sterowane komputerowo. Cyfrowe sterowanie i pamięć pozwalały na przywołanie dowolnych ustawień (tzw. „total recall”) z procesu miksowania, a przez to pozwalały na zmiany w ciągu – dosłownie – sekundy. Dzięki temu pojawiły się nie tylko miksy taneczne, ale i po prostu miksy alternatywne, z których wiele weszło do kanonu jako te właściwe (patrz: Eric Clapton i jego debiut: Eric Clapton, ORYGINALNE WYDANIE – mix Tom Dowd/ALTERNATYWNY MIKS – Delaney Bramlett; więcej TUTAJ). Remiks ver. 2.0 | Słowo ‘remiks’ ma jednak dzisiaj również i drugie znaczenie, nadane mu przez ludzi zajmujących się reedycjami, przez co ma znaczenie techniczne – chodzi w nim przede wszystkim o dźwięk (brzmienie). Z czym wracamy do remasteringu. Jak już powiedziałem, remaster to nadanie nowego masteru na już istniejący. Pole manewru jest wówczas ograniczone do stereofonicznej (lub monofonicznej) taśmy. Można jednak sięgnąć dalej, to jest do taśmy wielokanałowej i wykonać powtórny miks, a więc i nowy master. Dzięki temu paleta możliwości ingerowania w sygnał powiększa się ekspotencjalnie. Najbardziej znanym remikserem ver. 2.0 jest obecnie Steven Wilson. Odpowiada on za nowe wersje ikonicznych albumów grup King Crimson, Yes, Jethro Tull i innych. Swoje wersje albumów przygotowali też sami artyści, jak Kraftwerk i Roger Waters. Każdy taki zabieg dość mocno ingeruje w tkankę muzyczną, dlatego spotyka się z mieszanymi odczuciami odbiorców (słuchaczy, melomanów). Jedni chwalą nowe wersje za lepszy dźwięk, drudzy wytykają artystom i wydawcom odejście od oryginału, którym jest dla nich 1. wydanie. | REMIKSUJĄC THE BEATLES – ciąg dalszy Zmiany wprowadzone przez George’a Martina do dwóch płyt CD z 1987 roku były stosunkowo niewielkie, ale i one nie zostały przyjęte przychylnie. Coś musiało być jednak na rzeczy, bo coraz częściej dostajemy remiksy znanego materiału, poprawiające ich brzmienie. Również i w EMI dostrzeżono zalety sięgnięcia do taśm wielościeżkowych i kiedy w latach 1995-96 ukazała się trzyczęściowa Antologia (The Anthologies), otrzymaliśmy kolejne remiksy utworów The Beatles. Od tej pory liczona jest współczesna era remiksów Wielkiej Czwórki, a ja dodam, że jest to jej „faza 1.” Faza 1. | Pierwszy duży projekt z tym związany przyniosła płyta Yellow Submarine Songtrack z 1999 roku. W roku 2006 ukazuje się wydawnictwo pod tytułem Love. Była to pierwsza płyta Beatlesów przygotowana wspólnie przez George’a Martina – który skończył już wówczas 81 lat – oraz jego syna, Gilesa Martina. Pierwotnie miał to być podkład muzyczny do występów Cirque du Soleil w Las Vegas. Prace nad materiałem rozpoczęły się już w listopadzie 2003 roku. Specjalnie dla tego projektu inżynierowie Abbey Road przygotowali osobne studio (więcej na soundonsound.com, dostęp: 03.01.2020). Prace zostały wykonane w domenie cyfrowej, w systemie Pro Tools, a materiały zgrano z taśm 1” – cztero i ośmiościeżkowych. Efektem tych prac były kompletnie nowe wersje utworów, z daleko idącą ingerencją w oryginalny materiał. Kolejnym dużym projektem również był zbiór „numerów jeden”, czyli utworów, które znalazły się na pierwszych miejscach list przebojów: The Beatles 1. Pierwotnie ukazał się on w 2000 