Krakowskie Towarzystwo Soniczne
SPOTKANIE #101:
Producent: DATA CONVERSION SYSTEMS LTD |
lęcząc trudno trzymać podniesioną głowę i chcąc zobaczyć, co się wokół człowieka dzieje trzeba czasem z klęczek wstać. Ale to trudne, bardzo trudne, jeśli na kolana nas coś dosłownie rzuciło, przycisnęło swoim ogromem i nie pozwala się nawet rozejrzeć. Tak było z członkami Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego, z wszystkimi razem i z każdym z osobna. Gigantem, który nas docisnął był odtwarzacz SACD dCS Vivaldi. Dla wielu melomanów będących jednocześnie audiofilami postawienie na tej samej szali topowych źródeł analogowych oraz źródła cyfrowego może się wydać nieodpowiedzialne, bo przecież mówię o funkcji, która dla Vivaldiego wydaje się wtórna, o odtwarzaniu płyt Compact Disc, funkcji która jest z definicji przez wielu szacownych i szanowanych melomanów, audiofilów, dziennikarzy uważana za pomyłkę, ślepą uliczkę. Ale też, bądźmy szczerzy, mieliśmy do czynienia z jednym z najdroższych źródeł sygnału, jakie są obecnie na rynku. Cztery elementy tego odtwarzacza, tj. transport SACD, przetwornik cyfrowo-analogowy, upsampler oraz zegar taktujący, kosztowały 108 000 USD, po obecnym kursie to znacznie ponad 400 000 zł. A nie były zawieszone w próżni. Stały na kosztownym (znakomitym) stoliku Artesania Audio, zasilane były drogimi kablami Synergistic Research i połączone całym pękiem drogich kabli cyfrowych. Liczona z kalkulatorem cena całego SYSTEMU wyniosła 526 360 zł, słownie: pięćset dwadzieścia sześć tysięcy trzysta sześćdziesiąt złotych polskich (po kursie z dnia 1 stycznia 2014 roku; dzisiaj to kilkanaście procent więcej). Mówimy więc o ładnym domku niedaleko od miasta. Z ogrodem. PRODUKT To jednak top high-end i nie należy się niczego innego spodziewać. Jeśli chcemy tego, co najlepsze będziemy musieli zapłacić. Zdarzają się od tej reguły wyjątki. Dotyczą one jednak dźwięku, a nie PRODUKTU. Można bowiem znaleźć urządzenia niewielkich firm, które grają lepiej niż droższe urządzenia znanych marek. Jeśli jednak chodzi o produkt, takich cudów nie ma. Urządzenia audio (jak wszystkie inne) to zbiór różnych elementów, wśród których można wymienić: jakość dźwięku, jakość budowy, funkcjonalność ergonomię, projekt plastyczny, markę. W tym ostatnim mieści się także tzw. „postrzeganie marki”. Wśród audiofilów toczy się nieustająca dyskusja na temat tego, jak należy wartościować poszczególne składniki. Myślę, że jest ona nierozwiązywalna, ponieważ nie ma w tej mierze konsensusu, a ich pozycjonowanie zależy od danej osoby. Da się natomiast wskazać skrajności. Po jednej stronie mamy ideowców, hardkorowych wyznawców jedynie panującego dźwięku. Tylko on się liczy, a reszta to szum, piana, którą trzeba odgarnąć. Z drugiej strony mamy lajfstajlowych nomadów, dla których liczy się stylistyka i funkcjonalność. I są wreszcie „inżynierowie”, którzy mierzą wartość produktu wynikami jego pomiarów, zastosowanymi rozwiązaniami technicznymi, użytymi podzespołami i jakością budowy. Jak widać, audio to dobrze zaopatrzony bufet, w którym każdy może wybrać coś dla siebie. W realnym świecie każdy z tych elementów ma znaczenie i – jak zakładam, choć nie prowadziłem żadnych badań – większość konsumentów muzyki, że tak powiem, sytuuje się gdzieś pomiędzy tymi skrajnościami, darząc większą sympatią to ten, to inny z wymienionych wyżej elementów. Co więcej – zwykle jest tak, że z czasem punkt ciężkości się przesuwa i z wiekiem zaczynamy wyżej oceniać inne rzeczy niż wcześniej. SPRAWA NAPĘDU Wystawa CES 2016 w Las Vegas to największa wystawa produktów branży AGD na świecie. Właśnie na niej gruchnęła wieść, że zaprzestano produkcji napędów SACD. Jak się dowiadujemy, bezpośrednią przyczyną zamknięcia produkcji napędów SACD było wycofanie się firmy Sony z produkowania sterujących nimi chipów. „Gruchnęła” z naszego punktu widzenia, z punktu widzenia mikrobranży, jaką jest audio. Dla pozostałych konsumentów była tylko ciekawostką, a większość i tak tego nie zauważyła. Ale zapewne i to przeszłaby bez echa. Od kilku lat branża komputerowa i audiowizualna bazuje bowiem na nowszej generacji dysków optycznych – Blu-ray, a w perspektywie jest wyeliminowanie mechaniki w ogóle i przejście na pamięci stałe. Co to zmienia dla nas, audiofilów? Z naszego punktu widzenia jest to ważne o tyle, że napędy SACD to tak naprawdę napędy DVD, oprogramowane do odczytu innego rodzaju informacji. Dysk SACD ma identyczną budowę fizyczną, jak dysk DVD. To zapis sygnału różni te dwa formaty. Jest więc naturalne, że zaprzestanie produkcji napędów DVD oznacza koniec napędów SACD. I tu zaczynają się schody. Kiedy rynek CD zaczął powoli się kurczyć, przejmowany w dużej mierze przez DVD, wielu producentów napędów CD wycofało się z nich. Na rynku pozostało kilku najwytrwalszych, którzy albo wykupili licencję od dużych koncernów, albo zaprojektowali swoje własne mechanizmy. Tak pozostał z nami: popularny napęd Sony, produkowany przez tajwańską firmę ASA Tech (znany w innej wersji z odtwarzaczy Cambridge Audio), high-endowy napęd CD-Pro 2 Philipsa oraz napędy austriackiej firmy StreamUnlimited Engineering GmbH, w której pracują byli inżynierowie Philipsa. Niektórzy producenci korzystają z napędów komputerowych CD-ROM lub Blu-ray. W przypadku napędów SACD sprawa się komplikuje. Na rynku pozostają bowiem tylko ci producenci, którzy albo mają swoje własne opracowania, albo dawno temu zmodyfikowali napędy innych producentów w taki sposób, że teraz można mówić o ich własnych konstrukcjach. Będą to: Esoteric (Teac), z całą serią napędów VRDS-NEO (wersja DVD napędu Vibration free Rigid Disc clamping System), Accuphase z własną wersją napędu, którego korzenie sięgają napędu Sony oraz Luxman, z napędem LxDTM, czyli Luxman original Disc Transport Mechanism. Accuphase i Luxman nie sprzedają napędów firmom z zewnątrz, dlatego wszystkie topowe odtwarzacze SACD innych firm korzystały z napędów Esoterica. ROSSINI PLAYER Z tym, że Esoteric zaprzestał sprzedaży swoich napędów. dCS jest jedyną zewnętrzną firmą, która ma dostęp do nich, niestety mocno ograniczony ilościowo. Z tego powodu kilku producentów wycofało się z odtwarzaczy SACD, z Soulution i Musical Fidelity na czele. Czy był to powód, dla którego Rossini Player jest pierwszym w historii firmy odtwarzaczem Compact Disc? Nie wiem, ale jest to mocno prawdopodobne. Sensowny wydaje się też inny trop – być może nowy moduł odtwarzacza plików, w jaki wyposażono to urządzenie pochodzi od tego samego producenta, od którego wzięto napęd CD, od StreamUnlimited. Jeśli tak, to miałoby to nawet sens. W efekcie tych zabiegów dostajemy jednak odtwarzacz dedykowany płytom Compact Disc, podczas kiedy Vivaldi był odtwarzaczem SACD, na którym odtwarzaliśmy płyty CD. Nowy transport (a więc i cała platforma) i nowy odtwarzacz plików to nie jedyne zmiany, jakich dokonano. „Sercem” odtwarzacza wciąż jest ten sam, 5-bitowy przetwornik cyfrowo-analogowy RingDAC, który znajdziemy w Vivaldim – tak przynajmniej deklaruje producent. Rossini to jednak odtwarzacz zintegrowany, zmieszczono więc transport i DAC w jednej obudowie, zmniejszając tym samym ich zasilacze. W tej samej obudowie znalazł się również upsampler. I jedynie zegar Rossini Clock dostępny jest jako zewnętrzne urządzenie. Dzięki tym zabiegom Rossini kosztuje ponad trzykrotnie mniej niż Vivaldi. Nie będę go opisywał dokładniej, ponieważ pisaliśmy już o nim dwukrotnie: raz z okazji 100. spotkania Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego w Warszawie i po raz drugi w zeszłym miesiącu w formalnym teście odtwarzacza. Odmienność tego odsłuchu polegała na zupełnie innym systemie towarzyszącym, wykorzystaniu funkcji regulacji siły oraz uczestnictwie w odsłuchu ludzi, którzy w tym samym miejscu, z tym samym systemem słuchali Vivaldiego. Jedyna zmiana, jaka od tego czasu zaszła w systemie to wymiana lamp 300B we wzmacniaczach Ancient Audio z Takatsuki na Psvane. Spotkanie miało miejsce u Janusza, u którego gościliśmy po dwuletniej przerwie. Sesja poświęcona odtwarzaczowi Rossini Player i zegarowi taktującemu Rossini Clock była jedną z bardziej burzliwych, z jakimi mieliśmy do czynienia na spotkaniu KTS-u i to od bardzo dawna. Różnice zdań między nami zdarzają się regularnie. To normalne, ponieważ każdy z nas inaczej interpretuje i ocenia to, co słyszy. Nawet wówczas, dyskutując i spierając się, mieściliśmy się w pewnych ramach, w których mówiliśmy jednym głosem. Rossini spolaryzował słuchaczy kompletnie, skrajnie. I, prawdę mówiąc, nie potrafię tego wyjaśnić. To znaczy nie wiem, dlaczego różniliśmy się tak bardzo. Czy chodziło o oczekiwania, rozbudzone przez Vivaldiego? – Może i tak. Ale to problem oczekiwań, nie produktu. Założenie, wedle którego trzykrotnie tańsze urządzenie zagra zbliżonym dźwiękiem do trzykrotnie droższego, jest mało realistyczne. Tym bardziej, że mówimy o tej samej firmie, o urządzeniach dzielących to samo DNA. A może chodziło o ten konkretny system, zbudowany stricte pod kątem urządzeń Ancient Audio, bez przedwzmacniacza? – To też prawdopodobne. Ostatecznie zawsze w audio myślimy kategoriami systemu, nie produktu. Jakby nie było, od kłótni nie było wcale tak daleko. Niech się więc wypowiedzą uczestnicy spotkania. |
Jarek Waszczyszyn | Ancient Audio Powiem od razu, że zaraz po pierwszych płytach przypomniałem sobie, jak to Vivaldi rzucił mnie na kolana. Z Rossinim niczego takiego nie miałem. Uważam nawet, że niektóre nagrania na Lektorze Grand SE zabrzmiały lepiej. Chociaż, chcę to podkreślić, nie wszystkie. Na przykład płyta z recitalem Rubinsteina zabrzmiała lepiej na Rossinim, lepiej też zabrzmiał włoski barok, z wokalem i lutniami. Myślę, że w ich przypadku generalnie chodziło o lepiej artykułowaną górę w Rossinim, jest jej po prostu więcej. Wydaje mi się jednak, że barwa instrumentów, czy to na Smoliku, czy w utworze z True Detective, na Lektorze była ładniejsza. Chodziło o lepsze wypełnienie, lepsze różnicowanie. Jak dla mnie, Rossini zagrał wszystko w bardziej podobny do siebie sposób. Marcin Jestem nieskażony Vivaldim, ponieważ nie było mnie przy jego odsłuchu. Nie wiem, czy to dlatego, czy nie, ale mnie Rossini bardzo się podoba. Powiedziałbym nawet, że rzucił mnie na kolana. Jak dla mnie ma on znakomitą dynamikę, jest bardzo selektywny, daje dużo szczegółów, ale ich nie podkreśla. Osobiście lubię taki właśnie – żywy i energetyczny przekaz. A Rossini tak właśnie gra. Słyszałem z nim więcej instrumentów, a moim zdaniem to dobrze. Lektor zagrał trochę niżej postawionym dźwiękiem, czasem miał więcej basu. Różnica nie była jednak, moim zdaniem szczególnie wyraźna. Jak dla mnie, jednoznacznie – Rossini. Tomek Zacznę od końca, ale trudno – moja konkluzja jest taka: dCS niczym mnie na kolana nie powalił. Myślę, że Rossini to bardzo dobry odtwarzacz, zbliżony jakością dźwięku do Lektora. Może chodzi o to, że Vivaldi był po prostu wybitny i nie było żadnego „ale”. A teraz dostajemy high-endowy, dobry odtwarzacz i tyle. Wiciu Nie bardzo się zgadzam z Jarkiem i nie do końca z Tomkiem. Jak dla mnie Rossini zagrał po prostu lepiej. To naprawdę bardzo wysoka półka. Rzeczywiście o podobnym dźwięku do Vivaldiego nie może być mowy, ale to przecież zupełnie inna cena. Ale odsłuch Rossiniego to było coś, co mi się naprawdę podobało. Swobodna ekspresja, wyrównany dźwięk w całej skali częstotliwości, pewna szlachetność czy elegancja brzmienia, która charakteryzuje urządzenia najwyższej klasy. Rysiek B. Nie mogę tego słuchać, ludzie, przecież Rossini to porażka! Nie wiem, dlaczego coś się wam w nim podobało – matowa barwa, płaska scena dźwiękowa, słabe różnicowanie. Powiem szczerze, że Lektor dzisiaj też mi się jakoś specjalnie nie podobał, ale dCS nie podobał mi się w ogóle, z żadną płytą! Nigdy więcej! Rysiek S. Podobnie, jak Marcin, nigdy nie słyszałem Vivaldiego. Nie wiem, czy to ma jakieś znaczenie, czy nie, ale mnie, podobnie jak Marcinowi, Rossini bardzo się podoba. Ja z kolei nie rozumiem pasji z jaką Rysiek się wypowiadał. dCS ma bardzo fajnie pomyślany przekaz. Jest on przemyślany i całkowicie skończony, zamknięty. Nie ma tu żadnego przypadku, ani chaosu. To rzadko spotykane i świadczy o tym, że ktoś nad tym popracował, ktoś kto dobrze słyszał. Słuchając go wiem, o co chodzi, odbieram różnice między instrumentami, między płytami. Czasem coś tam na górze ukłuło, było jaśniejsze, ale nie było to przykre, tak po prostu część muzyki brzmi. Lektor z kolei gra niżej, jest ciemniejszy, ma niższy bas. Bartek Ode mnie Rossini otrzymuje duże i mocne NIE. Jak dla mnie to porażka i rozumiem, co mówił wcześniej Rysiek. To rzeczywiście spójne, gładkie brzmienie – nie ma co zaprzeczać. Ale jest płytkie, ma zgaszone barwy. Jest też zaokrąglone w jakiś taki nienaturalny sposób. Trzeba oczywiście jasno sobie powiedzieć, że odsłuch na dowolnym systemie audio nie ma nic wspólnego z odsłuchem na żywo – żaden instrument nie brzmi tak, jak z dowolnego systemu audio. Ale też niektóre systemy grają przyjemniej, lepiej. I Rossini do nich nie należy. Po przejściu na niego wszystko się zamknęło między kolumnami. Moim zdaniem brak napędu Esoterica mocno się odbił na jakości dźwięku. Janusz Dla mnie – załamka, nieporozumienie. To szary, płaski dźwięk. Nie podoba mi się brak zróżnicowania, to jakby malować muzykę sepią. Nasycenie dźwięku Granda jest o kilka długości lepsze. Jestem zdumiony, szczególnie po tym, co słyszałem z Vivaldim. Nie rozumiem, dlaczego Rossini gra takim płaskim dźwiękiem. Lektor schodzi niżej, jest kolorowy, bogatszy. Dla mnie nowy dCS jest niezrozumiałym krokiem. Parę słów ode mnie Nie rozwijałem wypowiedzi słuchaczy, ponieważ w kolejnych odsłuchach powtarzały się te same argumenty i nikt się nie przekonał do drugiej strony. Porównanie polegało na odsłuchu systemu z odtwarzaczem Ancient Audio Lektor Grand SE, zmianie Lektora na dCS-a i ponownej zmianie na Lektora. Odsłuchiwaliśmy te same utwory za każdym razem i komentowaliśmy. W drugiej turze odsłuchiwaliśmy inne płyty niż w pierwszej. Pewne przesunięcie opinii w kierunku Lektora zanotowałem przy płytach Platinum SHM-CD, ale nie był to żaden przełom. Lektor po prostu niżej schodzi na basie (w tym systemie) i ma niżej ustawioną średnicę, co najwyraźniej dobrze tym płytom robi. Jak mówię – nie mam pojęcia, skąd takie rozbieżności. Nie rozumiem także uczestników, którzy z taką pasją mówili o słabościach Rossiniego – ja ich nie słyszałem. Mógłbym powiedzieć, że miejsce, w którym siedziałem było najlepsze, dokładnie pośrodku, ale nie o to chodzi, nie raz już tak siedzieliśmy i udawało nam się dojść do jakiejś spójnej konkluzji. Także zmiana filtrów cyfrowych w odtwarzaczu w żaden sposób nas nie przybliżyła do rozwiązania sporu. Moim zdaniem Rossini zagrał bardzo dobrze. To był poziom Lektora, z niektórymi płytami było nawet lepiej niż w polskim odtwarzaczu. A, przypomnę, Vivaldi był jedynym źródłem sygnału, które w tym systemie zagrało zdecydowanie lepiej od topowego odtwarzacza Ancient Audio, wszystkie inne przepadały. Tym razem to było równorzędne granie, tyle że inne. Lektor ma niżej postawione brzmienie, niższy bas. Pokazuje wszystko bardziej w pokoju odsłuchowym, w bardziej namacalny sposób. Jest mistrzem holografii i rysowania elementów na scenie i w tym Rossini aż tak dobry nie jest. Ale też z mojego punktu widzenia (siedzenia) różnica nie była duża i nie zwróciłbym na nią uwagi, gdyby nie zapisywane przeze mnie opinie. Powiem więcej – dCS wydał mi się odtwarzaczem, który gra w zbliżony sposób do Lektora, dodając do tego lepsze skupienie i trochę bardziej nowoczesną estetykę. W późniejszych rozmowach wskazywał na to Tomek, z czym się zgadzam. Lektor gra dźwiękiem, który można nazwać „old school”. Bliżej mu do grania z gramofonu w tym sensie, że wszystko jest z nim znajome, jak ktoś z sąsiedztwa. Rossini gra w bardziej nowoczesny sposób – proponuje świeży, otwarty przekaz, z bardzo dobrym skupieniem wewnętrznym. Lektor ma fenomenalną rozdzielczość. Zamyka jednak płyty w tych samych ramach dobrze znanej „klasyki”. Rossini też je zamyka, ale inaczej, jakby większą uwagę zwracał na całość niż na elementy składowe. Pewnie dlatego instrumenty i głosy miały z Lektorem większą wagę, jakby mocniej ciążyły ku ziemi. Skupiamy się z nim na poszczególnych elementach przez ich wyraźnie odmienną barwę, kształt, wyraz. Rossini pokazał jednak coś, co po raz pierwszy usłyszałem z Vivaldim – to, jak te ważne jest również to, jak te poszczególne instrumenty, poszczególne barwy z sobą współpracują, jak tworzą większą całość. Podsumowanie Jeśli odrzucimy skrajne opinie, jak to się robi w wielu badaniach, zostaje nam coś, co kilku uczestników wyraźnie wyartykułowało: Rossini to bardzo solidny, porządny odtwarzacz. To wysokiej klasy dźwięk i świetny produkt. W porównaniu z nim Lektor broni się jedynie dźwiękiem, który jest moim zdaniem – ale nie tylko – z podobnej półki dźwiękowej. Jako produkt Rossini wszystkimi zamiata. Chociaż jednak nie zgadzam się z tymi, którzy całkowicie go odrzucili, trzeba powiedzieć, że są i tacy. Nie potrafię wytłumaczyć, skąd taka rozbieżność między naszymi opiniami. Nie zapominajmy więc, że były też opinie, które odmawiały Rossiniemu jakiegokolwiek sensu. Ale to znak, że trzeba Rossiniego posłuchać osobiście, w swoim systemie i ze swoimi płytami. Konkluzja jest taka: abstrahując od dźwięku to jeden z najciekawszych odtwarzaczy CD na rynku i jako taki zasługuje na uznanie i szacunek; firma dCS na nie zasługuje. To nie jest Vivaldi, nie ma takiej możliwości. Ale też nie porównujmy ich, to dwa różne światy cenowe i jakościowe. Pomyślmy o Rossinim jak o odtwarzaczu za 120 000 zł, do którego można podłączyć zewnętrzny zegar, z którego można grać pliki. Wtedy będziemy mogli wydać własną opinię. I tego się trzymajmy. SYSTEM UŻYTY W ODSŁUCHU
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity