Data publikacji: 1. maja 2012, No. 97
|
|
World Audio Show może brzmieć intrygująco i nowo dla niewtajemniczonych i istotnie to pierwsza edycja wystawy pod powyższą nazwą. Faktycznie jednak jest to sukcesor starego, dobrego Heathrow Hi-Fi Show, który decyzją organizatora, zarządu firmy Chester Group http://www.chestergroup.org , będącej jego realizatorem, został przemianowany i przeniesiony po kilkunastu latach stałej obecności do nowej lokalizacji, hotelu Otlands Park w Weybridge.
Tak więc słynny London Show nie znajduje się już w Londynie, lecz w sporej odległości od niego. Wciąż jednak jest łatwo osiągalny, choć dla londyńczyków będących w stanie dotrzeć doń, jak dotąd, przy pomocy środków publicznego transportu pomysł organizatora nie wydaje się zapewne szczególnie fortunny. Dla mnie osobiście i wielu mieszkających poza Londynem, wprost przeciwnie. Nie jest to jednak idea nowa. Jesienna edycja wystawy była bowiem pierwszą, którą spotkał ten los, kiedy to kilka lat temu ChG przeniósł targi na północ od Londynu do małej miejscowości Whittlebury. Dziś nikt już nie pamięta początkowych trudności z tym związanych. Pokaz ma się dobrze i frekwencja wróciła do normy. Podobnie zapewne rzecz będzie się mieć z WAS, które już po pierwszej edycji w nowym miejscu zostało ochrzczone przez brytyjską prasę jako „Little Whittlebury” i wszystko wskazuje na to, że z czasem będzie jedynie lepiej. I bardzo dobrze. Nie ma bowiem niczego lepszego niż siła pozytywnego myślenia, a tej ludziom na Wyspach nigdy nie brakowało. Podobnie jak z jesiennym NAS (National Audio Show) zmiany te w rezultacie wyszły na korzyść nam, zwiedzającym, czyli głównym zainteresowanym.
Dlaczego? Już wyjaśniam. Otóż z uwagi na jakość prezentacji przedstawianych urządzeń! Bezduszny Park Inn był niczym innym jak tekturowym molochem z płyty gipsowej. Pomnikiem nijakiej architektury doby wczesnej industrializacji, w stylu znanych nam z kraju hotelów typu Etap, jakich wiele powstaje i dziś. I nie ma w tym nic złego póki służą one pierwotnym założeniom. Akomodacji w podróży i szybkim noclegom. Nie zaś organizacji pokazów sprzętu high-end, bowiem do tego zwyczajnie się nie nadają. Pokoje w nich są małe i niewytłumione.
Ściany puste i generujące pogłos, w rezultacie czyniące prezentację akustyczną niemożliwą. O jakości źródeł prądowych nawet nie wspomnę. Jeśli dodamy do tego problemy z parkingiem, brak łatwego dostępu do transportu dla wystawców oraz wieczny ścisk podczas przemieszczania się po ciasnych, półmrocznych korytarzach hotelu, niewiele szerszych od wagonów w metrze – to w istocie komfort widzów i słuchaczy, czyli NAS, bliższy jest w istocie pobytowi w środkach masowego transportu w godzinach szczytu niż w audytorium sali koncertowej. Co gorsza, muzyka z otaczających pokoi oraz tego, w którym się właśnie znajdujemy, dociera do nas w tym samym czasie jako kakofoniczny miks i suma wszechjazgotu, przypominając raczej próby słuchania radia na falach długich niż ucztę duchową dla melomana. Stąd też nowe lokalizacje – stare i piękne wiktoriańskie hotele, z grubymi murami z cegły, wysokimi sufitami i sutymi kotarami miast plastykowych żaluzji wydają się miejscem zdecydowanie lepszym dla obydwu stron – wystawców i odwiedzających. Ponadto wszechstronne i wygodne loże oraz piękne aleje parkowe otaczające wiekowe rezydencje sprzyjają odprężeniu i pozwalają odetchnąć uszom i oczom zmęczonym intensywnością doznań, jak również stanowią w moim odczuciu otoczenie bardziej stosowne dla produktów, tak kosztownych i bądź co bądź luksusowych, jak sprzęt audio klasy high-end.
Co również istotne do miejsca tak zachęcającego można wybrać się całą rodziną, z dziećmi i przyjaciółmi i potraktować całą wizytę jako wydarzenie rodzinno-towarzyskie. Wyśmienity catering oraz wybór wielu kawiarni i restauracji na terenie kompleksu hotelowego i parku, jak również dostatek miejsc parkingowych i atrakcyjnych terenów spacerowych wokoło sprzyjają takim zamiarom. I wielu tak właśnie uczyniło.
Ktoś mógłby uznać to, co właśnie napisałem za zupełnie nieużyteczne czynniki, jednakże moim zdaniem jest wprost przeciwnie. W dobie dzisiejszego wszechpędu, gdy ludzie nie mają dość czasu dla siebie nawzajem, własnych dzieci, znajomych i na normalne, psychicznie zdrowe relacje towarzyskie i relaks, będę bronił tych czynników jak lew. Przykład? Proszę bardzo: w jakich okolicznościach byłoby państwu przyjemniej słuchać muzyki? Widząc żonę pijącą kawę (o ile nie dzieli naszej pasji) i własne dzieci bawiące się na trawniku, czy też patrząc na zegarek i kalkulując ile zostało mi czasu, żeby przebiec przez pozostałe pokoje, przebić się przez korki, tak by wrócić na czas nie ryzykując potyczki słownej z naszą drugą połową, wściekłą na to, że kolejny weekend przyszło jej siedzieć w domu i zajmować się dzieciakami? I na jaki support możemy liczyć z jej strony w przyszłości anonsując radośnie, że w tym roku urlopu nie będzie bo czas na „upgrade” w systemie ;-)
To oczywiście żart, ale nie pozbawiony prawdy. Nie przez przypadek jednak pozwoliłem sobie na ów nieco przydługi wstęp. Moim zamiarem jest bowiem napisanie raczej szerzej o tych kilku pokazach, które zrobiły na mnie prawdziwie pozytywne wrażenie, niźli wyliczanie marek tłustych i bogatych, na dźwięk których audiofilskie ucho zadrży, a ślinianki przejdą w fazę nadprodukcji. Tym bardziej, że dziś wszystko to można odnaleźć w sieci. Zainteresowanych tymi szczegółami tam więc odsyłam: www.chestergroup.org/index.php/audio-world-exhibitor-list
Celowo, bowiem wiele z nich widziałem wcześniej niejednokrotnie, jednak nie dane mi było usłyszeć. Właśnie z powodu wyliczonych wyżej powodów. Co również z przyjemnością przytaczam, nie byłem w swych odczuciach odosobniony. Nie tylko słuchając komentarzy gości, ale również mając przyjemność zaobserwować zjawisko w naturze. Zwykło się uważać, że pokazy audio nie są po to aby słuchać ale by pooglądać. Przelot po pokojach był więc zjawiskiem naturalnym, tych zaś którzy rozpaczliwie próbowali coś usłyszeć z automatu klasyfikowało się jako leszczy i nowicjuszy. Otóż hola, hola moi panowie. Nie tak powinno być. I nie było.
Tutaj walory akustyczne pomieszczeń wspomagały wysiłek wystawców, tym samym powodując automatycznie wzrost zainteresowania słuchaczy, wyhamowanie pędu na skutek obiektywnego odczucia przyjemności. Z zadowoleniem zanotowałem to pozytywne zjawisko. Oczywiście odsłuch we własnym systemie jest konieczny i wskazany. Ba, niezbędny wręcz jeśli planujemy wydać na sprzęt niejednokrotnie sumy bajońskie. Ale nie możemy słuchać wszystkiego. I temu właśnie w moim odczuciu powinny służyć dobrze zorganizowane targi.
Pozyskaniu informacji oraz wstępnej selekcji urządzeń pasujących profilem do naszych upodobań. O Ile w UK wypożyczenie każdego niemal urządzenia do domu, za kaucją lub bez, nie stanowi żądnego problemu i jest powszechną praktyką, o tyle zorganizowanie tego w Polsce nie jest już takie proste.
Tym bardziej więc wizyta na wystawie staje się pomocnym narzędziem. Istotniejszym nawet niż opinia recenzenta, która z definicji jest subiektywna i oparta, mniejszym lub większym stopniu, na personalnych upodobaniach w. Tak więc w spacerowym trybie, jako że rzecz odbywała się jedynie w 33 pokojach, oddałem się we władanie muzom, rad iż niespieszny charakter zdarzeń pozwala mi skupić się na szczegółach i zwyczajnie cieszyć się słuchaniem muzyki.
Prawdą jest to, iż sprzęt kupuje się oczami, nie uszami ;-). Patrząc na tłumy oblegające pokój firmy Inspire Hi-Fi trudniącej się „tuningiem” klasycznych gramofonów, ale oferującej też własne konstrukcje, trudno było zaprzeczyć starej, przewrotnej prawdzie. Ale i cacka wystawione do wglądu prezentowały się kusząco i wabiły wzrok nieodparcie. A były to przeważnie stare dobrze znane produkty, jak Linn LP 12, Rega czy Thorens150, lecz osadzone w pięknie przebudowanych cokołach (z ang. plinth) prezentowały się z gracją i prostotą pełną szlachetnej elegancji. Wiele z nich wciąż spoczywa na strychach i alternatywa, by za rozsądne pieniądze przywrócić im dawną chwałę jest niezwykle kusząca. Zwłaszcza dziś, gdy przeżywający swój renesans gramofon jest znów poszukiwanym towarem, wielu chciałoby włączyć winyl na powrót do swych systemów bez wydawania jednak na ten cel zbyt wysokich kwot.
Uroda starych gramofonów jest niezaprzeczalna. Jest coś niezwykłego w ich wyglądzie. Zaprojektowane są z niezwykłą funkcjonalnością i ich nieskomplikowanie właśnie zdaje się być tutaj kluczowe. Dziś, gdy współczesne, ciężkie konstrukcje wyglądające często jak instrumenty pomiarowe, ze wszystkimi dźwigniami, wskaźnikami, skalami, pokrętłami i nierzadko z naręczem ramion wokoło odstraszają niewtajemniczonych, piękno i naturalna prostota znów są w cenie. Zwłaszcza, że „oldtimery” dowiodły nieraz, że daleko im jeszcze do lamusa i za odrobinę uwagi i troskliwych zabiegów potrafią odwdzięczyć się pięknym dźwiękiem. Oczywiście oprócz pięknej kosmetycznej oprawy firma oferuje też szereg daleko posuniętych ulepszeń, które choć na pierwszy rzut oka niewidoczne, mają jednak znaczący wpływ na dźwięk. Takich jak przebudowa sekcji zasilacza, łożyskowania silnika, czy oryginalnych ramion.
Z własnych projektów kompanii z kolei najbardziej mi przypadł do gustu model Monarch. Śliczny spinner oparty na napędzie DD, osadzony w obudowie o konstrukcji „sandwichowej” z użyciem drzewa i aluminium.
Odtwarzacz prezentował się niezwykle dobrze łącząc w jedno klasyczną prostotę oraz wybór nowoczesnych technologii. Jednakowoż dobrze też brzmiał, gdyż akurat był prezentowany podczas mojej tam wizyty.
Kompletna oferta znajduję się na stronie producenta, ponownie więc tam odsyłam zainteresowanych.
Klasycznie dobrze było też w pokoju Audion i Revolver, która to marka teraz należy również do Greame’a Hollanda. W sekrecie powiem tylko, że wspomniany wciąż poszukuje dystrybutora na rynek polski, a oferta głośników przechodzi właśnie okres burzliwej przebudowy. Pierwsze z nich, podstawkowe Cygnis Baby zostały właśnie zaprezentowane. Tak więc z niecierpliwością oczekuję na ukazanie się na rynku kolejnych, jako że zawsze stanowiły znakomitą ofertę w relacji jakości do ceny. Podobnie zresztą jak Audion.
|
Kolejna godna uwagi prezentacja miała miejsce w pokoju LW Audio, dystrybutora takich marek jak Gallo czy Usher, ale ostatnio również młodej amerykańskiej firmy Stereo Knight, która zawsze bardzo mnie interesowała z racji swoich wyśmienitych przedwzmacniaczy: pasywnego TVC o nazwie Silverstone oraz jego aktywnej siostry Elekctra, będącej najprościej mówiąc Silverstonem rozbudowanym o lampowy stopień wyjściowy.
Jakość wykonania produktów SK to najwyższa półka. Miałem przyjemność posiadać pierwszy z nich w moim systemie na wiele lat przed pojawieniem się marki w Wielkiej Brytanii. Ale Electry nie słyszałem nigdy przedtem. Bardzo byłem więc ciekaw.
Z uwagi na swą transformatorową konstrukcję preamp ten oferuje możliwość bi oraz tri ampingu przy użyciu swych trzech zrównoleglonych wyjść, z czego skorzystali prezentujący. Był to również pierwszy raz, kiedy miałem przyjemność usłyszeć kolumny Anthony Gallo Reference 5LS prawidłowo z amplifikowane i brzmiące absolutnie rewelacyjnie. Oczywista była też przewaga Electry nad pasywnym Silverstonem. Charakteryzująca się dźwiękiem bardziej krągłym i pełnokrwistym, zaprezentowała się w systemie niezwykle żwawo i dynamicznie, pomagając tranzystorowych końcówkom mocy obsługującym średnicę i górę spasować charakter brzmienia z pracującym w dolnych rejestrach macierzystą parą monobloków M-75 opartą na lampach z rodziny KT. Równie pięknie zaprojektowanych i brzmiących, sylwetką przypominających nieco koreańskie Emillé Labs.
Przyjemnie było zajść do pokoju Audio Note, gdzie pokaz jak zawsze zrealizowano solidnie. Ponadto świadomość bytowania z elektroniką wycenioną do wartości drakońskich sum miło łechtała audiofilską próżność. Bez niespodzianek, jednak klasa urządzeń zaprezentowanych w hotelowych wnętrzach miała w końcu soniczne uzasadnienie tego skąd wzięła się międzynarodowa sława marki Petera Qvortrupa.
Największa niespodzianka czekała na mnie jednak drzwi w drzwi z pokojem AN, gdzie wystawiała się firma Fidelity Art., reprezentowana przez Krisa Sawickiego. Krzysztof był bowiem jedynym polskim wystawcą w tym gronie. Co więcej, całkowita oferta przezeń zademonstrowana pochodziła od producentów polskich. A ściślej mówiąc z firm: Pro Audio Bono, Akkus, oraz Bodnar Audio. Pan Bodnar zresztą pojawił się na wystawie osobiście, wspierając swym autorytetem działania promocyjne firmy. Kolumny Sandglass prezentowane podczas targów zwracały uwagę swoim nietuzinkowym wzornictwem i były powodem dla którego odwiedzający wracali do pokoju wystawców wielokrotnie. Przyznać muszę również, że ich otwarty i dynamiczny dźwięk budził podziw i żywe zainteresowanie, a w opiniach wielu słuchaczy stanowiły one najlepszy dźwięk wystawy. Miło było to słyszeć, gdyż nie łatwo się przebić na tle dobrze znanej konkurencji, a fakt że tak były komentowane potwierdza tylko moją odwieczną opinię o tym, że nie brak nam zdolnych projektantów w dziedzinie audio.
Kłopot natomiast tkwi w słabej promocji naszych produktów na rynkach światowych. Oby to pojawienie się było przełomem, który otworzy polskim produktom drogę na międzynarodowe rynki, a słuchaczom uświadomi że rasowy dźwięk nie musi koniecznie pochodzić jedynie z pierwszoligowych „stajni”. Gratulacje dla ekipy pana Krzysztofa za wzorowo zorganizowaną prezentację!
Kolejny interesujący pokaz to firma AMR. Jej odtwarzacze gościły też w sąsiednich pokojach, lecz w macierzystym promowano głównie najnowsze dziecko Vincenta Lucke’a, procesor DP-777, będący w zamyśle preampem, dakiem oraz hostem dla wszelakich źródeł cyfrowych i analogowych, z rozdzielczością wystarczającą do tego, by nie martwić się tematem przez następnych kilka lat. Sam Vincent był autorem znakomitego wykładu, mającego miejscew niedzielę, na temat kompatybilności dostępnych platform dla strumieniowego przesyłu sygnału połączonego z prezentacją własnych rozwiązań software’owych, mających ułatwić życie nam wszystkim, wchodzącym w świat „streamerów”, NAS-ów oraz innych kataklizmów nękających życie współczesnego miłośnika dobrego brzmienia. Faktem jest, że do dziś nie ma na rynku w pełni satysfakcjonującego interfejsu użytkownika dla obsługi plików dźwiękowych, a niekompatybilność i skomplikowane aspekty techniczne obsługi pogłębiają tylko frustrację.
Bez wdawania się w głębszą polemikę, bo to temat na osobny artykuł, powiem tylko że z nadzieją czekam na wdrożenie oprogramowania zaprezentowanego przez Vincenta. Dodam również, iż bezpieczniki AMR, w które można było się zaopatrzyć podczas wystawy po promocyjnej cenie, okazały się fantastycznym narzędziem do końcowego szlifu brzmienia mojego systemu i choć nie były tanie, nie oddałbym ich z powrotem za dwa razy tyle.
Pokój weterana brytyjskiego rynku audio Petera Townshenda to jeden z tych, które odwiedzić należy koniecznie.
Nie tylko z uwagi na fakt, że to ciekawe i dobrze brzmiące rozwiązania, cokolwiek to jest – kolumny, platformy czy też elektronika, ale przede wszystkim dlatego, że Peter to gaduła i świetny gawędziarz. Rozmowa z nim to zawsze bardzo otwierające horyzonty doznanie. Powiedzieć o nim rześki staruszek byłoby nieporozumieniem, gdyż ilością własnej werwy mógłby spokojnie obdzielić piłkarską drużynę. Stąd też często trudno się do niego dopchać, a ja z pewnością nie jestem jedynym, który poczynił to odkrycie.
Townshend Audio to firma rodzinna, tak więc wszystko jest na miejscu. Żona rozdaje zainteresowanym cenniki, syn prowadzi rozmowy marketingowe, a Peter? Ten kwitnąco rozwija PR, a po powrocie do domu strzępki rozmów i nabożnych życzeń klientów obraca w kolejną kreację. I to właśnie ten talent moim zdaniem jest „modus vivendi” firmy. Umiejętność słuchania klienta i szybka reakcja na potrzeby rynku. Skąd ten wniosek, ktoś mógłby zapytać? A stąd, że na stoliku wypatrzyłem właśnie fantastycznie skonstruowany i zasilany bateriami odtwarzacz płyt kompaktowych. Wyglądał dokładnie jak ten, który marzył się mnie i kilku innym miłośnikom srebrnego krążka i był przedmiotem naszej przewlekłej rozmowy podczas zeszłorocznej edycji targów ;-)
Nie byłoby oczywiście zadość dobrej tradycji London Show, gdyby w kuluarach zabrakło stoisk Stamford Audio oraz Diverse Vinyl. U tych dwojga znaleźć można niemal wszystko. Od kruków białych po czarne. I od poszukiwanych popularnych nagrań po najnowsze audiofilskie 24-bitowe tłoczenia. Istny raj dla lubiących buszować w zbożu i zbierać obfity plon. Tam zatracić się łatwo. Znam wielu ludzi, którzy przyjeżdżają na show jedynie z tego powodu. Niech to będzie najlepszą rekomendacją.
Na koniec jednak zostawiłem najlepsze. Przynajmniej dla mnie. Pokój, do którego wracałem kilkakrotnie, aż w końcu zostałem w nim do końca wystawy. Dlaczego? A dlatego, że słuchanie muzyki na prezentowanym systemie to była czysta przyjemność. Uczta dla uszu i ducha w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Dla wielu powodów warto było pozostać w nim dłużej. Jednym z nich była jakość prowadzonej prezentacji, drugim prezentowanej muzyki. Mowa tu o pokoju firmy Voxativ.
Zestaw prezentowany przez Inès Adler, „head brain” oraz główną inżynier berlińskiej firmy przy asekuracji Johna Howesa dystrybuującego produkty firmy na terenie Wielkiej Brytanii, nie miał sobie równych pod względem kultury dźwięku, akuratności tonalnej i naturalnej muzykalności. Składał się z pary kolumn Voxativ Ampeggio Due, wyposażonej w przetworniki AC-Xp (Premadur) „field coil drivers”, z cewką aktywnie sterowaną przez parę zasilaczy bateryjnych we własnym opracowaniu Voxativa.
Kolumny sterowała para 18-watowych monobloków SE na bazie triody Erog 845 z lampami o niecodziennym wyglądzie, również projektu Ines. Przedwzmacniacz, to znany mi z systemu Johna Japanese Sound Parts, subtelny i muzykalny oparty na podwójnej triodzie ECC82. Źródło zaś stanowił magnetofon szpulowy firmy Revox, urządzenie nieczęsto dziś spotykane w systemach audio, a zdolne podać sygnał o wyśmienitej jakości.
Okazjonalnie wsparciem służył topowy odtwarzacz AMR obecny na stoliku, ale tłum żądny chleba i igrzysk niecierpliwie domagał się powrotu do taśmy. Tak więc poza, nielicznymi zresztą, koncertami życzeń,z płyt przyniesionych przez odwiedzających, lwią część czasu prezentacji królował szpulowiec.
Sekretem sukcesu było kilka składników. Posiadane przez Johna taśmy brzmiały wyśmienicie. Jest on również najlepszą osobą jaką Ines mogłaby sobie wymarzyć do współpracy. Jako kolekcjoner spuścizny po Paulu Voightcie, legendarnym brytyjskim inżynierze, współtwórcy takich marek jak Tannoy czy Lowther, o głośnikach szerokopasmowych wie on niemal wszystko – nie był to więc przypadek, że ci dwoje na siebie trafili. Ale ponownie, to temat zbyt szeroki, by go streścić w kilku zdaniach.
Wiedza obojga oraz staranny wybór repertuaru dla prezentacji sprawiły, że był to pokój w którym goście zostawali na dłużej niż pierwotnie mieli zamiar. Gawędziarski ton konferansjerki Johna sprawiał, że goście czuli się zrelaksowani. Podążające za tym nagrania tylko utwierdzały ich w przekonaniu, że warto było zatrzymać się na dłużej. Elokwentne odpowiedzi na pytania zainteresowanych i kompleksowe wyjaśnienia natury technicznej sprawiały, że nic nie pozostało zostawione przypadkowi. Tak drodzy państwo buduje się zaufanie do marki. Wspominam o tym dlatego, że dziś niestety takie podejście do klienta to rzadkość.
Muzyka zaś, by na niej właśnie zakończyć brzmiała zniewalająco. Zarówno Bach w interpretacji Tria Jacquesa Loussiera, jak barokowa kameralistyka i romantyczne koncerty na wiolonczelę prezentowały się zniewalająco i trójwymiarowo. Nagrania dobrze mi znane z licznych wykonań. Słuchane na żywo i na moich własnych tubowych zestawach, tu czarowały gładkością i nadzwyczajnym poczuciem braku jakiegokolwiek wymuszenia. Prostotą i szczerością trudną do podrobienia. Tak mogą zagrać jedynie wybitne głośniki.
Z takim oto radosnym nastawieniem przyszło mi opuścić targi. Nie dziwi więc zapewne państwa fakt, że chwalę zmiany. Bo to zmiany na lepsze. Zasługują więc w pełni na pochwałę. Z niecierpliwością oczekuję też edycji jesiennej i mam nadzieję i tę dla państwa opisać i zrecenzować.
Pobierz test w PDF
|