roku, ale pod kątem jego wznowienia w 2005 roku postanowiono powrócić do taśm wielokanałowych. Był to pierwszy projekt Gilesa Martina dotyczący Beatlesów, w którym brał udział jako główny producent, bez swojego ojca. O ile wcześniej Martinowie dzielili między siebie rolę producenta i miksera, o tyle tym razem mikserem był inżynier Sam Okell, a Giles był producentem. Okell studiował grę na perkusji w Wells Cathedral School, a edukację kończył jako BMus Tonmeister w University of Surrey. Pracuje w Abbey Road od lat, przeszedł tam całą drogę, od studenta, który przynosił technikom kawę, po zdobywcę Nagrody Grammy. Dodajmy, że nagrywał i miksował ścieżkę muzyczną do kilku części przygód Harry’ego Pottera. Faza 2. | Nowa wersja The Beatles 1 otrzymała dobre recenzje, w wytwórni zapalono więc zielone światło dla kolejnych projektów. Choć udział wzięli w niej obydwaj panowie, tę część historii nazywam „fazą 2.” – po raz pierwszy dokonali oni bowiem gruntownych remiksów całych albumów. Serię rozpoczął jednak nie studyjny album, a Live at the Hollywood Bowl, który ukazał się w 2016 roku. Była to jednak tylko przygrywka. Rok później ukazuje się bowiem jedna z najważniejszych płyt zespołu, Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band (pisaliśmy o nim TUTAJ), rok później dołączył do niego White Album, a w tym roku do sklepów trafiła zremiksowana wersja Abbey Road. Wszystkie te albumy zostały nie tylko zremiksowane, a więc i zremasterowane, ale zostały również uzupełnione o niepublikowane wcześniej nagrania – albo w wersjach demo, albo po raz pierwszy zmiksowane. W wersjach „de luxe” otrzymaliśmy również bogato ilustrowaną książkę. Ukazały się zarówno ich wersje cyfrowe (CD), jak i analogowe (LP). Na całym świecie wersje cyfrowe ukazały się na płytach Compact Disc, ale w Japonii wyszły na SHM-CD. Wydawnictwom towarzyszyły płyty Blu-ray z materiałem hi-res stereo i wielokanałowym. Wielka szkoda, że nie zdecydowano się na wydanie ich na krążkach SACD! | SPOTKANIE Zremiksowane wersje znanych płyt wzbudzają mnóstwo emocji. Mamy bowiem do czynienia z poprawianiem oryginału, którym jest – przypomnę – pierwsze wydanie. Tyle, że to widok od strony odbiorcy. Od strony artysty i wydawcy wygląda to inaczej – materiał muzyczny jest dla nich czymś, co zmienia się w czasie, podobnie jak zmieniają się i oni. Rezerwują sobie więc prawo do rewizji swoich wyborów sprzed lat. Kto ma rację? – To zależy, jakie założenia przyjmiemy. Zazwyczaj jest tak, że artystycznie lepsze są pierwsze wersje nagrań. Jak jednak pokazuje przykład trzech płyt The Beatles z „fazy 2.” nie musi to być norma. Nie chciałbym za nikogo decydować, ale żeby pokazać państwu, na czym polega fenomen miksów Gilesa Martina i Sama Okella, przygotowałem spotkanie Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego, poświęcone płycie Abbey Road. Spotkanie miało miejsce w siedzibie firmy Fram i Ancient Audio. Odsłuchy przeprowadziliśmy na stosunkowo niedrogim systemie, składającym się z odtwarzacza Ancient Audio Prime AIR V-Edition, w roli transportu płyt CD, oraz aktywnych kolumn Fram Maxi 150. Do porównania wybrałem trzy wersje płyty: |1| Japońskie wydanie CD z 1998 roku, na którym znalazł się ORYGINALNY materiał z roku 1987, czyli z pierwszego wydania, | ODSŁUCH |4| Pierwsza część odsłuchu polegała na przesłuchaniu siedmiu utworów z nowego remiksu, jeden po drugim. Dawno na spotkaniu KTS-u nie słuchaliśmy tak wiele muzyki w jednym ciągu… Janusz | Jedna ogólna uwaga – jestem w szoku, pozytywnym. I mówię o moim wrażeniu estetycznym. Przyjemność słuchania, po prostu ludzka, jest niebywała. To płynie, to gra, tego da się słuchać. To brzmi po prostu pięknie! Wielkie gratulacje za dźwięk [oklaski]. Chciałbym powiedzieć, że ta wersja słuchana na kolumnach Fram Maxi 150 brzmi po prostu świetnie. Zdecydowanie wolę swój sprzęt, nie ma o czym mówić, ale to jak tutaj zagrało – czapki z głów… |
Jarek | Mogę się tylko cieszyć, dziękuję za dobre słowo… Janusz | Jak nienawidzę Beatlesów – to moja siostra jest ich wielbicielką – chociaż znam ich całkiem dobrze. Ale muszę powiedzieć, że to zagrało kapitalnie. Ta nowa wersja jest po prostu Świetna. Nie ma ona wiele wspólnego z oryginałem, ale jest – co tu dużo mówić – pod każdym względem lepsza. Jest, przede wszystkim, bogatsza. Jest w niej wszystkiego więcej. Mimo że to przecież nie jest drogi system, mam wrażenie, że słyszę rzeczy, których nigdy wcześniej w tych nagraniach nie było. To prawdopodobnie pokłosie tego, o czym mówiłeś Wojtku, to dzięki miksowi dotarliśmy do informacji zagrzebanych o jeden poziom niżej. Powiem jeszcze raz – zdecydowanie, naprawdę zdecydowanie wolę nową wersję. Jest pięknie, muzykalnie, dźwiękowo kapitalnie! Rysiek S. | Mam taką obserwację: piękno muzyki Beatlesów oddziałuje na Janusza podprogowo :) Julek | Pierwsze wrażenie było takie, że mi się ten nowy miks kompletnie nie podobał. Mam w głowie oryginalną wersje i jestem przyzwyczajony, że w jednym kanale mam mieć jedno, w drugim drugie itd. Z biegiem czasu, im dłużej słuchałem, zaczynałem się do tego przyzwyczajać. Ale, szczerze mówiąc, wolałbym słuchać oryginalnej wersji. Jak inżynier Mamoń: „lubię tylko te rzeczy, które znam i lubię…” Wojciech Pacuła | Popatrzcie: słuchaliśmy rzeczy, która nie jest oryginałem, ale jednocześnie jest oryginałem, a nie podróbką – została zaakceptowana przez ludzi z wytwórni, przez dwójkę muzyków i przygotowana przez człowieka, który ma wszelkie prawo myśleć o tej muzyce inaczej. To dlatego tak trudno powiedzieć, co jest oryginałem. To rzecz znana jednak i z innych rodzajów sztuk. Na poprzednim spotkaniu jeden z uczestników słusznie zwrócił uwagę na to, że nie mamy moralnego upoważnienia do oceny tego, co jest oryginałem i może to zrobić jedynie artysta. Janusz | Żeby mówić o sztuce muszą być spełnione dwa warunki: musimy mieć kontakt z artystą (twórcą) i zmusimy wziąć pod uwagę odbiorcę – obydwie strony mają tyle samo do powiedzenia. Bez jednego i drugiego nie ma mowy o sztuce. Prawo twórcy jest bezsporne, ale „kim byłbyś artysto na bezludnej wyspie?” Wobec tego prawo tego, który odbiera sztukę jest równoprawne z prawem samego artysty, a więc mamy też prawo do oceny tego, co jest oryginałem. Możemy też oceniać muzykę pod kątem dźwięku. Mój świat jest bogaty o tyle, na ile ja go odbieram na swój sposób. Wiciu | Załóżmy Januszu, że to, co mówisz jest prawdą – popatrzcie jednak, że nowy mastering został przygotowany bez artystów w studiu. Czyli nie do końca jest to decyzja artysty, to raczej decyzja wydawcy. Czy w takim razie jest to uprawomocnione, tak duża ingerencja? Wojciech Pacuła | To prawda, że bez artystów, ale przecież żaden stereofoniczny miks, aż do Abbey Road, nie był przygotowany w obecności artystów – Beatlesi się tym nie przejmowali, a interesował ich tylko miks mono. Artystyczną wartość miały dla nich wersje monofoniczne, a stereo było marketingową nowością. W takim razie jedyną osobą, która ma prawo do artystycznego „ja” jest w przypadku wydań stereo producent, czyli George Martin. Giles Martin byłby więc jego następcą w tym „ja”, czy nie? Wiciu | Słuchałem kiedyś w „Dwójce” audycję redaktora Sułka, w której padło zdanie, że Zimmermann ma w kontrakcie podpisanym z Deutsche Grammophon, że bez jego zgody żadne jego nagrania nie będą remasterowane. Ale dlatego, że usłyszał kiedyś na remasterze nagrań z lat 20. rzeczy, których wcześniej nie było słychać, a które były brudami. I nie chciał, żeby coś takiego przytrafiło się też i jemu. Wojciech Pacuła | Ale jeśli pojawiły się takie rzeczy, to nie dlatego, że ktoś je tam umieścił, a dlatego, że były – tyle, że ich nie słyszeliśmy. Remaster nie jest niczemu winny, a raczej ludzie realizujący nagranie i sam muzyk, prawda? Ale, wracając do samego nagrania – czy ta estetyka, jaką Abbey Road nadał Giles Martin do ciebie przemawia, czy ci się podoba? Wiciu | Tak, bardzo mi się podoba. Naprawdę bardzo! Usłyszałem rzeczy, których wcześniej nie słyszałem. W Come Together, dla przykładu, usłyszałem, że są tam też organy. Niebywałe – to jest świetna wersja. Rysiek S. | Płyta jest cudownie eklektyczna, z nagrania na nagranie wiele się zmienia. Są na tej płycie rzeczy niemal eksperymentalne, a część to wodewil. A co do tego, co wolno, a czego nie wolno, to skłonny jestem zgodzić się z tym, że ktoś, kto ma dostęp do stołu mikserskiego i coś zmienia, ma prawo to robić i nie możemy powiedzieć, że to jest dobre, albo złe. Za pomocą nowych środków budujemy wtedy nową estetykę. Ale tak naprawdę liczy się melodia i tekst. I jeszcze to, czy muzyka się podoba i czy słuchacz ją zapamięta. Na tym polega geniusz Beatlesów, że robili rzeczy ładne, które wciąż, 50 lat później się podobają. A to, co my robimy teraz, to jest urocze, audiofilskie pieprzenie w bambus. Dla 99% populacji to rozważania zbędne. Przecież sami Beatlesi, jak sądzę, nie do końca wiedzieli, czego chcą. Wyszło tak, a nie inaczej, ale przecież nie mieli do porównania innej wersji. Janusz | Powiem tak – jest w rocku coś takiego, jak pierwsze wykonanie i jest to jednocześnie pierwsze wydanie. W klasyce są natomiast nuty, dlatego mamy do czynienia z każdorazową interpretacją. Bartosz | Moim zdaniem Janusz się myli, bo jest przecież coś takiego, jak muzyka filmowa, również rozpisana na nuty. Nikt nie słucha muzyki filmowej na koncertach po raz pierwszy, ponieważ jest nagrywana w studiu na potrzeby filmu. I to jest wzorzec. A mimo to da się go interpretować. Julek | Myślę, że jest tak, jak mówił wcześniej Janusz – odbiorca ma prawo wyboru. Nie mówię, że ta nowa wersja jest gorsza, bo tego nie wiem. Jest po prostu inna. Ale moim prawem jest wybór. To tak, jak z czarno-białymi filmami: jedni wolą oryginały, a inni wersje pokolorowane. Wojciech Pacuła | Myślicie, że to taki właśnie odpowiednik, kolorowania czarno-białych filmów? Janusz | Nie, nie to zupełnie coś innego! Pokolorowanie idzie za daleko, bo robi coś z niczego, a remiks korzysta z czegoś, co jest – koloru na czarno-białych taśmach filmowych nie było. |3| Druga część odsłuchu polegała na przesłuchaniu kilku utworów z nowego remiksu i porównaniu ich z wersją z remasterem z 2009 roku (2009 vs 2019); odsłuchaliśmy także kilka utworów z płyty Love | ABBEY ROAD Janusz | Krótko – dla mnie różnice są duże. A przewaga zremiksowanej wersji jest następująca: to po prostu spektakl. Wersja z 2009 roku i wersja z płyty Love jest, jak dla mnie nie do przyjęcia. Dla mnie muzyka Beatlesów to nie jest świętość, dlatego oceniam to z pozycji lepszy-gorszy dźwięk i tutaj nie ma o czym mówić, wersja z 2009 roku z dziurą pośrodku i lewym-prawym kanałem jest nie do słuchania. Wiciu | W remiksie jest zdecydowanie wzmocniony bas, bardziej sprężysty, a głos Johna Lennona jest jakby w innym pomieszczeniu, jest bardziej wyraźny, mocniejszy, ale też ma inny pogłos, jakby go zmieniono. Nie przeszkadzało mi to, ale było to coś innego. Rysiek S. | Dla mnie różnica jest duża i bardzo wyraźna – na korzyść nowego remiksu z 2019 roku. To bardzo duży skok w jakości. Głębia basu jest większa, ale ważniejsze jest to, że to czystsze granie. Szybkie talerze zdążą wybrzmieć, a nie są stłumione, jak w remasterze z 2009 roku. Mają poświatę. Dynamika jest lepsza, przez co wszystko jest żywe i się iskrzy. Wersja z Love w ogóle mi się nie podobała. Rysiek B. | Zgadzam się z Ryśkiem – różnica jest kolosalna. Z remiksem jest czyściej, bardziej przejrzyście, więcej się dzieje. Nieporównywalnie lepsza jest zrozumiałość tekstu. Bas jest lepiej kontrolowany – to jest żywe nagranie. Remaster z 2009 roku byłby dla mnie bez zastrzeżeń, gdybym nie usłyszał nowego remiksu. Marcin | Remiks z 2019 roku jest po prostu fajniejszy. Przekaz jest bardziej dynamiczny, żywszy, lepiej się tego słucha. Julek | Jestem ciekawy, jak zabrzmią kolejne utwory. Dla mnie ta różnica w bezpośrednim porównaniu była mniejsza, niż się spodziewałem. Rzeczywiście słychać dużą ingerencje w bas, inaczej jest ustawiona stereofonia perkusji. Wciąż nie jestem przekonany do nowego remiksu, ale muszę powiedzieć, że moja niechęć do niego słabnie z każdym kolejnym utworem i niewykluczone, że pod koniec spotkania zupełnie zniknie. | SOMETHING Rysiek B. | Nie, no co tu dużo mówić – przepaść! Wersja z 2009 roku to jak kopia bazarowa wobec dobrego grania. Janusz | O ile w poprzednim porównaniu różnice były spore, o tyle dopiero tutaj słyszę, jak wielka to jest zmiana i jak lepszy jest nowy remiks z 2019 roku. Różnica była przede wszystkim w głosie. W nowej wersji słychać nieco inny pogłos, trochę wyeksponowany, przez co głos był wyraźniejszy, czytelniejszy. Całość była bardziej dynamiczna. Julek | Może inaczej słychać w pierwszym rzędzie, gdzie siedzisz, a inaczej w drugim, gdzie ja siedzę… Bartosz | Nowa wersja jest lepsza – jest dociążona, lepiej słychać wszystkie efekty, jest też przyjemniejsza do słuchania. Dla mnie już tak po prostu będzie. Tak samo miałem z obydwoma poprzednimi remiksami. Ale ten wyszedł Gilesowi Martinowi najlepiej. Wszystko jest ciężkie, ale w dobry sposób. Stara wersja ma zamulony, mało dynamiczny bas. Nie ma w starej wersji energii. Efekty są na niej miałkie i mało istotne. Rysiek S. | Druga wersja, jest trochę wyżej i słyszę sybilanty, które mi przeszkadzają. Wojciech Pacuła | A nie wydaje się wam, że ta nowa wersja jest ultrakremowa na dobre i na złe? Jak kremówka? Rysiek B. | Nie, nie – kremówka to była pierwsza płyta, z 2009 roku. Było nudno, a teraz się dzieje. Julek | Moim zdaniem ta pierwsza jest bardziej zróżnicowana, a przez to naturalna, a ta druga jest bardziej kremowa i puszysta, a przez to trochę „zrobiona”. Rysiek B. | Absolutnie nie – to druga jest żywa i energetyczna, teksty są bardziej zrozumiałe. Bartosz | Jest żywa, energetyczna i coś się tam dzieje. | PODSUMOWANIE Przez następne półtorej godziny nagrania, które zarejestrowała moja Nagra Mezzo, słychać burzliwą dyskusję. Posłuchaliśmy bowiem kolejne dwa utwory, porównując remaster z 2009 roku z remiksem z 2019 roku, ale potem przez kilka utworów porównywaliśmy najstarszą wersję, to jest pierwszy remaster, z remasterem „2009”. Przypomnę, że pierwszą cyfrową wersję mam w wersji japońskiej z 1998 roku – ale to pierwszy remaster, po prostu późniejsze wydanie. W każdym razie – dyskusja jest burzliwa. Tyle, że miała wspólne jądro: większość z nas opowiadała się za supremacją remiksu, a dwie, czasem trzy osoby za remasterem z 2009 roku. Co ciekawe, większości z nas podobała się pierwotna wersja, to jest remaster George’a Martina z 1987 roku, może nawet bardziej niż jego remaster z roku 2009. Tak, ten pierwszy był bardziej ograniczony dynamicznie i zgaszony na górze pasma – Rysiek B. mówił nawet, że brzmi, jak „z radia AM”. Ale było w nim coś naturalnego, trochę „vintage’owego”, w dobrym tego słowa znaczeniu. Co ważne, słychać to dopiero wtedy, kiedy obok był nowy remiks. Jak dla mnie – i dla większości uczestników 124. spotkania KTS-u – nowy remiks jest jednak sukcesem. To nieco „puchate” granie, to jest lekko nadmuchane, ale jeśli chodzi o całość niezwykle przekonywające. Najlepszy jest oryginał analogowy z 1969 roku, nie ma co do tego wątpliwości, ale jeśli chodzi o wydania cyfrowe, to 50th Anniversary Edition jest – moim zdaniem – najlepszą wersją tej płyty. Julek jest przykładem na to, że nie dla wszystkich tak musi być – jeśli ktoś jest emocjonalnie związany z 1. wydaniem winylowym, to każda zmiana, nawet na lepsze, będzie dla niego zmianą niedopuszczalną. I to też jest racja. Bo stajemy w tym przypadku naprzeciw wyboru pomiędzy oryginałem i jego lepszą wersją. Ale czy może być lepsza wersja oryginału, czy oryginał jest tylko jeden, a reszta to tylko alteracje? Odpowiedź zależy od metodologii i przyjętych założeń wstępnych. Tu i teraz Giles Martin udowadnia, że z klasycznym, kanonicznym przekazem można zrobić coś innego, jak dla mnie – lepszego. Trzeba tę wersję koniecznie mieć. ■ | BIBLIOGRAFIA
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity